Dziewczyna siedziała w swoim mieszkaniu, patrząc na stolik pełen listów. Część była zaadresowana do jej starych celów, które już dawno pożegnały się z życiem, część była skierowana do niej z durnymi prośbami o morderstwa... Mało było z podziękowaniem. ale, kto by chciał dziękować zwykłej morderczyni. Teoretycznie robi dobrze dla nich, bo zabija tych, co zostali wygnani nie bez powodu. Odmieńcy nie mają prawa tutaj żyć. W szczególności, jak chcą zabić króla. Brunetka powoli przesunęła palcem po kartce z ostatnim celem, którym była osoba, niedostępna dla jej mocy. Nie mogła zabić tej dziewczyny. Dlatego zamiast jej, zabiła zleceniodawce. Nadal nie rozumiała, czemu tak ucieka przed tym, czemu nie potrafiła jej zabić. Coś ją blokowało, nie miała pojęcia co. Pozbierała listy, schowała to pudełka i otworzyła skrytkę w ścianie. Schowała tam pudełko i zamknęła szczelinę. Ubrała swój płaszcz, a gdy chciała otworzyć drzwi, usłyszała pukanie. Stanęła przed drzwiami, patrząc na nie swoim pustym wzrokiem. Wyciągnęła dłoń i położyła na klamce do drzwi. Nacisnęła na nią i powoli otworzyła drzwi, mając przyszykowaną za plecami fiolkę z krwią. Ku jej zdziwieniu, był to ktoś, kto ukrywał swoją tożsamość na ulicy. Miał na sobie również płaszcz z głębokim kapturem. Kobieta nacisnęła na fiolkę, chcąc ją szybko rozbić w razie czego. Mężczyzna jednak zdjął kaptur, był to jakiś dorosły mężczyzna z lekkim zarostem, błękitnymi oczami i nieułożonymi włosami.
- To ty jesteś Claret?
Dziewczyna uniosła brew i delikatnie poluzowała zaciśnięcie na fiolce. Milczała przez chwilę, ale po chwili delikatnie rozchyliła usta.
- A kto pyta?
- Mężczyzna, który potrzebuje wynająć mordercę na zabicie wygnańca.
Kerris natychmiast zamarła. Samo słowo "wygnaniec", budził w niej chęć do zabijania takich istot. Wycofała się, wpuszczając mężczyznę do środka. Wskazała mu miejsce, gdzie ma usiąść i wyjęła ostrze z szuflady. Usiadła przed nim, pokazując swoją dumę i poważny charakter. Mężczyzna patrzył nieco wystraszony na kobietę, bał się jej. Musiał wiele słyszeć o niej, skoro tak się płoszył.
- Słucham. - Powiedziała swoim oschłym tonem.
- Podczas podróży, żeby zobaczyć wiwernę, o której było mówione...
- Krótko. - Syknęła podirytowana.
- Wygnaniec pracuje dla króla. Kobieta, która może się zmieniać w smoka.
Kerris w tym momencie poczuła, jak się w niej coś gotuje. Jak złość, gorycz i chęć mordowania, gwałtownie się wybudziła. Rzuciła nożem w jego stronę, a ten wbił się obok głowy mężczyzny. Brunet zamarł na chwilę z przerażenia. Spojrzał na nóż, starając się nie ruszać. Claret podeszła do niego, oparła nogę o oparcie krzesła, zbliżając się niebezpiecznie do niego i wyjęła nóż, naciskając na jego policzek.
- Jak bardzo jesteś pewny tego, co powiedziałeś.
- Mam jej imię i nazwisko. Wiem nawet, że jeszcze nie dotarła do zamku z wiadomością, o zabiciu wiwerny. - Jego drżący głos, ledwo mu pozwalał na mówienie. Dziewczyna cofnęła nóż i patrzyła mu prosto w oczy.
- Zapłata?
Mężczyzna pokazał dwie sakiewki.
- Dostaniesz je... - Mężczyzna się mocno zawahał, gdy ujrzał w oczach dziewczyny złość i po prostu podał jej dwie sakiewki. Dziewczyna je wzięła i sprawdziła, czy to prawdziwe pieniądze. Cofnęła się i spojrzała na niego.
- Dowiesz się o jej śmierci.
Złapała go za ubrania i podniosła. Dała mu kartkę, na której mężczyzna zapisał imię i nazwisko. Kerris schowała kartkę do kieszeni i spojrzała na niego z pogardą.
- Będziemy w kontakcie.
Wskazała mu drzwi wyjściowe. Mężczyzna wyszedł, cały drżąc z przerażenia. Dziewczyna prychnęła, jakby była czymś zawiedziona i spojrzała dokładniej na imię i nazwisko. Raverie Warrington...
***
Kobieta wyszła z ukrycia, mając na sobie kaptur. Patrzyła na konia i na wygnańca, który siedział na rumaku. Podeszła do nich i wyjęła z kieszeni kostki cukru.
- Nie szukam kłopotów, pieniędzy, czy... Co tam było trzecie? - Mruknęła arogancko. Kaptur odsłaniał tylko jej usta, a kości policzkowe z oczami, były zakryte przez kaptur. Powoli podeszła do konia i podała mu kostki cukru. Jej głos jak zawsze był pusty i obojętny. Raverie, podejrzanie spoglądała na tajemniczą istotę.
- To po co mnie śledziłaś?
Zapadła cisza. Sangii spojrzała na nią spod kaptura. Oczy Claret gwałtownie zabłysły na krwisty kolor i zatrzymała konia, zaciskając ręce w pięść. Chowała ręce za plecami, żeby nie pokazywać po sobie jakiekolwiek ruchu. Wyglądała, jakby po prostu spokojnie stała z rękami za plecami.
- No wiesz... Zastanawiam się, w jaki sposób ktoś taki jak ty, był zdolny zabił wiwernę.
Kobieta złapała za lożę, chcąc chyba odsunąć się koniem. Nieźle musiała się zaskoczyć, gdy koń nawet nie drgnął. Zacisnęła delikatnie ręce z nerwów, co zadowoliło tajemniczą osobę.
- Skąd wiesz o...
- Oh moja droga. - Przerwała wygnańcowi i rozluźniła trochę rękę. - Wiem o tobie więcej, niż ci się wydaję.
Kerris puściła Zorze, a ta pobiegła spłoszona przed siebie, zrzucając Raverie z siodła. Dziewczyna natychmiast pobiegła za nim. Łowczyni, złapała jeźdźce, mocami i zmusiła ją, żeby odwróciła się w jej stronę.
- Spokojnie szalona. Twój koń nie uciekł daleko. - Zbliżyła ją do siebie i złapała za jej buźkę. - Wybacz, za moje zachowanie, ale...
Puściła ją. W sumie byłoby lepiej poznać ofiarę, przed zamordowaniem, niż zabijać od tak. Nagroda się powiększy za jej głowę.
- Nigdy nie rozmawiałam z kimś takim jak ja.
Skłoniła się.
- Kerris Sangii Emberpelt. - Spojrzała obojętnym wzrokiem na towarzyszkę. Ta, wyglądała na niepewną, by rozmawiać z czarodziejką. Smoczyca skrzyżowała ręce.
- Jeśli jesteś tak "przyjazna" jak mówisz, pomóż mi znaleźć Zorze.
- Zorza? Tak ma na imię twój koń? Interesujące imię.
Poszła przed siebie, nie mówiąc nic i zaczęła ruszać delikatnie palcami, kontynuując podróż.
- Takim jak ja? Zaraz, jesteś wygnańcem?
Na to pytanie, Kerris poczuła, jak zalewa ją gniew. Czy była? Tak. Ale nie z własnej woli. Na samą myśl o tym, co się stało, po jej powrocie do domu, poczuła gniew. Niemiłosierny gniew do wygnańców. Do takich, jak Raverie Warrington... Powinna ją zabić, a nie się z nią cackać. Ale... Cena, ceną. Zatrzymała się, gdy usłyszała bicie serca Zorzy. Zatrzymała towarzyszkę i skupiła się na tym sercu. Oczy Kerris zalały się krwistą czerwienią i Zorza posłusznie podeszła do nich. Gdy zbliżyła ją do właścicielki, przestała i zamknęła oczy, by je otworzyć i wyglądały normalnie.
- Więc... Skoro zapoznanie już za nami. - Zdjęła kaptur, odwracając się i spojrzała swoim obojętnym wyrazem twarzy do towarzyszki.
- Opowiesz mi o tamtej sytuacji? Możemy pójść do karczmy, albo pójść na spacer, obojętnie mi.
Dziewczyna starała się robić dobrą minę do dobrej gry. Oby jej to wyszło, mimo wyprutych kompletnie emocji. Jak to się mówiło? Zacznijmy grę?
Reverie?
1023
1023
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz