wtorek, 31 grudnia 2019

Od Keitha CD Kousuke

Uważnie zacząłem się przyglądać demonowi, by upewnić się, czy aby na pewno nie żartował. Kousuke wyglądał jednak całkowicie poważnie Nie wiem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie tego, że słucha tego wszystkiego dla rozrywki. Z jednej strony go podziwiam – gdybym ciągle słyszał jakieś bzdury na swój temat, zacząłbym się irytować i, co za tym idzie, kłócić.
- Powinieneś zacząć robić w wolontariacie i pomagać w sierocińcach sierocińcach – podparłem brodę o dłoń, z nostalgią wspominając swój pobyt w tej placówce.
- Na głowę nie upadłem – prychnął, wyraźnie zirytowany.
- Lubisz bajki, a tamtejsze opowieści są wspaniałe – uniosłem lekko lewy kącik ust. – Nauczyli mnie tam, wendigo to po prostu ludzie, którzy zjedli ludzkie mięso i zostali przeklęci przez bogów, a demony śmierdzą się siarką i podają się za anioły, by pożreć nasze dusze i serca.
Z rozbawieniem obserwowałem chłopaka, jak marszczy brwi w zastanowieniu i przyswaja sobie moje słowa. Biorąc pod uwagę wiedzę o wygnańcach, jaką posiadam teraz, takie informacje brzmią strasznie nierealnie. Ale dla takiej grupki małych dzieciaków, które miały niewielkie pojęcie o świecie zewnętrznym, słowa starszych, doświadczonych życiem kobiet brzmiały bardzo przekonująco. I strasznie. Sposób, w jaki opowiadane były niektóre „lekcje”, powodował ciarki na plecach słuchaczy oraz nocne koszmary u tych bardziej wrażliwych. Nadal nie jestem pewien, czy opiekunki same w to wierzyły, czy po prostu chciały nas nastraszyć.
- To tłumaczy, dlaczego jesteś taki głupi – powiedział w końcu.
- Dzięki – mruknąłem z przekąsem, wywracając oczami.
Reszta dnia minęła mi całkiem rutynowo. Może z tą zmianą, że zamiast czasu wolnego demon dał mi zadanie – stwierdził, że w końcu po coś tu jestem i nakazał mi posprzątać cały dom. Nie byłem jakoś specjalnie tym zachwycony, ale w tej kwestii nie miałem za dużo do mówienia.

***

Ze snu wyrwał mnie głośny huk. Gwałtownie poderwałem się z łóżka, machinalnie sięgając po sztylet, który zawsze trzymałem pod poduszką. Dopiero po kilku sekundach zdałem sobie sprawę, że jestem w domu demona, a nie w swoich przytulnych kwaterach. Zamrugałem kilkukrotnie, próbując przyzwyczaić wzrok do mroku. Był środek nocy, a to w połączeniu z tym głośnym hukiem nie wróżyło niczego dobrego.
- Norton? – rzuciłem cicho, zastanawiając się, czy przypadkiem to nie on jest sprawcą hałasu. Po tym całym sprzątaniu byłem zmęczony i istniało duże prawdopodobieństwo, że nie domknąłem drzwi, a pies mógł to wykorzystać. W końcu, to tylko zwierzę.
Ku mojej uldze okazało się, że to nie był on. Pies zaskomlał cicho, po czym wskoczył na łóżko. Zapaliłem świeczkę tuż znajdującą się na szafce nocnej. Zauważyłem, że pies wpatrywał się uparcie w drzwi, a sierść na jego grzbiecie była lekko zjeżona. Nie wróżyło to nic dobrego.
Wstałem z łóżka, biorąc ze sobą świeczkę. Kiedy tylko otworzyłem drzwi, pies od razu wybiegł z pokoju i zbiegł na dół. Z cichym westchnięciem ruszyłem za zwierzakiem, uważając na swoje kroki. Na dole zauważyłem plamy krwi, co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej. Ciemnoczerwone ślady prowadziły do kuchni, gdzie na podłodze leżał zakrwawiony chłopak. Norton może z metr od niego, cicho warcząc.
- Kousuke? – spytałem cicho podchodząc bliżej.
Klatka piersiowa chłopaka unosiła się, powoli, ale się unosiła. Niepokoiła mnie natomiast ilość jego krwi na podłodze. Co lub kto go tak załatwił? Z pewnym trudem przeniosłem go na kanapę, brudząc przy okazji siebie jego krwią. Podwinąłem przesiąkniętą czerwoną cieczą koszulkę chłopaka. Rana była głęboka i znajdowała pod ostatnią parą żeber, z lewej strony. Wyglądało na to, że ktoś mocno pchnął go nożem. Przez głowę przeszło mi, by go po prostu tu tak zostawić i uciec, rana wyglądała poważnie… i pewnie miałbym wyrzuty sumienia, nawet po kimś takim, jak on. Przekląłem cicho w myślach swoje wyjątkowo dobre serce.
Najlepiej jak potrafiłem, zacząłem opatrywać ranę demona, co nie było jakoś szczególnie łatwe z takim beznadziejnym oświetleniem. Kiedy wreszcie skończyłem, zabrałem się za sprzątanie krwi jednocześnie się zastanawiając, czemu ja to sobie robię. Pies leżał niedaleko mnie, z początku obserwował moje poczynania, ale z czasem usnął. Takiemu to dobrze.
Kiedy skończyłem ogarniać cały ten bajzel, zaczęło świtać. Odgarnąłem wierzchem dłoni kosmyki z czoła uważając, by nie ubrudzić sobie twarzy – całe ręce miałem uwalone krwią. W chwili, gdy podnosiłem się z podłogi, Kousuke nerwowo poruszył się na kanapie, a po kilku sekundach otworzył oczy.
– Z łaski swojej przystopuj trochę z tym wstawaniem, nie chcę, by ci poszły szwy – powiedziałem obserwując, jak krzywi się z bólu próbując się podnieść.

<Kousuke? c:>

704

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz