sobota, 7 grudnia 2019

Od Hibane do Yonkiego

Sytuacja, która rozegrała się przed moimi oczyma, sprawiła, że aż się wewnątrz mnie gotowało. Z trudem powstrzymywałam się, by nie wkroczyć w tę prymitywną waśń i nie obronić swojego kolegi. Nie mogłam patrzeć, jak ten rosły mężczyzna zamierza pastwić się na bezbronnym młodzieńcu, który nie dorównywał mu posturą. Nie odetchnęłam z ulgą nawet po tym, jak dziwnym zbiegiem okoliczności, chłopak wyszedł bez szwanku z bijatyki. Jeśli można było to w ogóle nazwać bijatyką. Gdy Yonki zwycięsko stanął nad nieprzytomnym strażnikiem, uważnie badałam jego ciało wzrokiem w poszukiwaniu jakiegokolwiek uszkodzenia, zadrapania czy siniaka. Czułam się winna, że nie mogłam ingerować, ale strach przed kłopotami wynikającymi ze stanowiska strażnika, był zbyt duży. Odwzajemniłam słabo uśmiech, po czym wyszłam na dwóch, by się przewietrzyć. Musiałam pozbyć się nagromadzonego we mnie ciepła inaczej lada chwila bym tam przy wszystkich wybuchła. Pokierowałam się na tyły ogrodu, który należał do budynku, w którym mieściła się karczma. Trawa na podwórku była zarośnięta i pożółkła, a ławki pokryte mchem i obrośnięte roślinami. Wyglądało na to, że nikt tu praktycznie nie zagląda, co było dobrą dla mnie informacją. Usiadłam na wilgotnej trawie i zerwałam jedno ze źdźbeł trawy, które pod wpływem mojego dotyku momentalnie się zwęgliło. Zamknęłam oczy i skupiając się na oddaniu ciepła otoczeniu, spalałam pojedyncze liście. Dopiero gdy podczas zetknięcia mojej skóry, z wyschniętą tkanką rośliny nie zapalała się ona, byłam pewna, że wystarczy mi siedzenia na dworze. Wystarczająco się uspokoiłam, a moje ciało znów miało normalną temperaturę. Gdy wstałam i skierowałam twarz w stronę wejścia głównego, zobaczyłam jak o ścianę karczmy stoi oparty Yonki. Bacznie mi się przyglądał oraz miejscu, na którym siedziałam. Obecnie wyglądało to jakby ktoś dla zabawy i bez powodu wypalił okrąg, a wokół niego obciął trawę.:
-Coś się stało? – Na początku odwróciłam wzrok, nie wiedząc co mu odpowiedzieć, ale czując pełznący mi po kręgosłupie zimny powiew wiatru, oznajmiłam wybudzona:
-Chciałam ci pomóc, ale sam widziałeś, że się wahałam. Bałam się wykrycia, ale przez te emocje zagotowało się we mnie. Musiałam pobyć sama i się chwilę uspokoić. Nie chciałam nikomu zrobić krzywdy, sam z resztą widzisz- Oznajmiłam, pokazując na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedziałam:
-Ale z resztą, chyba nie zjadłeś wszystkiego beze mnie? – Spytałam, klaszcząc w dłonie, by odgonić przygnębiającą atmosferę rozmowy:
-Kto wie, długo tu siedziałaś? – Zaśmiał się chłopak, okręcając się na pięcie, by również wrócić do środka, gdzie czekało lekko już zimne jedzenie. Oczywiście użyłam swojej mocy, by posiłek znów był ciepły, tylko tak mogłam się jakoś odwdzięczyć Yonkiemu za to, że mu nie pomogłam.:
-Naprawdę wierzysz w boga chaosu? – Spytałam po przełknięciu soczystego i dobrze doprawionego kawałku kiełbasy:
-Oczywiście, a ty nie? – Zastanowiłam się nad tym pytaniem, nie wiedząc co odpowiedzieć.:
-Nigdy nie myślałam o bogach, nie wychowano mnie w żadnej religii czy kulcie. Chyba dziś się dowiedziałam, że jest jakiś bóg chaosu. Myślałam, że twoje imię to zwykłe imię, a tu się okazuje kryć niezłą historię – Zaśmiałam się cicho, na tyle by tylko Yonki mógł mnie usłyszeć:
-Przekonałeś mnie, by trochę poczytać o tym bogu. Może po sprzedaniu łuku odwiedzę jakąś bibliotekę – Zastanowiłam się na głos, już nie zwracając uwagi na rozmówce. Bardziej pochłonęły mnie myśli dotyczące tego, którą placówkę z książkami odwiedzić. :
-Pewnie bogom jest trudno, gdy nikt w nich teraz nie wierzy, dlatego to miłe, że znajdują się jeszcze tacy ludzie jak ty, tacy, którzy nie darzą nas nienawiścią z samego względu, że żyjemy – Poczochrałam go energicznie po włosach, pozostawiając je w lekkim nieładzie, widząc jednak, jak chłopak się skrzywił, przypomniałam sobie o wcześniejszej bójce:
- A właśnie, jak się czujesz? Nic cię nie boli? Nic sobie nie złamałeś? Głowa cała? – Zasypywałam go pytaniami, chwytając jego twarzyczkę, którą obracałam na wszystkie strony, by doszukać się jakiegoś uszkodzenia. Byłam niezłomna niczym ulewa, która wdzierała się do każdego zakamarka chaty i ubrania, byle dotrzeć do celu. Nie zamierzałam odpuścić i zignorować stanu zdrowia chłopaka. Gdy jednak młodzieniec odsunął moje dłonie od siebie, odparł spokojnie:
-Nie martw się, nic mi nie jest
-Jesteś pewny? Mogę cię uleczyć, posiadam specjalnie przeznaczone do tego płomienie – Zaproponowałam z iskrą w oczach, świadczącą o tym, że bardzo chcę mu pomóc.

(Yonki?)
676 słów 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz