wtorek, 28 września 2021

Od Soreya CD Mikleo

 Nie do końca podobała mi się odpowiedź, jakiej udzielił mi Mikleo. Coś musiało być nie tak, a on po prostu starał się jakoś odwrócić moją uwagą od... właśnie, od czego? Co mogło być ze mną nie tak? Pewnie ten zarost, minęło już bardzo dużo czasu, od kiedy ostatni raz chwyciłem za brzytwę. Mogłem tylko podejrzewać, że wyglądałem okropnie i przynajmniej tak o dziesięć starzej. Kiedy tylko będę miał możliwość zgolenia tego zarostu, natychmiast to zrobię. 
- Wolałbym się obudzić przy tobie – wyznałem wtulając swoją twarz w jego włosy tak, by już nie musiał na nią patrzeć. Muszę sobie w najbliższym czasie sprawić jakieś niewielkie poręczne lusterko, które pomogłoby mi właśnie w takiej sytuacji. Cóż, na następny raz będę lepiej przygotowany. 
- Przepraszam, ale już nie mogłem spać – odpowiedział, a ja wyczułem, jak uśmiecha się pod nosem. 
- Na ciebie nie mogę się długo gniewać – wymruczałem, po czym pocałowałem go w kark. Byłem ciekaw, czy od dawna nie śpi, była już całkiem późna godzina, co lekko mnie dziwiło. Miałem nie mieć taryf ulgowych, co bardzo mocno odczuwałem w ostatnich dniach. Wstawanie wczesnym rankiem nigdy do najprzyjemniejszych nie należało, nawet jeżeli spało się w cieplutkim i miękkim łóżeczku, a teraz nawet nie miałem nawet takich wygód. – To nie jest brzask słońca. Czemu mnie nie obudziłeś? 
- Ponieważ w nocy bardzo dobrze się spisałeś i chciałem dać ci małą nagrodę – na te słowa zmarszczyłem brwi. Ale podczas wcześniejszych nocy też bardzo często się kochaliśmy, a pomimo tego i tak musiałem wcześnie wstać, więc co się zmieniło tym razem? 
- Czyli podczas poprzednich nocy spisałem się źle i dlatego musiałem tak wcześnie wstawać. Dobrze wiedzieć, następnym razem będę się znacznie bardziej starać – obiecałem, naprawdę nie chcąc go zawieść. Co prawda nie miałem pojęcia, co złego robiłem źle podczas tych wcześniejszych razów, a co takiego zrobiłem dobrze wczoraj, ale i tak się poprawię. Tylko, co miałbym poprawić...? Zawsze staram się, aby mój mąż czerpał jak najwięcej przyjemności, na którą przecież zasługiwał. – To co? Ogarnę siebie oraz konia, przygotuję i zjem śniadanie i już możemy zwiedzać resztę – odpowiedziałem, po czym ucałowałem go w policzek. Troszkę sobie dzisiaj pospałem, a nadal przecież mamy do zwiedzenia jeszcze całkiem spory kawałek. A jeszcze jest możliwość, że może znajdziemy jakieś sekretne przejścia i to nie takie, które są nieskończonym korytarzem prowadzącym do nie wiadomo gdzie. Mam nadzieję, że Mikleo już nie myśli o tamtym podziemnym przejściu. 
- Wystarczy, że ogarniesz siebie i zjesz śniadanie. Zdążyłem je już przygotować, a resztę sam ogarnę – odpowiedział, podnosząc się z siadu, przez co musiałem się od niego oderwać, niestety. Nie miałem na to wielkiej ochoty, mógłbym tulić do siebie Mikleo cały czas i nic więcej do szczęścia mi potrzebne nie było. 
- Kocham cię najbardziej na świecie – powiedziałem, szeroko się do niego uśmiechając, kiedy zauważyłem już przygotowane śniadanie. Nie musiał przecież tego robić, mógł ten wolny czas wykorzystać na nieco bardziej pożytecznego, jak na przykład... nie wiem, czy cokolwiek jest tutaj do robienia. 
- Ja ciebie też – odpowiedział, całując mnie w czubek głowy. 
Nie czekając na żadne specjalne zaproszenie, zjadłem to, co przygotował dla mnie mój najukochańszy mąż i zacząłem robić wszystko, co wcześniej mu obiecałem. Najdłużej zajęło mi chyba ogarnianie swoich włosów, które po nocy były w strasznym stanie, chociaż jakim cudem, to ja nie wiem. Przecież to włosy mojej Owieczki powinny być w bardziej opłakanym stanie, ale te były idealne. Jego kosmyki tak ładnie się poddawały i nie trzeba było wiele czasu, by ładnie się prezentowały, w przeciwieństwie do tych moich. Swoją drogą, powinienem niedługo trochę skrócić swoje kosmyki, ponieważ już stawały się za długie, albo chociaż tylko moją grzywkę, gdyż powoli zaczęła mi przeszkadzać. Gdybym tylko wiedział, że Mikleo skraca swoje włosy, poprosiłbym również o przycięcie mojej grzywki. Cóż, jakoś sobie poradzę, nie jest jeszcze jakoś tragicznie, tylko troszkę denerwuje mnie ciągłe poprawianie włosów. 
- Jestem gotowy – powiedziałem po trzydziestu minutach, będąc już w pełni ubrany i uczesany. Tylko twarz była troszkę nie ten tego, ponieważ nie miałem jak się ogolić, ale jeżeli nie będę o tym myśleć, to wszystko będzie dobrze. 
Mój mąż pokiwał głową na moje słowa, po czym przywiązał konia i postawił barierę, która będzie go chronić przed drapieżnikami. Zacząłem się trochę o niego martwić, ponieważ tej umiejętności używa całkiem często. Wczoraj praktycznie była aktywna cały dzień, i teraz znowu ją stawia... to go nie wymęczy? Przecież to musi się jakoś odbijać na jego zdrowiu, a nie chciałbym, aby stało się mu coś złego. 
- Miki... dobrze się czujesz? – spytałem dla pewności, kiedy weszliśmy do środka ruin. 
- A czy sprawiam wrażenie, jakobym czuł się źle? – odpowiedział pytaniem, patrząc na mnie z niezrozumieniem. 
- Chodzi mi o to twoje używanie mocy. Wczoraj bariera stała prawie cały dzień, dzisiaj będzie podobnie, nie czujesz się zmęczony? Może powinniśmy dzisiaj wrócić wcześniej, byś mógł sobie odpocząć? – zaproponowałem, mając na uwadze tylko i wyłącznie jego dobro. Wrócimy wcześniej, on odpocznie i zregeneruje siły... chociaż, w jednym miejscu też za długo nie będziemy mogli siedzieć. Zapasy kiedyś nam się skończą i na pewno podczas powrotu będziemy musieli skręcić do jakiejś wioski w celu ich uzupełnienia. Nad tym trzeba będzie też kiedyś pomyśleć, ale na to też będziemy mieć czas. 

<Owieczko? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Słysząc jego słowa, tylko wzruszyłem ramionami. W sumie, to było mi tak troszkę obojętne, czy mnie odprowadzi czy też nie. Znaczy, tak, byłoby mi miło, gdyby mi towarzyszył w tej drodze do szkoły, ale jeżeli przez to miały się spóźnić do pracy, to ja sam dam sobie radę. Jego praca była zdecydowanie ważniejsza od mojego dobrego samopoczucia, chociaż... jeżeli przez spóźnienie Taiki straciłby pracę... nie, nawet o tym nie powinienem myśleć. W końcu już mi obiecał, że odejdzie z niej pod koniec roku, więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko mieć nadzieję, że do tego czasu nic mu się nie stanie. 
- To chyba zależy od ciebie. Ty najlepiej wiesz, czy się spóźnisz czy nie – odpowiedziałem, kończąc pakować nasze drugie śniadania. Oboje dzisiaj wracaliśmy dosyć późno; ja miałem dzisiaj pierwszy oficjalny trening siatkówki, a mój narzeczony po prostu do późna pracował, jak zwykle zresztą. 
- A ty najlepiej wiesz, czy tego chcesz – odpowiedział, zalewając nasze kubki wrzącą wodą. 
- A czemu miałbym tego nie chcieć? – zmarszczyłem brwi, nie za bardzo rozumiejąc jego odpowiedzi. Powiedział to w taki sposób, jakby sugerował, że tego nie chcę, co przecież nie było prawdą. Teraz znowu będziemy mieli dla siebie tylko wieczory i to nie zawsze, a to z powodu zmęczenia, które mogło zacząć doskwierać albo mnie, albo jemu, dlatego też cieszyłem się każdą chwilą z nim, jaką mogłem. – Oczywiście, że chcę, po prostu nie chcę, byś miał przez to problemy w pracy – dodałem nie chcąc, by się na mnie niepotrzebnie złościł. Może nie wyglądał na zdenerwowanego, ale nie miałem pewności, co mu w głowie siedzi, a takie pytania raczej znikąd się nie biorą. Może wczoraj się jakoś nie tak zachowałem, albo teraz, kiedy zamieniliśmy kilka zdań. 
- O moją pracę się nie martw – odpowiedział, uśmiechając się do mnie szeroko. To niesamowite, że z rana ma tak dobry humor. Ja po tej wczorajszej rozmowie na temat matematyki i pani Long byłem odrobinkę przybity i ledwo potrafiłem się zmusić do uśmiechu, ale Taiki nie musi tego wiedzieć. Jeszcze niepotrzebnie by się o mnie zamartwiał, bo przez to byłby zdekoncentrowany w pracy i jeszcze by mu się coś stało, a tego już na pewno bym nie chciał. – Więc postanowione, odprowadzę cię do szkoły. 
Na jego słowa ponownie się do niego delikatnie uśmiechnąłem, po czym przeniosłem gotowe kanapki – i te na talerzu, i te spakowane – na stół, po czym oboje zabraliśmy się do jedzenia. Nie za wiele rozmawialiśmy, pewnie z powodu mojej winy, ponieważ nie miałem za bardzo ochoty. Trochę stresowałem się tą lekcją matematyki, na szczęście – albo i nie – mam ją ostatnią, więc jeszcze mam trochę czasu na jakieś psychiczne przygotowanie się. Według mojego narzeczonego wystarczy, że ta pani mnie polubi, ale co może sprawić, że tak się stanie, to ja nie wiem. Może zastosuję tę samą taktykę, którą planuję zastosować na wszystkich innych lekcjach? Będę siedział cicho i robił swoje, przynajmniej dopóki się nie przyzwyczaję do nowej sytuacji. 
Po kilku minutach zjedliśmy śniadanie, dzięki czemu mogłem po nas posprzątać, ku lekkiemu niezadowoleniu Taiki’ego, ale już tym nauczyłem się tym nie przejmować. Po tym pożegnałem się ze zwierzakami, które nie wydawały się być zadowolone z tego powodu, i obiecałem im, że kiedy tylko wrócę, to wezmę je na spacer, po czym zacząłem się ubierać. Jeszcze trochę czasu do szkoły miałem, ale wolałem być na miejscu nieco wcześniej, zwłaszcza, że nie jestem pewien, gdzie mam dokładnie iść. Niby mała szkoła, a i tak idzie się zgubić. 
- Będzie dobrze, nie stresuj się – powiedział Taiki, kiedy znaleźliśmy się przed szkolną bramą. 
- To się dopiero okaże – odpowiedziałem, po czym westchnąłem cichutko. – To ja chyba będę się powoli zbierał, jeszcze muszę znaleźć swoją salę, a to trochę mi zajmie. 
- Dasz radę – wyszczerzył się do mnie szeroko, chcąc poprawić mi humor. – Powodzenia. Opowiesz mi o wszystkich, jak wrócisz – dodał, na pożegnanie czochrając moje włosy. Zdecydowanie wolałbym się pożegnać w inny sposób, a tak konkretnie to pocałunkiem, ale w tym momencie i w tym miejscu nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Jednak odprowadzanie mnie ma też wadę, i to niezbyt fajną. W sumie, to od kiedy wady są fajne...?
- Uważaj na siebie – odparłem, unosząc do góry kąciki swoich warg. Ostatnio nie wspominał o żadnych problemach w pracy, ale też mogło być tak, że nie chciał mi o nich powiedzieć. 
- Będę, spokojnie – powiedział na odchodne. 

Do domu wróciłem dopiero wieczorem i w nienajlepszym humorze, ale nie z powodu matematyki. Właściwie, to ta minęła mi bardzo spokojnie, powiedziałem tylko pięć słów w ciągu całych czterdziestu pięciu minut: „dzień dobry”, „obecny” i „do widzenia”. To trening, a tak konkretnie nowy kolega, wywołał u mnie słaby humor. Wiedziałem, że słabo gram, ale kiedy Tobio wykrzyczał mi to w twarz, poczułem się jeszcze gorzej, a on raczej wiedział, co mówił, ponieważ potrafił grać. Chyba popełniłem błąd, wybierając sobie sport. Albo muszę zacząć ćwiczyć po godzinach, bo inaczej nie ma mowy, abym mógł mu dorównać, tylko kiedy ja znajdę na to czas, to ja nie wiem. Zdecydowanie swój wolny czas chciałbym poświęcać mojemu narzeczonemu, a nie ćwiczeniom. 
Korzystając z okazji, że jeszcze nie mam zadanej żadnej pracy domowej, najpierw wziąłem zwierzaki na spacer, a dopiero później zjadłem obiad. Albo raczej, obiadokolację. Po tym porozmawiałem trochę z panią Kato i pomogłem jej w uśpieniu malucha, a po tym wszystkim w końcu poszedłem się umyć i przebrać, prawie kończąc ten dzień. Pozostało mi teraz tylko poczekać na powrót mojego ukochanego, czego nie mogłem się już doczekać. Po tym nieprzyjemnym incydencie miałem jedynie ochotę na ukrycie się w ramionach mojego narzeczonego, chyba nie wymagam od życia aż tak wiele. 

<Taiki? c:>

niedziela, 26 września 2021

Od Mikleo CD Soreya

Odwzajemniając delikatny pocałunek, uśmiechnąłem się delikatnie do męża, zgadzając się z jego wypowiedzią, dlaczego więc wciąż czułem niedosyt, pragnąc zwiedzić ciąg dalszy tajemniczego korytarza, który wręcz mnie wzywał do siebie. Tak na pewno musi być coś ciekawego. Coś, czego mógłbym żałować, gdybym tam nie wszedł i chyba właśnie żałować będę, a to tylko dlatego, że nigdy tam nie wejdę. Oczywiście wiem, że mamy jeszcze całe ruiny do zwiedzenia i pewnie zrobimy to jutro, ja jedna wciąż odczuwam niedosyt i smutek z powodu niezaspokojenia swojej ciekawości.
- Wracajmy - Pociągnął mnie za rękę w stronę powrotną do naszego obozowiska, które miało powstać w miejscu, w którym zostawiliśmy konia, starając się w drodze powrotnej unikać jakichkolwiek niebezpiecznych pułapek, które mogłyby naruszyć nasze zdrowie to fizyczne lub i to psychiczne.
Powrót do konia zajął nam zdecydowanie mniej czasu niż wędrówka, którą odbyliśmy, by zwiedzić ruiny w gruncie rzeczy dlatego, że idąc zwiedzaliśmy, wracając, już po prostu szliśmy, by jak najszybciej znaleźć się przy naszym towarzyszu, któremu nic się nie stało podczas naszej nie obecności, tarcza wystarczyła, by był bezpieczny.
- Pomóc ci przygotować kolację? - Spytałem, nie wiedząc jak inaczej mam nazwać posiłek odbywający się, prawie że nocą, obiadokolacja? Też pasuje, nie jadł w końcu obiadu, jadł jedynie śniadanie a wszystko o przez moje niedopilnowanie.
- Nie trzeba dam sobie radę, jeśli chcesz napój i nakarm, proszę konia, na pewno jest już głodny i spragniony - Na odpowiedz męża, kiwnąłem posłusznie głową, wstając z rozłożonego wcześniej koca, podchodząc do wierzchowca, którego porządnie nakarmiłem i napoiłem, by nie doskwierał mu głód czy też pragnienie.
W czasie gdy karmiłem konia. Sorey zdążył zrobić sobie posiłek, co dla mnie oznaczało brak jakichkolwiek zadań, mogłem jedynie siedzieć, wpatrując się a głąb znajdujących się przed nami ruin, myśląc nad tym, co mogliśmy ujrzeć, gdybyśmy weszli w głąb tamtego korytarza, ile sekretów on krył, aż żałowałem, że dałem się jednak namówić na powrót, mogłem sam zwiedzić głąb korytarza i przekonać się co ciekawego się tam kryje.
- Miki wszystko dobrze? Wciąż myślisz o tym tajemniczym korytarzu? - Słysząc pytanie męża, westchnąłem cicho, jak on mnie dobrze znał, nie musiałem nic mówić, by odkrył, co siedzi w mojej głowie.
- Trochę tak, jestem po prostu ciekaw, dokąd prowadziła tamta droga - Przyznałem, odwracając się w stronę mężczyzny, starając się wymazać z pamięci, ten korytarz co niestety nie było wcale takie łatwe, tak dawno nie byliśmy już w żadnych tajemniczych miejscach i chyba z tego powodu tak bardzo kusił mnie nawet zwykły korytarz, w którym tak naprawdę nic nie musiało być, jednakże wiedziałbym to, gdybym go zwiedził.
- Skarbie wiesz, że ten korytarz był za długi, mógł być niebezpieczny, do tego strasznie ciemny a przypominam ci, że przybiliśmy zwiedzić ruiny, a nie podziemne jaskinie - Mój mąż miał racje, po raz dziś kolejny, to tylko stary korytarz nie ma co się nim przejmować, jutro zwiedzimy ciekawsze rzeczy od niego.
- Masz rację, jest wiele ciekawszych rzeczy od starych korytarzy - Przyznałem mu na głos rację, kiwając przy tym głową, ładnie się do niego uśmiechając, przestając myśleć o starym korytarzu.
- Mądra owieczka, a teraz zamknij ładnie oczy - Zmrużyłem oczy, słysząc jego słowa, wykonując posłusznie jego polecenie. - A teraz otwórz ładnie usta - Dodał, co również zrobiłem, zamykając je, dopiero gdy poczułem coś na języku.
- Czekolada - Zadowolony odkryłem ten cudowny smak czekolady w ustach, nie musiałem jeść, nie musiałem pić, a mimo to smak czekolady uwielbiałem, była słodziutka i zawsze poprawiała mi nastrój to chyba jedyna ludzka rzecz, która tak bardzo mnie cieszyła. - Czy może być coś lepszego od czekolady? - Wymruczałem, całkowicie zmieniając swoje nastawienie, czym chyba już nawet nie zaskakiwałem swojego męża, był ze mną tyle lat, że i to stało się dla niego normalne.
- Ależ oczywiście, że może być - Sorey z zadziornym uśmiechem podszedł do mnie, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, przewracając mnie na plecy. - Na przykład kochanie się z taką słodziutką owieczką jak ty - Nie wiele musiał mówić lub robić, abym z wielką przyjemnością mu się oddał, kochając się z mężem do późnej nocy nim oboje zamknęliśmy oczy wtuleni w swoje rozgrzane ciała.

Obudzony przez wschodzące na niebo słońce rozciągnąłem leniwie swoje mięśnie, ręką poprawiając włosy będące w całkowitym nieładzie, wczoraj trochę zaszaleliśmy i teraz wyglądamy, jak wyglądamy, ponadto mój mąż musi zdecydowanie odpocząć, gdy ja grzecznie na niego poczekam, nie mam serca wybudzać go ze snu, gdy wczorajszej nocy sprawił mi tyle przyjemności.
Cichutko więc by nie wybudzić go ze snu, nakarmiłem i napoiłem konia, rozczesałem włosy, pozostawiając je rozpuszczone, wziąłem do ręki książkę, którą zacząłem czytać, zajmując czymś swój czas, nim mój mąż otworzy swoje oczy, nim to jednak nastąpiło moje oczy, znów się zamknęły, najwidoczniej cisza i spokój wywołały zmęczenie, które na chwilę pozwoliło mi odlecieć. Dosłownie na chwilę nim znów obudziłem się, przecierając zmęczone oczy, nic podczas mojej krótkiej drzemki się nie wydarzyło, z czego byłem zadowolony, nie chciałem, by komuś stała się krzywda, tylko dlatego, że zamknąłem na kilka minut oczy.
Wzdychając cicho, postanowiłem wstać, by przygotować mężowi śniadanie, nie chcąc znów zasnąć, doskonale zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które nas mogło czekać z mojej winy.
Przygotowując śniadanie, już nie mogłem się doczekać naszej wędrówki, tak bardzo chciałem już zwiedzić ciąg dalszy ruin, które kryły w sobie tak wiele niesamowitych tajemnic, czego byłem wręcz pewien, po wczorajszym zwiedzaniu pragnąc tylko zwiedzić jeszcze więcej i jeszcze więcej.
W głowie zwiedzając już zakamarki ruin, nie zorientowałem się, nawet kiedy mój mąż wybudził się ze snu, zaskakując mnie swoimi ciepłymi rękami oplatającymi mnie w pasie, zaskoczony tym faktem odwróciłem głowę, by na niego spojrzeć, bardzo uważnie przyglądając się mu.
- Coś się stało? Mam coś na twarzy, że tak się na mnie patrzysz? - Spytał, dotykając odruchowo swojego zarostu, który najwidoczniej jego zdaniem nie był okej, gdy mi wręcz bardzo się podobał.
- Nie, nic. Po prostu patrzę na twarz przystojnego faceta siedzącego tak blisko mnie - Wyznałem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. - Wyspałeś się? - Dopytałem, całując go w zarost, uśmiechając się jeszcze szerzej, nie wiem co mam zrobić lub powiedzieć by zrozumiał, że mi jego zarost się podoba i w żadnym wypadku go nie postarza, tak jak on sobie to ciągle wmawia.

<Pasterzyku? C:> 

Od Taiki CD Shōyō

 Na sam dźwięk pytania o przedmiot zwany królową nauk poczułem nieprzyjemny dreszcz przebiegający po moim ciele. Nigdy nie byłem za dobry z tego przedmiotu, dlatego też nie wspominam go najlepiej, do tego moja nauczycielka z matematyki była moją wychowawczynią, więc od początku do samego końca miałem kłopot i chyba tylko moją ładna buźka pomogła mi u niej zdać.
- Cóż ten przedmiot nie należy ani do najprostszych, ani do najprzyjemniejszych, ale czy od razu straszna to zależy od tego, czy ją umiesz i rozumiesz, czy też nie - Wyznałem, nie chcąc go od razu zniechęcać, jednocześnie nie chcąc go oszukiwać, matematyka nie jest prosta i to wie każdy, ale czy straszna? To już zależy od podejścia, nie dla każdego bowiem taka jest.
- A dla ciebie matematyka była straszna? - Na to pytanie delikatnie wzruszyłem ramionami, nie do końca wiedząc, co miałbym mu odpowiedzieć. Czy dla mnie ten przedmiot był straszny? Raczej męczący i niezrozumiały.
- Cóż straszna to ona nie była, była trudna i niezrozumiała za to moja nauczycielka, która była również moją wychowawczynią, była straszna, do tego nie najlepiej uczyła - Wyznałem, trochę obawiając się, że i on będzie ją miał, a to duże prawdopodobieństwo biorąc pod uwagę to, że w tej szkole jest tylko dwóch nauczycieli uczących tego przedmiotu.
- A kto cię uczył? - Pytając, wstał z łóżka, podchodząc do planu lekcji gdzie podane były inicjały nauczycieli.
- Kto mnie uczył? - Powtórzyłem jego pytanie, zerkając na inicjały, na planie lekcji. - I.L niestety ona. Isobel Long nie będziesz miał z nią łatwo, ale może cię polubi i dzięki temu będziesz miał u niej plusy - Wyjaśniłem, niestety nie mając dla niego najlepszych wiadomości. Nauczycielka zawsze miała ze sobą i innymi jakiś problem nikt jednak nie wiedział dlaczego, może nie lubiła swojej pracy, a może cieszyło ją znęcanie się nad innymi, cokolwiek to było nie było fajne.
- Wychodzi na to, że jutro naprawdę czeka mnie piekło - Westchnął cicho, wracając do łóżka, by znów nakryć się ciepłym kocykiem, nie ukrywając swojego przerażenia jutrzejszą lekcją, która wcale nie musi być taka zła. Kto wie może go polubi i dzięki temu będzie miał u niej plusy, nie można od razu tak negatywnie się do wszystkiego nastawiać.
- Może nie będzie tak źle, jesteś nowym uczniem, a to oznacza, że u większości nauczycieli będziesz miał taryfę ulgową, nie wiem, czy u niej też jednak nie warto od razu tak negatywnie do tego wszystkiego podchodzić. Poznaj ją, a dopiero później oceniaj, jaka jest dla ciebie - Uspokoiłem go, starając się, by nie odbierał jutrzejszych zajęć jako kary, szkoła naprawdę może być fajna i nawet ta straszna nauczycielka czasem potrafi sobie żartować.
Karocia nic nie powiedział, kiwając jedynie głową, w taki sposób zgadzając się z moją wypowiedzią lub zrobił to tylko dla świętego spokoju, abym nie drążył tematu, którego on już ewidentnie miał dosyć co w żadnym wypadku mnie nie dziwiło, też miałbym dosyć wiercenia dziury na temat, którym zdecydowanie za bardzo się przejął. Coś czuje, że z takim nastawieniem ciężko będzie mu się odnaleźć w szkole, mam tylko nadzieję, że to się zmieni i już za kilka dni lub tygodni z przyjemnością będzie tam chodził, nie przejmując się nauczycielami, którzy są po to, by go uczyć, a nie gnębić.
Nie ciągnąc dalej niewygodnego tematu dla nas chyba obu, podszedłem do narzeczonego, całując go w czoło, zbierając się do łazienki gdzie miałem na celu wsiąść długą relaksacyjną kąpiel przed pójście spać, mimo wszystko byłem zmęczony całym dniem i chętnie wypocząłbym w ciepłym łóżku przy boku ukochanego liska, który zmienił całe moje życie, które wreszcie nabrało sensu i radości, której brakowało mi przez ten cały czas. Dobrze, że go mam dzięki niemu jestem inny i za to jestem mu niezmiernie wdzięczny, nie wiem, kim bym był i co bym robił, gdybym go nie poznał..
Z takimi myślami odbyłem całą kąpiel, a gdy wróciłem do pokoju mój narzeczony już słodko spał, najwidoczniej był naprawdę zmęczony i nie miał siły na dalszą rozmowę, to nic najważniejsze, aby wypoczął przed jutrzejszym dniem, a i mi wypoczynek się przyda jutro czeka mnie ciężko dzień w pracy..

Rano jako pierwszy obudził się mój lisek, który przygotował wszystko, nim ja sam się obudziłem, najwidoczniej dzisiejszy dzień w szkole stresuje go na tyle mocno, by nie móc spać co w jego wypadku było normalne, zawsze się niepotrzebnie stresuje, a później odbija się to na jego zdrowiu.
- Od rana już nie możesz spać, czyżbyś aż tak bardzo się martwił dzisiejszym dniem? - Spytałem, przytulając się do pleców mojej słodziutkiej Karotki, która szykowała nam śniadanie i nawet drugie śniadanie, które miałem wsiąść do pracy a on do szkoły. Obrotny chłopak wszystko zrobi sam bez najmniejszej pomocy. 
- Nie, po prostu się wyspałem, zasypiając wcześniej niż zwykle - Stwierdził, a mimo to nawet się nie uśmiechnął, może mówić co chce, jednakże ja wiem, że się stresuje i nikt ani nic nie zmieni tego, co myślę.
- I wcale się nie stresujesz dzisiejszą lekcją matematyki? - Drążyłem temat, odsuwając się od mojego partnera, by przygotować nam ciepły napój do śniadania.
- Troszeczkę się stresuje, jednakże nie ma to nic wspólnego z moim wczesnym wstaniem, sam również wcześnie czasem wstajesz - Odbił piłeczkę, odwracając głowę w moją stronę, delikatnie się przy tym uśmiechając, no i to jest mój słodki chłopiec, uśmiecha się i tyle wystarczy, by dzień stał się piękniejszy.
- Masz racje, nie mogę się z tobą nie zgodzić - Odwzajemniłem uśmiech, rozstawiając szklanki na stole. - Odprowadzić cię dziś też do szkoły czy dasz sobie radę sam? - Dopytałem, chcąc wiedzieć, czy mam iść z nim by było mu raźniej, czy raczej da sobie radę sam i nie chce być odprowadzany. Do pracy i tak mi się nie śpieszy, więc mogę z nim podejść pod szkołę, jeśli bardzo tego potrzebuje.

<Karocia? C:>

piątek, 24 września 2021

Od Soreya CD Mikleo

Patrzyłem na dwa małe diamenty, który trzymałem w dłoni. Czy dzięki nim mógłbym opłacić prezent dla mojego małego aniołka, nad którym ostatnio tyle myślałem? Wydawały się być bardzo czyste, pokusiłbym się, że jest są skazy, ale pewności nie mam, na kamieniach szlachetnych się nie znałem. A nawet jeżeli nie będzie to wystarczająco, to i tak mógłbym kupić mu jakiś inny prezent, zwłaszcza, że po powrocie planuję z Yukim zorganizować mu małe przyjęcie. Korzystając z nieuwagi Mikleo, zdecydowałem się dyskretnie schować diamenty do plecaka, decydując się wziąć tylko te dwa kamienie. W tym momencie miałem tylko jeden bardzo duży wydatek, więc więcej zabierać ze sobą nie chciałem. Jedyne, czego potrzebuję, to zakupu ładnego pierścionka, który pasowałby do urody mojego najdroższego anioła. 
- Teraz chyba już pod nimi – zauważyłem, rozglądając się uważnie. Było kilka ubytków, czyli nie jestem jedynym, który zdecydował się coś sobie podebrać, ale nie było tego bardzo dużo, co mnie dziwiło. Raczej mało który człowiek zostawiłby tak wielki skarb. – Może to jest jakieś ukryte przejście? Nie wygląda mi to na kopalnię – odezwałem się, zerkając w głąb korytarza. Wydawał się on nie mieć końca, dlatego nie za bardzo miałem ochotę go zwiedzać. Znaczy, może troszkę miałem, ale wiedziałem, że nie powinniśmy; nad nami czeka na nas stworzenie uzależnione od nas i nie powinniśmy go zostawiać samego na długi czas. No i też przydałoby nam się więcej światła, to dochodzące przez wyrwę nie było jakoś specjalnie mocne. – Czekaj, Miki – odezwałem się i chwyciłem go za nadgarstek dostrzegając, że chce iść dalej. 
- No co? Musimy sprawdzić, gdzie prowadzi ten korytarz – odpowiedział Mikleo, niezadowolony z mojego gestu. 
- Trochę czasu spędziliśmy na zwiedzaniu ruin, a na  górze czeka na nas koń. Poza tym, nie mamy światła i nie wiemy, jak daleko prowadzi ten tunel – powiedziałem, starając się przekazać mu jak najlogiczniejsze argumenty, starając się go odwieźć od tego pomysłu. Gdybyśmy podróżowali tylko my dwaj, ale mamy pod opieką wierzchowca, bez którego tak szybko byśmy się tutaj nie dostali. Nie możemy go przecież zostawić na pastwę losu i bez dostępu do wody i jedzenia. 
- Co do tego ostatniego to mam pomysł, jak możemy się dowiedzieć – ton głosu mojego męża zdradzał jego ekscytację. – Wezwij mnie. 
- Najpierw powiedz, co chcesz zrobić – poprosiłem, woląc wcześniej wiedzieć, co ma na myśli. Dla niego mógł to być genialny pomysł, dla mnie już niekończenie. 
- Wypuścisz strzałę, która dzięki mojej magii będzie świecić i się dowiemy, jak długi jest ten korytarz – wyjaśnił z wielkim uśmiechem na ustach. 
- To nie jest taki zły pomysł, tylko... po co mamy to robić? – dopytałem, nie za bardzo widząc w tym wszystkim sensu. 
- Bo jeżeli to nie jest on długi, będziemy mogli go jutro pozwiedzać – odpowiedział, na co cicho westchnąłem. 
- No dobrze – powiedziałem w końcu, zgadzając się tylko i wyłącznie dla jego spokoju. 
Wypowiedziałem głośno jego prawdziwe imię, którego nigdy w życiu bym nie zapomniał, a następnie zrobiłem to, o co mnie poprosił. Jak się okazało, korytarz był decydowanie za długi, byśmy mogli go spokojnie zwiedzać. No cóż, jak próbowaliśmy, może innym razem popodziwiamy sobie piękne ściany wysadzane kamieniami szlachetnymi. Aż dziwne, że ludzie jeszcze nie znaleźli tego miejsca, ale może to i lepiej. To miejsce jest naprawdę piękne, a ja miałem nadzieję, że nikt się nie obrazi za te dwa, niewielkie diamenty. 
- Więc ten korytarz sobie odpuszczamy – powiedziałem głośno, kiedy Mikleo pojawił się obok mnie. – Wracamy? – dodałem, całując go w czubek głowy.
- Już? Byliśmy tu tylko kilka minut – wymamrotał cicho, niezadowolony. 
- Na dole, owszem. Ale na górze przeszliśmy całkiem spory kawałek, a jeszcze musimy wrócić. I muszę jeszcze coś zjeść – wyjaśniłem, poprawiając jego włosy. 
- Racja, zjadłeś tylko liche śniadanie rano – zauważył, posyłając mi delikatny uśmiech. Miałem wrażenie, że jest delikatnie zawiedziony, ale... dlaczego? Przecież naszym celem było zwiedzenie ruin, a nie tunel pod nimi. 
- Nie smuć się, jeszcze sporo mamy do zwiedzenia ponad nami – powiedziałem, chcąc go pocieszyć, a następnie położyłem dłonie na jego biodrach. Zaraz przysunąłem go do siebie i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku. Przecież nie wracamy jeszcze do zamku, musimy najpierw wszystko zwiedzić, a dopóki tego nie zrobimy, nie ma nawet mowy o wracaniu i chyba oboje się z tym zgadzamy.

<Aniołku? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Czemu on tak bardzo musiał wypytywać mnie o to, co się działo w szkole? Nie byłem pewien, czy chcę o tym rozmawiać, zwłaszcza, że nic szczególnego się nie wydarzyło – i na szczęście. Wystarczającą atrakcją byli dla mnie ci wszyscy ludzie, dźwięki i zapachy. Wiedziałem, że będzie dużo ludzi, Taiki mnie przed tym ostrzegał, ale nie spodziewałem się, że aż tyle. Korytarze tego budynku były zdecydowanie za wąskie na tyle osób. Może każda szkoła tak miała? Ja tam nie za bardzo wiem, nie znam się i chyba jeszcze przez bardzo długi czas nie będę się znać. 
- Podczas posiłku nie powinno się za dużo mówić, byś przypadkiem się nie zadławił jedzeniem – to bardzo marna wymówka i doskonale wiedziałem, że i on to wiedział, ale po prostu... nie, jednak nie wiedziałem, co chciałem tym osiągnąć. 
- Ja nie będę mówił, tylko ty. A ty nie jesz, więc ci nic nie grozi – powiedział to z taką radością, że sam byłem lekko zdziwiony. Był bardziej podekscytowany niż ja, a to chyba powinno być odwrotnie. – No więc jak było? Nie wywiniesz mi się od odpowiedzi – ostrzegł, zabierając się za jedzenie. 
- Bardzo tłoczno. I głośno. I strasznie dużo zapachów, trudno było mi cokolwiek rozpoznać – odpowiedziałem krótko, zaczynając bawić się swoimi palcami. To były rzeczy, które najlepiej zapadły mi w pamięć, bardziej niż wszystko inne. I to chyba były rzeczy, które będą mi najbardziej przeszkadzać w ciągu tej mojej edukacji. 
- I to wszystko...? – spytał niepewnie Taiki, kiedy po kilku sekundach niczego nie powiedziałem. – A co ze znajomymi? Poznałeś kogoś? – kontynuował, kiedy na jego poprzednie pytanie jedynie pokiwałem głową. 
- Teoretycznie całą swoją klasę, czyli jakieś dwadzieścia osób. A w praktyce to chyba nikogo nie zapamiętałem... chociaż, nie. Zapamiętałem jedno imię– wyjaśniłem, cicho wzdychając. 
- Nie wyglądasz na za bardzo zadowolonego po tym pierwszym dniu – zauważył, a ja nie byłem pewien, czy ma rację.
- Po jednym razie raczej trudno określić, czy coś ci się podoba, czy nie. Zwłaszcza, że jutrzejszy dzień będzie wyglądał zupełnie inaczej – odpowiedziałem, samemu nie będąc pewien, czy to wszystko mi się podoba czy też nie. Na pewno nie podoba mi się ten hałas i tłok. I może ten wysoki chłopak, co ze mną siedzi i który również gra w siatkówkę. On jest troszkę... straszny. Tak, straszny to zdecydowanie najlepsze słowo, jakim mógłbym go na tę chwilę określić. – I może też jestem trochę zmęczony – dodałem, przecierając dłonią twarz. Jednak nieprzespana noc odrobinkę dawała mi się we znaki, powoli wypadam z normy, kiedyś coś takiego nie miałoby na mnie tak wielkiego wpływu i zachowałbym trzeźwość umysłu. 
- Nie dziwię ci się – odpowiedział, nagle wstając od stołu. Czy on... rany, przeoczyłem moment, w którym skończył obiad. Miałem przecież po nim pozmywać, bo na pewno był zmęczony po pracy. Jakby to podsumować, miałem za sobą mniej męczący dzień niż on sam. Nawet nie zdążyłem jakkolwiek zareagować, ale Taiki już zaczął po sobie sprzątać. –  Jeszcze przez kilka dni będziesz czuł się zmęczony, ale wkrótce się przyzwyczaisz i nawet to polubisz. 
- To się jeszcze okaże – wymamrotałem, po czym ziewnąłem, czując powoli ogarniające mnie zmęczenie. Zdecydowanie kiedyś miałem lepszą kondycję. 
Kiedy Taiki po sobie posprzątał, stanął przede mną i wyciągnął ręce w moją stronę. Myślałem, że chce się do mnie przytulić, dlatego bez namysłu do niego podszedłem, ponieważ sam z wielką chęcią wtuliłbym się w jego ciało. Jednak kiedy znalazłem się wystarczająco blisko niego, Taiki wziął mnie na ręce w stylu „panny młodej”, na co wydałem z siebie cichy okrzyk i odruchowo chwyciłem się jego szyi, by przypadkiem nie upaść na ziemię Znaczy, wiedziałem, że mój narzeczony w życiu by mnie upuścił, ale to był mój taki pierwszy odruch. 
- Cicho, bo jeszcze biedne dziecko obudzisz – odezwał się rozbawiony, po czym złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. 
- Bo uwierzę, że się nim przejmujesz – odpowiedziałem odrobinkę oburzony jego gestem, ale pomimo tego moje usta uniosły się w delikatnym uśmiechu. 
- Po prostu doceniam ciszę i spokój – odpowiedział, zabierając mnie na górę, do swojego pokoju. Kiedy już się tam znaleźliśmy, położył mnie na łóżko i pocałował w czoło. – Widzę, że już zdążyłeś się spakować – zauważył, podchodząc do biurka, na którym zostawiłem swój pierwszy w życiu plan lekcji. Jeszcze pewnie jutro rano przestudiuję go jakieś dziesięć razy, by na pewno zapamiętać, gdzie co i jak. 
Dzisiaj rano, na przykład, dostałem lekkiego ataku paniki, ponieważ z powodu stresu i zaskoczenia, jakie poczułem kiedy wszedłem do budynku, zapomniałem, jak mam dojść do swojej sali. Na szczęście to było chwilowe zaćmienie umysłu i po kilkunastu sekundach mi się przypomniało. Wolałem jednak nie wspominać o tym wydarzeniu Taiki’emu, by się ze mnie nie śmiał. To byłoby trochę upokarzające, zgubić się w takim małym budynku zwłaszcza, że wcześniej było mi tłumaczone i pokazywane, co i gdzie się znajduje. 
- Miałem trochę czasu, więc postanowiłem się spakować, by jutro rano nie musieć się stresować i spieszyć – wyjaśniłem, siadając na łóżku i okrywając się kocem, ponieważ było mi trochę zimno. Zdążyłem nawet się wykąpać i przebrać w luźniejsze ubrania, które równie dobrze mogły mi służyć jako piżama. – Słuchaj... czy matematyka naprawdę jest taka straszna? – spytałem, lekko zaniepokojony. Jutro właśnie miałem taką lekcję i trochę się stresowałem, zwłaszcza, że usłyszałem, jak jakiś chłopak dwie ławki za mną powiedział do osoby, z którą siedział, że „będziemy mieć z tą wredną babą”, a to ani trochę mnie nie uspokaja. 

<Taiki? c:>

środa, 22 września 2021

Od Mikleo CD Soreya

Cicho westchnąłem, gdy jego słowa do mnie dotarły mój mąż, naprawdę przesadza, czemu widzi dziurę w całym, gdy nie musi jej widzieć. Nigdzie nie powiedziałem, że to z jego powodu tu siedzimy, pada w końcu deszcz więc to normalne, że trzeba się przed nim schować i nie ma co się tu obwiniać, deszcz przestanie padać, to wrócimy do drogi, a na razie zostało nam po prostu czekać.
Nie odpowiadając na słowa męża, przysunąłem dłonie do ogniska, ogrzewając dłonie jego ciepłem. Doskonale wiedząc, że mojemu człowiekowi zimne dłonie przeszkadzają, nie chciałbym wyziębić jego ciała z powodu naturalnej niskiej temperatury ciała.
Wpatrzony w ogień poczułem drugie ciało tuż za mną, wtulając się w moje plecy, Sorey najwidoczniej już zjadł kolację, gdy ja na chwilę całkowicie straciłem kontakt z ziemią.
- Kocham cię - Słysząc cichy szept męża, zamruczałem cicho pod nosem, odwracając się w jego stronę, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Ja ciebie też kocham - Wyznałem, gdy tylko odsunąłem się od jego ust, dłońmi dotykając jego policzków.
- Za to ja kocham cię bardziej - Uznał, dłońmi schodząc niżej na moje biodra, zadziornie się przy tym uśmiechając.
- Nie zgadzam się z twoją wypowiedzią - Nie zgadzałem się z nim, kocham go na tyle mocno by oddać za niego życie, zresztą ze wzajemnością, więc to chyba święty o tym, że kochamy się tak samo mocno, przynajmniej takie mam wrażenie. 
- Nie musisz się zgadzać, ja wiem, że mam rację - Zapewnił mnie, kładąc delikatnie na kocu. - I zaraz ci to udowodnię - Nim zdążyłem zrozumieć, co ma na myśli, poczułem jego dłoń pod moją koszulą, a więc tak chce mi to udowodnić, świetnie bardzo chętnie zobaczę, jako bardzo mnie kocha.
- Obyś tylko mnie nie zawiódł - Zadowolony chętnie pozwoliłem się mu dostać do mojego ciało, nie stawiając oporu, a i po co w końcu każda przyjemność, którą chce mi dać, jest chętnie przeze mnie przyjmowana.
- Ja nigdy nie zawodzę - Zapewnił mnie we własnych przekonaniach, zabierając się do pracy. Jak powiedział, tak zrobił, nie zawiódł do samego końca, był w tym doskonały, pozwalając mi na odczucie wielkiej przyjemności, której nie mogłem ukryć, głośno jęcząc z rozkoszy.
Z szybko bijącym serce i ciężkim oddechem starałem się wrócić na ziemię, mój mąż jak zawsze był świetny, po tylu latach wciąż potrafił mnie czymś zaskoczyć, dając mi to, czego potrzebowałem.
- I jak? - Spytał, odgarniając mi rozpuszczone włosy z twarzy, które sam postanowił mi rozpuścić, cały Sorey zawsze miał coś do moich włosów.
- Jak zawsze jesteś najlepszy - Pochwaliłem go, przyznając mu jednocześnie racje, jest w tym bardzo dobry i chociaż z nikim innym nigdy nie próbowałem. Wiem, że to właśnie z nim jest, było i będzie mi najlepiej.
Mój mąż bardzo zadowolony z mojej wypowiedzi przyciągnął mnie do siebie, pozwalając nam obu odetchnąć, co było wręcz wskazane, po takich doznaniach i ja miałem ochotę odpocząć, zastanawiając się nad wieloma sprawami dotyczącymi naszego wspólnego życia, naszego syna i naszej przyszłości. To leżenie i nic nierobienie źle na mnie działa na przyszłość nie lepiej będzie porą jesienną nigdzie się nie wybierać, by nie marnować następnych dni na przesiadywaniu w jaskini.

***

Deszcz następnego dnia ustał i nie pojawił się aż do naszego dotarcia na miejsce, miło było po takim długim czasie znów dostać możliwość zwiedzania ruin, za którymi szczerze powiedziawszy, bardzo się stęskniłem. Sorey zresztą też od razu chcąc zwiedzać ruiny, nie mogąc na miejscu ustać, przypominał mi w tamtej chwili dawnego Soreya za czasów dzieciństwa, miło było znów zobaczyć go takiego szczęśliwego pełnego tej dziecięcej energii.
Wspólnie zadecydowaliśmy, że od razu zwiedzimy ruiny, a przynajmniej tyle ile pozwoli nam czas, wcześniej jednak dbając o bezpieczeństwo konia, zostawiając tarczę i jego zdrowie zostawiając go napojonego i najedzonego, by z czystym sumieniem móc ruszyć w głąb ruin.
Powoli szliśmy przed siebie, przyglądając się ścianą i napisom na nich umieszczonym to miejsce było naprawdę interesujące i do tego równie niebezpieczne co rusz czekała jakaś pułapka, na którą trzeba było uważać, by nie zrobić sobie krzywdy.
- Sorey uważaj - Krzyknąłem, chwytając jego plecak, by pociągnąć go do tyłu, chwila nie uwagi i już spadłby w przepaść, która znajdowała się tuż przed nim. - Wszystko dobrze? - Dopytałem, zmartwiony bojąc się, że coś sobie zrobił.
-Tak, nic mi się nie stało. Jak zejdziemy na dół? Nie wzięliśmy żadnej liny - Patrzył w dół, szukając jakiegoś zejścia, zadał ważne pytanie, no tak lina na szczęście nie była nam niezbędna do życia, wciąż jeszcze miałem skrzydła, a dzięki nim mogliśmy polecieć w dół.
- Lina nie jest nam potrzebna - Chwytając męża za rękę, pociągnąłem go w dół, w samą przepaść ukazując swoje skrzydła, które pomogły nam bezpiecznie znaleźć się na samym dole.
- No tak skrzydła - Sorey wydawał się zapomnieć o moich skrzydłach, co nawet troszeczkę mnie nie zaskakiwało, nie często je pokazywałem, nie było się w końcu czym chwalić. - Co to jest? - Dodał, po chwili wpatrując się w grotę znajdującą się przed nami.
- Zaraz się przekonamy - Bez zastanowienia wszedłem do starego korytarza, zaciekawiony tym, co możemy tam zobaczyć, powoli szedłem jako pierwszy, dostrzegając ścianę pełną rubinów, szmaragdów i diamentów, czy my wciąż znajdowaliśmy się w starych ruinach?
Mój mąż, widząc to wszystko, od razu zaczął się przyglądać ścianą, biorąc do rąk diamenty, którym uważnie się przyglądał.
- To niemożliwe - Wyszeptałem, rozglądając się po ścianach, nie dowierzając w to, co widzę, nie wyobrażałem sobie, że kiedyś starożytne ruiny będą skrywały aż takie sekrety, wielu rzeczy można było się spodziewać, ale to? To dopiero jest niesamowite. - My na pewno wciąż znajdujemy się w starych runach? - Z niedowierzaniem wypowiedziałem to zdanie, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widzę i w to, gdzie tak właściwie się znaleźliśmy.

<Pasterzku? C:>

Od Taiki CD Shōyō

 Mój narzeczony już od rana był negatywnie do wszystkiego nastawiony, nie rozumiałem dlaczego. Czy to z powodu pójścia do nowej szkoły? Czy może jednak coś go ugryzło i ma po prostu gorszy dzień, sam nie wiem mam, tylko nadzieję, że szybko mu to przejdzie, nie ma co psuć sobie dnia z powodu rozpoczęcia roku szkolnego. Będzie fajnie, jestem tego pewien.
- Karocia obiecuję, że mimo zmęczenia znajdę dla ciebie czas i chętnie cię wysłucham - Obiecałem, mówią naprawdę serio, jeśli będzie trzeba, wypije nawet mocną kawę, aby być w stu procentach zdolnym, do wysłuchania mojego partnera idealny nie jestem i to fakt nie oznacza to jednak, że go zawiodę, bo chyba już zna mnie na tyle, by wiedzieć, że tego akurat nie zrobię.
- Dobrze, dobrze - Jakby nie do końca przekonany zjadł swój posiłek, zbierając się do wyjścia co i ja uczyniłem, aby odprowadzić go do szkoły, ten jeden raz by czuł się lepiej, przynajmniej mam nadzieję, że tak będzie.
Mój lisek zabrał wszystkie swoje rzeczy, żegnając się ze zwierzakami, obiecując im, że niedługo wróci, bo w sumie wróci, rozpoczęcie roku szkolnego za długo nie trwa, spotkanie z dyrektorem, później z klasą i nauczycielem, zwiedzenie szkoły, jakaś tam drobna dyskusja na temat tego, jak mają na imię, co lubią i dlaczego wybrali tę szkołę a później fajrant, pierwszy dzień to zdecydowanie kaszka z mleczkiem dopiero drugiego dnia zaczynają się schody.
- No chodź już, bo się spóźnimy - Zwołałem, wracając na ziemię, przypominając sobie o naszych obowiązkach. Karocia nie może się spóźnić a ja? Ja już poinformowałem szefostwo o moim małym spóźnieniu, nie muszę się śpieszyć, co nie oznacza, że on nie musi, nie chcemy przecież biec do szkoły, to już byłaby lekka przesada.
- Już idę - Mój narzeczony z głośnym westchnięciem ruszył za mną, wyglądając trochę tak, jakby na skazanie szedł, to dziwne przejmować się czymś, czego się jeszcze nie zna, nie wie, jak tam będzie, a już się tak martwi, cały on zawsze znajdzie problem tam, gdzie go po prostu nie ma.
- Rozchmurz się - Szturchnąłem go lekko w ramię, uśmiechając się do niego szeroko, naprawdę chcąc poprawić mu nastrój, nie idzie na ścięcie, to tylko szkoła zdecydowanie gorzej jest w pracy, ale i to też kiedyś go czeka, chociaż może nie, ja pracuje, on zdecydowani nie musi.
- Martwię się, że mnie nie polubią lub odrzucą - Wyznał, zdradzając mi swoje lęki, które jak najbardziej byłby dla mnie jasne, każdy się na początku tego boi myślę jednak, że z czasem mu to przejdzie i przestanie się martwić taką głupotą.
- Nie każdy musi cię polubić i nie z każdym musisz rozmawiać, najważniejsze, by znaleźć takie osoby, z którymi będziesz się rozumiał, tyle wystarczy ci, by czuć się dobrze w szkole - Wyjaśniłem, czując się trochę tak, jakbym tłumaczył wszystko przestraszonemu dziecku, może dlatego, że Karotka nigdy nie chodził do szkoły, gdyby tak było, inaczej by do tego wszystkiego podchodził.
- Nie każdy musi, masz rację, gorzej będzie, jednak jeśli nikt mnie nie polubi, bo jestem inny - Do samego końca trzymał się swojego zdania, nie odpuszczając, nie rozumiałem, dlaczego jest tak negatywnie nastawiony do całej tej sprawy, jest miłym i sympatycznym człowiekiem, który na pewno znajdzie kogoś z kim się zaprzyjaźni, potrzebuje tylko więcej wiary, a wtedy na pewno wszystko potoczy się po jego myśli.
- Nie nastawiaj się tak, najpierw sprawdź, jak będzie, a później oceniaj - Zaproponowałem mu, zatrzymując się przed szkołą. - Powodzenia, trzyma za ciebie kciuki, byś podołał - Po tych słowach musiałem się z nim pożegnać i niestety iść do pracy, mam tylko nadzieję, że wszystko będzie dobrze i w żadnym wypadku nie wydarzy się coś, czego oboje byśmy nie chcieli.

Dzień w pracy nie był wcale tak męczący, jak mógłbym na początku podejrzewać, wręcz przeciwnie było miło i przyjemnie, chociaż jak zawsze bardzo długo, czasem chciałbym mieć zdecydowanie miejsca ilość godzin, by mieć czas dla bliskich, a tak z wielkim trudem później skupiam się na całej reszcie, na której skupić się powinienem po całym dniu w pracy. Na szczęście dziś nie byłem zmęczony, to znaczy byłem, jednak nie tak jak na przykład wczoraj dlatego dużo lepiej wracało mi się do domu, tym bardziej że chciałem już zobaczyć mojego narzeczonego, ciekaw tego, jak sobie poradził pierwszego dnia w szkole. Podoba mu się, nie podoba? To pytania, które cisnęły mi się na usta, gdy tylko wróciłem wieczorem do domu.
- Dzień dobry, to znaczy dobry wieczór - Zawołałem, witając się z moim narzeczonym, który stał przed drzwiami, najwidoczniej już na mnie czekając.
- Dobry wieczór - Odpowiedział, uśmiechając się do mnie delikatnie.
- Jak tam w szkole? - Od razu chciałem wszystko wiedzieć, nawet się jeszcze nie rozbierając, a już chcąc wszystko wiedzieć.
- Spokojnie, najpierw się rozbierz i coś zjedz, a później po rozmawiamy - Odparł, całując mnie w policzek, idąc po chwili do kuchni no, jeśli muszę, to tak zrobię. Rozebrałem kurtkę i buty poprawiłem swoje włosy, zaszedłem do łazienki, by umyć ręce, aby w końcu znaleźć się przy stole, gdzie czekał na mnie pyszny obiad.
- A ty nie jesz? - Dopytałem, mrużąc swoje oczy.
- Jadłem wcześniej z twoją ciocią - Przyznał, siadając naprzeciwko mnie, znów tak ślicznie się uśmiechając.
- W porządku, to jak w szkole? Opowiadaj, chcę wszystko wiedzieć - Zainteresowany jego dniem w szkole nie miałem zamiaru odkładać tego tematu, niech od razu mówi, jak było, bo ciekawość mnie zaraz od środka pożre.

<Karocia? C:>

poniedziałek, 20 września 2021

Od Soreya CD Mikleo

Poczułem, jak ktoś delikatnie szarpie mnie za ramię. Że już trzeba wstawać...? Przecież ja się przed chwilą położyłem spać. Wymamrotałem swoje zwyczajowe „jeszcze pięć minut”, po czym przekręciłem się na drugi bok. Strasznie twardy ten kamień i lewy bok, na którym spałem, troszkę mi zdrętwiał. Kiedy moje ciało w końcu się przyzwyczai do spania na twardej powierzchni...? Moje życie dzięki temu byłoby o wiele łatwiejsze. 
- Wstawaj, musisz zjeść kolację – słysząc słowo „kolacja” niemalże od razu podniosłem się do siadu. Przecież położyłem się na dwadzieścia minut, nie na cały dzień, więc dlaczego nagle wspomina o kolacji? 
- Jaką kolację? – wymamrotałem, przecierając zaspaną twarz. 
A może ja coś źle usłyszałem...? Niby ciałem byłem tutaj, ale mój duch nadal tkwił w tym przyjemnym śnie w którym... nie mam w sumie pojęcia, co robiłem, bo już go nie pamiętam. Ale był na pewno bardzo przyjemny i był w nim Miki. W sumie, to on jest w każdym z moich snów, albo przynajmniej w większości. Trudno to stwierdzić, ponieważ prawie zawsze po przebudzeniu zapominałem, o czym tak właściwie śniłem. Po prostu jestem pewien, że on się w nich pojawia, jest moim aniołem stróżem, więc strzeże mnie zawsze i wszędzie. To po prostu się czuje.
- Pożywną i bardzo dobrą – odpowiedział, chyba nie za bardzo przejmując się moim stanem. – Jadłeś dzisiaj tylko śniadanie, a to zdecydowanie za mało. 
- Śniadanie mi w zupełności wystarcza, więcej jeść dziennie nie muszę – wyburczałem, po czym musiałem zakryć dłonią usta, ponieważ odczułem wielką potrzebę ziewnięcia. 
- Gdybyś jadł tylko raz dziennie, nie miałbyś wystarczająco dużo energii i w pewnym momencie na pewno byś mi zasłabł – wyjaśnił, patrząc na mnie znacząco. Przepraszam bardzo, ale nie tracę i nie stracę na tej wyprawie aż tyle energii, ponieważ nie za wiele jej zużywałem. Przecież głównie podróżowałem konno, a wtedy za wiele energii się raczej nie traci. A inne czynności... nie no, one chyba też nie są jakieś intensywne. 
- Zdecydowanie przesadzasz – odparłem, leniwie się przeciągając. Mięśnie również mnie bolały, ale nie było tak źle jak rano. Przynajmniej żaden głupi kamyczek nie wżynał mi się w ciało. – Nadal pada – zauważyłem inteligentnie, wyglądając na zewnątrz. 
- I nie zapowiada się na to, aby szybko przestało – odpowiedział zmartwiony, cicho wzdychając. Czułem się nieco winien jego gorszego samopoczucia. Tak bardzo cieszył się na tę wyprawę, a przeze mnie i moje słabe ciało musimy siedzieć w jaskini. Chyba to nie w ten sposób wyobrażał sobie pierwszą wyprawę po tak drugim czasie, a to wszystko z mojej winy. 
- Ale nie pada jakoś bardzo mocno. Jeżeli rano będzie padać tak samo, to moglibyśmy wyruszyć – odpowiedziałem, odwracając głowę w jego stronę. 
 - No ty chyba sobie żartujesz. Chyba chcesz zachorować, nabawić się zapalenia płuc i umrzeć – oburzył się Mikleo, nawet nie chcąc przemyśleć tego pomysłu, który nie był taki zły. – Nie i koniec. 
- Czyli będziemy tutaj siedzieć i marnować czas – podsumowałem, cicho wzdychając. – Mam kurtkę, jeszcze okręcę się peleryną i jakoś to przetrwam. Zresztą, nie będziemy jechać w tym deszczu przez cały dzień. Będziemy robić częstsze przerwy, byś mógł pozbyć się wody z moich ubrań i bym mógł się ogrzać. Będziemy się poruszać bardzo powoli, ale to i tak lepiej, niż siedzieć w jaskini. 
- Ale nadal jest ryzyko, że zachorujesz – odbąknął, nie chcąc się przekonać. 
- Faktycznie, kiedyś miałem słabszą odporność, ale teraz tak łatwo się nie przeziębię. A nawet jeżeli, to będę miał najcudowniejszą opiekę pod słońcem – wymruczałem, przysuwając się bliżej niego, by móc złączyć nasze usta w delikatnym pocałunku. Naprawdę miałem nadzieję, że się zgodzi, to by rozwiązało chociaż część naszych problemów. 
- Zamiast gadać głupoty, to lepiej zjedz kolację, póki jest ciepła – odparł hardo, wsuwając mi w dłonie naczynie z gorącą zupą. Zupa na kolację...? W sumie, to nie powinienem narzekać, jest całkiem chłodno i naprawdę miło będzie zjeść coś gorącego. 
- Przemyśl mój pomysł, bo naprawdę nie chciałbym, byś z mojego powodu siedział smutny w jaskini – poprosiłem, w końcu zabierając się za posiłek, który był fenomenalny. Albo to takie moje wrażenie, ponieważ byłem zziębnięty, a zupa cudownie ciepła. 
- Jak to twoja wina? – słysząc słowa mojego męża przekląłem cicho w myślach. Źle się wyraziłem i teraz mam za swoje... znaczy, to wyraziłem się dobrze, bo to miałem na myśli, ale Miki raczej nie lubi, kiedy negatywnie się o sobie wypowiadam. 
- No po prostu moja, tego, że jestem słaby i... znaczy, po prostu gdyby nie ja, nie musiałbyś tutaj siedzieć – wyjaśniłem pokrętnie, nie chcąc powiedzieć niczego wprost, ale im dłużej się tłumaczyłem, tym bardziej się pogrążałem. W końcu zamilkłem i zacząłem jeść tę nieszczęsną zupę, nim powiem coś, co wyjątkowo nie spodoba się mojemu małemu aniołkowi. 

<Miki? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Nie za wiele myśląc, odwzajemniłem jego pocałunek, zarzucając ręce na jego szyję. Gdzieś z tyłu głowy nadal miałem ten strach przed jutrzejszym pójściem do szkoły, ale teraz postanowiłem się skupić na moim narzeczonym, bo chyba tego najwidoczniej bardzo mu brakowało. A może chciał w jakiś sposób pomóc mi zapomnieć o tym jutrzejszym, feralnym dniu...? Nawet jeżeli tak, nie miałem mu tego za złe. 
Taiki od razu odebrał to jako zaproszenie do dalszej gry, ponieważ zaraz wsunął swoje dłonie pod moją koszulę, zaczynając badać moje ciało. Właściwie, to kiedy ostatni raz się kochaliśmy...? Minęło całkiem sporo czasu od ostatniego razu, a to wszystko przez moje rozpoczęcie roku szkolnego. Trzeba było zrobić bardzo wiele rzeczy, i jeszcze dodatkowo Taiki musiał chodzić do tej okropnej pracy, w której ryzykował swoim życiem. Przez to wszystko nie dość, że mieliśmy dla siebie bardzo mało czasu, to jeszcze później mój narzeczony był strasznie zmęczony i prawie że od razu szedł spać. Nie miałem mu tego za złe, w końcu sam byłem momentami tak zestresowany, że o takich rzeczach kompletnie nie myślałem. Tak w sumie, pewnie nadal bym nie myślał, gdyby nie ta sytuacja zainicjowana przez mojego ukochanego. 
Nie widząc żadnych przeciwności pozwoliłem mu na wszystko, na co miał ochotę ze mną zrobić. Musiałem się tylko pilnować, by nie być za głośno, bo jednak całkowitej prywatności to my nie mieliśmy i jeszcze przez bardzo, ale to bardzo długi czas nie będziemy mieć. Nie mogłem jednak narzekać i nawet nie chciałem; dzięki ich dobroduszności miałem malutki kącik dla siebie i jedzenia pod dostatkiem, a przecież wcale żadne z domowników nie musiał się na mój pobyt tutaj. 
Po bardzo miłych i upojnych chwilach jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy, po czym – z powodu zmęczenia Taiki’ego – poszliśmy się razem umyć i od razu do łóżka. Mój narzeczony zasnął bardzo szybko, już po kilkunastu minutach jego oddech stał się głęboki i równy, a puls znacznie zwolnił. Ja nie za bardzo potrafiłem spać. Na myśl o tym, że za niecałe dwadzieścia cztery godziny będę musiał do miejsca pełnego obcych ludzi ściskało mnie w żołądku. Jak nie miałem możliwości zaznania szkolnego życia, wydawało mi się, że taka forma nauki była naprawdę przyjemna. Teraz widziałem to troszkę inaczej. Owszem, byłem podekscytowany, ale bardziej chyba przerażony. W mojej głowie było bardzo wiele obaw, które teoretycznie miejsca mieć nie powinny, bo Taiki starał się rozwiać je wszystkie. 
Przez noc całą noc nie zmrużyłem oka. W normalnych warunkach przekręcałbym się z boku na bok, ale przez to, że Taiki tulił mnie do siebie jak pluszowego misia, wczułby każdy mój ruch, a obudzenie go było ostatnią rzeczą, jakiej chciałem. Dlatego też grzecznie leżałem przy jego boku, a kiedy nastała pora, by zwlec się z łóżka, udałem, że dopiero się obudziłem. Cóż, najwidoczniej marnie, bo Taiki od razu dostrzegł, że coś jest ze mną nie tak. 
- Spałeś w ogóle w nocy? – spytał z powątpieniem, patrząc na moją twarz. 
- Oczywiście. Znaczy, tak troszkę – powiedziałem wymijająco, nie chcąc by się mną za bardzo przejmował. Ja sobie jakoś dam radę, bo nie będę miał tak jakby innego wyjścia. 
- Jak bardzo troszeczkę? – dalej dopytywał, nie chcąc mi odpuścić. – Wyglądasz, jakbyś nie spał przez całą noc. 
Czy smoki na pewno nie potrafią czytać w myślach? Mnie wydaje się, że jednak potrafią, a to jednak utrudnia mi życie. Chyba, że będę udawał głupka, że niby nie wiem, o co mu chodzi, ale... nie, to by podchodziło pod kłamstwo, a ja nie chciałem go okłamywać. Źle bym się z tym czuł. 
- Możliwe, że złapał mnie w nocy mały stres – odpowiedziałem, nie chcąc powiedzieć mu wprost, jak było. 
- Masz straszne cienie pod oczami – powiedział zmartwiony, kładąc dłoń na moim policzku i delikatnie głaszcząc kciukiem moją skórę. 
- To nic takiego. Powinienem się zbierać, nie chciałbym się spóźnić – odparłem, spuszczając wzrok i odsuwając się od niego. 
Teoretycznie, nie powinienem być tak bardzo przestraszony, bo dzisiaj nic takiego nie będzie. Tylko mam dojść do swojej klasy, posłuchać nauczyciela i tyle. Nauka rozpoczyna się od jutra, a dzisiaj jedynie sprawy organizacyjne. Nic wielkiego, prawda? Skąd więc we mnie tyle stresu? Mój umysł jest naprawdę straszny i niezrozumiały. Ja sam siebie nie rozumiem, więc jak miałby mnie rozumieć ktoś inny...? A jednak, Taiki dalej próbuje to zrobić, za co go podziwiałem. Ciekawe, kiedy się podda. 
W łazience nie spędziłem za wiele czasu. Idąc za radą mojego narzeczonego, postanowiłem założyć nieco bardziej wyjściowy strój; jak to powiedział, pierwsze dobre wrażenie robi się tylko raz. Chociaż, nie jestem pewien, czy chcę robić jakiekolwiek wrażenie. Wolałbym pozostać niezauważony do czasu, do którego się nie odnajdę. Albo w ogóle, jakoś dałbym sobie radę. Przez kilka minut walczyłem ze swoimi włosami, starając się je jakoś ułożyć, ale że tak średnio mi szło, postanowiłem je zostawić samym sobie. W zestawieniu z tym strojem rozczochrane włosy nie prezentowały się najlepiej, ale nic lepszego wymyślić z nimi nie mogłem i jedynie, co mi pozostawało, to pójście do kuchni. 
- Wyglądasz, jakbyś szedł na ścięcie – powiedział żartobliwym głosem Taiki, chcąc mmi poprawić humor. Jakoś tak średnio mu wyszło. 
- Jeżeli zrobię coś nie tak i odkryją, że jestem wygnańcem, to najprawdopodobniej właśnie tam idę – wymamrotałem, zasiadając do stołu. Mój partner już przygotował mi śniadanie, ale nie wiem, czy będę w stanie cokolwiek przełknąć. 
- Hej, nie mów tak, jestem pewien, że będzie wszystko w porządku – odezwał się od razu, siadając na krześle obok i chwytając moją dłoń, by zaraz przysunąć ją do swoich ust i ucałować jej wierzch. – To normalne, że jesteś zestresowany, każdy na twoim miejscu by był, ale nie musisz myśleć tak negatywnie. Nie powinieneś jednak myśleć tak negatywnie, ponieważ to ci w niczym nie pomoże, a tylko pogorszy sprawę. Pomyśl o tym jak o spełnianiu swojego marzenia, bo przecież tym to właśnie jest, prawda?
Słysząc jego słowa tylko pokiwałem głową, nie za bardzo wiedząc, co mu odpowiedzieć. Miał rację, to było moje marzenie, ale aktualnie bardziej mnie ono przerażało niż ekscytowało. Znaczy, może czułem ekscytację, ale było ono ukryte gdzieś pod tym całym strachem i minie dużo czasu, zanim to ona będzie górą. O ile w ogóle kiedykolwiek będzie. 
- Więc teraz ładnie zjesz śniadanie, ja cię uczeszę, a później cię odprowadzę – odparł, uśmiechając się do mnie szeroko. 
- Odprowadzisz? Myślałem, że idziesz do pracy? – odezwałem się, patrząc na niego pytająco. 
- Owszem, idę, ale najpierw muszę cię odprowadzić. A jak wrócę wieczorem, to o wszystkim ci opowiem. 
- Wątpię, że będziesz miał siłę słuchać. Po całym dniu pewnie będziesz zmęczony i pewnie od razu będziesz chciał iść spać – wymamrotałem, z niechęcią zabierając się do jedzenia. Nie miałem za bardzo ochoty, ale chyba cokolwiek powinienem przegryźć dla spokoju mojego ukochanego.

<Taiki? c:>

niedziela, 19 września 2021

Od Mikleo CD Soreya

 Zastanowiłem się przez chwilę nad wypowiedzianymi przez mojego męża słowami, siedzenie tutaj jest nudne i nie wnosi niczego ciekawego do naszej wędrówki, dlatego właśnie powinienem przestać na propozycje męża, aby zwiedzić jaskinię. Może i nic ciekawego nie zobaczymy, oprócz wcześniej wypomnianych nietoperzy jednakże będzie to i tak lepsze od długiego i żmudnego siedzenia tutaj.
- Racja, uchronię konia przed wszelakimi drapieżnikami, a w tym czasie my zwiedzimy jaskinię - Wstałem szybko z ziemi pełen wracającej do mnie energii, a jednak będziemy robić coś lepszego niż tylko siedzenie na ziemi i wpatrywanie się w deszcz.
Sorey uśmiechnął się do mnie, widząc moją ekscytację, również wstając z ziemi, otrzepując swoje spodnie z pyłku, wszędzie się tu unoszącego podchodząc do konia, by go uwiązać, byleby tylko nam nie uciekł, szkoda by było stracić tak drogocenny dar.
- Możemy iść, koń uwiązany - Mężczyzna szybko zwrócił moją uwagę, dając mi sygnał, bym użył swoich mocy chroniących konia przed drapieżnikami, co zrobiłem wręcz błyskawicznie, po prostu chcąc już iść, wiem, wiem, jestem niecierpliwy a wszystko dlatego, że kazano mi tyle długich miesięcy siedzieć w zamku, żaden dorosły anioł wody tego nie znosi.
Nie myśląc za długo, po wykonaniu swojego zadania ruszyłem jako pierwszy w głąb jaskini, rozglądając się na boki i przed siebie nie zauważając niczego interesującego dla okna, ściany jaskini nie byłby ekscytujące, a kamienie znajdujące się pod nogami tylko utrudniały nam chodzenie, do tego z każdym następnym metrem robiło się coraz to ciaśniej więc aby przejść, byliśmy zmuszeni przeciskać się między wąskimi ścianami, o dziwo schodząc niżej. Tak w ogóle powinno być? Zerkając tylko na siebie z niedowierzaniem, schodziliśmy coraz niżej, dostrzegając z oddali niebieskie światło odbijające się od ścian.
- Coś tam chyba jest - Odezwał się Sorey, idący już jakiś czas przede mną przyśpieszając trochę kroku.
- Wolniej, jeszcze sobie coś zrobisz - Zawołałem za nim martwiąc się o niego, nie chcąc, aby coś złego mu się stało, ile to trzeba by przez kamienie znajdujące się na ziemi złamać, chociażby nogę lub przewrócić się i połamać kości.
Sorey zwolnił na moją prośbę tym razem wolniej i ostrożniej kierując się do.. Do jeziora znajdującego się w głębi jaskini?
- Jezioro w głębi jaskini? - Powiedzieliśmy to samo w tej samej chwili, nie dowierzając w to, co właśnie widzieliśmy, podchodząc do jeziora, które miało piękną błękitną i do tego ciepłą wodę więc nawet w jaskiniach jak w ruinach chowają się różne skarby, o których nie mieliśmy zielonego pojęcia.
Zachęcony ciepłą i tak cudownie czystą wodą już chciałem wejść do jeziora, by zobaczyć, co jest na jego dni i pewnie bym to uczynił, gdyby nie dłoń mojego męża powstrzymująca mnie przed wejściem do środka.
- No co? - Spytałem niezadowolony, nie wiedząc, czemu powstrzymuje mnie, przed sprawdzeniem co znajduje się pod wodą a co jeśli to dalszy ciąg jaskini? Warto by sprawdzić, czy jeszcze czegoś nie ukrywa to miejsce.
- Nie wiesz, co tam może się znajdować, lepiej nie wchodź, nie ufam temu - Wyznał, tym samym wyjaśniając mi swój punkt widzenia, który rozumiałem, co nie oznaczało, że akceptowałem, jestem serafinem wody, muszę to sprawdzić, po prostu muszę.
- Nie martw się kochany nie tak łatwo dopaść mnie w wodzie - Zapewniłem, całując go w policzek. - Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze, tylko sprawdzę, czy nie ma tam innego przejścia i wrócę - Dodałem, wchodząc do wody, co jak co ale przed tym nikt mnie nie powstrzyma nawet mój mąż.
Pod wodą mimo najszczerszych chęci nie znalazłem nic zupełnie nic, brak ryb, brak jakichkolwiek istot żywych, brak przejścia nie było tam nic, jezioro było puste, co się dziwić w końcu nie ma tu nawet nietoperzy, które ponoć często znajdują się w jaskini, żadne zwierze by tu nie przetrwało, nie mając dostępu do pożywienia, tego mogłem się od razu spodziewać. Sam nie wiem, na co do końca liczyłem chyba na łut szczęścia, że zobaczę tu coś niesamowite, no i mocno się przeliczyłem.
Wynurzając się z wody, wyszedłem na brzeg, pozbywając się wody z ubrań i włosów, rozglądając się po całej jaskini.
- To koniec wędrówki nie ma już żadnego przejścia dalej - Zwróciłem się do męża, nie dostrzegając już niczego ciekawego w tym miejscu, chyba najwyższa pora wracać, spędziliśmy sporo czasu na wędrówce w dół. Co oznacza, że wędrówka do góry zajmie nam jeszcze więcej czasu jak dobrze, że nigdzie nam się nie śpieszy.
- W takim razie wracajmy mamy spory kawałek drogi do pokonania - Chwytając mnie za rękę, pociągnął w stronę drogi powrotnej, mając świętą rację i tak nic lepszego tu już nie ujrzymy, najlepiej jest wrócić i odpocząć po wędrówce, która nawet i mnie troszeczkę zmęczyła.
Do miejsca, gdzie stał nasz obóz, wróciliśmy po kilku godzinach, sam nie wiem, ile dokładnie czasu straciliśmy na zwiedzaniu jaskini, najważniejsze jednak było to, że przez cały ten czas byliśmy razem, rozmawiając i spędzając wspólnie czas. Muszę przerznąć, że miło było przejść się po jaskini, nawet jeśli nie było w niej nic interesującego prócz jeziora, robiąc przynajmniej coś razem. Coś, czego jeszcze nigdy razem nie robiliśmy...
Zmęczeni postanowiliśmy rozpalić ognisko i odpocząć po kilku godzinnym zwiedzaniu o ile ciemne ściany można było nazwać zwiedzaniem, bardziej może nazwać to wędrówką w dół jaskini i z powrotem tak zdecydowanie lepiej to brzmi.
Myśląc o totalnych głupotach, nie dostrzegłem, kiedy to mój ukochany człowiek rozłożył koc i na nim zasnął, najwidoczniej był bardzo zmęczony tym wczesnym wstawaniem, no nic niech śpi i tak nic lepszego do robienia tu nie ma.
Cichutko wzdychając, położyłem się obok, wtulając w jego ciało, postanawiając również odpocząć, co prawda spać mi się absolutnie nie chciało, z powodu wczesnej pory mogłem za to poleżeć w ramionach męża, pilnując by nic ani nikt nie przeszkodził mu w odpoczynku. Jednocześnie regenerując własne siły w mięśniach, do późniejszej wędrówki i innych przyjemnych rzeczy.

<Pasterzyku? C:>

Od Taiki CD Shōyō

  Chyba jednak odrobinkę przesadziłem, strasząc moja małą Karocię, dobrze przecież wiem, że bierze wszystko do siebie i teraz będzie przeżywał lub nawet się bał pójścia do szkoły, a przecież nie jest ona aż taka zła, to znaczy najlepsza też nie jest pod warunkiem, że jesteś w stanie się w niej odnaleźć i zdobyć znajomych tyle wystarczy, by czuć się tam dobrze.
- Nie, ja tylko żartuje, na początku fakt nie będziesz umiał się odnaleźć i wszystko będzie dla ciebie dziwne i obce jednak myślę, że to minie, a ty polubisz szkołę i wszystko to, co z nią związane - Musiałem naprostować woje wcześniejsze słowa, by nie nastawiać go zbyt negatywnie, teraz gdy jest to w ogóle niepotrzebne.
- Wciąż się zastanawiam czy dobrze robię, zgadzając się na to całe pójście do szkoły - Przez moje słowa najwidoczniej zaczął się martwić czy aby na pewno powinien tam w ogóle pójść. Cały ja zawsze coś chlapnę tym ozorem swoim, a potem się dziwie, że wszystko idzie nie po mojej myśli, a gdybym tyle nie gadał, wszystko byłoby dobrze. Następnym razem pomyślę, zanim coś powiem.
- Karocia ty się w ogóle nie przejmuj, tym co ja gadam, w szkole jak w życiu raz lepiej raz gorzej musisz tam iść z nastawieniem, że wszystko będzie, jak być powinno, będziesz miał fajną klasę, fajnych kolegów i koleżanki nic więcej nie jest ważne, no może prócz nauki, ale i z tym myślę sobie, świetnie poradzisz - Byłem pewien za mojego liska, może i to będzie bardzo stresujące, jednak jestem pewien, że znajdzie tam bratnie dusze i na pewno pokocha to miejsce jak ja kiedyś z wyjątkami takimi jak matematyka, w dni, gdy ona była szkoła, była straszna, szare i smutne, lecz i do tego się przyzwyczai.
Shōyō trochę się uspokoił, kiwając delikatnie głową, zwracając uwagę na chłopaków grających w siatkówkę, najwidoczniej coś go tam ciągnęło i, mimo że wciąż uważał, że tak nie jest, chciał grać w siatkówkę, by lepiej poznać grę i ja doskonale to rozumiałem, sam kiedyś byłem na jego miejscu, pragnąc poznać grę, która teraz jest moją pasją.
- No idź, widzę, że chcesz - Zwracając się do narzeczonego, delikatnie popchnąłem go, by ruszył w stronę nowo poznanych kolegów i świetnie się bawił, ja poczekam, w końcu nigdzie mi się nie śpieszyło. Karocia dziś pewniej niż wczoraj ruszył w stronę chłopaków, zatrzymując się tylko na chwilę, by oddać mi wszystkie cenne dla siebie przedmioty, idąc do chłopaków, by grać z nimi w siatkówkę, w której troszeczkę lepiej się odnajdywał niż wczoraj, może nie był jakiś fenomenalny w tę grę, jednakże dopiero się uczy prędzej czy później będzie w tym lepszy i mogę to przyznać po własnym doświadczeniu, z czasem będzie coraz to lepszy, tylko musi ćwiczyć, a szkoła na pewno mu w tym pomoże...

Ostatnie dni przed rozpoczęciem szkoły Karotki były szalone, przygotowanie wszystkiego, co było mu potrzebne, było trudniejsze, niż podejrzewałem, jakoś prostsze to było, gdy ja chodziłem do szkoły, z tą różnicą, że ja w tej chwili pracuję i muszę pogodzić kilka rzeczy, by nie zawieść pracodawcy i mojego narzeczonego. Nie było to proste jednakże wykonalne, wszystko udało się kupić i przygotować na pierwszy dzień szkoły, który nadszedł szybciej, niż podejrzewałem, rany jak ten czas szybko leci, dopiero co byliśmy w szkole, składając papiery, a już jutro mój narzeczony rozpocznie swoją edukację w nowej szkole. Jestem z niego mega dumny.
- Jesteś gotowy na jutrzejszy dzień? - Zadałem ważne pytanie, gdy po powrocie z pracy zjadłem pyszny obiad, przygotowany przez mojego skarba chcąc wiedzieć, jak czuje się w całej tej sytuacji.
- Trochę się stresuję, nie wiem, jak się ma zachować na jutrzejszym rozpoczęciu roku szkolnego - Wyznał, siadając na moich kolanach, przytulając się do mnie.
- W pełni cię rozumiem, nowe miejsce, nowi ludzie każdego ucznia to stresuje, rob jednak to, co robią wszyscy i niczym się nie przejmuj, szybko zrozumiesz, na czym to wszystko polega, ważne jest tylko to, byś się nie wydał, musisz być człowiekiem nie wygnańcem, gdy dobrze będziesz udawał, wszystko będzie tak, jak być powinno - Starałem się podnieść go na duchu, nie chcąc, by się niepotrzebnie stresował, pójściem do szkoły.
- Obiecujesz? - Na to pytanie nie mogłem opowiedzieć negatywnie, w końcu byłem pewien, że wszystko będzie dobrze i nic złego się nie stało.
- Obiecuje, nie martw się na zapas, jeszcze będziesz miał na to czas, teraz skup się na ostatnim wolnym wieczorze i nie myśl o tym, co będzie, dopóki nie wiesz, jak będzie. Negatywne nastawienie w niczym ci nie pomoże - Wytłumaczyłem mu, starając się nastawić go jak najlepiej na rozpoczęcie roku szkolnego.
- Postaram się, a jak tam w pracy? - Zmienił temat, uważnie mi się przyglądają.
- Jak to w pracy raz lepiej raz gorzej, nic ciekawego wolałbym spędzić ten czas na czymś przyjemniejszym niż rozmowa o pracy i szkole, tym przejmować będziemy się jutro - Wymruczałem, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku, mając ochotę na spędzenie czasu z moim narzeczonym, nim każde z nas straci większości czasu na pracę lub naukę.

<Karocia? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Przez kilka minut wpatrywałem się w mojego męża, nie mając za bardzo pojęcia, co on tak właściwie robił, ale wyglądało to... cóż, pięknie. Dopiero po dłuższym zdałem sobie sprawę, że przecież nie wypada się na niego tak cały czas patrzeć, bo przecież mógłby poczuć się niezręcznie czy coś w tym stylu. Nie za bardzo mając czym się zająć, bo co takiego mógłbym robić w jaskini, kiedy na zewnątrz szalała burza, postanowiłem zdjąć z wierzchowca siodło oraz pakunki, by jego biedny kręgosłup mógł odpocząć, po czym rozłożyłem koc w miarę blisko wejścia, gdzie było najwidniej, i zabrałem się za czytanie książki. Nie było to co prawda nic odkrywczego, ale zawsze był to jakiś umilacz czasu. Miki robił tam swoje dziwne rzeczy z deszczem, a ja czytałem książkę i każdy był zadowolony. 
Po jakiejś godzinie burza minęła, ale deszcz dalej padał, i to na tyle mocno, że dalsza wędrówka nie wchodziła w rachubę. Znaczy, dla mnie nie wchodziła, ale dla Mikleo już tak. Był w końcu Serafinem wody, deszcz nie sprawiał mu absolutnie żadnego problemu; nie musi przejmować się tym, że się przeziębi, chociaż... kiedyś był chory. Nie mam pojęcia, co spowodowało to dziwne anielskie przeziębienie, ale miałem nadzieję, że to już więcej się to nie powtórzy. Ciężko jest się opiekować majaczącym jakby w gorączce aniołem i jednocześnie pilnować, by nic złego nas nie zaatakowało. 
- Nie podoba mi się to – odezwał się mój mąż, cały przemoczony wchodząc do jaskini. Chcąc poświęcić całą swoją uwagę tylko i wyłącznie Mikleo, odłożyłem książkę na bok. 
- Coś się stało? – spytałem, patrząc na niego uważnie. Stało się coś strasznego, kiedy nie patrzyłem? Na moment zerknąłem na zewnątrz, ale nic złego tam nie było. Poza ścianą deszczu, oczywiście. 
- Coś czuje, że nie przestanie w najbliższym czasie padać. Chyba dopiero wieczorem, ale wtedy nie będziemy mogli wyruszyć – wytłumaczył, pusząc policzki i siadając obok mnie, by zaraz oprzeć głowę o moje ramię. Mokrą i strasznie lodowatą. Może jednak powinienem martwić się o jego ewentualne przeziębienie...?
- Jesienią pogoda różna jest – zauważyłem trafnie, obejmując go dłonią w pasie mimo, że nie było to dla mnie przyjemne. Kocham go całym sercem, naprawdę, ale w zimne dni wolałbym się przytulić do cieplutkiego i suchego ciałka, a nie do lodowatego i przemoczonego do suchej nitki. – Byłeś na to przygotowany, kiedy się pakowaliśmy – dodałem, po czym pocałowałem go w czubek głowy. 
- No wiem, wiem – odpowiedział, cicho wzdychając. – Co jest, zimno ci? – dopytał, kiedy poczuł jak drżę. 
- Oddaję ci całe ciepło, jakie wytwarza moje ciało, więc tak, trochę jest mi zimno – powiedziałem ostrożnie, nie chcąc przypadkiem, by poczuł się urażony. 
- Och... faktycznie, przepraszam – odpowiedział, od razu się ode mnie odsuwając i pozbywając się nadmiaru wody nie tylko ze swoich ubrań i włosów, ale i także z mojej koszuli, w miejscu, gdzie położył głowę. – Lepiej? Może rozpalę ognisko, byś się nie przeziębił. 
- Po prostu chodź do mnie i już nie kombinuj – odpowiedziałem, wyciągając ręce w jego stronę. 
Mikleo, jakby nie do końca zadowolony, posłusznie usiadł obok mnie i wtulił się w moje ciało. Zaraz po tym usłyszałem, jak ciężko wzdycha, jakby ze zniecierpliwieniem. Zauważyłem, że od początku tej wyprawy – a to już jest drugi dzień – był bardzo... emocjonalny. Ciągle widziałem na jego twarzy jakieś emocje, a to zniecierpliwienie, podekscytowanie czy radość. To niesamowite, ile emocji potrafi w nim wywołać zwykła wyprawa. Zdecydowanie powinienem częściej z nim gdzieś wyjeżdżać, skoro tak dobrze to na niego wpływa. Tylko nie za często, bo jeżeli ma mnie budzić o świcie tak dzień w dzień, to szybko odechce mi się gdziekolwiek wyjeżdżać. 
- Co tak ciężko wzdychasz? – spytałem, zaczynając się bawić jego włosami. Przez deszcz i przez to, że były rozpuszczone, były tak cudownie puszyste, przez co przywodził na myśl małą owieczkę... nie rozumiałem, dlaczego Mikleo z początku nie podobało się to, że nazywam go w ten sposób. Pewnie teraz również nie jest tym zachwycony, ale nie daje mi głośno o tym znać. 
- Nudzę się – bąknął, poprawiając się delikatnie, jakby siedzenie na ziemi było niewygodnie. A może po prostu nie mógł wysiedzieć za długo w jednym miejscu? 
- Ta jaskinia wydaje się całkiem głęboka – powiedziałem w końcu, zaczynając delikatnie drażnić jego brzuch. – Moglibyśmy przywiązać konia, pozostawić mu wodę i jedzenie i pójść trochę pozwiedzać. Może to nie będzie zwiedzanie ruin i najprawdopodobniej natrafimy jedynie na masę nietoperzy, ale w naszej sytuacji nie mamy za wiele opcji.  
- I chcesz tak zostawić konia bez opieki? A co, jeżeli przyjdzie jakiś drapieżnik? – dopytał, czym lekko mnie zaskoczył. Sądziłem, że nie poruszy tego tematu, tylko albo zgodzi się na moją mizerną propozycję, albo wyrazi swoją niechęć. 
- Myślałem, że postawisz barierę taką samą, co dzisiaj w nocy. Chyba, że będzie to za duży wysiłek dla ciebie, to wtedy możemy sobie dalej siedzieć i patrzeć, jak pięknie pada deszcz – odpowiedziałem, patrząc na wyjście jaskini. Deszcz w ogóle nie osłab, mam nawet wrażenie, że jeszcze bardziej przybrał na sile... ale też są dobre strony tego deszczu, a mianowicie będą ładnie rosły grzyby. I w sumie to tyle, jeżeli chodzi o plusy. Chociaż, mógłbym jeszcze odespać tą nie za dobrze przespaną noc, ale to tylko w przypadku, jeżeli Mikleo nie będzie chciał sprawdzić jaskini. 

<Owieczko? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Naprawdę nie wpisałem tego drugiego przedmiotu? Byłem pewien, że to zrobiłem, jeszcze wczoraj dałbym sobie za to rękę uciąć. Chyba, że to zrobiłem, ale we własnej głowie, tak też mi się czasem zdarza. Powinienem mieć głowę na karku, bo inaczej się raczej nie odnajdę w szkole, a właśnie tego najbardziej się obawiam. 
- Papiery, które wczoraj wypełniałem mamy, ja też jestem i chyba więcej nam nie potrzeba – powiedziałem, rozglądając się dookoła. – A jeżeli masz gdzieś blisko coś do pisania, mogę na szybko wpisać ten drugi przedmiot – dodałem, troszkę nerwowo ciągnąc rękawy swojej nowej koszuli. 
Przyznam, czułem się trochę dziwnie w tych nowych rzeczach. Nic złego z nimi nie było, a wręcz przeciwnie, materiał był bardzo miły w dotyku i leżały na mnie idealnie – a wcześniej w ogóle ich nie przymierzałem – ale miałem wrażenie, że po prostu nie były to moje rzeczy. Co prawda, wczoraj rozmawiałem z moim narzeczonym na temat tego, jak się czuję z tym, że wydaje na mnie tyle pieniędzy, ale miałem wrażenie, że nie za bardzo tego słuchał. Przez to, że się nie rozumiemy, mam dwa wyjścia; albo będę dalej walczyć o swoje przekonania, co może owocować w przyszłości kłótniami, albo zaakceptuję jego chęć kupowania mi rzeczy, które według niego bardzo mi się przydadzą. Czułem się dziwnie, kiedy Taiki mi cokolwiek podarowywał tak bezinteresownie, ponieważ rzadko kiedy dostawałem prezenty. W przeciwieństwie do mojego narzeczonego, takie gesty nie były dla mnie do końca naturalne i nie za bardzo wiedziałem, jak się zachować. Odkąd z nim jestem, troszeczkę to się zmieniło, ale nadal była dla mnie całkiem nowa sytuacja, w której muszę się odnaleźć. Mam nadzieję, że Taiki będzie dla mnie wyrozumiały i da mi czas, bym się do tego przyzwyczaił. 
- A jesteś pewien? – spytał, na co pokiwałem głową. Znaczy, nie byłem pewien, czy będę zadowolony z tego wyboru, ale... cóż, tak w sumie, niczego nie będę pewien, póki się nie przekonam. – Dobrze, tylko szybko, bo już musimy wychodzić – dodał, szybko podając mi pióro z atramentem. – Biologia? Tego się po tobie nie spodziewałem. 
- Ja też – powiedziałem, dmuchając na świeży atrament, by szybciej wysechł. Właściwie, to nie myślałem o tym za dużo, jeszcze wczoraj byłem przekonany, że wezmę historię, ale teraz coś mnie tknęło. – Możemy już wychodzić – dodałem, kierując się ku wyjściu. Nie mogliśmy się spóźnić, sam tak powiedział.
- Czekaj, nie jesteś pewien, a mimo tego wpisałeś to? – powtórzył, wychodząc za mną. 
- Nie mogę być pewien czegoś, czego nigdy nie próbowałem. Później albo będę się cieszył z tego wyboru, albo będę przeklinał siebie samego za ten wybór – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. 
- To może zamiast wpisywać na oślep, powinieneś nad tym pomyśleć w drodze do szkoły? To tylko kilka minut, ale może dzięki temu byłbyś bardziej pewien – zaproponował, ale teraz chyba za późno na jakiekolwiek przemyślenia. 
- Nie jestem pewien, czy to by cokolwiek dało – powiedziałem, chcąc zakończyć ten temat. Im bliżej szkoły byliśmy, tym bardziej byłem zdenerwowany. 
- Ładnie wyglądasz – to były dla mnie tak randomowe słowa, że musiałem się zatrzymać i na niego spojrzeć by się upewnić, że nie żartuje. Czemu tak nagle z tym wyskoczył? Kompletnie się tego nie spodziewałem. Znaczy, często mówił mi, że ładnie albo uroczo wyglądam, tylko nie spodziewałem się tych słów akurat w tej chwili. – Ja to dopiero mam gust – dodał, splatając nasze dłonie i ciągnąc mnie do przodu.
- Czuję się, jakby te ubrania nie należały do mnie – przyznałem, zakłopotany spuszczając wzrok. 
- Czemu? Przecież są twoje. I będą, dopóki z nich nie wyrośniesz, albo się nie zniszczą – wyjaśnił mi, jakbym był małym dzieckiem. Cóż, mentalnie i w tej kwestii może trochę byłem takim dzieckiem, które niewiele rozumiało... no dobrze, to mogłem mu wybaczyć.
- Chyba do tego będę musiał się przyzwyczaić – odparłem.
- Jeżeli to sprawi, że poczujesz się lepiej, to nie widzę w tym niczego złego – odpowiedział, co przyjąłem z wielką ulgą. Tego potrzebowałem, troszkę czasu i cierpliwości, jak zawsze w sumie. Jakby się tak nad tym zastanowić, to Taiki traci na mnie bardzo dużo czasu, a ja tak powoli się otwieram. 
Na miejscu znaleźliśmy się w idealnym czasie, co było raczej rzadko spotykane. W końcu, Taiki zawsze starał się być przed czasem, ale dzisiaj nie za bardzo mu to wyszło. Nie winiłem go za to, łóżko dzisiaj rano było wyjątkowo wygodne i z chęcią nie ruszałbym się z niego, nawet pomimo tej świadomości, że musiałem wstać. Może jak wrócimy ze szkoły i z kolejnych zakupów, to będziemy mogli do tego wrócić? Chociaż, to wtedy nie będzie to samo.
Z powodu tego, że moje podanie było wypełnione poprawnie, w gabinecie nie siedzieliśmy jakoś długo. Pani dyrektor uzupełniła to, co miała uzupełnić, podała mi spis książek, które należało kupić, powiedziała mi kilka informacji, jakie powinienem wiedzieć zanim zacznę naukę i już po niecałych trzydziestu minutach byliśmy wolni. Szczerze, to myślałem, że zajmie nam to więcej czasu, ale w sumie też wiele dowiem się pierwszego dnia szkoły. 
- Więc za niecały tydzień rozpoczniesz swoją katorgę, jak się z tym czujesz? – spytał rozbawiony, kiedy opuściliśmy szkolny budynek. 
- Naprawdę szkoła jest tak straszna? – spytałem, odrobinkę przerażony jego słowami. Nie byłem pewien, czy on tak tylko sobie żartuje, czy może naprawdę jest strasznie, a ja właśnie wpakowałem się w paszczę lwa. 

<Taiki? c:>

sobota, 18 września 2021

Od Mikleo CD Soreya

 Delikatny uśmiech pojawił się na moich ustach gdy mój mąż zabrał się za pielęgnację naszego konia, przynajmniej to pomoże nam szybciej wrócić do dalszej wędrówki a z tego co widzę przyda mu się trochę ruchu na rozbudzenie. Biedaczek się coś ostatnio nie wysypia i pomyśleć, że to on chciał stać na warcie tej nocy.
Rozbawiony pokręciłem jedynie głową wracając do przygotowywania posiłku dla mojego cudownego człowieka.
- Co cię tak bawi? - Usłyszałem nagle zaciekawiony głos Soreya, ten to zawsze wodzi to czego widzieć nie musi.
- Kogo? - Spytałem udając głupiego, nie pokazując palcem kto mnie tego nauczył i kto często stosuje to na mnie.
- Ciebie? - Zdziwiony chyba nie zrozumiał co tak właściwie się dzieje i dlaczego udaje głupiego lub właśnie nie udaje moja mina bowiem nie wskazywała na to bym w ogóle był w stanie teraz coś udawać.
- Mnie? Wydaje ci się - Zapewniłem ślicznie uśmiechając się do męża który od razu złapał haczyk odwzajemniając uśmiech.
- Jeśli tak uważasz - Nie drążył dalej tego tematu wracając do pielęgnacji wierzchowca dając mi tym samym skupić się na już prawie gotowym posiłku.
Nie przestając się uśmiechać skończyłem przygotowania do śniadania stawiając wszystko na talerzyk który na szczęście Sorey zabrał ze sobą.
- Śniadanie gotowe - Odezwałem się zwracając uwagę mężczyzny.
- Zaraz przyjdę już prawie kończę - Odparł biorąc sobie bardzo do serca pielęgnacji konia.
- Tylko żeby ci nie wystygło - Dodałem zabierając się za pakowanie naszego małego obozowiska chcąc już jak najszybciej wrócić do dalszej wędrówki ileż w końcu można przybywać w jednym miejscu. Rany jestem straszne niecierpliwy odkąd tylko wyruszyliśmy w podróż, muszę się uspokoić by nie wykończyć biednego Soreya on w końcu jest człowiekiem potrzebującym taryfy ulgowej to znaczy taryfa ulgowa miała nie wchodzić w grę aby przypadkiem mi się nie rozleniwił ach ciężka sprawa z tym moim człowiekiem.
Zamyślony nawet nie zdałem sobie sprawy kiedy wszystko pochowałem mogąc spokojnie usiąść obok męża wpatrując się w ciąż żarzący się ogień.
- Słuchasz mnie w ogóle? - Sorey szturchnął mnie w ramię zwracając tym samym moją uwagę.
- Słucham? Nie, przepraszam nie słuchałem, co mówiłeś? - Wyznałem, nie mając zamiaru kłamać ani udawać że jest inaczej.
- Mówiłem, że możemy już ruszać - To zdanie wystarczyło abym energicznie wstał sprawdzając czy aby na pewno wszystko ze sobą zabraliśmy ruszając w dalszą podróż...

Nasza wędrówka miała trwać od rana do samego wieczora z przerwą na posiłek niestety już po zaledwie godzinie odczułem dreszcze przebiegające po całym moim ciele dające mi znać o nadchodzącej burzy to dopiero nam się wędrówka udała.
- Zatrzymajmy się w tej jaskini - Odezwałem się dopiero gdy znalazłem najodpowiedniejszym miejsce na ukrycie się przed burzą.
- Dlaczego? Dopiero co wyruszyliśmy coś ci się stało tak? - Zmartwiony Sorey od razu zatrzymał konia jak zwykle za bardzo się mną przejmując, jestem duży dam sobie radę i nie trzeba się o mnie tak martwić.
- Zaraz będzie lało lepiej się schować - Wyjaśniłem schodząc z konia doskonale wiedząc, że się nie mylę ta burza idzie i zaraz i nas złapie jeśli się nie schowamy.
- Miki chyba coś ci się pomyliło przecież jest bardzo ładna pogoda - Mój mąż nie do końca mi wierzył za co powinienem sie obrazi i chyba się nawet nad tym zastanowię.
- Jeśli chcesz jedz dalej i tak wrócisz szybciej niż ci si wydaje - Zapewniłem wchodząc do jaskini by uchronić się przed deszczem.
Słyszałem głośne westchnięcie wydobywający się z gardła Soreya a zaraz po tym kroki więc jednak postanowił się posłuchać dobrze bo już myślałem że naprawdę pójdzie sam.
- Zmarnujemy tylko czas - Gdy zaczął swój monolog na dworze zerwał się silny wiatr a wraz z nim głośne huki objawiające nadejście burzy i deszcz s więc jednak miałem rację.
- Poczekaj co mówiłeś? "Coś ci się pomyliło jest ładna pogoda?" - Powtórzyłem jego słowa patrząc na niego z tryumfem.
- Ty naprawdę potrafisz to wyczuć - Mojemu człowiekowi prawie szczęka opadła gdy zrozumiał, że nie żartowałem i naprawdę potrafię wyczuć kiedy będzie padał deszcz - Wow - Dodał, z uśmiechem na ustach odwracając się w moją stronę
Westchnąłem cicho z niedowierzania sprzedając mężowi pstryczka w nos.
- Jestem wodnym Serafinem czuję wszystko co z wodą związane - Przypomniałem mu wpatrując się w lejący deszcz. - Mieliśmy być na miejscu w trzy dni a w takim tępię na miejscu będziemy z tydzień - Bąknąłem, niezadowolony tracąc tę poranną radość która mi towarzyszyła.
- Spokojnie Miki nigdzie nam się przecież nie śpieszy przestanie padać to wrócimy do podróży a na razie musimy przeczekać tutaj gdzie sucho i bezpiecznie.
- Masz rację - Przyznałem mu racje nagle uśmiechając się uroczo. - Będziesz miał mi za złe jeśli wyjdę na chwilę na deszcz? - Spytałem, nie chcąc siedzieć w jaskini gdy pogoda dla mnie jest wręcz idealna.
- Dobrze tylko nie sieć tam za długo - Zadowolony ze słów męża z uśmiechem podszedłem do niego całując w policzek.
- Postaram się - Obiecałem wychodząc na dwór by rozkoszować się chłodnymi kroplami deszczu dotykającymi moich policzków, zadowolony pozwoliłem sobie na drobny trening w deszczu mający na celu manipulować deszczem, wyglądało to jak bym tańczył jednocześnie walcząc z kroplami przycierającym różne kształty. Nauczono mnie tego jeszcze w azylu, mój mentor Ator zawsze mnie rozumiał, naprawdę mnie znał, wiedział co czułem, co kochałem i czego nie nawiedziłem przed nim jedynie Sorey interesował się tym co czuję dobrze, że mam go już przy sobie i nigdy już nie pozwolę nas rozdzielić. 

<Pasterzyku? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Moja mała słodka Karotka niepotrzebnie przejmowała się pieniędzmi, stać nas na to, by kupić mu nowe ubrania, stać nas również na to, by zakupić mu nowe książki, zarobiłem uczciwie na to, aby pieniądze wydać, nieważne w końcu, jak i na co je wydam ważne, że są one teraz potrzebne mojemu narzeczonemu, nie może iść do szkoły w gorszym ubiorze lub bez książek zostałbym wtedy pośmiewiskiem w całej szkole, a tego przeżyć by nikt nie chciał. Wystarczająco rodzice go już upokarzali, nie pozwolę, by ktoś inny również uczynił, mu tak wielką krzywdę.
- Za bardzo się przejmujesz to tylko pieniądze, mogę taką samą sumę zarobić w jeden dzień, to naprawdę nie jest majątek - Wyznałem, nie rozumiejąc mojego narzeczonego, powinien się cieszyć, że ma wszystko a zamiast tego tylko wszystko komplikuje, nie jest to potrzebne ani mu, ani mi, mógłby wyluzować i cieszyć się tym, co ma.
- Przejmuję się, ponieważ nie będę w stanie oddać ci tych wszystkich pieniędzy - A on dalej swoje oddać i oddać a czy ja go prosiłem o ich zwrot? Nie więc po co wciąż porusza ten temat, eh Karotka to naprawdę czasem potrafi niepotrzebnie się odezwać, przejmując się tym, czym przejmować się nie powinien, jak na razie to moje pieniądze i to ja zdecyduję, na co je przeznaczę.
- A ty jak zawsze swoje - Westchnąłem z rezygnując, poprawiając torby noszona w rękach, postanawiając skupić się na drodze, by nie słuchać tłumaczeń Karotki odnośnie jego nastawienia do wydawania pieniędzy na niego samego, to było głupie nie stać go na kupno książek i ubrań więc ja mu je kupuje, dlaczego we wszystkim, co jest związane z nim, samym widzi problem? Czasem naprawdę go nie rozumiem i chociaż bardzo się staram, nie jestem w stanie zrozumieć.
 Kiwając głową na słowa Karoci, tak naprawdę w ogóle go nie słuchałem, to znaczy słuchałem tak troszeczkę, jednym tak zwanym uchem wciąż nie rozumiejąc jego negatywnego nastawienia do kupowania mu czegoś za moje pieniądze, jak już zostanie moim mężem to też mam mu nic nie kupować? To trochę dziwne podejście, chyba właśnie dlatego nie chcę tego komentować ani z moim narzeczonym już na ten temat dyskutować to i tak nie ma najmniejszego sensu, on uparcie trzymał się swojego ja swojego i nic z tego nie wyniknie.
- Dobrze, już rozumiem, co nie oznacza, że to zmienię - Wyznałem, nie chcąc mu obiecać czegoś, czego mogę nie być w stanie dotrzymać. - Najlepiej to zmieńmy temat, jest wiele ciekawszych rozmów od pieniędzy - Dodałem, trochę już znudzony ciągnącym się tematem pieniędzy.
Lisek postanowił odpuścić ten temat, przynajmniej na razie zaczynając opowiadać mi o odczuciach, które nim targały z powód pójścia do szkoły, jak mogłem się spodziewać była radość, lęk i zaciekawienie, wszystko to, co przeżywa, uczeń, idąc pierwszy raz do nowej szkoły, później to wszystko mija i zaczyna się nudna monotonia, jeszcze się przekona, co mam na myśli.
Temat szkoły ciągnął się aż do powrotu do domu, tam natomiast temat się zakończył a przyszły inne sprawy, poukładanie książek i ubrań do szafy, pomoc cioci w ogarnięciu kuchni, ta kobieta niedawno rodziła, a już nie może usiedzieć na miejscu i chce sprzątać, jakby mi to kogoś przypominało.
Dzień pełen pracy upłynął nam bardzo szybko i o dziwo przyjemnie, nie zdaliśmy sobie nawet sprawy, kiedy to nastała noc i czas na sen, by już dnia następnego zabrać się do pracy.

Następny piękny dzień nastał równie szybko, co zakończył się dzień poprzedni, słonce już od rana przez okno wchodziło do pokoju, wybudzając nas ze snu, nie podobało mi się to, dlatego nakryłem się kołdrą, mając nadzieję na jeszcze kilka a może nawet kilkanaście minutek snu, nim wstaniemy i będziemy musieli rozpocząć nowy dzień, nie mówiąc już o tym, że musimy dziś iść do szkoły, by oddać dokumenty i zapisać mojego skarba do szkoły. Już nie mogę się doczekać jego rozpoczęcia roku szkolnego, to dopiero będzie dla niego przeżycie.
- Taiki, już dziesiąta powinniśmy chyba wstać - Słysząc głos narzeczonego, poniosłem głowę do góry, przecierając ręką oczy, rany jak ja nie mam siły na to, by wstać a co dopiero na to, by gdzieś iść.
- Wiem, powinniśmy, ale mi się tak nie chce - Wyznałem, zgodnie z prawdą nie mając na to najmniejszej ochoty.
- W takim razie nie musimy nigdzie iść, możemy posiedzieć sobie w domu i poleżeć w łóżku - Odparł chyba zadowolony z tego pomysłu, w sumie to bym się zgodził, gdyby nie to, że o godzinie jedenastej musimy być w szkole, nie możemy się spóźnić, nie wypada już tak pierwszego dnia nawalić.
- Oj nie, trzeba wstać, nie możemy się spóźnić na spotkanie, pani dyrektor byłaby zawiedziona naszą postawą - Uznałem, szybko wstając z łóżka, idąc do toalety, aby się ogarnąć, przeczesać włosy, umyć twarz i zęby, ubrać się i już w ciągu dwudziestu minut wszystko było gotowe.
W czasie gdy ja szykowałem się do wyjścia, moja mała Karotka zrobiła nam śniadanie, byśmy wspólnie je zjedli przed wyjściem. Dobrze, że szkoła nie znajduje się zbyt daleko, zdążymy do niej spokojnie dość.
- Zmykaj się ubierać, ja posprzątam - Wygoniłem Karotkę do łazienki, zabierając się za sprzątanie, które zajęło mi kilka minutek i już mogłem iść do pokoju po dokumenty, właśnie coś sobie przypominając. Wczoraj nie wypisaliśmy drugiego kierunku, rany trzeba to zrobić na spotkaniu pytanie tylko, czy Karocia już wie, czego chce.
- Już jestem, możemy wychodzić - Chłopak ubrany w nowe ubrania prezentował się bardzo ładnie. Wiedziałem, że to najlepszy zakup mojego życia.
- Nie wybrałeś drugiego kierunku, w drodze do szkoły zastanów się, co chcesz wybrać, by nie spędzić tam jeszcze więcej czasu niż to konieczne - Przypominałem mu o jego wczorajszym zadaniu, o którym zapomniał, ja zresztą też idąc do holu, gdzie oboje musieliśmy się szybko ubrać i wyjść, gdybym tak długo nie spał wcale byśmy, spieszyć się nie musieli a tak cóż moja wina. - Mamy wszystko? - Zapytałem narzeczonego, nie będąc w stu procentach tego pewny, pośpiech jak on strasznie źle na mnie działa.

<Karocia? C:>