środa, 22 września 2021

Od Mikleo CD Soreya

Cicho westchnąłem, gdy jego słowa do mnie dotarły mój mąż, naprawdę przesadza, czemu widzi dziurę w całym, gdy nie musi jej widzieć. Nigdzie nie powiedziałem, że to z jego powodu tu siedzimy, pada w końcu deszcz więc to normalne, że trzeba się przed nim schować i nie ma co się tu obwiniać, deszcz przestanie padać, to wrócimy do drogi, a na razie zostało nam po prostu czekać.
Nie odpowiadając na słowa męża, przysunąłem dłonie do ogniska, ogrzewając dłonie jego ciepłem. Doskonale wiedząc, że mojemu człowiekowi zimne dłonie przeszkadzają, nie chciałbym wyziębić jego ciała z powodu naturalnej niskiej temperatury ciała.
Wpatrzony w ogień poczułem drugie ciało tuż za mną, wtulając się w moje plecy, Sorey najwidoczniej już zjadł kolację, gdy ja na chwilę całkowicie straciłem kontakt z ziemią.
- Kocham cię - Słysząc cichy szept męża, zamruczałem cicho pod nosem, odwracając się w jego stronę, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Ja ciebie też kocham - Wyznałem, gdy tylko odsunąłem się od jego ust, dłońmi dotykając jego policzków.
- Za to ja kocham cię bardziej - Uznał, dłońmi schodząc niżej na moje biodra, zadziornie się przy tym uśmiechając.
- Nie zgadzam się z twoją wypowiedzią - Nie zgadzałem się z nim, kocham go na tyle mocno by oddać za niego życie, zresztą ze wzajemnością, więc to chyba święty o tym, że kochamy się tak samo mocno, przynajmniej takie mam wrażenie. 
- Nie musisz się zgadzać, ja wiem, że mam rację - Zapewnił mnie, kładąc delikatnie na kocu. - I zaraz ci to udowodnię - Nim zdążyłem zrozumieć, co ma na myśli, poczułem jego dłoń pod moją koszulą, a więc tak chce mi to udowodnić, świetnie bardzo chętnie zobaczę, jako bardzo mnie kocha.
- Obyś tylko mnie nie zawiódł - Zadowolony chętnie pozwoliłem się mu dostać do mojego ciało, nie stawiając oporu, a i po co w końcu każda przyjemność, którą chce mi dać, jest chętnie przeze mnie przyjmowana.
- Ja nigdy nie zawodzę - Zapewnił mnie we własnych przekonaniach, zabierając się do pracy. Jak powiedział, tak zrobił, nie zawiódł do samego końca, był w tym doskonały, pozwalając mi na odczucie wielkiej przyjemności, której nie mogłem ukryć, głośno jęcząc z rozkoszy.
Z szybko bijącym serce i ciężkim oddechem starałem się wrócić na ziemię, mój mąż jak zawsze był świetny, po tylu latach wciąż potrafił mnie czymś zaskoczyć, dając mi to, czego potrzebowałem.
- I jak? - Spytał, odgarniając mi rozpuszczone włosy z twarzy, które sam postanowił mi rozpuścić, cały Sorey zawsze miał coś do moich włosów.
- Jak zawsze jesteś najlepszy - Pochwaliłem go, przyznając mu jednocześnie racje, jest w tym bardzo dobry i chociaż z nikim innym nigdy nie próbowałem. Wiem, że to właśnie z nim jest, było i będzie mi najlepiej.
Mój mąż bardzo zadowolony z mojej wypowiedzi przyciągnął mnie do siebie, pozwalając nam obu odetchnąć, co było wręcz wskazane, po takich doznaniach i ja miałem ochotę odpocząć, zastanawiając się nad wieloma sprawami dotyczącymi naszego wspólnego życia, naszego syna i naszej przyszłości. To leżenie i nic nierobienie źle na mnie działa na przyszłość nie lepiej będzie porą jesienną nigdzie się nie wybierać, by nie marnować następnych dni na przesiadywaniu w jaskini.

***

Deszcz następnego dnia ustał i nie pojawił się aż do naszego dotarcia na miejsce, miło było po takim długim czasie znów dostać możliwość zwiedzania ruin, za którymi szczerze powiedziawszy, bardzo się stęskniłem. Sorey zresztą też od razu chcąc zwiedzać ruiny, nie mogąc na miejscu ustać, przypominał mi w tamtej chwili dawnego Soreya za czasów dzieciństwa, miło było znów zobaczyć go takiego szczęśliwego pełnego tej dziecięcej energii.
Wspólnie zadecydowaliśmy, że od razu zwiedzimy ruiny, a przynajmniej tyle ile pozwoli nam czas, wcześniej jednak dbając o bezpieczeństwo konia, zostawiając tarczę i jego zdrowie zostawiając go napojonego i najedzonego, by z czystym sumieniem móc ruszyć w głąb ruin.
Powoli szliśmy przed siebie, przyglądając się ścianą i napisom na nich umieszczonym to miejsce było naprawdę interesujące i do tego równie niebezpieczne co rusz czekała jakaś pułapka, na którą trzeba było uważać, by nie zrobić sobie krzywdy.
- Sorey uważaj - Krzyknąłem, chwytając jego plecak, by pociągnąć go do tyłu, chwila nie uwagi i już spadłby w przepaść, która znajdowała się tuż przed nim. - Wszystko dobrze? - Dopytałem, zmartwiony bojąc się, że coś sobie zrobił.
-Tak, nic mi się nie stało. Jak zejdziemy na dół? Nie wzięliśmy żadnej liny - Patrzył w dół, szukając jakiegoś zejścia, zadał ważne pytanie, no tak lina na szczęście nie była nam niezbędna do życia, wciąż jeszcze miałem skrzydła, a dzięki nim mogliśmy polecieć w dół.
- Lina nie jest nam potrzebna - Chwytając męża za rękę, pociągnąłem go w dół, w samą przepaść ukazując swoje skrzydła, które pomogły nam bezpiecznie znaleźć się na samym dole.
- No tak skrzydła - Sorey wydawał się zapomnieć o moich skrzydłach, co nawet troszeczkę mnie nie zaskakiwało, nie często je pokazywałem, nie było się w końcu czym chwalić. - Co to jest? - Dodał, po chwili wpatrując się w grotę znajdującą się przed nami.
- Zaraz się przekonamy - Bez zastanowienia wszedłem do starego korytarza, zaciekawiony tym, co możemy tam zobaczyć, powoli szedłem jako pierwszy, dostrzegając ścianę pełną rubinów, szmaragdów i diamentów, czy my wciąż znajdowaliśmy się w starych ruinach?
Mój mąż, widząc to wszystko, od razu zaczął się przyglądać ścianą, biorąc do rąk diamenty, którym uważnie się przyglądał.
- To niemożliwe - Wyszeptałem, rozglądając się po ścianach, nie dowierzając w to, co widzę, nie wyobrażałem sobie, że kiedyś starożytne ruiny będą skrywały aż takie sekrety, wielu rzeczy można było się spodziewać, ale to? To dopiero jest niesamowite. - My na pewno wciąż znajdujemy się w starych runach? - Z niedowierzaniem wypowiedziałem to zdanie, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widzę i w to, gdzie tak właściwie się znaleźliśmy.

<Pasterzku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz