piątek, 24 września 2021

Od Soreya CD Mikleo

Patrzyłem na dwa małe diamenty, który trzymałem w dłoni. Czy dzięki nim mógłbym opłacić prezent dla mojego małego aniołka, nad którym ostatnio tyle myślałem? Wydawały się być bardzo czyste, pokusiłbym się, że jest są skazy, ale pewności nie mam, na kamieniach szlachetnych się nie znałem. A nawet jeżeli nie będzie to wystarczająco, to i tak mógłbym kupić mu jakiś inny prezent, zwłaszcza, że po powrocie planuję z Yukim zorganizować mu małe przyjęcie. Korzystając z nieuwagi Mikleo, zdecydowałem się dyskretnie schować diamenty do plecaka, decydując się wziąć tylko te dwa kamienie. W tym momencie miałem tylko jeden bardzo duży wydatek, więc więcej zabierać ze sobą nie chciałem. Jedyne, czego potrzebuję, to zakupu ładnego pierścionka, który pasowałby do urody mojego najdroższego anioła. 
- Teraz chyba już pod nimi – zauważyłem, rozglądając się uważnie. Było kilka ubytków, czyli nie jestem jedynym, który zdecydował się coś sobie podebrać, ale nie było tego bardzo dużo, co mnie dziwiło. Raczej mało który człowiek zostawiłby tak wielki skarb. – Może to jest jakieś ukryte przejście? Nie wygląda mi to na kopalnię – odezwałem się, zerkając w głąb korytarza. Wydawał się on nie mieć końca, dlatego nie za bardzo miałem ochotę go zwiedzać. Znaczy, może troszkę miałem, ale wiedziałem, że nie powinniśmy; nad nami czeka na nas stworzenie uzależnione od nas i nie powinniśmy go zostawiać samego na długi czas. No i też przydałoby nam się więcej światła, to dochodzące przez wyrwę nie było jakoś specjalnie mocne. – Czekaj, Miki – odezwałem się i chwyciłem go za nadgarstek dostrzegając, że chce iść dalej. 
- No co? Musimy sprawdzić, gdzie prowadzi ten korytarz – odpowiedział Mikleo, niezadowolony z mojego gestu. 
- Trochę czasu spędziliśmy na zwiedzaniu ruin, a na  górze czeka na nas koń. Poza tym, nie mamy światła i nie wiemy, jak daleko prowadzi ten tunel – powiedziałem, starając się przekazać mu jak najlogiczniejsze argumenty, starając się go odwieźć od tego pomysłu. Gdybyśmy podróżowali tylko my dwaj, ale mamy pod opieką wierzchowca, bez którego tak szybko byśmy się tutaj nie dostali. Nie możemy go przecież zostawić na pastwę losu i bez dostępu do wody i jedzenia. 
- Co do tego ostatniego to mam pomysł, jak możemy się dowiedzieć – ton głosu mojego męża zdradzał jego ekscytację. – Wezwij mnie. 
- Najpierw powiedz, co chcesz zrobić – poprosiłem, woląc wcześniej wiedzieć, co ma na myśli. Dla niego mógł to być genialny pomysł, dla mnie już niekończenie. 
- Wypuścisz strzałę, która dzięki mojej magii będzie świecić i się dowiemy, jak długi jest ten korytarz – wyjaśnił z wielkim uśmiechem na ustach. 
- To nie jest taki zły pomysł, tylko... po co mamy to robić? – dopytałem, nie za bardzo widząc w tym wszystkim sensu. 
- Bo jeżeli to nie jest on długi, będziemy mogli go jutro pozwiedzać – odpowiedział, na co cicho westchnąłem. 
- No dobrze – powiedziałem w końcu, zgadzając się tylko i wyłącznie dla jego spokoju. 
Wypowiedziałem głośno jego prawdziwe imię, którego nigdy w życiu bym nie zapomniał, a następnie zrobiłem to, o co mnie poprosił. Jak się okazało, korytarz był decydowanie za długi, byśmy mogli go spokojnie zwiedzać. No cóż, jak próbowaliśmy, może innym razem popodziwiamy sobie piękne ściany wysadzane kamieniami szlachetnymi. Aż dziwne, że ludzie jeszcze nie znaleźli tego miejsca, ale może to i lepiej. To miejsce jest naprawdę piękne, a ja miałem nadzieję, że nikt się nie obrazi za te dwa, niewielkie diamenty. 
- Więc ten korytarz sobie odpuszczamy – powiedziałem głośno, kiedy Mikleo pojawił się obok mnie. – Wracamy? – dodałem, całując go w czubek głowy.
- Już? Byliśmy tu tylko kilka minut – wymamrotał cicho, niezadowolony. 
- Na dole, owszem. Ale na górze przeszliśmy całkiem spory kawałek, a jeszcze musimy wrócić. I muszę jeszcze coś zjeść – wyjaśniłem, poprawiając jego włosy. 
- Racja, zjadłeś tylko liche śniadanie rano – zauważył, posyłając mi delikatny uśmiech. Miałem wrażenie, że jest delikatnie zawiedziony, ale... dlaczego? Przecież naszym celem było zwiedzenie ruin, a nie tunel pod nimi. 
- Nie smuć się, jeszcze sporo mamy do zwiedzenia ponad nami – powiedziałem, chcąc go pocieszyć, a następnie położyłem dłonie na jego biodrach. Zaraz przysunąłem go do siebie i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku. Przecież nie wracamy jeszcze do zamku, musimy najpierw wszystko zwiedzić, a dopóki tego nie zrobimy, nie ma nawet mowy o wracaniu i chyba oboje się z tym zgadzamy.

<Aniołku? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz