wtorek, 2 listopada 2021

Od Mikleo CD Soreya

Zapadłem w głęboki sen, z którego nie mogłem się wybudzić, czując się trochę tak, jakbym umierał. Słaby i bardzo zmęczony powoli poddawałem się nadchodzącemu końcowi, który miał nieuchronnie nadejść. Gdy nagle gotowy i bezsilny usłyszałem szum wody powoli zwracającej mi siły życiowe, których w tej chwili tak bardzo było mi trzeba. Spokój, poczucie bezpieczeństwa i chłodna woda pozwoliły mi wrócić na ziemię, oddając to, co utraciłem, podczas tych kilku ciężkich dla mnie dni pełnych lęku i niepewności przy boku osoby, którą kochałem a której jednocześnie tak strasznie się bałem.
- Sorey - Cicho wyszeptałem imię męża, patrząc na niego. - Przeziębisz się - Dodałem cicho, zdając sobie sprawę, że znajdujemy się w zimnej wodzie.
- To nie ważne, mną się teraz nie przejmuj. Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam - Wydusił, mocno się do mnie przytulając, przeżywając to, co się ze mną stało.
Tak bardzo chciałem go uspokoić i zapewnić, że wszystko jest ze mną dobrze, ale nie umiałem, potrzebowałem jeszcze chwili, aby dojść do siebie. Gdy już doszedłem do siebie, mocno przytuliłem mojego męża, ciesząc się jego powrotem. Mój ukochany mąż, mój Sorey wreszcie wrócił. Boże jak strasznie się cieszę.
- Wróciłeś - Wyszeptałem, mocno do niego przytulony, a przynajmniej na tył mocno na ile miałem tylko siły. - Tak strasznie się cieszę - Dodałem, chłodnymi palcami dotykając jego policzków, niw mogąc się nacieszyć jego powrotem.
- Wróciłem, przepraszam za to, że znów pozwoliłem mu przejąć nad sobą kontrolę - Czół się winien i to bardzo czułem to i widziałem w jego oczach, muszę mu pomóc, aby się nie obwiniał, nie zasługuje na to, nie jego wina ja sam to uczyniłem, sam sprowokowałem, gdybym tylko wiedział, że tak się to skończy, nigdy nie pozwoliłbym przejąć kontrolki nad moim ciałem.
- Nie przepraszaj, nic się nie stało - Zapewniłem go, próbując wstać, co jeszcze nie do końca mi wychodziło a wszystko to dlatego, że byłem słaby. Naprawdę słaba ze mnie istota, nieumiejącą nawet poradzić sobie z człowiekiem a co dopiero z silnym helionem, bezużyteczny teraz już. Wiem, dlaczego dziadek chciał mnie zamknąć, on chyba jako jedyny zdawał sobie sprawę, z tego, jak bardzo słaby jestem, gdy ja okłamując, siebie myślałem, że jestem silny i dam sobie radę ze wszystkim, rany jak strasznie się pomyliłem.
- Nic się nie stało? Miki ty prawie - Nie dałem mu dokończyć, zakrywając drżącą dłonią jego usta, uśmiechając się tak szeroko, jak to tylko było możliwe.
- Nie mów tego, wszystko jest dobrze, nie martw się o mnie - Czując się już troszeczkę lepiej, powolutku podniosłem się na równe nogi, mocno trzymając rąk męża, by nie upaść na ziemie, wody zdecydowanie mi już wystarczyło mu zresztą też, biedak jeszcze mi się przeziębi i jak ja mu wtedy pomogę? Nie jestem w stanie samemu trzymać się na nogach a co dopiero go wesprzeć w leczeniu przeziębienia.
- Nie martw się? Z głupoty prawie cię zabiłem - Pomagając mi położyć się na kocu, który chwile wcześniej rozłożył, głaskał mnie po głowie, a w jego oczach wciąż widziałem strach i poczucie winy. To nie on mnie skrzywdził, nie on doprowadził do tego stanu, musi to w końcu zrozumieć.
Cicho wzdychając, nie miałem siły się z nim kłócić, nie teraz dopiero co się przebudziłem i już samo użycie swoich mocy, by pozbyć się wody z jego ciała, kosztowało mnie wiele siły, dlatego teraz potrzebowałem spokoju, by odpocząć i nazbierać siły na rozmowę i powrót do domu.
- Proszę, porozmawiajmy o tym później, muszę jeszcze chwilę odpocząć - Wyznałem, nie mając siły dłużej walczyć ze zmęczeniem, potrzebowałem jeszcze chwili, króciutkiej chwili, aby odpocząć, zbierając utracone siły. 
Obudziłem się wieczorem, późnym wieczorem czując się już zdecydowanie lepiej, tego mi właśnie brakowało spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Rozciągając, zastygnięte mięśnie dostrzegłem męża siedzącego przy ognisku, wciąż zżerało go poczucie winy. Biedny nie powinien się tak katować, nic mi nie jest, przecież już mu to mówiłem.
- Sorey? - Cicho wypowiedziałem imię męża, podchodząc do niego, by usiąść obok, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Miki. Jak się czujesz? - Od razu uważnie mi się przyjrzał, kładąc dłoń na mojej tali, delikatnie się do mnie przytulając.
- Ze mną jest już dobrze, a z tobą? Nie wyglądasz najlepiej. To przeze mnie? Nie martw się i nie obwiniaj. Spójrz, już jest lepiej - Wyznałem, całując go w policzek, starając się podnieść na duchu. - Kocham cię - Dodałem cicho z łagodnym uśmiechem, chcąc by wiedział, że mimo tego, co się stało, kocham go i nic tego nie zmieni.
- Jak możesz kochać takiego potwora, prawie cię zabiłem - Wyszeptał, załamany tym faktem zapominając, chyba że to nie on a jego drugie ja mnie skrzywdziło, nie powinien się obwiniać.
- Sorey, spokojnie to nie ty mnie skrzywdziłeś. Nie mam do ciebie o to żalu. On to nie ty, z resztą sam sobie byłem winien, gdybym wtedy cię nie sprowokował nic, by się nie stało - Wyznałem, biorąc całą winną na siebie, boją się, że i tak mi nie uwierzy. Ponadto naprawdę nie mając do niego żalu, tamten Sorey zniknął, a ten nigdy mnie nie skrzywdzi, już wszystko będzie dobrze, jestem tego pewien i zrobię wszystko by i on był tego pewien.

<Mężu mój najdroższy? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz