To zdecydowanie nie tak miało się potoczyć. Miało być dokładnie na odwrót, miał się niczym nie przejmować i miał być szczęśliwy, taki był mój cel. Czy ja naprawdę nie potrafię zrobić nawet najprostszej rzeczy dobrze? Najwidoczniej nie. Wszystko, co potrafię, to psuć.
Wysiliłem się na delikatny uśmiech, po czym uścisnąłem jedną z jego dłoni i ucałowałem jej wewnętrzną stronę. Muszę go teraz uspokoić i wytłumaczyć mu, co i jak. Nie może być tak, że obwinia siebie o wszystko, skoro to moja wina.
- Ze mną jest wszystko w porządku, i to największym. Po prostu chcę, abyś spędził święta w swój wmarzony sposób. By wszystko było tak, jak chcesz. I to, w jaki sposób ułożyłeś ozdoby, nie ma tu nic do rzeczy, ponieważ jest pięknie – wyszeptałem i ucałowałem go w czoło.
Mikleo przyglądał mi się w milczeniu jeszcze przez kilka chwil, jakby analizował moje słowa. Przyznam, w jego spojrzeniu coś mi się nie podobało. Miałem wrażenie, że szuka w moich słowach drugiego dna, którego przecież nie było. Chciałem tylko jego szczęścia, to wszystko. Czy to było coś złego? Albo podejrzanego? No nie wydaje mi się.
- Nie wyrażałeś więc swojego zdania, bo bałeś, że wtedy ja nie będę szczęśliwy? – spytał, na co powoli pokiwałem głową. Tak w sumie to... tak. Na to by wyglądało. Chociaż słowa, jakie użył, nie do końca mi się podobały. Brzmiały one bardzo negatywnie, a to przecież nie było nic złego. – Sorey... jeżeli te święta mają być udane, oboje musimy rozmawiać. Nie może być tak, że tylko ja jestem szczęśliwy.
- Ale kiedy ty jesteś szczęśliwy, to i ja jestem. Ostatnie święta zniszczyłem ja i teraz chcę ci to wynagrodzić – wyjaśniłem, chcąc mu nieco przybliżyć mój punkt widzenia.
- Było w tym tyle samo mojej winy, co twojej – na jego słowa od razu pokręciłem głową. Gdybym zachowywał się normalnie, żadna z tych strasznych rzeczy nie miałaby miejsca. Wystarczyło, że byłbym dla niego lepszym mężem.
- Wiem, że jestem głupi, ale potrafię dostrzec, co zrobiłem nie tak. I wiem, po której stronie leży wina, i na pewno nie po twojej – odpowiedziałem, uśmiechając się do niego delikatnie. Miki nie zrobił nic, o co mógłbym go obwiniać. – Zmiotę te igły, póki dzieciaki nie wróciły – dodałem, całując go w policzek i odsuwając się do niego, by posprzątać.
Mikleo na szczęście nie zabronił mi tego albo nie zaproponował, że on to zrobi, z czego nawet się cieszyłem. Czułem, że musiałem coś zrobić, ale jednocześnie nie chciałem niczego zniszczyć. Sprzątając raczej niczego nie zniszczę, prawda? Nie powinienem, ale ja jestem bardzo zdolnym – negatywnym w tego słowa znaczeniu – człowiekiem, więc w sumie byłbym w tanie coś zepsuć... Cóż, w takim razie postaram się niczego nie popsuć. Może to wystarczy.
Akurat jak skończyłem sprzątać, Yuki wrócił wraz z Emmą do domu. Dziewczynka grzecznie się przywitała, po czym zaraz całą swoją uwagę skupiła na ozdobach, którymi zajęły się moje kochane aniołki. A jednak dobrze było pozostawić to w rękach profesjonalistów i osób, które mają jakiekolwiek wyczucie stylu, w przeciwieństwie ode mnie. Yuki wydawał się być naprawdę podekscytowany i może odrobinkę zdenerwowany. Naprawdę musiało mu na niej bardzo zależeć. Dobrze, że w już tak młodym wieku znalazł sobie przyjaciela. I to znacznie lepszego i odpowiedzialnego od tego, którego miał Mikleo.
Emma spędziła u nas cały wieczór i wydawała się być bardzo zadowolona. Faktycznie, z początku była lekko zdenerwowana i czuła się niepewnie, ale z czasem coraz bardziej się otwierała. Mikleo nawet przyrządził przepyszną kolację, by dziewczynka nie wychodziła głodna.
- Twoja mama wie, gdzie jesteś? – spytałem Emmy, kiedy pomogłem Mikleo posprzątać ze stołu. Chciałem wiedzieć, czy powinienem czekać, aż ktoś ją odbierze, czy może mam ją odprowadzić. Nie mogę jej przecież kazać wracać w taki śnieg i to jeszcze wtedy, kiedy jest ciemny.
- Mówiłam jej, że idę do Yuki’ego, ale nie jestem pewna, czy wie, gdzie on mieszka – przyznała, na co pokiwałem głową. Czyli jednak będę musiał wyjść na ten zimny dwór.
- W takim pożegnajcie się i możesz zacząć się ubierać. Powiesz mi, gdzie mieszkasz, to cię odprowadzę – powiedziałem, wyglądając przez okno. I jeszcze zaczął padać śnieg... mam nadzieję, że jak będę wracał do domu, to sam się nie zgubię. Jeszcze nie za bardzo zdążyłem zapoznać się z okolicą, a w dodatku jest ciemno... nie no, chyba nie jestem aż taki głupi, by zapomnieć drogi powrotnej, prawda?
- Ale że już? Tak szybko? Jest jeszcze wcześnie – odezwał się Yuki, wyraźnie niezadowolony.
- Nie, pan Sorey ma rację, powinnam już wracać, mama i tak będzie na mnie zła – słysząc, jak zwraca się do mnie per „pan”, skrzywiłem się. Chyba jeszcze nie za bardzo się do tego przyzwyczaiłem, a chyba powinienem. Najwyższy czas, jestem już trochę stary.
- Nie będzie zła, jeżeli dowie się, że cały czas byłaś pod dobrą opieką. Niedługo wrócę – odezwałem się do Miki’ego i ucałowałem go w policzek. Miałem lekkie wrażenie, że nadal zastanawiał się nad naszą rozmową odnośnie mojego dziwnego stanu, był od tamtej pory cały czas jakiś taki cichy, jakby cały czas nad czymś myślał. A przecież nie było nad czym. Wszystko było w jak najlepszym porządku, albo raczej musi być, by Miki był szczęśliwy.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz