piątek, 6 grudnia 2019

Od Yonkiego CD Hibane

Nie zareagował od razu na mężczyznę, który się zjawił. Wpierw przyjrzał się Hibane, której wyraz twarzy zdradzał pewną obawę. Zmrużył nieco oczy, po czym odwrócił głowę i podniósł wzrok na stojącego nad nim nieznajomego. Strażnik. Czyli dlatego dziewczyna tak reagowała na niego. Z takimi sprawa magicznych miewała się różnie. Jeśli się im podpadnie, roześlą listy gończe z portretem pamięciowym. A wtedy będzie problem.
- Pokaż mi napis, informujący, że to miejsce należy do ciebie, a może ci je ustąpię - rzekł jakby od niechcenia, krzyżując ręce na piersi.
Mężczyznę nie zadowoliła ta odpowiedź. Ściągnął gniewnie brwi, wyraźnie zły. Widać było, że nie potrafił trzymać emocji na wodzy.
- Nie widzisz, kim jestem?! - zapytał głosem przesiąkniętym złością.
- Cóż, nie szata zdobi człowieka. - Yonki wzruszył ramionami.
- Ha, wolnego!
Bóg myślał, że tamten pociągnie go za kołnierz koszuli, stało się jednak zupełnie inaczej. Nim się obejrzał, a potężnego kopniaka otrzymał zarówno on, jak i taboret, na którym siedział. Upadł z hukiem na podłogę, skarby w jego kieszeniach cicho zabrzęczały. Hibane wzdrygnęła się, zmartwienie z jej twarzy nieco zeszło, kiedy spostrzegła, że nic mu nie jest.
Yonki chwilę trwał w bezruchu. W końcu jednak powoli wstał. Otrzepał ubrania z brudu, przeleciał wzrokiem po wszystkich, których uwaga była skupiona na nim. Wziął głęboki wdech. Z bólem musiał przyznać, że się na to nie przygotował. Myślał, że strażnik postąpi stereotypowo, ale zrobił coś innego. Dobrze, że był kim był i takie zwykłe kopnięcie nie mogło mu zaszkodzić. Poprawił kurtkę, ukradkiem sprawdzając, czy nic nie wypadło z kieszeni, a następnie spojrzał na mężczyznę, uśmiechając się szeroko.
- No - zaśmiał się, gdy nagle spoważniał - wkurzyłeś mnie.
Strażnik zmierzył go wzrokiem. Przyjął bardzo sztuczny wyraz zmartwienia, wydymając usta. Schylił się nieco, by być na równi z bogiem, mówiąc:
- Och, dziecko się naburmuszyło! Co, poskarżysz zaraz mamusi? Tylko nie atakuj mnie, proszę! - udał strach.
- Spokojnie, nie rzucę się na ciebie bezmyślnie - odparł Yonki. - Nie jestem tak tępy jak ty.
Zaraz znów dostrzegł na jego twarzy gniew, nie zareagował jednak w żaden sposób na niego. Spojrzał na młodą dziewczynę, która właśnie szła z tacą z jedzeniem. Wymienili się spojrzeniami, tamta nagle się zatrzymała. Yonki popatrzył na to, co było na tacy, potem na dziewczynę, kręcąc głową. Kelnerka niepewnie skinęła głową i wycofała się.
- Jak masz na imię?
Słysząc to dosyć nagłe i niespodziewane pytanie, Yonki uniósł brew, posyłając mężczyźnie nieco zdziwione spojrzenie. Patrzył tak na niego, milcząc, po chwili przeniósł wzrok na siedzącą na taborecie Hibane. Dziewczyna, zauważywszy, że ten na nią spogląda, zaczęła kręcić przecząco głową i robić rękami znak ,,X", ruchem ust próbując mu przekazać, by nie odpowiadał na to pytanie. Bóg zmrużył nieco oczy.
- Yonki - odpowiedział bez zająknięcia się.
Strażnik otworzył szeroko oczy. Trwał tak w milczeniu, gdy nagle wybuchł przeraźliwie głośnym śmiechem. Śmiał się jak durny, wyglądał, jakby miał zaraz paść. Oparł ręce na kolanach, uderzył pięścią o udo, jak gdyby próbował się uspokoić.
Wszyscy patrzyli na niego, uczucia i emocje były pomieszane. Niektórzy jakby razem z nim się śmiali, inni patrzyli na to wszystko zaciekawieni, a jeszcze inni posyłali zarówno mężczyźnie, jak i młodemu chłopakowi niepewne spojrzenia, zapewne nie wiedząc, czy nie powinni się oddalić, by czasem nie ucierpieć.
- Yonki?! - zapytał strażnik, próbując się uspokoić. - Jak można się nazywać po bogu chaosu?! Rodzice cię nie kochali czy jak?!
Typowa reakcja na jego imię. Tyle razy to słyszał, że już w ogóle go to nie dziwiło. Westchnął jedynie, zupełnie przyzwyczajony do tego typu sytuacji. Zwykle takim ludziom wypowiadał tę samą formułkę:
- Mówią, że bogowie mają w opiece ludzi z imionami po nich.
- Bogowie to gówno - rzucił tamten. - Niby tacy wszechpotężni, a jednocześnie beznadziejni.
- Oho? - zdziwił się Yonki. - Chyba zaraz zmienisz o nich zdanie.
Słowa Yonkiego musiały rozbawić strażnika, ponieważ znów zaczął się śmiać, aczkolwiek tym razem nieco ciszej. Ludzie wokół patrzyli to na niego, to na boga, zapewne zastanawiając się, kto ma bardziej nierówno pod sufitem. Hibane cały czas rzucała Yonkiemu zmartwione spojrzenia. Wyglądała, jakby gorączkowo się zastanawiała, co robić. Może myślała o wkroczeniu do akcji, ale i tak wyraźnie się wahała.
Mężczyzna, uspokoiwszy się, spojrzał na Yonkiego, pytając z ironią w głosie:
- I co, zawołasz swego patrona, żeby dał ci moc?
- Nie. - Yonki popatrzył na niego.
- Ha, bo to nie działa!
- Nie. - Uniósł jedną brew. - Po prostu nie da się przerzucać mocy między jedną osobę.
Ach, już go powoli zaczynała męczyć konwersacja z nim. Ogólnie nie lubił rozmawiać z ludźmi o tak niskim poziomie inteligencji, momentami miał wrażenie, że próbował się porozumieć z gołębiem albo mówił do ściany. Z takimi zabawa była tylko wtedy, gdy mógł pokazać, jak wielka dzieliła ich przepaść. Za to musiał się zaraz zabrać.
Przestąpił z nogi na nogę, stanął nieruchomo, rozkładając ręce w geście zapraszającym. Z trudnym do opisania wyrazem twarzy i tajemniczym błyskiem w oku spojrzał na stojącego kawałek dalej przed nim strażnika, mówiąc:
- Uderz mnie.
Tamtego wyraźnie zdziwiły te słowa. Ściągnął brwi w zaskoczeniu, nie spodziewając się pewnie takiego ruchu ze strony Yonkiego. Po chwili jednak na jego twarz wstąpiła sztuczna litość.
- Hę? - Ponownie się nieco schylił. - O co ci chodzi? Nagle straciłeś parę i prosisz się o należną ci karę?
- Interpretuj to sobie jak chcesz. - Yonki przewrócił oczami. - Dawaj, uderz mnie.
Mężczyzna rozejrzał się po gościach, odwrócił się, spoglądając na Hibane. Posłał jej oczko, dziewczyna skrzywiła się mocno, czego on już nie dostrzegł, ponieważ z powrotem spojrzał na boga. Wyprostował się z pewnym złowieszczym uśmieszkiem, strzyknął palcami, mówiąc:
- Sam tego chciałeś.
Nie dał nikomu czasu na przygotowanie się na tę walkę. Sekunda i już biegł na Yonkiego z pięściami.
Wykonał kilka kroków. I wtedy podłoga się pod nim ugięła. Nie było to zbytnio widoczne, ale na tyle mocne, że napastnik padł jak długi tuż przed Yonkim. Bóg spuścił na niego wzrok, cicho wzdychając. Naprawdę, zbyt często korzystał z tego ruchu. To już chyba był nawyk.
Strażnik okazał się twardym typem - nie wstawał przez chwilę tylko dlatego, że ogarniało go oszołomienie. Szybko zaczął się podnosić. Yonki chwycił go za rękaw, dość niezgrabnie, mężczyzna bez problemu go odrzucił. Zrobił to na tyle mocno, że bóg poleciał kawałek i uderzył o siedzącego przy jednym ze stołów gościa. Tamten odskoczył, spojrzał na osuwającego się na ziemię chłopaka.
W przeciwieństwie do przerażonej Hibane, napastnik patrzył na niego, wyraźnie zadowolony. Wyprostował się dumnie, gdy nagle skrzywił się mocno. Złapał się za tors, zaczął ciągnąć za ubrania, ale nie mógł ich w żadnym miejscu oderwać od ciała. Nie minęła chwila, a już zwijał się z bólu, przeraźliwie krzycząc. Upadł na podłogę, z trudem się turlał po deskach. Ludzie wokół patrzyli na niego z przerażeniem w oczach, nie mając pojęcia, co się właśnie działo.
Yonki mierzył wzrokiem strażnika, z trudem powstrzymując triumfalny uśmiech. Powoli wstał, czując ból, który jednak szybko zniknął. Nieco się przeciągnął, a następnie podszedł do cierpiącego mężczyzny. Od razu przybrał zdziwiony i jednocześnie zmartwiony wyraz twarzy, a nuż inni uwierzą, że to rzeczywiście nie on.
- O bogowie, co mu się dzieje? - zapytał. - Halo, ktoś, coś? - Rozejrzał się. - Nie wiem, jest na sali jakiś lekarz?
Powrócił wzrokiem na strażnika, schylił się, by lepiej mu się przyjrzeć. Wszystko szło po jego myśli - ubranie nieustannie się kurczyło, ale nie mogło się rozerwać, przez co dosłownie miażdżyło ciało strażnika. Brutalne? Niezbyt. Yonki robił znacznie gorsze rzeczy.
Śmierć na wskutek zmiażdżenia przez własne ubrania... Musiał to zapamiętać.
Chociaż w tym wypadku to nie śmierć. Postanowił postąpić wyjątkowo miłosiernie i nie zabijać strażnika. Gdy tylko ten straci przytomność, ubrania przestaną się kurczyć. Nie zginie - no chyba, że nikt go nie będzie ratował. Ale to już nie wina Yonkiego.
W którymś momencie mężczyzna chwycił ręką za nogę boga. Podniósł na niego wzrok, lecz wtem jego oczy wywróciły się do góry, a on stracił przytomność. Zastygł bez ruchu, luzując nieco ścisk. Yonki, nie czekając, wyswobodził nogę z jego ręki. Uniósł brwi, udając pewne zaskoczenie, a po chwili przybrał wyraz twarzy, jakby właśnie zdał sobie z czegoś sprawę. Oddalił się o krok od strażnika, przeleciał wzrokiem po gościach.
- Bóg chaosu mnie obronił! - zawołał nagle, a po krótkiej ciszy dodał: - Pamiętajcie, wszyscy tu zgromadzeni: siły bogów się nie ignoruje. Nigdy.
Odwrócił głowę, spojrzał na Hibane, która wyglądała, jakby zaraz miała pochłonąć go wzrokiem. Posłał jej delikatny uśmiech.

Hibane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz