czwartek, 16 września 2021

Od Soreya CD Mikleo

 Westchnąłem cicho na jego słowa, nie będąc z nich do końca zadowolonym. Zdecydowanie za bardzo się przemęcza tą całą tarczą, a przecież bez problemu mógłbym wziąć pierwszą wartę, zwłaszcza, że już dzisiaj się troszkę przespałem. Poza tym, na naszych wcześniejszych wyprawach stawaliśmy na wartach i wszystko było dobrze, czemu teraz nie możemy do tego powrócić...? A w razie czego, to przecież się prześpię w siodle, tak jak to zrobiłem dzisiaj, Mikleo nie miał nic przeciwko temu dzisiaj, to nie będzie miał nic przeciwko jutro. Najważniejsze, by mój ukochany aniołek nie był za bardzo wyczerpany. 
 - Uważam, że powinienem... – zacząłem, chcąc znowu postawić na swoim, ale mój mąż mi na to nie pozwolił. 
- Iść spać, też tak uważam, cieszę się, że się zgadzamy, dobranoc – wymruczał, wygodniej układając się na moim ciele i uniemożliwiając mi tym samym podniesienie się. Znaczy, podnieść się mogłem zawsze, tylko teraz każdy mój najmniejszy ruch będzie przez niego odczuwalny, czego nie do końca chciałem. 
Westchnąłem cicho, nie do końca zadowolony. I tyle by było, jeżeli chodzi o merytoryczną dyskusję, w której przedstawiam argumenty, dlaczego to ja mam rację, a nie on. Niechętnie nakryłem nas obu kocem, który Mikleo położył obok nas. Może i on go nie potrzebował, ponieważ nie czuł zimna, ale ja owszem. Co prawda jest jeszcze ognisko, ale jeżeli żadne z nas nie będzie stało na warcie, ono w końcu zgaśnie, a noce są teraz bardzo chłodne. Z tego, co zauważyłem, to mój aniołek zasnął bardzo szybko; już po kilku minutach jego oddech stał się miarowy i głęboki, podczas kiedy ja gapiłem się w rozgwieżdżone niebo, na którym wyjątkowo nie było ani jednej chmurki. Gdybym w trakcie drogi nie zdrzemnął się na te trzy czy tam cztery godziny, teraz pewnie bym spał jak zabity. Mam nauczkę i już nigdy w siodle nie zasnę, nawet jeżeli będę padał na twarz. 
Nieco mocniej przytuliłem się do mojego aniołka, wtuliłem nos w jego cudownie pachnące włosy i zamknąłem oczy. Skoro mój mąż postawił barierę, nie za bardzo biorąc sobie pod uwagę moje zdanie, to nie ma za bardzo sensu czuwać, ponieważ nie tylko on będzie wyczerpany, ale i ja. 

***

- Sorey, wstawaj – delikatny glos mojego anioła dochodził do mnie, jakby stał on za grubą ścianą. Wymamrotałem swoje standardowe „jeszcze pięć minut”, po czym przekręciłem się na bok. – To mówiłeś piętnaście minut temu, zbieraj się, zaraz przygotuję ci śniadanie. 
Piętnaście minut temu? Ale piętnaście minut temu to ja spałem... cóż, najwidoczniej źle mi się wydawało, bo Mikleo przecież w życiu by mnie nie oszukał. Z wielką niechęcią podniosłem się do siadu i przeciągnąłem się, z trudem powstrzymując jęk bólu. Od spania na twardej i nieregularnej powierzchni potwornie bolały mnie plecy. Dodatkowo, pod kocem musiał znajdować się jakiś kamyk, ponieważ miejsce pod lewą łopatką bolało mnie mocniej od reszty pleców. Faktycznie, wczoraj wieczorem wydawało mi się, że coś jest mi tak trochę niewygodnie, ale nie przeszkadzało to tak bardzo i w końcu zasnąłem. Odgarnąłem koc faktycznie, ten feralny kamyczek tam był. 
- Brakuje mięciutkiego łóżeczka? – odezwał się rozbawiony Miki, obserwując moje marne ogarnianie się. 
- Tak, śmiej się z biednego, cierpiącego człowieka, tobie to wygodnie było, bo spałeś na mnie – bąknąłem, rozciągając swoje mięśnie. 
- Może będę mógł ci jakoś pomóc – słysząc jego słowa zerknąłem na niego pytająco. W jaki sposób mógłby mi niby pomóc? Bólu mi raczej nie może uśmierzyć... albo może? W końcu pomagał mi, kiedy moja dziura w ramieniu była jeszcze świeża. Ale to w sumie, to była rana, a teraz ranny nie jestem, więc chyba jednak mi nie może pomóc. Zresztą, nawet nie powinien, to był trywialny problem, z którym powinienem sobie poradzić sam, a Miki powinien wypoczywać, przecież przez całą noc podtrzymywał barierę.  
- Myślę, że najlepiej będzie, jak moje ciało samo sobie z tym poradzi. Im szybciej moje mięśnie przyzwyczają się do spania na twardym, tym lepiej dla nas obu – wyjaśniłem, przeczesując dłonią swoje włosy. 
- Nawet nie wiesz, co chciałem ci zaproponować – odpowiedział Mikleo, rozpalając ogień, by móc zagotować wodę na kawę. Byłem mu za to wdzięczny, bez kawy nie dałbym rady normalnie funkcjonować. 
- Może i lepiej, nie wiem, co tracę – odparłem, podnosząc się z koca, by także rozprostować nogi. – Dopiero świta. Nie uważasz, że to trochę za wcześnie?
- Przypominam ci, że jeszcze musisz zjeść i się rozbudzić. Poza tym, trzeba też nakarmić i przygotować konia oraz zwinąć obóz, to też trochę czasu zajmuje. Mówiłem ci wczoraj, żadnej taryfy ulgowej – przypomniał mi, na co westchnąłem ciężko. Podsumowując, będę musiał przyzwyczaić się do spania na ziemi, bolących pleców, zarostu, ponieważ coś czułem, że raczej nie będę miał warunków do ogolenia się, oraz wczesnego wstawania. Trochę zapomniałem o tych minusach, ale do wszystkiego da się przyzwyczaić. Szkoda mi tylko biednego Miki’ego, który będzie musiał przywyknąć do mojego zarostu. – Zajmę się już koniem, byś nie musiał się wszystkim zajmować sam – dodałem, całując go w czubek głowy. Może dzięki temu szybciej się rozbudzę i mój mąż nie będzie musiał narzekać na to, że późno wyruszamy. W sumie, to beze mnie szłoby mu o wiele szybciej... moje myśli znowu idą w złym kierunku, chyba powinienem przestać, ponieważ Mikleo raczej tego nie lubi. 

<Aniołku? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz