Pokręciłem z niedowierzaniem głową, widząc reakcje moich dwóch aniołków. Byłem leciutko zaskoczony reakcją naszego syna, sądziłem, że bardziej będzie wolał mieszkać w zamku, ponieważ stamtąd miał zdecydowanie bliżej do Emmy, no ale niechaj mu będzie. Tylko żeby Codi spał w legowisku przeznaczonym dla niego, a nie na łóżku.
- Chyba, że po prostu ja pójdę po resztę rzeczy, a wy zostaniecie tutaj – zaproponowałem, nie widząc w tym żadnego problemu. Troszkę mam daleko, bo gdzie zamek, a gdzie my, ale nic nie szkodzi, w półtorej godziny powinienem się wyrobić.
- Nie musisz, nie zostało w końcu nic ważnego, później po nie wrócimy. A w międzyczasie możemy przygotować dla ciebie jakiś porządny, pierwszy obiad. Co ty na to? – wymruczał, zarzucając ręce na mój kark. No tak, teraz nie będzie służących, którzy przygotują nam śniadanie, posprzątają czy dołożą do pieca. Może jednak przez to mieszkanie w zamku troszkę się rozleniwiłem, ale tak troszeczkę.
- A ja proponuję bym zobaczył, czy będziemy mogli z czegokolwiek zrobić ten obiad. I czy w szopie z tyłu jest jakieś drewno i węgiel do pieca, bo też w jakiś sposób musimy ten obiad ugotować – odpowiedziałem rozbawiony, poprawiając jego kosmyki. Zdecydowanie powinienem jeszcze pobawić się jeszcze troszkę jego włosami. Wiem, wygląda przecudownie w tych rozpuszczonych, ale kosmyki często zasłaniały mu twarz, a to już mi się nie do końca podobało.
- Jestem pewien, że Alisha zadbała o wszystko – wymruczał i pocałował mnie w czubek nosa.
- Ale i tak muszę iść do tej szopy, bo troszkę tu zimno – odparłem, odsuwając się od niego. Najpewniej on i Yuki tego nie poczuli, ale w tym domu było całkiem chłodno. Nic dziwnego, jestem przekonany, że piec w kuchni czy kominek w naszym pokoju jeszcze nie był ani razu używany. Bardzo szybko to się zmieni, bo ja w zimnie spać nie zamierzam. – Rozejrzysz się za jedzeniem? Bo być może będę musiał jeszcze pójść na zakupy – poprosiłem, uśmiechając się do niego delikatnie. Miałem troszeczkę chłodne i racjonalne podejście, co raczej wyglądało całkiem zabawnie z ekscytacją reszty domowników. Miałem takie leciutkie wrażenie, że tylko ja jestem tu dorosły... i w sumie się za bardzo nie myliłem. Miki według aniołów jest jeszcze malutkim, słodziutkim bobasem.
- Wszystkim się zajmę – obiecał, unosząc swoje usta w tym słodziutkim uśmiechu.
Mnie nie pozostało zatem nic innego, jak znowu ciepło się ubrać i zobaczyć, czy wszystkie rzeczy potrzebne do ocieplenia domu będą dostępne. Swoją drogą, skoro już będziemy żyć na własny rachunek, wypadałoby znaleźć jakąś pracę. To nie będzie dla mnie nic trudnego, praktycznie całe swoje życie spędziłem w ciągłej podróży, więc czasami trzeba było zatrzymać się na dłużej w mieście, by zarobić trochę grosza na życie. Oczywiście, mam odłożone pieniądze, i to całkiem sporo, bo diamenty, które wtedy ze sobą zabrałem, okazały się być bardzo dobrej jakości i nie wszystko poszło na pierścionek, więc bez problemu mogłem spędzić zimę w ciepłym domku. Ale później... cóż, mam tylko nadzieję, że częściowy brak mięśni w jednej ręce nie będzie mi jakoś mocno przeszkadzał. Fakt, przy nadmiernym wysiłku ręka potrafiła mnie mocno zaboleć i musiałem sobie zrobić przerwę, ale nie było aż tak źle.
Po niecałych dziesięciu minutach wróciłem domu z dwoma wiaderkami, które znalazłem w szopie, które były wypełnione drewnem na opał oraz węglem. Mój mąż znajdował się w kuchni i już zdążył wyłożyć na blat potrzebne mu produkty. A zatem spiżarnia była pełna... Alisha naprawdę o wszystkim pomyślała.
Reszta dnia minęła nam bardzo spokojnie i miło. Rozpaliłem ogień, by było mi oraz psiakowi ciepło, pomogłem mojemu najukochańszemu aniołkowi w przygotowywaniu obiadu i później w sprzątaniu, spędziłem miłe popołudnie z rodziną, a wieczorem wszyscy wróciliśmy do swoich pokoi. I muszę przyznać, że nasza sypialnia wyglądała cudownie, kiedy jedynym źródłem światła był ogień w kominku.
- Ale jutro koniecznie musimy iść na zakupy – odezwał się do mnie Mikleo przytulając się do moich pleców, podczas kiedy dokładałem do kominka drewna.
- Po co? Chyba wszystko mamy – spytałem zaskoczony, nie za bardzo go rozumiejąc.
- Nie mamy żadnych ozdób, a święta tuż-tuż – przypomniał mi, uśmiechając się do mnie słodziutko. No tak, święta... obym nie zniszczył ich tak, jak to zrobiłem rok temu. Ostatnim, czego chciałem, to sprawić mu jeszcze więcej zawodu niż dotychczas. Już wystarczająco dużo cierpienia mu sprawiłem, powinien zasługiwać na trochę szczęścia.
- Co tylko chcesz – wymruczałem i pocałowałem go w policzek. Teraz będę spełniał jego każdą, nawet najmniejszą prośbę, by w jakiś sposób się mu odwdzięczyć za te ostatnie, okropne święta.
<Owieczko moja? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz