Przez kilka minut wpatrywałem się w mojego męża, nie mając za bardzo pojęcia, co on tak właściwie robił, ale wyglądało to... cóż, pięknie. Dopiero po dłuższym zdałem sobie sprawę, że przecież nie wypada się na niego tak cały czas patrzeć, bo przecież mógłby poczuć się niezręcznie czy coś w tym stylu. Nie za bardzo mając czym się zająć, bo co takiego mógłbym robić w jaskini, kiedy na zewnątrz szalała burza, postanowiłem zdjąć z wierzchowca siodło oraz pakunki, by jego biedny kręgosłup mógł odpocząć, po czym rozłożyłem koc w miarę blisko wejścia, gdzie było najwidniej, i zabrałem się za czytanie książki. Nie było to co prawda nic odkrywczego, ale zawsze był to jakiś umilacz czasu. Miki robił tam swoje dziwne rzeczy z deszczem, a ja czytałem książkę i każdy był zadowolony.
Po jakiejś godzinie burza minęła, ale deszcz dalej padał, i to na tyle mocno, że dalsza wędrówka nie wchodziła w rachubę. Znaczy, dla mnie nie wchodziła, ale dla Mikleo już tak. Był w końcu Serafinem wody, deszcz nie sprawiał mu absolutnie żadnego problemu; nie musi przejmować się tym, że się przeziębi, chociaż... kiedyś był chory. Nie mam pojęcia, co spowodowało to dziwne anielskie przeziębienie, ale miałem nadzieję, że to już więcej się to nie powtórzy. Ciężko jest się opiekować majaczącym jakby w gorączce aniołem i jednocześnie pilnować, by nic złego nas nie zaatakowało.
- Nie podoba mi się to – odezwał się mój mąż, cały przemoczony wchodząc do jaskini. Chcąc poświęcić całą swoją uwagę tylko i wyłącznie Mikleo, odłożyłem książkę na bok.
- Coś się stało? – spytałem, patrząc na niego uważnie. Stało się coś strasznego, kiedy nie patrzyłem? Na moment zerknąłem na zewnątrz, ale nic złego tam nie było. Poza ścianą deszczu, oczywiście.
- Coś czuje, że nie przestanie w najbliższym czasie padać. Chyba dopiero wieczorem, ale wtedy nie będziemy mogli wyruszyć – wytłumaczył, pusząc policzki i siadając obok mnie, by zaraz oprzeć głowę o moje ramię. Mokrą i strasznie lodowatą. Może jednak powinienem martwić się o jego ewentualne przeziębienie...?
- Jesienią pogoda różna jest – zauważyłem trafnie, obejmując go dłonią w pasie mimo, że nie było to dla mnie przyjemne. Kocham go całym sercem, naprawdę, ale w zimne dni wolałbym się przytulić do cieplutkiego i suchego ciałka, a nie do lodowatego i przemoczonego do suchej nitki. – Byłeś na to przygotowany, kiedy się pakowaliśmy – dodałem, po czym pocałowałem go w czubek głowy.
- No wiem, wiem – odpowiedział, cicho wzdychając. – Co jest, zimno ci? – dopytał, kiedy poczuł jak drżę.
- Oddaję ci całe ciepło, jakie wytwarza moje ciało, więc tak, trochę jest mi zimno – powiedziałem ostrożnie, nie chcąc przypadkiem, by poczuł się urażony.
- Och... faktycznie, przepraszam – odpowiedział, od razu się ode mnie odsuwając i pozbywając się nadmiaru wody nie tylko ze swoich ubrań i włosów, ale i także z mojej koszuli, w miejscu, gdzie położył głowę. – Lepiej? Może rozpalę ognisko, byś się nie przeziębił.
- Po prostu chodź do mnie i już nie kombinuj – odpowiedziałem, wyciągając ręce w jego stronę.
Mikleo, jakby nie do końca zadowolony, posłusznie usiadł obok mnie i wtulił się w moje ciało. Zaraz po tym usłyszałem, jak ciężko wzdycha, jakby ze zniecierpliwieniem. Zauważyłem, że od początku tej wyprawy – a to już jest drugi dzień – był bardzo... emocjonalny. Ciągle widziałem na jego twarzy jakieś emocje, a to zniecierpliwienie, podekscytowanie czy radość. To niesamowite, ile emocji potrafi w nim wywołać zwykła wyprawa. Zdecydowanie powinienem częściej z nim gdzieś wyjeżdżać, skoro tak dobrze to na niego wpływa. Tylko nie za często, bo jeżeli ma mnie budzić o świcie tak dzień w dzień, to szybko odechce mi się gdziekolwiek wyjeżdżać.
- Co tak ciężko wzdychasz? – spytałem, zaczynając się bawić jego włosami. Przez deszcz i przez to, że były rozpuszczone, były tak cudownie puszyste, przez co przywodził na myśl małą owieczkę... nie rozumiałem, dlaczego Mikleo z początku nie podobało się to, że nazywam go w ten sposób. Pewnie teraz również nie jest tym zachwycony, ale nie daje mi głośno o tym znać.
- Nudzę się – bąknął, poprawiając się delikatnie, jakby siedzenie na ziemi było niewygodnie. A może po prostu nie mógł wysiedzieć za długo w jednym miejscu?
- Ta jaskinia wydaje się całkiem głęboka – powiedziałem w końcu, zaczynając delikatnie drażnić jego brzuch. – Moglibyśmy przywiązać konia, pozostawić mu wodę i jedzenie i pójść trochę pozwiedzać. Może to nie będzie zwiedzanie ruin i najprawdopodobniej natrafimy jedynie na masę nietoperzy, ale w naszej sytuacji nie mamy za wiele opcji.
- I chcesz tak zostawić konia bez opieki? A co, jeżeli przyjdzie jakiś drapieżnik? – dopytał, czym lekko mnie zaskoczył. Sądziłem, że nie poruszy tego tematu, tylko albo zgodzi się na moją mizerną propozycję, albo wyrazi swoją niechęć.
- Myślałem, że postawisz barierę taką samą, co dzisiaj w nocy. Chyba, że będzie to za duży wysiłek dla ciebie, to wtedy możemy sobie dalej siedzieć i patrzeć, jak pięknie pada deszcz – odpowiedziałem, patrząc na wyjście jaskini. Deszcz w ogóle nie osłab, mam nawet wrażenie, że jeszcze bardziej przybrał na sile... ale też są dobre strony tego deszczu, a mianowicie będą ładnie rosły grzyby. I w sumie to tyle, jeżeli chodzi o plusy. Chociaż, mógłbym jeszcze odespać tą nie za dobrze przespaną noc, ale to tylko w przypadku, jeżeli Mikleo nie będzie chciał sprawdzić jaskini.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz