środa, 18 grudnia 2019

Od Reverie - misja 4

Nasza ekipa zwiadowcza właśnie wróciła do królestwa po misji w górach. Nawet nie mieliśmy chwili, aby odsapnąć, to w bramie przywitał nas posłaniec króla. Chciał abyśmy niezwłocznie pojechali do zamku, ponieważ władca miał dla nas już gotową kolejną misję. Spojrzałam na brata, który najwyraźniej był zmęczony już podróżą. Nie ukrywajmy, pomimo tego, że w nas płynie krew pradawnych, to nie oznaczało, że się nie męczyliśmy po pracy i nikłych godzinach snu. Między nami był jeszcze jeden ranny, którego na szczęście odesłano do lekarza. Akurat tym razem nikt na nas nie napadł, po prostu miał nieszczęśliwy wypadek przy pracy, poślizgnął się niefortunnie. Było mu wstyd, ale zdarza się, nikt nie miał mu tego za złe. Hera była też zmęczona ciągłym galopem. Dosyć niechętnie pojechaliśmy do zamku, ale nie mieliśmy wyboru. Jechaliśmy stępem przez miasto. Gdy wjechaliśmy na plac przed zamkiem, zasiedliśmy z wierzchowców, które zaprowadzono do stajni dla gości. Rzadko kiedy tak się działo, zazwyczaj one były gdzieś przywiązane przy placu. Najwyraźniej ta rozmowa z królem nie będzie krótka… Mężczyzna o ciemnych włosach poprosił nas o przekazaniu służącym nasze bronie, nie wypadało wchodzić do sali tronowej z bronią. 
- Wiesz, o co chodzi? - Lothar zapytał się naszego dowódcy, George. 
- Uwierz mi, nie mam bladego pojęcia - odpowiedział. W jego głosie słyszałam niepokój. Był zestresowany tą sprawą. I wcale mu się nie dziwię. Król rzadko kiedy chciał się spotykać z zwiadowcami, przynajmniej tymi z niższych szczebli. Weszliśmy do sali tronowej. Od razu uklękliśmy na jedno kolano, wbijając wzrok w ziemię. Czekaliśmy na pozwolenie powstania. 
- Powstańcie - powiedział obojętnie król. Momentalnie się zerwaliśmy do pozycji stojącej. Nie odważyliśmy się spojrzeć królowi w oczy. - Zazwyczaj tego nie robię, ale powiedzcie mi, co ciekawego znaleźliście w górach? - zapytał się, patrząc na nas z góry. Jego głos był chłodny, do tego stopnia, że myślałam, że zimna dłoń dotknęła mojej skóry.
- Ślady wywerny, najjaśniejszy panie - odpowiedział George. Ciemnoskóry, delikatnie uniósł głowę. 
- Zabiliście bestię? - zadał kolejne pytanie. 
- Nie najjaśniejszy panie. Bestia opuściła legowisko tydzień temu. Były ślady walki, ale przeczesaliśmy teren w promieniu dziesięciu kilometrów i niczego nie znaleźliśmy. Ani wywerny, ani jego ciała - powiedział przywódca, głośno przełykając ślinę. Bał się gniewu króla, jednak nie miał co kłamać. - W dodatku pojawiły się okropne burze i wichury, które mocno utrudniały poszukiwania i przemieszczanie się - dodał mężczyzna.
- Wysłałbym swoich ludzi, ale jeśli mówisz prawdę o tej pogodzie, to nie ryzykowałbym życie moich rycerzy. Za dwa dni, ty i jeden z twoich najlepszych ludzi pojedziecie na małe polowanie. Wróć z głową i sercem bestii - rozkazał nam. 
- Dobrze najjaśniejszy panie, wrócimy z głową i sercem bestii - powiedział pewnie George. Zastanawiałam się, kto będzie tym “szczęściarzem” i pojedzie z nim. Opuściliśmy salę tronową w ciszy. Doszliśmy do placu i nasze konie już na nas czekały. Wyglądały… Nieco lepiej. Tak jakby ktoś je wyczyścił i dał im świeżego siana i czystej wody. Naszą broń podano do ręki. Wsiedliśmy nasze wierzchowce i wyjechaliśmy z zamku. Gdy byliśmy już w bezpiecznej odległości, George odwrócił się do nas.
- Pojebało go - powiedział cicho do Lothara.
- Pojadę z tobą przyjacielu - odparł mój brat, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Nie jesteśmy rycerzami, nie byliśmy trenowani do tego, aby zabijać takie potwory jak wywerny. Umiemy je tropić, ale nie zabijać. On praktycznie wysyła nas na pewną śmierć - widziałam po minie mężczyzny, że był przerażony wizją wczesnej śmierci. 
- To zginiemy razem, będzie raźniej - białowłosy próbował nieco rozładować napięcie i pocieszyć kolegę.
- Przestań pieprzyć… Ty pewnie byś dał radę, nie dość, że masz wspaniałego i oddanego konia, to posiadasz wielki potencjał, aż jestem zaskoczony, że nie wybrałeś drogę rycerza - mruknął George. Najwyraźniej nie miał humoru na takie dosyć suche żarty mojego brata.
- Ja z tobą pojadę, George - powiedziałam spokojnym głosem. Cała drużyna spojrzała się na mnie, jakbym powiedziała, że jestem w ciąży z kobietą. - No co? 
- Reverie, jesteś kobietą, nie chcemy cię narażać na takie niebezpieczeństwo - powiedział ciemnoskóry. Kątem oka widziałam, że brat chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej zorientował się, że jego słowa mogłyby przynieść odwrotny efekt. 
- No dobra, ale reszta grupy jest padnięta na ryj. Mój brat jest na trzeciej misji pod rząd, a reszta jest naprawdę wykończona. Ja dam radę, a pojadę na innym koniu - byłam stanowcza, a reszta drużyny najwyraźniej nie miała argumentów przeciw, wszyscy poza Georgem.
- I tak się nie zgadzam - rzedł i pojechał przed siebie, w stronę swojego domu. Pożegnaliśmy się z resztą i pojechałam z Lotharem do domu. Po drodze rozmawialiśmy o tym, jak przekonać George’a. Moja obecność mogłaby uratować jego życie. Jako smok pokonałabym wywernę. 

~Dwa dni później~

Z Lotharem ustaliliśmy, że pojadę za niego, nic nie mówiąc naszemu koledze. Osiodłałam Zorzę, która od pewnego czasu nie opuściła tereny stajni, a widziałam po niej, że rozpierała ją energia. A Georgowi miałam powiedzieć, że białowłosy się mocno rozchorował i pojechałam w zastępstwie. Co było kłamstwem, ale inaczej nie mieliśmy innego sposobu. Trochę mnie denerwował tym traktowaniem mnie, jak jakąś księżniczkę. Pogalopowałam w stronę wyjazdu z miasta, gdzie czekał ciemnoskóry. Z daleka zauważyłam go ze swoją żoną, która płakała mu w ramię. Zastanawiałam się, czemu z góry założyli, że on zginie. Podjechałam do niego.
- Wrócisz, jestem tego pewna - powiedziałam spokojnym głosem, delikatnie się do niego uśmiechając. Wystraszył się. Zaskoczony moją obecnością spojrzał się na mnie, tak jakby zobaczył ducha. 
- Gdzie Lothar? - zapytał się zdezorientowany. 
- Chory, poważnie chory - powiedziałam, cicho wzdychając. Nie kupił tego, patrzył się na mnie z powątpiewaniem. - Przewiało go, rano miał gorączkę i wymioty. Obolały jest cały, przyjechałam na jego zastępstwo - dodałam, aby spowodować, by historia była bardziej wiarygodna.
- Coś nie wierzę, no ale dobra, nie mam wyboru - westchnął cicho, po czym pocałował swoją ukochaną. - Wrócę, spróbuję… - szepnął jej do ucha. Dosiadł swojego rumaka i wyjechaliśmy w stronę gór. Podczas podróży panowała cisza. Nie mogłam nawiązać kontaktu z mężczyzną. W końcu zaczął ze mną rozmawiać po dobrych trzech godzinach, gdy zatrzymaliśmy się na krótki postój. Powiedział, że się boi śmierci. W przeciwieństwie do wielu innych osób marzył o śmierci w łóżku, będąc otoczony rodziną, a nie w górach w walce z wywerną. Uspokoiłam go, że nie zginie, jednak wątpił w me słowa. Gdy nasze konie się już nieco odpoczęły, ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety, te góry były daleko, przez co cała podróż zajmowała nam prawie dwa dni. Musieliśmy zatrzymać się w małej wiosce. Wynajęliśmy dwa pokoje w karczmie. Poczułam, jak wyrosły mi rogi i ogon. Użyłam swojej umiejętności miraż. Opuściłam, jak najszybciej karczmę i pojechałam w stronę lasu. Musiałam się przemienić, chociaż na godzinę, aby trochę polatać. Jednak zanim się przemieniłam rozejrzałam się dookoła. Przemieniłam się w najmniejszejszą swoją wersję. Udało mi się jakoś schować między drzewami. Przez dziesięć minut czekałam, jak okropny ból zejdzie z mojego ciała. Gdy już mogłam swobodnie się ruszać, wzbiłam się w powietrze. Szybko leciałam w stronę gór, gdzie miała być ta wywerna. Nagle w powietrzu poczułam zapach gada. Parę razy wzięłam głębszy wdech. Zlokalizowałam bestię. Poleciałam w stronę zapachu. Okazało się, że był niewiele dalej od granicy naszych ostatnich poszukiwań. Schował się w jaskini. Najwyraźniej był ranny po ostatniej walce z jakąś inną bestią. Podejrzewam, że była to inna wywerna, najprawdopodobniej samiec. Postanowiłam zawrócić, zanim bestia się zorientowała, że na jej terenie pojawiło się inne potężne zwierzę. Wróciłam z powrotem do lasu, gdzie się przemieniłam w smoka. Wróciłam do ludzkiej formy. Moja skóra była czerwona, byłam cała obolała, a z moich oczu wypływały łzy. Drżałam. Zorza podeszła do mnie, delikatnie trącąc mnie nosem. Poczekałam kolejne 10 minut, aby się pozbierać. Gdy już wyglądałam normalnie, dosiadłam klacz i wróciłam do karczmy. W wejściu czekał na mnie George. Patrzył na mnie z zaciekawieniem.
- Co ty robisz o tak późnej porze w lesie? - zapytał się zaciekawiony.
- Nie mogłam spać, poszłam na przejażdżkę - odpowiedziałam spokojnym głosem, zsiadając z konia. Odprowadziłam ją do stajni, a mężczyzna poszedł za mną.
- W sumie, niewiele dziewczyn decyduje się na długą karierę w zwiadowcach. Masz pewnie jakieś swoje przyszłe plany na życie? - powiedział, opierając się o drzwi do boksu.
- Nie mam. Póki co chcę się skupić na pracy. Związki mnie niezbyt interesują - odpowiedziała obojętnie, rozsiodłając siwka. Wróciłam do swojego pokoju, rozmawiając z kolegą o naszych planach na przyszłość. On miał w sumie wiele, takich zwykłych i ambitnych. Ja zaś… Nie miałam nic, poza pracą. Jeszcze przez sporą część nocy rozmawialiśmy o różnych rzeczach, błahych i trudniejszych. Aż w końcu zdecydowaliśmy się na krótką drzemkę. Rano wyruszyliśmy w dalszą podróż, jednak tym razem to ja decydowałam o kierunku wyprawy. Dosyć szybko dojechaliśmy do legowiska, którego ostatnim razem odkryliśmy. Wciąż było puste, ale wyglądał tak, jakby ktoś regularnie się przy nim pojawiał. Gdy mieliśmy odjechać kawałek dalej, słońce zostało zasłonięte przez ciemną figurę. Ryk rozbrzmiał w naszych uszach. Uniosłam głowę i nad nami pojawiła się wywerna. Jej piorunujący wzrok skierował się na nas, a szczególnie na mnie. Pamiętał najwyraźniej mój zapach. Zauważyłam martwą owcę w jego szponach. Miała odgryzioną głowę, mogłam zauważyć jej wystający kręg szyjny. 
- O cholera… - powiedział George, a jego spłoszony koń stawał co chwilę dęba, wręcz tracił nad nim panowanie. Potwór jednak nie był zainteresowanym mężczyzną. Zbliżył się do mnie, otwierając szeroko paszczę. Zorza zaczęła przed nim uciekać. Była szybka, ale nie chciałam ryzykować życie mojej klaczy. Zeskoczyłam z niej, każąc jej pobiec w stronę wioski, ale też na bezpieczną odległość. Bestia uderzyła mnie ogonem. Poleciałam na pobliskie drzewo. Poczułam okropny ból w plecach. Adrenalina i mój duch walki uwalniał we mnie smoka. Nawet się nie zorientowałam, gdy się przemieniłam w smoka fazy drugiej. Byłam ciut większa od mojego przeciwnika. Jednak przez całe moje ciało przechodził okropny ból. Nie byłam w stanie odzyskać równowagi. Spojrzałam na przerażonego George’a. Nie był gotowy na takie coś. Patrzył na mnie z zaskoczeniem, ale też strachem.
- Co jest kurwa?! - przeklnął i sięgnął po kuszę, celując w wywernę. Oddał trzy strzały. Żadne go nie drasnęły, ale za to odciągnęły jego uwagę. Miałam minutę dłużej, na pozbieranie się. Ciężko mi to szło. Wywerna rzuciła się w stronę ciemnoskórego. Jego wierzchowiec był tak przerażony, że zrzucił swojego jeźdźca. Nie chciałam, aby mój kolega skończył w ten sposób. Nie byłam w stanie jeszcze strzelać silnymi strumieniami wody, bo gruczoły nie były jeszcze aktywne, jednak czułam, jak odzyskałam siłę w szczęce. Ugryzłam bestię w bok, przez co, odwróciła się w moją stronę. Siła powoli do mnie wracała. Stanęłam na tylnych łapach pomimo mojej słabej równowagi. Rozłożyłam skrzydła i wydałam z siebie niski, ostrzegawczy ryk. Chciałam najpierw gada zastraszyć, jednak nie poddawał się tak łatwo. Rzucił się na mnie, a dokładniej próbował dosięgnąć kłami moje gardło. Było wrażliwsze na ataki niż grzbiet. Odchyłam się delikatnie. Byłam w stanie się już w miarę ruszać, ale latanie jeszcze nie wchodziło w grę. Nagle zobaczyłam, jak klatka piersiowa wywerny zrobiła się czerwono pomarańczowa, ognista. Zionął ogniem w moją stronę. Za wiele mi to nie zrobiło szkody, jedynie poczułam delikatne pieczenie na klatce piersiowej. Potwór wzniósł się w powietrze, co chwilę prowokując mnie do tego samego. Drapieżnik wie, kiedy jego ofiara lub wróg jest słaby. Szuka jego słabego punktu. Już czułam, że za chwilę, będę mogła wzbić się w powietrze i zaatakować tą bezczelną bestię. Wydałam z siebie głośny ryk. Zignorował go. Wzbił się wyżej w powietrze, aby po chwili odwrócić się i pikować w moją stronę. Rozłożyłam ponownie skrzydła i jednym mocnym ruchem wzbiłam się w powietrze. Leciałam na tyle szybko, aby w momencie zderzenia się z wywerną, ją zdezorientować i wykorzystać swoją przewagę w masie. Gdy była wystarczająco blisko, znów mocniej poruszyłam skrzydłami, ale delikatnie przechyliłam się na prawo. Odsłoniłam swój brzuch, ale miałam możliwość zostawić niezbyt głębokie, ale bardzo irytujące zadrapanie na boku. Gad przeraźliwie zawył. Chciałam się z tym wszystkim rozprawić jak najszybciej. Nasze ryki mogły przyciągnąć uwagę niechcianych gapiów. Wywerna była bardzo zwinna i elastyczna, szybko zawróciła w moją stronę, atakując od dołu… Idealnie w brzuch. Gruczoły w moim pysku były już w pełni rozwinięte i powoli zbierałam się na wystrzelenie zimnego i silnego strumienia wody. Przeciwnik znów mnie zaatakował. Odczekałam chwilę. Chciałam mieć jego pysk, jak najbliżej. Gdy już był centymetry od mojej klatki piersiowej, z mojego pyska wystrzelił wąski, pod wysokim napięciem i niską temperaturą strumień wody. Potwór nie spodziewał się, że jego przeciwnikiem będzie wodny smok. Był zdezorientowany, ale też poczuł okropny ból. Cofnął się, aby się otrząsnąć z ataku. Pokręcił łbem, aby pozbyć się lodowatej wody z pyska. Wydał z siebie wściekły ryk i rzucił się na mnie bezmyślnie. Wyciągnęłam przednie szpony w jego stronę, aby w mgnieniu oka unieruchomić jego skrzydła. Znalazł się pode mną. Próbował się ratować, tylnymi kończynami drapał mnie po brzuchu, jednak nie spodziewał się, że moje łuski na tej części ciała i tak były za twarde, aby swobodnie je przebić. Fakt, pojawiły się drobne i niezmiernie szczypiące rany. Chciałam wgryźć się w jego szyję, ale uderzył mnie mocno pyskiem. Zrobiłam to samo, odkrywając jego słabe i delikatne miejsce, czyli gardło. Jego klatka piersiowa znów zrobiła się ciepła, przygotowywał się do zionięcia ogniem prosto w mój pysk. Podniosłam głowę… I z mojego pyska znów wystrzelił zimny i mocny strumień, prosto w środek jego klatki piersiowej, której zaczęła stygnąć. Nie mógł znów zionąć mi prosto w pysk ogniem. W tamtym momencie widziałam w jego oczach strach. Nie wiedział, co zrobić. Próbował się jeszcze ratować, drapiąc mnie po brzuchu. Właśnie wtedy udało mu się, zadać nieco głębszą ranę ciętą. Syknęłam z bólu przez zęby. Będąc wściekła, zatopiłam kły w jego gardle. Szamotał się. Próbował się uwolnić od śmiertelnego uścisku, ale to wszystko na nic. Tak silnie zacisnęłam szczękę, że czułam, jak kły przebiły jego pancerz i jak jego krew wypełniała mój pysk. Tak przez chwilę zawisł w powietrzu, miał drgawki, ale nie szarpał się już. Puściłam go i patrzyłam, jak jego ciało bezwładnie upadało na ziemię z wielkim hukiem. Wylądowałam na nim, łamiąc mu przy tym kręgi szyjne. Spojrzałam na George’a, który był przerażony moją prawdziwą formą.
- Nie wiedziałem, że jesteś smokiem - powiedział drżącym głosem, jednak celował we mnie z kuszy. Jego ręce trzęsły się. Bał się, ale widziałam nienawiść w jego oczach. - Lothar wie, jakim ty parszywym stworzeniem jesteś?! - warknął.
- Zapytaj się go - odpowiedziałam, schodząc z martwego ciała wywerny. - Z resztą, uratowałam ci życie, możesz teraz wrócić do domu, do swojej ukochanej - dodałam, jednak… Zabrzmiałam trochę sarkastycznie. To nie zostało pozytywnie odebrane przez George’a. 
- Ty mi nic nie powiedziałaś, że mogłaś tak po prostu zabić tego potwora?! Oszczędziłabyś mi wiele stresu i zmartwień. A wzbogaciłbym się jeszcze na tobie, wydając cię królowi - jego słowa mnie zraniły. Nie spodziewałam się, że mój kolega z pracy okaże się być taką osobą, której tylko zależy na pieniądzach. Widziałam determinację w jego oczach, nie mogłam ryzykować wydania mnie i całej mojej rodziny. Lubiłam George’a, ale nie miałam innego wyboru, albo go zabić lub przekupić, by zachował milczenie. 
- Zapłacę ci za milczenie - powiedziałam poważnym głosem - W przeciwnym razie będę musiała się zastanowić czy cię puścić czy nie. Robię to ze względu na brata - dodałam, delikatnie rozchylając paszczę.
- Działasz w szeregach wiernym królowi, czy samo bycie smokiem nie wyklucza ciebie z bycia wiernym? - do mężczyzny nic nie docierało, pragnął mnie zabić lub wydać i nawet nie rozmyślał nad inną opcją. Nagle, wywerna ożywiła i mocno się zaczęła szarpać. Nie panowała nad swoimi ruchami, przez co ogonem mocno uderzyła George’a, posyłając go parę metrów. Zaskoczona nagłym atakiem, ponownie wgryzłam się w gardło zwierzęcia. Jednak tym razem tak mocno, że oderwałam kawałek jego skóry z łuskami. Krew wylała się z bestii, a z jego gardła wydobył się bulgot. 
- George? Żyjesz? - pochyliłam łeb nad ledwo dyszącym mężczyzną.
- Pewnie teraz mnie dobijesz, co? Parszywa bestio… - wydusił z siebie. Ja zaś pokręciłam przecząco łbem.
- Wezmę cię do domu, twoja kobieta na ciebie czeka - powiedziałam, delikatnie się uśmiechając. 
- Nie chce pomocy od was, wygnańców. Zjeżdżaj! - krzyknął, wystrzeliwując strzałę w moją stronę. Trafił mnie w zgięcie skrzydła. 
- Zgodnie z życzeniem umierającego - odparłam obojętnie. Odwróciłam się w stronę wywerny. Przy pomocy strumienia pod wysokim ciśnieniem odcięłam mu głowę. Wyglądało to mniej więcej, jak robota miecza. To samo postąpiłam z jego klatką piersiową. Wycięłam jego serce. Wzięłam je do pyska i położyłam delikatnie na ziemi. Przemieniłam się z powrotem w człowieka. Moje ciało było obolałe… Skóra cała czerwona, a mi się jeszcze kręciło w głowie. Obrazy były zamazane i potrójne. Musiałam na chwilę usiąść na ziemi, aby się pozbierać. Po minucie zebrało mi się na wymioty… Poczułam ostry smak krwi w ustach, co spowodowało te odruchy. 
- Co ci jest? - zapytał słabo George.
- Nic wielkiego… Ja mam tak zawsze… - odparłam, czując jak przez moje ciało przechodziła seria dreszczów. 
- Widziałem już kiedyś smoka i jak się przemieniał. Nie cierpiał tak bardzo, jak ty - dodał, łapiąc z trudem powietrze.
- To… skomplikowane - odpowiedziałam, cicho wzdychając i przecierając usta. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że George powiedział, że widział smoka.
- Jak wyglądał ten smok? - zapytałam się, patrząc na niego zaciekawiona.
- Jasnobłękitny? Wręcz biały, ale widziałem go tylko raz. Później znikł - odpowiedział, wypluwając krew na ziemię.
- Zapłacę ci za milczenie, bo nie chcę zabijać kolegi. Zawiozę cię z powrotem do miasta, a królowi przekażę, że to ty załatwiłeś bestię - odparłam, czując jak wysoka temperatura, powoli opadała. 
- Przecież chciałem cię zabić - wydusił z siebie.
- Fakt, ale Lothar ma cię za przyjaciela, a ja za dobrego kolegę. Masz ukochaną, która na Ciebie czeka, musisz do niej wrócić - westchnęłam cicho. - Wiem, że ryzykuję swoim życiem, ale czasami trzeba - dodałam, podnosząc się z ziemi. Gwizdnęłam głośno, a za mną pojawiła się Zorza wraz z koniem ciemnoskórego. Najpierw przywiązałam głowę wywerny do klaczy, która przystąpiła nerwowo z nogi na nogę. Serce bestii schowałam do torby, przypiętej do siodła. Gdy byłam już gotowa, pomogłam mężczyźnie wstać. Na całe szczęście jednak mógł chodzić. Pomogłam mu wsiąść na konia. Co prawda, krzyczał z bólu i z trudem mógł usiąść na koniu. Zabrałam go najpierw do wioski, z której wyjeżdżaliśmy. Musieli go opatrzyć i musieliśmy zostać na noc. Jego organizm potrzebował odpoczynku i profesjonalnej opieki, której nie mogłam mu zaoferować. 

~Następnego dnia rano~

Nie spałam przez większość nocy, czuwałam nad kolegą, który zwijał się z bólu. Gdy już zasnęłam, to spałam jak zabita przez pierwsze dwie godziny. Moje ciało po przemianie potrzebowało trochę odpoczynku. Dopiero nieco później dało się mnie obudzić.
- Rev… - powiedział słabo, a ja momentalnie się obudziłam.
- Tak? - pochyliłam się nad nim.
- Dziękuję - spojrzał na mnie przyjaznym wzrokiem, delikatnie się uśmiechając. - Nie zabiłaś mnie, gdy groziłem ci, że cię wydam. Z jednej strony, głupio postąpiłaś, ale dla ciebie ważniejsze było moje życie niż twoje bezpieczeństwo… Jednak wy wygnańcy tacy źli nie jesteście, jak to mówią niektórzy - dodał słabym głosem i próbował się podnieść, jednak obrażenia były na tyle poważne, że nie mógł bezboleśnie tego zrobić.
- Leż, postanowiłam zanieść trofeum do króla i wyślę kogoś by przyjechał po ciebie. Twój stan jest na tyle poważny, że nie sądzę by całodzienna jazda na koniu będzie dobrym pomysłem - mój ton był poważny i stanowczy. Wiedziałam, że on będzie chciał wrócić razem ze mną, jednak musiał zostać. - Twojego wierzchowca też pożyczam, jeśli mam szybko wrócić do miasta, to nie chcę by moja klacz niosła łeb tej bestii - dodałam, kładąc sakiewkę ze złotymi monetami na jego półce nocnej. - Tu masz trochę pieniędzy, za dwa do trzech dni wrócę.
- Ale obiecujesz, że wrócisz? - upewnił się.
- Tak - moja odpowiedź najwyraźniej do usatysfakcjonowała. - Do zobaczenia - pożegnałam się i szybko skierowałam swoje kroki do stajni, gdzie już stały dwa osiodłane konie. Dosiadłam swoją klacz. Jechałam bardzo długo, w samotności ten czas wręcz się dłużył. Gdy już dojechałam do bram miasta, zatrzymał mnie strażnik. Był zaskoczony łbem wywerny. Wyjaśniłam mu co i jak, dzięki czemu wpuścił mnie do stolicy. Ludzie na ulicy patrzyli na trofeum. W zamku podobnie się na mnie patrzyli, gdy niosłam tą głowę i serce do sali tronowej. 
- Najjaśniejszy panie, oto trofeum z głowy wywerny i serce bestii - powiedziałam, klęcząc na jednym kolanie.
- Gratuluję wykonania zadania - jego ton był bardzo obojętny. - A gdzie ten ciemnoskóry? - zapytał się zaintrygowany jego nieobecnością.
- Został w pobliskiej karczmie, został poważnie ranny podczas walki z bestią. Musiał odpocząć przed tak długą podróżą - odpowiedziałam, wciąż trzymając głowę nisko.
- Szybciej się rozprawiliście z wywerną królewską, szybciej niż moi ludzie - rzekł, patrząc na swoich strażników. Zaczęłam się bać, czy zaczął o coś nas podejrzewać. - Może powinienem częściej wysyłać zwiadowców na takie misje? W końcu rycerze wolą stanąć twarzą w twarz z bestią niż kombinować, by uniknąć walki - dodał, przyglądając mi się uważnie. - Zostaw mi tą głową, serce sobie weź - odparł i wykonał gest ręką. Sługa podszedł i zabrał trofeum. Pożegnałam się i opuściłam, jak najszybciej ten zamek. Gdy już byłam niedaleko swojego domu, miałam wrażenie, że ktoś mnie śledził. Zorza miała podobnie, była niespokojna i ciągle nasłuchiwała się, czy ktoś nie szedł za nami. Specjalnie zboczyłam z drogi, jadąc w pole. Wciąż czułam się śledzona.
- Kimkolwiek jesteś, powiedz mi czego chcesz? Konia? Pieniędzy? A może kłopotów? - zapytałam się dosyć sarkastycznie, nawet nie odwracając się do nieznanej osoby.

Kerris?
ZALICZONA
3418

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz