czwartek, 26 grudnia 2019

Od Yonkiego CD Hibane


– Ciekawie to wyglądało – przyznał. – Zwłaszcza, że kolor twoich płomieni zmienia się tak płynnie.
– Wiem, sama to lubię – odparła wesoło Hibane.
Obydwoje weszli do wozu. Yonki stanął z boku, dziewczyna zaś wyciągnęła z szafy koc, który rozłożyła na podłodze obok łóżka. Na nim położyła kołdrę i poduszkę, zdjęte z materaca. Zmierzyła przygotowane leże wzrokiem, nie wyglądała jednak na zadowoloną, wręcz przeciwnie – była wyraźnie zniesmaczona. Podparła ręce pod biodra, westchnęła.
– Wybacz, tylko tyle mogę dla ciebie zrobić – rzekła smutnym głosem. – Jakby ci było niewygodnie, to daj znać, zamienimy się.
Yonki spojrzał na kołdrę.
– Jest okej – odparł. – Może na takiego nie wyglądam, ale często wyruszam na przeróżne przygody, więc przyzwyczaiłem się do sypiania w tego typu miejscach.
Zresztą, mógł sprawić, że twarda podłoga stanie się wygodna, więc no...
Hibane trochę niepewnie pokiwała głową. Po chwili jednak uśmiechnęła się z pewnym błyskiem w oczach.
– Już parę razy wspominałeś, że lubisz podróżować, dlatego pewnie zwiedziłeś sporo miejsc.
Yonki przyjrzał się jej, unosząc nieco brew. Domyślał się, o co jej chodziło, jaki motyw krył się za tymi słowami. Pewnie chciała trochę posłuchać o jego wyprawach w znane i nieznane. Cóż, nie widział w tym żadnego problemu, już zdążył przywyknąć do ciekawości dziewczyny. Z chęcią by się pochwalił swoimi przeżyciami. Tylko chyba nie teraz. Gdyby miał opowiadać, musiałby tak podrasować historie, żeby nie mówić o niczym, co zdradziłoby jego prawdziwą tożsamość, a niestety, to w sporym stopniu zmieniłoby ich sens. Wtedy nie byłyby one tak ekscytujące, też mogłyby budzić pytania, na które bóg nie miałby dobrej i wiarygodnej odpowiedzi. Czyli ostatecznie na chwilę obecną nici z opowiadań. Trzeba będzie poczekać, aż już się ujawni.
– Mogę ci trochę opowiedzieć o moich przygodach – powiedział wolno. – Ale kiedy indziej. Na pewno nie teraz. Sama mówiłaś, że pora już spać.
– Masz rację. – Hibane przytaknęła. – Sama też nie chcę cię zmuszać. Jak będziesz chciał, to daj znać. A teraz chodźmy spać. Jak dobrze, że dzisiaj nie musimy szczególnie czatować – dodała.
Jakiś czas później obydwoje leżeli, Hibane na łóżku, Yonki na przygotowanym przez nią posłaniu. Każdy życzył drugiemu dobrej nocy, po czym nastała cisza.
Minęła chyba godzina, gdy Yonki przewrócił się z pleców na bok. Nie spał w ogóle, za co można było obarczać tylko i wyłącznie jego osobistą boską naturę, która nie praktykowała czegoś takiego jak spanie, uznając, że jest to czynność nie dla boga chaosu. Swoją drogą, kiedy on ostatni raz spał? Czy w ogóle kiedykolwiek zasnął? Nie wiedział, nie pamiętał. Jeśli to robił, to bardzo dawno temu. Chociaż... Nie tak dawno zdarzyło się, że stracił przytomność (w zasadzie ktoś go porządnie ogłuszył). Poniekąd jest to podobne zjawisko do zaśnięcia, w obydwóch przypadkach ucieka świadomość. Jakby w ten sposób na to spojrzeć...
Podobnymi rozmyślaniami próbował sobie umilić czas. Czy mu to wychodziło – niezbyt. Zwykle po prostu czymś się zajmował, teraz jednak nie chciał robić szumu, bo przy Hibane musiał przynajmniej udawać, że jest zwykłym ludzkim śmiertelnikiem. A każdy zwykły ludzki śmiertelnik miał potrzebę snu, więc wypadałoby chociaż leżeć i wyglądać jakby się spało. Co za udręka!
Przewrócił się na drugi bok, nieco się podniósł. Spojrzał na Hibane, która wydawała się spać w najlepsze. Ciało było ułożone w trochę zabawny sposób, kosmyk rozrzuconych po połowie łóżka włosów wystawał poza materac. Yonki przyglądał się jej przez pewien czas. Trochę się wahał, w końcu jednak powoli usiadł i możliwie jak najdelikatniej dotknął palcem przedramię dziewczyny.
Hibane ani drgnęła. Yonki zabrał rękę, którą następnie się podparł. Bardzo cicho westchnął, wciąż przyglądając się dziewczynie. Chyba nie zauważy, jeśli Yonki wyjdzie na chwilę. Najwyżej bóg powie, że idzie się przewietrzyć albo coś w tym stylu. Tak, tak zrobi.
Swymi boskimi zdolnościami zabezpieczył podłogę przed wydaniem jakiegokolwiek dźwięku, podobnie zrobił z kołdrą. Wstał i, założywszy buty, bezszelestnie udał się do wyjścia. Ostrożnie otworzył drzwi na tyle, by móc się przez nie przecisnąć, po czym opuścił wóz.
Stanął na trawie, przeciągnął się, biorąc głęboki wdech. Od razu poczuł uderzenie zimna, szybko jednak odwrócił efekt, dzięki czemu czuł przyjemne ciepło. Przestąpił z nogi na nogę, zaczął się rozglądać. Po raz kolejny musiał użyć mocy, tym razem poprawić swój wzrok, ponieważ księżyc zasłaniały ciemne chmury i trudno było cokolwiek dostrzec. Zamrugał parę razy, gdy nagle usłyszał szelest. Odwrócił głowę, spojrzał na las, z którego wyłoniła się szara sylwetka o żółtych ślepiach i wyraźnie widocznych kłach.
Wilk.
Zwierzę nie wyglądało na przyjaźnie nastawione. Cicho powarkiwało z położonymi po sobie uszami, sierść na karku nieco się zjeżyła. Ku jednak niewielkiemu zdziwieniu boga, nie atakowało. Yonki ściągnął brwi w konfuzji, zmierzył wilka wzrokiem. Dopiero w tym momencie spostrzegł, że nie miał on połowy tylnej łapy, widniał jedynie marny, obdarty częściowo z sierści kikut. Na ten widok kąciki jego ust nieco opadły. Zrobiło mu się szkoda stworzenia. Tak, wszechpotężny bóg chaosu współczuł zwykłemu wilkowi. Wydaje się to niemożliwe, ale cóż, w końcu to Yonki – przy nim wszystko staje się możliwe.
Zaczął iść w stronę zwierzęcia. Wilkowi się to wyraźnie nie spodobało, powarkiwania stały się głośniejsze. Yonki zatrzymał się, zastygł w bezruchu. Nie chciał, by psowaty obudził Hibane, dlatego cofnął się odrobinę, po czym spojrzał pogodnie na zwierzę.
Wilk warczał, lecz wtem zamilkł. Nastawił uszu, podniósł nieco łeb, jakby się zdziwił. Zaczął żywiołowo poruszać nozdrzami, po chwili, kuśtykając, wolno ruszył w stronę Yonkiego. Bóg, widząc to, uśmiechnął się.
– Czujesz to? – zapytał. – Pachnę jak ty. Nie jestem wrogiem.
Kilka sekund później wilk był tuż przy nim. Dokładnie badał nosem, co pewien czas spoglądał na niego z pewnym błyskiem w oczach. Yonki nieco się schylił, wyciągnął rękę i ostrożnie zanurzył palce w gęstej sierści. Była przyjemna w dotyku, choć miejscami zlepiało ją zaschnięte błoto. Wyglądało to, jakby zwierzę przed chwilą przeżyło wiele trudności.
Gdy wilk już się z nim oswoił, położył się, gotowy na pieszczoty. Bóg usiadł na trawie i zaczął do głaskać, co pewien czas drapiąc za uchem. Nieustannie przyglądał mu się, aż jego wzrok zatrzymał się na kikucie. Wziął głęboki wdech.
– Masz szczęście, że trafiłeś na mnie – szepnął. – I że porządek jest taki, że twoja łapa nie odrośnie.
Przejechał ręką po kikucie, na co wilk się wzdrygnął, cicho piszcząc. Rzucił bogu niezbyt przyjacielskie spojrzenie, lecz wtem zastygł w bezruchu i odwrócił łeb. Spojrzał na kikut, który nagle zaczął się wydłużać, a po chwili uformował się w zupełnie zdrową łapę. Uszy stanęły jak na baczność, zwierzę obwąchało kończynę, a następnie spojrzało na Yonkiego. Nie minęła chwila, jak wstał i zaczął skakać radośnie, merdając wesoło ogonem. Musiał być naprawdę szczęśliwy.
Yonki gonił za nim wzrokiem, uśmiechając się szeroko. Już miał wstać, lecz wilk rzucił się na niego, przyszpilając do ziemi. Z ust boga wydobył się cichy krzyk – cóż, nie spodziewał się zbytnio takiego ruchu ze strony zwierzęcia.
– Ach, no ej!
W odpowiedzi wilk zawył głośno, wciąż merdając ogonem. Yonki cicho się zaśmiał.
– Ta, wiem, że się cieszysz! – Pogłaskał go. – Ale jesteś ciężki, poza tym leżę na brudnej ziemi, moja koszula będzie cała z błota. Złaź!
Czuł, jak pazury zaczynają się wbijać w jego barki, wiedział, że wilk nie robił tego specjalnie, ale trochę bolało. Rozpoczęły się więc próby odepchnięcia psowatego, ale nie wychodziło mu to, tamten był za ciężki, a on za słaby. Nieważne jak bardzo się starał, zwierzę ani drgnęło, masywnymi łapami nieustannie przygniatało boga do ziemi z szeroko otwartym pyskiem. Kropla śliny kapnęła idealnie na jego policzek, co go zirytowało. Skrzywił się, mrużąc gniewnie oczy. W tym momencie przeklinał to, że był dość słaby fizycznie, a dodać sobie siły za bardzo nie mógł, to to była normalna cecha bogów, czyli tak jakby porządek. Ta, z chaosem sprawa była naprawdę skomplikowana.
Tak swoją drogą, panująca obecnie sytuacja była trochę niezręczna dla Yonkiego. Siłowanie się drobnego chłopaczka z tak wielkim wilkiem musiało wyglądać poniekąd zabawnie.
– YONKI! – rozległ się wrzask.
Albo strasznie.
Kątem oka dostrzegł błysk. On i wilk jak jeden mąż odwrócili głowy. Ujrzeli stojącą przy wozie Hibane, której ręka, skierowana w ich stronę (to znaczy bardziej w wilka), złowieszczo płonęła krwistoczerwonym płomieniem. Zwierzę, widząc to, momentalnie się zerwało jak poparzone i nie czekając na nic, uciekło do lasu, znikając w mroku za drzewami. Przez pewien czas dało się usłyszeć szelest, a potem nastała cisza.
Sytuacja przybrała taki obrót, że wydawała się być jeszcze dziwniejsza niż była kilka sekund temu. Hibane patrzyła w głąb lasu, aż się nieco uspokoiła. Wzięła głęboki wdech, płomienie z jej ręki zniknęły. Nieco nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Przeniosła wzrok na wciąż leżącego Yonkiego, który spoglądał na nią z trochę trudnym do określenia wyrazem twarzy. Nie minęła chwila, jak zaczęła biec w jego stronę.
– O bogowie! – zawołała. – Yonki, nic ci nie jest? – zapytała zmartwionym głosem, gdy była już blisko.
Bóg powoli się podniósł do pozycji siedzącej, syknął z bólu. Spojrzał na prawy bark, otworzył szerzej oczy. Między brudnymi śladami ziemi od łap wilka na koszuli widniało kilka dziur po pazurach, otoczonych niewielkimi, ale wyraźnymi z powodu białego materiału plamami krwi. Zareagował możliwie jak najszybciej i zasłonił je lewą ręką, wykonując powolne ruchy, jakby się masował w tym miejscu. Cicho stęknął. W duchu prosił, żeby Hibane nie zauważyła tego. W sumie były na to szanse, panował mrok, a księżyc wciąż nie wychylał się zza chmur, więc mogła nie dostrzec krwi. I taką miał nadzieję. Nie chciał powtórki z sytuacji w tawernie, kiedy Hibane bardzo chciała go wyleczyć. Nie chodziło o samo leczenie – po prostu wolał się tym wszystkim zająć sam. Bez problemu by się wyleczył, w dodatku sprawiłby, że dziury znikną (w końcu to był jeden z bardziej lubianych przez niego elementów ubioru, a nie za bardzo widział siebie chodzącego w dziurawej koszuli, nawet jeśli miał jeszcze przy sobie kurtkę, którą mógł ją zasłonić). Jeśli Hibane go wyleczy, zapamięta dziury, a gdyby Yonki je usunął, mogłaby to zauważyć i wtedy trzeba by było się tłumaczyć.
Podniósł wzrok na dziewczynę, widząc wyraz jej twarzy, skrzywił się odrobinę. Chyba widziała. Czyli nici z naprawiania koszuli. Będzie musiał z dziurami chodzić.
Ech, nie mogło być tak pięknie.

Hibane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz