W locie na skrzydłach najbardziej lubił wymijanie przeszkód w zawrotnej prędkości. Uwielbiał przelatywać między drzewami w lesie, czuć ten szaleńczy powiew wiatru, to uczucie, kiedy przez sekundę dzielił go krok od pnia. Emocje szalały, gdzieś tam był pewien strach – w końcu jeśli źle ułoży skrzydła lub chociaż o moment za późno skręci, zahaczy o drzewo albo przywali w nie niczym kamień wystrzelony z procy, a nawet mocniej. Był tego w pełni świadomy, ale i tak tego typu loty były jego miłością. Nawet jeśli robiło się niebezpiecznie, potrafił na tyle w krótkim czasie zwolnić, by zminimalizować obrażenia. Zresztą z jego mocami to potrafił się jakoś wylizać.
Szaleńczy lot sprawiał mu ogromną radość, aczkolwiek czasami miał ochotę na coś o wiele spokojniejszego. Tak jak teraz. Szybował wysoko nad ziemią, tak daleko od gruntu, że gdyby ktokolwiek go zobaczył, najprawdopodobniej uznałby za ptaka. Leciał unoszony przez wiatr, który wprawiał w ruch pióra i ubrania, a także targał jego włosami, tym samym odsłaniając czoło. Przebywał w praktycznie nieruchomej pozycji, jedynie raz na pewien czas machając skrzydłami, by utrzymać się na odpowiedniej wysokości. Bardzo przyjemnie mu się leciało, zimnego powietrza prawie w ogóle nie czuł, a że leciał na północ, promienie chylącego się ku zachodowi słońca nie raziły go w oczy. Czuł się bardzo zrelaksowany w tym momencie.
Podziwiał dobrze mu znane ziemie Dous Mundos. Budynki i drzewa wydawały się takie małe, a ludzie wyglądali niczym drobne robaczki, które z trudem dało się dostrzec. Przyglądał się leniwie płynącej rzece, rolnikom pracującym na polach, dopatrzył się też kilku podróżników, a nawet powozu prowadzonego przez dwa konie, którego wygląd wskazywał, że w środku siedział ktoś z wyższych sfer. Posiadał on w sobie coś intrygującego, lecz Yonki tym razem nie postanowił go śledzić. Miał inne plany – niekoniecznie tak ciekawe, ale chciał się ich trzymać.
Skierował się bardziej na wschód, akurat wtedy, gdy powóz skręcił na zachód. Jeszcze na niego spoglądał, dopóki nie stracił go z oczu, po czym spojrzał na ukazujące się budynki pewnej wsi. Od razu ją rozpoznał. Był w niej jakiś czas temu. Kiedy to było? Trzy tygodnie temu? Miesiąc? A może krócej? Tak nagle stracił rachubę czasu. W każdym razie trochę minęło, odkąd ostatni raz tam zawitał.
Złożył nieco skrzydła, zniżając lot. Obleciał wioskę, po czym wylądował kawałek dalej. Rozejrzał się, sprawdzając czy nikogo nie ma w pobliżu, gdy się upewnił, że żadna nieodpowiednia osoba nie spogląda na niego, schował swe ukochane pierzaste kończyny. Zawsze towarzyszyło mu przy tym dość dziwne uczucie, którego opisać nie potrafił. Tyle dobrego, że trwało ono dość krótko. Podrapał się w plecy, zdając sobie sprawę z dwóch dziur w bluzce, jaką miał na sobie. Cicho westchnął, po czym przejechał palcami po materiale.
Kilka sekund później dziur już nie było. Spojrzał jeszcze za siebie, naciągnął bluzkę, by sprawdzić, czy na pewno nie pozostał po nich ślad. Na szczęście boskie zdolności go nie zawiodły. Zadowolony wyprostował się, kąciki jego ust uniosły się nieco. Zdjął zwiniętą i zawiązaną wokół bioder narzutę, którą założył na siebie. Poprawił swoje włosy, by prezentowały się należycie. Pozbierawszy z ziemi pióra, które zgubił przy lądowaniu, udał się do wioski.
Nie zdążył nawet głębiej wejść, a już jakiś wieśniak go zauważył. Spojrzał on na niego, zmierzył wzrokiem, gdy wtem otworzył szeroko oczy. Chwilę stał w osłupieniu, w końcu jednak zawołał:
– O, to Pogromca Bazyliszka!
Z domów wyjrzało kilka głów, a po chwili wszyscy zaczęli wybiegać z budynków. Wieść o przybyciu Yonkiego rozniosła się błyskawicznie, minuta i niemalże cała wioska otaczała go z każdej strony. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych, witali przybyłego radosnymi okrzykami. Bożek przeleciał po mieszkańcach wzrokiem, uśmiechnął się szeroko. Dawno nie widział tylu ludzi cieszących się na jego widok.
– Witajcie wszyscy! - zawołał wesoło. – Postanowiłem odwiedzić was i sprawdzić, jak się macie, dlatego tu jestem.
Wieśniacy znów zaczęli wołać radośnie. Przepychali się, każdy chciał widzieć dobrze sylwetkę boga. Yonki spoglądał na wszystkich, wielce zadowolony, gdy nagle na sam przód wyrwało się jakieś dziecko. Wyglądający na pięć lat chłopiec podniósł wzrok na bożka, przyjrzał mu się dokładnie.
– Tato mówi, że silni ludzie są wysocy i umięśnieni – rzekł. – Ty taki nie jesteś, więc jak pokonałeś bazyliszka?
Nastała cisza, wszyscy zamilkli. Patrzyli po sobie, a po chwili jak jeden mąż spojrzeli na Yonkiego. Bóg popatrzył na chłopca, kąciki jego ust uniosły się delikatnie. Ach, te dzieciaki. Tak łatwo można im było wmówić cokolwiek. Nawet nie trzeba było podawać dowodów.
Z tłumu wyłoniła się stosunkowo młoda kobieta. Schyliła się, chwyciła dziecko za rękę, mówiąc do niego, by nie zaczepiał Pogromcy Bazyliszka ani nie zawracał mu głowy niepotrzebnymi pytaniami. Yonki zmierzył ją wzrokiem, widząc jak zamierza zabrać stąd chłopca, pokręcił głową.
– Nic się dzieje – powiedział. – Dziecko ciekawe świata, nic więcej.
Gdy kobieta się zatrzymała, podszedł bliżej i kucnął przed chłopcem. Spojrzał na niego, malec spoglądał na boga trochę niepewnie. Yonki patrzył na dzieciaka badawczo, po chwili na jego twarz wstąpił uśmiech.
– Twój tata ma rację, silni ludzie są wysocy i umięśnieni – rzekł. – Ale nie wszyscy. Są tacy, którzy nie są ani silni, ani jakoś szczególnie umięśnieni. Każdy człowiek może dokonać wielkich rzeczy, wystarczy, że się postara.
– Dobrze powiedziane! – zawołał ktoś z tłumu.
– Tak, spójrz na mnie! – Wyprostował się i rozłożył ręce. – Nie wyglądam na bohatera, a jednak pokonałem bazyliszka!
Słysząc to, wszyscy zaczęli bić brawa i krzyczeć radośnie. Ponownie zrobił się szum, słyszany na praktycznie całą wioskę. Chłopiec stał nieruchomo, wyglądał na nieco przytłoczonego całym tym hałasem, jednak w pewnym momencie otworzył szeroko oczy, w których pojawił się błysk. Podniósł głowę, spojrzał na Yonkiego, jak gdyby ujrzał w nim największego bohatera. Czyżby bożek stał się jego autorytetem? Nie wiadomo. A tym bardziej nikt nie wiedział, czy to oznaczało dobrze, czy źle.
Biesiady dla Yonkiego były jedną z najlepszych rzeczy na tym świecie. A zwłaszcza te wiejskie. Nikt nie żałował nikomu jedzenia, którego ilości były wręcz ogromne. Tyle do wyboru, od różnorodnych mięs, przez pieczone kartofle po świeże owoce i warzywa. Ludzie się upijali, grała muzyka, wszyscy się bawili. Jak tu nie lubić takich wydarzeń?
Yonki siedział w takim miejscu, by wszyscy siedzący przy wielkim stole dobrze go widzieli. Opowiadał o swojej walce z bazyliszkiem tak samo, jak to robił kiedyś, oczywiście i tym razem pomijając fakty, które wskazałyby na jego prawdziwą naturę. Ludzie uważnie słuchali, reagowali na każde napięcie, a do tego zadawali dużo pytań. Gdy tylko bóg opróżnił swój kubek z miodem, zaraz ktoś go uzupełniał. Oczywiście, Yonki nie rezygnował z alkoholu, pochłaniał ogromne jego ilości, dorównując najlepszym pijakom z wioski. Na razie nie planował użyć mocy, by zachować trzeźwość, chciał choć na trochę móc się porządnie upić, czego naprawdę dawno nie robił.
– Przeszedłem lądy i oceany, specjalnie starałem się iść cały czas przed siebie i w końcu obszedłem świat! – powiedział. – Dlatego właśnie uważam, że Ziemia jest okrągła! Nie, nie uważam... Taka jest prawda!
– Ta, przeszedłeś oceany! – zawołał ironicznie siedzący obok niego mężczyzna, kołysząc się. – Jak niby to zrobiłeś, kiedy nie da się chodzić po wodzie?!
– Bo jestem bogiem chaosu!
W tym momencie zebrani wokół niego mężczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem. Ich mocne głosy roznosiły się po całej wiosce, bowiem biesiada trwała na zewnątrz, pod gołym niebem. Śmiali się praktycznie do rozpuku, jeden przypadkiem wylał swój napój, inny się wręcz popłakał.
– Ta, bogiem, hyk, chaosu! – zaryczał wieśniak zajmujący miejsce po prawej, czkając. – Dostał imię po bogu chaosu i już myśli, że nim jest! Młodzik, ty się chyba już całkiem upiłeś! – Spojrzał na niego. – Tobie już nie dolewamy!
– No jak tak można! – oburzył się Yonki. – Ocaliłem waszą małą wioskę przed wielkim i przerażającym bazyliszkiem, a ty mi jeszcze żałujesz alkoholu?! Hańba ci!
– Hańba! – ktoś zawołał, głos wydawał się dochodzić spod stołu.
– Wielkim? – zdziwił się tamten. – Bazyliszki nie są wielkie!
– No, ale tamten był jakoś wyrośnięty – odezwał się mężczyzna stojący za bogiem. – Mutant jakiś, ale mierzył sporo.
– Co? – Chciał się jeszcze kłócić, ale zdał sobie sprawę, że tamten miał w sumie rację. – A no tak, był duży. Ciekawe, co to się stało, że tak wyrósł.
Yonki jakoś nie był skupiony na tej części rozmowy. Przechylił się nieco na bok, zmrużył oczy.
– Chaos – powiedział jedynie.
Jednym duszkiem opróżnił kubek, a następnie poprosił o dolewkę. Siedzący po jego lewej średniego wieku mężczyzna z zarostem wziął do ręki dzban i polał mu oraz sobie. Nim zdążył całkiem odłożyć naczynie, ktoś inny zabrał je. Ruch ten był dość szybki, na tyle, że mężczyzna chwilę patrzył na swoją rękę, zastanawiając się, co się stało z dzbanem. Spojrzał na miejsce, na które niby go odłożył, ostatecznie jednak zrezygnował z rozmyślania o tym. Pociągnął nosem, powrócił wzrokiem na Yonkiego.
– Te, a ile ty masz w ogóle lat? – zapytał, chwytając za ucho swego kubka.
Bóg pociągnął łyk miodu, spojrzał na niego, unosząc brwi. Odstawił kubek, przejechał ręką po włosach, burząc ich szyk. Odchylił się do tyłu, zapomniał jednak, że siedział na pieńku, który nie miał oparcia. Zachwiał się, tracąc równowagę, na szczęście szybko ją odzyskał.
– Oj, dużo – odpowiedział. – Aż dwadzieścia trzy!
– Jak niby bóg może mieć dwadzieścia trzy lata? – zdziwił się mężczyzna po prawej.
Yonki ściągnął brwi w konfuzji.
– No właśnie... – Popadł w głębokie zamyślenie. – To kim ja w takim razie jestem? Co ja tu robię?
– Pijesz.
– O, dobra odpowiedź! Dziesięć punktów dla Jayce'a!
Mężczyzna po lewej otworzył szerzej oczy.
– Ej, ja też chcę dziesięć punktów! – zawołał, przechylając się na bok.
– To odpowiedz poprawnie na pytanie – odparł Yonki, podpierając się łokciem o blat stołu.
– Na jakie?
– No, moje.
– Które?
– To, które powiedziałem wcześniej.
W tym momencie mężczyzna zmrużył oczy.
– A jak ono brzmiało?
– Tak, jak powiedziałem wcześniej – odpowiedział Yonki.
Po drugiej stronie stołu parę osób się roześmiało (ktoś chyba powiedział coś śmiesznego). Po chwili również Yonki i jego towarzysze zaczęli się głośno śmiać, ktoś coś krzyknął, ale przez rumor nie dało się usłyszeć, co dokładnie. Wyraźnie było widać, że wszyscy już byli pijani. Kilka kobiet stało z boku i spoglądało na rozbawionych mężów, raz po raz kręcąc głową z dezaprobatą. Uważały, że dzisiaj zdecydowanie za dużo przelało się alkoholu. Dobrze po północy, a tamci dalej się bawili. Ale cóż, był powód do zabawy. Poza tym, takie wydarzenia w tej wiosce nieczęsto miały miejsce, więc dzisiaj wyjątkowo postanowiły przymknąć na to oko.
Ile dokładnie minęło czasu – tego nikt nie wiedział, kiedy się zbierał do domu. Stopniowo ludzie zaczęli się rozchodzić do siebie, z czasem przy stole siedziało coraz mniej osób. Yonki, oczywiście, był jednym z tych, co jako ostatni odeszli. Szedł wolno chwiejnym krokiem, mrugnął porozumiewawczo do Jayce'a, mówiąc, że będą musieli to kiedyś powtórzyć. Będący podpórką dla swojego kolegi mężczyzna pomachał mu na pożegnanie i poszedł w swoją stronę. Bóg odwrócił się na pięcie, zaśmiał się głośno. To była biesiada! Naprawdę, dawno na takiej nie był, a jeszcze dawniej się tak nie upił. Miał wrażenie, że w jego żyłach było więcej alkoholu niż krwi, świat wirował mu przed oczami, widziane tylko przez niego cienie układały się w przeróżne kształty. Minęło bardzo dużo czasu od dnia, kiedy ostatni raz doprowadził się do takiego stanu.
Ale cóż, takie rzeczy wiecznie trwać nie mogły.
Zatoczył się, nim jednak upadł, użył na siebie swych boskich zdolności. Nie minęła chwila, a wrócił do zmysłów, w ostatniej chwili odzyskał równowagę, stając na wyprostowanych nogach. Rumieńce zniknęły, cera odzyskała naturalny kolor, z twarzy zeszła głupkowata mina – w skrócie był już trzeźwy. Przeczesał ręką włosy, wziął głęboki wdech.
– Woah, co to była za biesiada! – rzekł do siebie.
– Pogromco Bazyliszka!
Słysząc wołania, odwrócił głowę. Spojrzał na idącą w jego kierunku parę, zmierzył ich wzrokiem, dopiero po chwili rozpoznając. To oni zaproponowali mu nocleg, bowiem mieli wolny pokój, w którym mógł się wyspać. Oczywiście, przyjął ofertę, zwłaszcza, że była za darmo.
Kobieta pierwsza znalazła się blisko. Przyjrzała się Yonkiemu, nieco się dziwiąc, ale mimo to powiedziała:
– Jeśli nie możesz chodzić, przytrzymaj się mnie. Pomogę ci dojść do domu.
– Nie trzeba – odparł Yonki. – Czuję się dobrze.
– Ale sporo wypiłeś...
– Rozrzedzałem alkohol wodą. Lepiej pomóż swojemu mężowi, z tego co widzę nie czuje się on najlepiej.
W momencie, w którym kobieta spojrzała za siebie, stojący trochę dalej mąż oparł się jedną ręką o ścianę domu, drugą zaś zakrył usta w odruchu wymiotnym. Widząc to, przeprosiła boga (nie, Yonki nie wiedział, za co dokładnie) i podbiegła do mężczyzny. Chwyciła go za ramię, zadała parę pytań odnośnie jego stanu, po czym, będąc jego podporą, zaprowadziła do środka domu. Pomogła mu wejść po schodach ‐ nie szło jej to najlepiej. Yonki w milczeniu szedł za nią, nie proponował pomocy, uważając, że jeśli kobieta sama go o to nie poprosi, to znaczy, że jej nie potrzebuje.
Po paru minutach był już w pokoju, do którego zaprowadziła go gospodyni. Na wiadomość, że ma da znać, jeśli będzie czegokolwiek potrzebował, pokiwał głową. Drzwi się zamknęły, został sam. Obejrzawszy dokładnie pomieszczenie, położył się na łóżku, aczkolwiek stopy nadal trzymał na podłodze.
Zaczął rozmyślać o całej biesiadzie. Brakowało jej pewnej harmonii i spójności, którą odznaczały się obiady na posiadłościach bogaczy, ale to uważał za swego rodzaju plus. Dla niego posiłki u bogatych często były sztywne, nic się nie działo, a goście tylko jedli... wróć, delektowali się daniami i rozmawiali o jakichś nudnych sprawach. Jedyne, co zawsze w nich było dobre, to jedzenie. A porządna wiejska biesiada miała i jedzenie, i ten hałas, który sprawiał, że wydarzenie to było bardzo żywe. Takie, jakie lubił. A tę biesiadę można było określić porządną.
Leżał tak i myślał, lecz po jakimś czasie się znudził. Podniósł się do pozycji siedzącej, wziął głęboki wdech. Z racji, że sen praktycznie był mu niepotrzebny, nie mógł za bardzo teraz się położyć i po prostu zasnąć. Co miał więc robić? Chyba się trochę przewietrzy.
Wstał i podszedł do okna. Otworzył je na oścież, wyjrzał na zewnątrz. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, postanowił wyjść. Nie, wiedział, że bardziej ludzkie jest wyjście przez drzwi, ale uznał, że ,,zaszaleje". O ile tak można było nazwać świadome wyskoczenie boga przez okno.
Wszedł na parapet, usiadł na nim z nogami zawieszonymi na zewnątrz. Spojrzał w dół, po czym bez wahania zeskoczył. Gdy już dotknął ziemi, ugięła się ona pod nim, jednak w taki sposób, że miał w miarę miękkie lądowanie. Wyprostował się, w tym momencie grunt powrócił do pierwotnej formy. Otrzepał ręce z kurzu i już miał iść, gdy nagle usłyszał wołania:
– Raios! Raios!
Nim się obejrzał, zza jednego z domów wyłoniła się stosunkowo młoda kobieta. Chodziła nerwowo, gorączkowo się rozglądając, co chwilę wznawiając wołania. W pewnym momencie dostrzegła boga. Spojrzała na niego, jej oczy otworzyły się szeroko.
– Och, to ty! – zawołała.
Czym prędzej pobiegła do stojącego na ganku bożka. Chwyciła go za rękę, zacisnęła mocno obiema dłońmi.
– Pomóż mi! – załkała. – Mój syn zaginął! Wieczorem bawił się z kolegami, a teraz zniknął! Nigdzie go nie ma!
Yonki zmierzył ją wzrokiem. Wyglądała na nie tylko bardzo zmartwioną, ale też zdesperowaną. Dość mocno ściskała jego dłoń, czuł też, że ręce jej drżały. Włosy miała roztargane, oczy pełne bólu, a usta sine z obawy, że jej dziecku coś się stało.
Skądś ją kojarzył. Tylko skąd? Tego nie potrafił sobie przypomnieć przypomnieć, aczkolwiek na chwilę obecną postanowił nie myśleć o tym.
– Proszę! – błagała. – Pomóż mi! Zrobię wszystko, żeby go odnaleźć!
Popatrzyła wprost w jego oczy, gdy nagle zastygła w bezruchu. Jakiś czas trwała tak niczym zamieniona w posąg, w końcu jednak zabrała swoje dłonie, oddalając się od boga o dwa kroki. Spuściła wzrok, mówiąc:
– Przepraszam, zapomniałam, że piłeś...
– Jest w porządku - przerwał jej Yonki. – Mogę iść.
– Ale na pewno teraz nie czujesz się najlepiej – ciągnęła dalej przepraszającym tonem.
– Rozrzedzałem alkohol wodą. Nic mi nie będzie. Chodźmy szukać twojego syna, musimy czym prędzej go odnaleźć.
W zasadzie zgodził się pomóc bardziej dlatego, że liczył na jakąś przygodę. Poza tym, nie chciał popsuć dopiero co zbudowanej reputacji, trochę mu zależało na tym, by mieszkańcy tej wioski jeszcze go wielbili. Miał w głowie co do nich pewne plany – choć porzucenie ich nie byłoby dla niego bolesnym ciosem ani nic, chciałby je mimo wszystko zrealizować. Z opcji neutralnej i pozytywnej wolał tę pozytywną.
Matka chłopca i ojciec, który później się zjawił, szukali dziecka w samej wiosce, Yonki z kolei błądził bardziej po obrzeżach. Szedł niezbyt szybkim, ale też nie wolnym krokiem, uważnie się rozglądając. Raz na pewien czas wołał chłopca, dość cicho, by nie zwrócić na siebie uwagi, jednocześnie zastanawiał się, jak mógłby użyć swoich boskich zdolności, by pomogły mu one w odnalezieniu małego śmiertelnika. Niestety, w chwili obecnej nic nie przychodziło mu do głowy. Cóż, jakoś się nie dziwił, jego moc opierała się na chaosie, którym za bardzo nie dało się pomagać ani czynić dobra.
Tak długo szedł, aż dotarł do pobliskiego lasu. Zmierzył go wzrokiem. Z tego, co mówili wieśniacy, to właśnie stąd wyłonił się bazyliszek. Patrzył na ciągnące się daleko w głąb skupisko drzew, gdy nagle usłyszał krzyk. Był on na tyle cichy, że gdyby wcześniej sobie nie polepszył mocami słuchu, w ogóle by go nie usłyszał. Krótki, wysoki, do tego piskliwy – nie zamierzał go zignorować. Pewnym krokiem przekroczył granicę lasu i ruszył przed siebie. Istniały dwie opcje: albo to było zaginione dziecko, albo krzykacz. Nie zląkł się na myśl o tej drugiej, wręcz przeciwnie, pomyślał, że może coś się będzie działo i otrzyma trochę jakże kochanego przez niego dreszczyku emocji.
Przemieszczał się w miarę szybko, uważnie nasłuchując wszystkiego, co go otacza. W którymś momencie nieźle go zabolały uszy, bowiem nadepnął na suchą gałązkę, której nie zauważył. Od razu zdjął z siebie efekt wyostrzonego słuchu, krzywiąc się z bólu. Na szczęście nie musiał ponownie pod tym względem używać swoich boskich zdolności, bowiem oto przed nim ukazała się sylwetka małego dziecka, które szło w oddali samotnie przez las z bronią w postaci małego drewnianego miecza. Yonki zmierzył go wzrokiem, ściągnął brwi w konfuzji. Wow, to wszystko? Naprawdę dzieciak po prostu szedł sobie lasem, jak gdyby nigdy nic, podczas gdy rodzice dostawali białej gorączki podczas szukania go?
Chwila, czy to nie był czasem ten chłopiec, który zagadał do niego, jak się zjawił w wiosce?
Tak, to był on.
– O ja... – szepnął do siebie.
Pokręcił głową, następnie ruszył w kierunku malca. Już był prawie przy nim, gdy nagle tamten odwrócił się gwałtownie i skierował głownię swego mieczyka wprost na niego. Yonki zatrzymał się, zmrużył nieco oczy, gdy chłopiec podniósł na niego zdziwiony wzrok, spojrzał na niego z góry, mówiąc:
– Ta, poddaję się.
Chłopiec przyjrzał się jego twarzy, gdy wtem otworzył szeroko oczy. Skamieniał z miną, jakby zobaczył boga (heh), chwilę stał tak w bezruchu, a dopiero potem wydusił z siebie:
– Pogromca Bazyliszka!
Yonki westchnął głośno.
– Tak, to ja – odparł niechętnie – ale czy zdajesz sobie sprawę, co ja tu robię? Jeśli nie, to ci to uświadomię: szukam ciebie, bo zwiałeś, a rodzice zaraz na zawał zejdą, jeśli nie zobaczą cię całego i zdrowego.
Dzieciak jeszcze nie do końca ogarniał, co się właśnie działo. Przestąpił z nogi na nogę, rozejrzał się, jakby czegoś szukał. Po chwili milczenia powrócił wzrokiem na Yonkiego. Bóg skrzyżował ręce na piersi, westchnął głośno. Już mu się odechciało chodzenia po lesie. Teraz chciał tylko wrócić do domu i ponudzić się trochę, udając, że śpi.
– Dlaczego uciekłeś? – zapytał po pewnym czasie. – Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo twoja mama się o ciebie martwi?
– Ja tylko chciałem być jak ty! – odparł żywo chłopiec.
Słysząc to, Yonki uniósł brew.
– Oho, jak ja?
– Powiedziałeś, że każdy człowiek może dokonać wielkich rzeczy, wystarczy, że się postara. Chciałem tak jak ty zostać bohaterem, by mama i tata byli ze mnie dumni i poszedłem szukać bazyliszka, żeby go zabić!
Bóg powstrzymał się przed zaśmianiem się. Na jego twarz wskoczył dosyć specyficzny uśmieszek. Malec chciał być taki jak on. Być bohaterem, który broni ludzi przed potworami. Yonki został autorytetem. Czy mu się to podobało? Poniekąd. Ostatnio nieczęsto słyszał, jak ludzie wychwalają boga chaosu czy chociażby jego jako ,,zwykłego człowieka", więc postawa chłopca całkiem mu się podobała. W końcu z dzieci najłatwiej było zrobić tych, co przez długi czas podążają za kimś. Kimś, kto zajmuje u nich najwyższe stanowisko (zwykle zaraz za rodzicami).
Choć doceniał zapał i chęci bycia takim jak on, postanowił nieco zganić chłopca za tak nierozsądne jak na jego wiek i umiejętności działania. Gest dobry, ale on myślał też o tym, by takie złotko tak szybko nie przepadło. Jeśli zaaprobuje postawę dzieciaka, tamten znowu gdzieś pójdzie, a wtedy nie będzie miał tyle szczęścia.
Przestąpił z nogi na nogę, jęknął głośno.
– Ach, ty wiesz, jakie to niebezpieczne? – zapytał chłopca. – Tylko ktoś wystarczająco silny może podołać temu zadaniu.
– Co? – wyraźnie się zdziwił chłopiec. – Mówiłeś, że każdy może...!
– Słuchaj, końcówka mojej wypowiedzi jest bardzo ważna. – Schylił się nieco. – Nie możesz sobie tak nagle postanowić, że zabijesz bazyliszka i pójść na polowanie. Trzeba się naprawdę wysilić. Widzisz, natura obdarzyła mnie takim, a nie innym wyglądem, ale nie oznacza to, że jestem zwyczajnym, szarym człowiekiem, który jednak może sobie od tak zabić bestię. Mam zdolności, które odgrywają w walce kluczową rolę.
– Jakie?
– Takie, których ty na pewno nie masz. – Uśmiechnął się tajemniczo.
Jego wypowiedź nie zadowoliła chłopca. Posmutniał on nieco, spuścił głowę. Zmierzył wzrokiem swój miecz, gdy nagle rzucił nim o ziemię, po czym skrzyżował ręce na piersi z nie tyle co naburmuszoną, a zawiedzioną miną. Stał tak nieruchomo, wpatrzony w trawę pod nim. Yonki chwilę mu się przyglądał, po czym westchnął. Dzieci potrafiły być strasznie problematyczne. Aż miał ochotę coś mu zrobić. Cokolwiek. Niestety za bardzo nie mógł. Jego nowy plan by się trochę sypnął...
Pokręcił głową. Niechętnie minął chłopca i podniósł z ziemi drewniany miecz.
– W życiu nic nie jest łatwe. – Zaczął strzepywać z broni ziemię i inne brudy. – Chyba że jesteś bogiem. Ale nie jesteś, więc niemal wszędzie będziesz miał pod górkę, a żeby osiągnąć coś wielkiego, musisz najpierw sam się namęczyć, wycierpieć swoje.
Chłopiec milczał, w końcu jednak jęknął:
– To co mam zrobić, by być taki jak ty?
– Wpierw słuchaj się rodziców.
To zdanie zdziwiło malca, ale negatywnie, bowiem wydął usta, spoglądając na boga spod byka.
– Nie jestem małolatem, któremu można wmówić, że słuchanie rodziców czyni cuda – bąknął.
– Kiedy tak właśnie jest! – powiedział Yonki. – Twój tata mówi, że ludzie silni są wysocy i umięśnieni, i tak właśnie jest! A to oznacza, że żeby stać się silnym, musisz dużo trenować i ćwiczyć. Czyli wychodzi na to, że trzeba się słuchać rodziców. – Podparł się rękami pod biodra, wciąż trzymając miecz chłopca. – Od siebie mogę dodać, że również musisz rozwijać swój umysł. Nie polegaj tylko na umiejętnościach fizycznych. Jeśli masz tutaj – wskazał palcem głowę – będziesz w stanie pokonać nawet tych, którzy z pozoru wydają się potężniejsi od ciebie.
Wziął głęboki wdech. Spojrzał na chłopca, który patrzył na niego z trudnym do określenia wyrazem twarzy. Nastała cisza, przez nic niezagłuszana – jedynie gdzieś w oddali sowa pohukiwała, ale po pewnym czasie i ona zamilkła. Yonki okręcił się na pięcie, przeszedł kawałek, by stanąć przed chłopcem. Nim ten zareagował, kucnął przed nim i wyciągnął rękę z drewnianym mieczem.
– Masz ten miecz – rzekł. – Na dzisiaj nic nim nie zrobisz, uderzenie tylko trochę zaboli. Jeśli jednak staniesz się wystarczająco silny i mądry, znajdziesz sposób, aby takim właśnie mieczem zabić zwierzę. A gdy tego dokonasz, będziesz naprawdę dobrym wojownikiem.
Chłopiec popatrzył na miecz, trochę się wahał, ale ostatecznie wziął go od boga. Zmierzył broń wzrokiem, pytając:
– Naprawdę będę mógł nim pokonać potwora?
– Jeśli zastosujesz się do mych rad, na pewno. – Yonki się wyprostował. – A teraz wracajmy do wioski. Jest środek nocy, a my stoimy w lesie, w którym grasują dzikie zwierzęta. Chodźmy, twoi rodzice się o ciebie martwią.
Mały pokiwał energicznie głową. Widząc to, Yonki odwrócił się na pięcie i ruszył w drogę powrotną. Szedł w miarę szybkim krokiem, gdy nagle coś go chwyciło za rękę. Zaskoczony, zatrzymał się, spuścił wzrok na chłopca, unosząc brwi. Otworzył usta, jednak nic nie powiedział, jedynie westchnął ciężko. Jak znał życie, odwaga z dzieciaka magicznie uciekła i ten teraz bał się iść przez ciemny las. Co prawda, w tym momencie nie widział siebie prowadzącego dziecko za rękę, ale jakoś nie chciało mu się z nim kłócić ani nic. Niech już wrócą do wioski.
– Raios!
Kobieta czym prędzej pobiegła i objęła w swe ramiona chłopca. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, jednak na twarzy widniała radość i ulga. Pociągnęła nosem, przytulając mocno do siebie dziecko. Po chwili odsunęła się nieco, ale tylko po to, by złapać go za ramiona oraz dobrze mu się przyjrzeć.
– Nic ci nie jest? Jesteś cały? – zalewała go pytaniami. – Gdzieś ty był?! Co sobie myślałeś, idąc gdzieś zupełnie sam?!
– Nic mi nie nie jest, mamo! – zawołał chłopiec. – Pogromca Bazyliszka mnie odnalazł!
Och, jak Yonki uwielbiał, gdy nazywano go Pogromcą Bazyliszka!
Matka obrzuciła jeszcze syna paroma pytaniami, po czym przekazała go ojcu. Mężczyzna wziął go na ręce, zganił za ucieczkę i szwendanie się samemu gdzieś poza wioską, ale nie wyglądał na bardzo złego – na jego twarzy również dało się dostrzec ulgę. Kobieta wstała, spojrzała na stojącego parę kroków dalej boga. Pośpiesznie podeszła do niego i chwyciła jego dłoń obiema rękami.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że odnalazłeś mojego syna! – powiedziała. – Co mam zrobić, by ci się odwdzięczyć?
Yonkiego strasznie kusiło, by coś powiedzieć, ale rzekł jedynie:
– Nic.
– Ale ja naprawdę... – ciągnęła dalej matka Raiosa.
– A ja naprawdę nic od pani nie chcę.
Kobieta posłała mu zdziwione spojrzenie. Przyglądała mu się jakiś czas, gdy nagle w jej oczach pojawiło się pewne uczucie. Westchnęła cicho, zatapiając swój wzrok w twarzy Yonkiego, widocznej w świetle księżyca. Patrzyła na jego policzki, oczy, nos, usta, nawet włosy, aż w końcu spuściła głowę. Jakiś czas stała w milczeniu, ale w końcu ponownie spojrzała na boga, mówiąc:
– Zawsze będziesz mile widziany w moim domu. Zawsze ja i mój mąż przyjmiemy cię pod swój dach.
– Dziękuję – odparł cicho Yonki.
– Nie, to ja dziękuję.
Chwila czułości.
Okej, koniec.
Zgrabnie wysunął dłoń z rąk kobiety. Przeciągnął się, cicho jęcząc, również przestąpił z nogi na nogę. Odwrócił się bokiem do niej, wziął głęboki wdech.
– No, to ja już będę szedł. Chyba muszę odpocząć.
– Ach, tak – rzekła kobieta. – Prześpij się trochę, nie spałeś tyle czasu.
– Dobranoc.
– Dobranoc!
– Dobranoc, Pogromco Bazyliszka! – zawołał chłopiec, machając mu na pożegnanie.
Yonki wrócił do domu pary, która mu pozwoliła u nich przenocować. Wszedł po schodach najciszej jak mógł, po chwili był już w swoim pokoju. Zamknął wolno drzwi i podszedł do łóżka, na które opadł ciężko. Westchnął głośno, spoglądając na sufit. Ale się dzisiaj nachodził! Myślał, że przyleci tu tylko się najeść i napić, a tu coś takiego. Szukał dzieciaka, potem mu zrobił małe kazanie. I jeszcze odmówił odwdzięczenia się przez kobietę w jakikolwiek sposób.
– Ach, tyle dobrego dzisiaj zrobiłem – rzekł do siebie, wyraźnie będąc pod wrażeniem. – Chyba będę musiał się nad kimś później poznęcać.
Miał nadzieję, że jak wróci, to Carlos będzie w domu. Trochę z nim porozmawia. Albo się zabawi. Albo oba, co ma się ograniczać? W końcu był bogiem chaosu!
ZADANIE ZALICZONE
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz