Yonki był dla mnie jedną wielką zagadką. Nie zachowywał się jak przeciętny człowiek, jednak nie miałam również żadnych dowodów na to, że nim też nie był. Pozostało mi jedynie czekać na sytuację, która dostarczyłaby mi wystarczająco informacji, bym mogła wszcząć dochodzenie. Pomimo tego wszystkiego, cieszyłam się, że nie muszę się ukrywać jak szczur pod miotłą, było to o tyle milsze, że chłopak nie miał nic przeciwko temu jakiej jestem rasy. Poczucie akceptacji tego jakim się jest, to bardzo potrzebne uczucie, którego niestety obecne społeczeństwo nie mogło nam zapewnić. Westchnęłam delikatnie, widząc, jak na nieboskłonie zaczynają kotłować się prawie czarne chmury, jego propozycja zatrzymania się w tawernie, nie była takim złym pomysłem. Możemy przynajmniej przeczekać deszcz, na który się zanosiło. Mogłam poczuć na karku wilgotne tchnienie tej przyczajonej wodnej bestii, czającej się na moje płomienie z zamiarem ich zgaszenia. Zadrżałam, przypominając sobie nieprzyjemne sytuacje zetknięcia z wodą. Jeśli było to możliwe to chciałam tego spotkania uniknąć. Siadając na koźle, chwyciłam lejce i ruszyłam w stronę, którą wskazał chłopak. Podczas podróży zaplotłam włosy w warkocz, tak by ukryć barwne pasemka, mogące zdradzić moje magiczne pochodzenie. Nie zamierzałam zrzucić na nas kolejnych kłopotów, moim zdaniem już nam ich wystarczyło na jakiś czas. Gdy zajechaliśmy do tętniącego życiem miasteczka, które przygotowywało się do nadchodzącej burzy, rozejrzałam się po okolicy w poszukiwaniu owej tawerny. Na razie, jedynym co mogłam dostrzec, byli ludzie, którzy przykrywali stragany płachtami materiału, zamykali okiennice i drzwi, przywiązywali luźniejsze przedmioty do tych o wiele cięższych, tak by nie porwał ich wiatr. O zwiastującym oberwaniu chmury złowieszczo przypominał skrzypiący, drewniany znak, poruszany przez wiatr. W drewnie wyryto ozdobnymi literami słowo „Tawerna”:
-To ta? – Spytałam, wskazując palcem na budynek wykonany z cegły, na których wspinał się soczyście zielony dywan bluszczu, sprawiając, że miejsce to wyróżniało się na tle innych:
-Tak – Odparł chłopak, kiwając przy tym twierdząco głową. Zajechałam wozem do specjalnie przygotowanej stajni dla podróżnych, zdjęłam z klaczki uprząż i uzda, by mogła tak jak my odpocząć. Po zajęciu się koniem poszłam ze swoim towarzyszem zobaczyć, co ma do zaoferowania środek budynku. Zaraz po otworzeniu ciężkich, dębowym drzwi, uderzył w nas zapach, przygotowywanych potraf i ciepło, dochodzące z kuchni. Z szerokim uśmiechem rozejrzałam się dookoła. W wielkim pomieszczeniu ustawiony był barek, za którym na ścianie roztaczała się spora kolekcja trunków, wśród butelek ukryte było przejście do innego pomieszczenia, zapewne do kuchni, ponieważ drzwi te były cały czas uchylone, a nawet widziałam, jak jakaś młoda dziewczyna wchodzi tam z pustymi kuflami i talerzami na tacy. Każde wolne miejsce było zajęte przez drewniane, ciężkie ławy i taborety, które w większości zajęte były przez różnych ludzi. Niektórzy z nich wyglądali, jakby dopiero co wstali, zapewne nocując do góry w wynajętych pokojach. Oprócz aromatu śniadania dało się odczuć silny, wdzierający się do nozdrzy zapach parzonej kawy, która pomagała wszystkim się rozbudzić. Spojrzałam na chłopaka, który stał już przy barze i zamawiał dla nas śniadanie. Nie wiedząc co ze sobą począć usiadłam na wolnym taborecie zajmując również obok miejsce dla Yonkiego. Zanim jednak młodzieniec wrócił, dosiadł się do mnie jakiś starszy mężczyzna. Na oko mógł sobie liczyć może z 40 lat. Osobnik płci przeciwnej bardziej niż swoim śniadaniem zainteresowany był moją osobą, co nie należało do przyjemnych sytuacji. Chcąc pozbyć się natręta, pozwoliłam swojej skórze rozgrzać się do dość wysokiej temperatury, na co mężczyzna zrobił się czerwony i zaczął ciężej oddychać:
-Radziłabym się panu przewietrzyć, nie wygląda pan najlepiej – Gdy wyszedł, wachlując się dłonią, by choć na chwilę pozbyć się uczucia gorąca, uśmiechnęłam się zadowolona. Gdy obok mnie usiadł chłopak, wróciłam do swojej normalnej temperatury i spojrzałam na Yonkiego:
-I co takiego upolowałeś? – Spytałam, bawiąc się luźnym kosmykiem włosów: -Poprosiłem jajka sadzone, bekon, świeżo pieczony chleb, kiełbaski i kawę zbożową
-Brzmi pyszniutko – Oznajmiłam, klaszcząc radośnie w rączki. Zanim jednak otrzymaliśmy nasze śniadanie, wrócił ów natrętny jegomość, który widząc Yonkiego na swoim miejscu nie zareagował najprzyjaźniej
-Suń się gnojku, to moje miejsce – Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, dostrzegłam jak pośród ubrań błyszczy złowieszczo, niczym przyczajony wąż i jego śmiercionośne kły, oznaka straży królewskiej, co świadczyło o nadciągających dla mnie kłopotach. Musiałam pilnować, by nie odkrył mojej tożsamości inaczej bardziej niż na łuku, będę skupiona na uratowaniu swoich czterech liter.
(Yonki?)
689
689
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz