Delikatny uśmiech pojawił się na moich ustach gdy mój mąż zabrał się za pielęgnację naszego konia, przynajmniej to pomoże nam szybciej wrócić do dalszej wędrówki a z tego co widzę przyda mu się trochę ruchu na rozbudzenie. Biedaczek się coś ostatnio nie wysypia i pomyśleć, że to on chciał stać na warcie tej nocy.
Rozbawiony pokręciłem jedynie głową wracając do przygotowywania posiłku dla mojego cudownego człowieka.
- Co cię tak bawi? - Usłyszałem nagle zaciekawiony głos Soreya, ten to zawsze wodzi to czego widzieć nie musi.
- Kogo? - Spytałem udając głupiego, nie pokazując palcem kto mnie tego nauczył i kto często stosuje to na mnie.
- Ciebie? - Zdziwiony chyba nie zrozumiał co tak właściwie się dzieje i dlaczego udaje głupiego lub właśnie nie udaje moja mina bowiem nie wskazywała na to bym w ogóle był w stanie teraz coś udawać.
- Mnie? Wydaje ci się - Zapewniłem ślicznie uśmiechając się do męża który od razu złapał haczyk odwzajemniając uśmiech.
- Jeśli tak uważasz - Nie drążył dalej tego tematu wracając do pielęgnacji wierzchowca dając mi tym samym skupić się na już prawie gotowym posiłku.
Nie przestając się uśmiechać skończyłem przygotowania do śniadania stawiając wszystko na talerzyk który na szczęście Sorey zabrał ze sobą.
- Śniadanie gotowe - Odezwałem się zwracając uwagę mężczyzny.
- Zaraz przyjdę już prawie kończę - Odparł biorąc sobie bardzo do serca pielęgnacji konia.
- Tylko żeby ci nie wystygło - Dodałem zabierając się za pakowanie naszego małego obozowiska chcąc już jak najszybciej wrócić do dalszej wędrówki ileż w końcu można przybywać w jednym miejscu. Rany jestem straszne niecierpliwy odkąd tylko wyruszyliśmy w podróż, muszę się uspokoić by nie wykończyć biednego Soreya on w końcu jest człowiekiem potrzebującym taryfy ulgowej to znaczy taryfa ulgowa miała nie wchodzić w grę aby przypadkiem mi się nie rozleniwił ach ciężka sprawa z tym moim człowiekiem.
Zamyślony nawet nie zdałem sobie sprawy kiedy wszystko pochowałem mogąc spokojnie usiąść obok męża wpatrując się w ciąż żarzący się ogień.
- Słuchasz mnie w ogóle? - Sorey szturchnął mnie w ramię zwracając tym samym moją uwagę.
- Słucham? Nie, przepraszam nie słuchałem, co mówiłeś? - Wyznałem, nie mając zamiaru kłamać ani udawać że jest inaczej.
- Mówiłem, że możemy już ruszać - To zdanie wystarczyło abym energicznie wstał sprawdzając czy aby na pewno wszystko ze sobą zabraliśmy ruszając w dalszą podróż...
Nasza wędrówka miała trwać od rana do samego wieczora z przerwą na posiłek niestety już po zaledwie godzinie odczułem dreszcze przebiegające po całym moim ciele dające mi znać o nadchodzącej burzy to dopiero nam się wędrówka udała.
- Zatrzymajmy się w tej jaskini - Odezwałem się dopiero gdy znalazłem najodpowiedniejszym miejsce na ukrycie się przed burzą.
- Dlaczego? Dopiero co wyruszyliśmy coś ci się stało tak? - Zmartwiony Sorey od razu zatrzymał konia jak zwykle za bardzo się mną przejmując, jestem duży dam sobie radę i nie trzeba się o mnie tak martwić.
- Zaraz będzie lało lepiej się schować - Wyjaśniłem schodząc z konia doskonale wiedząc, że się nie mylę ta burza idzie i zaraz i nas złapie jeśli się nie schowamy.
- Miki chyba coś ci się pomyliło przecież jest bardzo ładna pogoda - Mój mąż nie do końca mi wierzył za co powinienem sie obrazi i chyba się nawet nad tym zastanowię.
- Jeśli chcesz jedz dalej i tak wrócisz szybciej niż ci si wydaje - Zapewniłem wchodząc do jaskini by uchronić się przed deszczem.
Słyszałem głośne westchnięcie wydobywający się z gardła Soreya a zaraz po tym kroki więc jednak postanowił się posłuchać dobrze bo już myślałem że naprawdę pójdzie sam.
- Zmarnujemy tylko czas - Gdy zaczął swój monolog na dworze zerwał się silny wiatr a wraz z nim głośne huki objawiające nadejście burzy i deszcz s więc jednak miałem rację.
- Poczekaj co mówiłeś? "Coś ci się pomyliło jest ładna pogoda?" - Powtórzyłem jego słowa patrząc na niego z tryumfem.
- Ty naprawdę potrafisz to wyczuć - Mojemu człowiekowi prawie szczęka opadła gdy zrozumiał, że nie żartowałem i naprawdę potrafię wyczuć kiedy będzie padał deszcz - Wow - Dodał, z uśmiechem na ustach odwracając się w moją stronę
Westchnąłem cicho z niedowierzania sprzedając mężowi pstryczka w nos.
- Jestem wodnym Serafinem czuję wszystko co z wodą związane - Przypomniałem mu wpatrując się w lejący deszcz. - Mieliśmy być na miejscu w trzy dni a w takim tępię na miejscu będziemy z tydzień - Bąknąłem, niezadowolony tracąc tę poranną radość która mi towarzyszyła.
- Spokojnie Miki nigdzie nam się przecież nie śpieszy przestanie padać to wrócimy do podróży a na razie musimy przeczekać tutaj gdzie sucho i bezpiecznie.
- Masz rację - Przyznałem mu racje nagle uśmiechając się uroczo. - Będziesz miał mi za złe jeśli wyjdę na chwilę na deszcz? - Spytałem, nie chcąc siedzieć w jaskini gdy pogoda dla mnie jest wręcz idealna.
- Dobrze tylko nie sieć tam za długo - Zadowolony ze słów męża z uśmiechem podszedłem do niego całując w policzek.
- Postaram się - Obiecałem wychodząc na dwór by rozkoszować się chłodnymi kroplami deszczu dotykającymi moich policzków, zadowolony pozwoliłem sobie na drobny trening w deszczu mający na celu manipulować deszczem, wyglądało to jak bym tańczył jednocześnie walcząc z kroplami przycierającym różne kształty. Nauczono mnie tego jeszcze w azylu, mój mentor Ator zawsze mnie rozumiał, naprawdę mnie znał, wiedział co czułem, co kochałem i czego nie nawiedziłem przed nim jedynie Sorey interesował się tym co czuję dobrze, że mam go już przy sobie i nigdy już nie pozwolę nas rozdzielić.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz