Słysząc jego słowa, tylko wzruszyłem ramionami. W sumie, to było mi tak troszkę obojętne, czy mnie odprowadzi czy też nie. Znaczy, tak, byłoby mi miło, gdyby mi towarzyszył w tej drodze do szkoły, ale jeżeli przez to miały się spóźnić do pracy, to ja sam dam sobie radę. Jego praca była zdecydowanie ważniejsza od mojego dobrego samopoczucia, chociaż... jeżeli przez spóźnienie Taiki straciłby pracę... nie, nawet o tym nie powinienem myśleć. W końcu już mi obiecał, że odejdzie z niej pod koniec roku, więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko mieć nadzieję, że do tego czasu nic mu się nie stanie.
- To chyba zależy od ciebie. Ty najlepiej wiesz, czy się spóźnisz czy nie – odpowiedziałem, kończąc pakować nasze drugie śniadania. Oboje dzisiaj wracaliśmy dosyć późno; ja miałem dzisiaj pierwszy oficjalny trening siatkówki, a mój narzeczony po prostu do późna pracował, jak zwykle zresztą.
- A ty najlepiej wiesz, czy tego chcesz – odpowiedział, zalewając nasze kubki wrzącą wodą.
- A czemu miałbym tego nie chcieć? – zmarszczyłem brwi, nie za bardzo rozumiejąc jego odpowiedzi. Powiedział to w taki sposób, jakby sugerował, że tego nie chcę, co przecież nie było prawdą. Teraz znowu będziemy mieli dla siebie tylko wieczory i to nie zawsze, a to z powodu zmęczenia, które mogło zacząć doskwierać albo mnie, albo jemu, dlatego też cieszyłem się każdą chwilą z nim, jaką mogłem. – Oczywiście, że chcę, po prostu nie chcę, byś miał przez to problemy w pracy – dodałem nie chcąc, by się na mnie niepotrzebnie złościł. Może nie wyglądał na zdenerwowanego, ale nie miałem pewności, co mu w głowie siedzi, a takie pytania raczej znikąd się nie biorą. Może wczoraj się jakoś nie tak zachowałem, albo teraz, kiedy zamieniliśmy kilka zdań.
- O moją pracę się nie martw – odpowiedział, uśmiechając się do mnie szeroko. To niesamowite, że z rana ma tak dobry humor. Ja po tej wczorajszej rozmowie na temat matematyki i pani Long byłem odrobinkę przybity i ledwo potrafiłem się zmusić do uśmiechu, ale Taiki nie musi tego wiedzieć. Jeszcze niepotrzebnie by się o mnie zamartwiał, bo przez to byłby zdekoncentrowany w pracy i jeszcze by mu się coś stało, a tego już na pewno bym nie chciał. – Więc postanowione, odprowadzę cię do szkoły.
Na jego słowa ponownie się do niego delikatnie uśmiechnąłem, po czym przeniosłem gotowe kanapki – i te na talerzu, i te spakowane – na stół, po czym oboje zabraliśmy się do jedzenia. Nie za wiele rozmawialiśmy, pewnie z powodu mojej winy, ponieważ nie miałem za bardzo ochoty. Trochę stresowałem się tą lekcją matematyki, na szczęście – albo i nie – mam ją ostatnią, więc jeszcze mam trochę czasu na jakieś psychiczne przygotowanie się. Według mojego narzeczonego wystarczy, że ta pani mnie polubi, ale co może sprawić, że tak się stanie, to ja nie wiem. Może zastosuję tę samą taktykę, którą planuję zastosować na wszystkich innych lekcjach? Będę siedział cicho i robił swoje, przynajmniej dopóki się nie przyzwyczaję do nowej sytuacji.
Po kilku minutach zjedliśmy śniadanie, dzięki czemu mogłem po nas posprzątać, ku lekkiemu niezadowoleniu Taiki’ego, ale już tym nauczyłem się tym nie przejmować. Po tym pożegnałem się ze zwierzakami, które nie wydawały się być zadowolone z tego powodu, i obiecałem im, że kiedy tylko wrócę, to wezmę je na spacer, po czym zacząłem się ubierać. Jeszcze trochę czasu do szkoły miałem, ale wolałem być na miejscu nieco wcześniej, zwłaszcza, że nie jestem pewien, gdzie mam dokładnie iść. Niby mała szkoła, a i tak idzie się zgubić.
- Będzie dobrze, nie stresuj się – powiedział Taiki, kiedy znaleźliśmy się przed szkolną bramą.
- To się dopiero okaże – odpowiedziałem, po czym westchnąłem cichutko. – To ja chyba będę się powoli zbierał, jeszcze muszę znaleźć swoją salę, a to trochę mi zajmie.
- Dasz radę – wyszczerzył się do mnie szeroko, chcąc poprawić mi humor. – Powodzenia. Opowiesz mi o wszystkich, jak wrócisz – dodał, na pożegnanie czochrając moje włosy. Zdecydowanie wolałbym się pożegnać w inny sposób, a tak konkretnie to pocałunkiem, ale w tym momencie i w tym miejscu nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Jednak odprowadzanie mnie ma też wadę, i to niezbyt fajną. W sumie, to od kiedy wady są fajne...?
- Uważaj na siebie – odparłem, unosząc do góry kąciki swoich warg. Ostatnio nie wspominał o żadnych problemach w pracy, ale też mogło być tak, że nie chciał mi o nich powiedzieć.
- Będę, spokojnie – powiedział na odchodne.
Do domu wróciłem dopiero wieczorem i w nienajlepszym humorze, ale nie z powodu matematyki. Właściwie, to ta minęła mi bardzo spokojnie, powiedziałem tylko pięć słów w ciągu całych czterdziestu pięciu minut: „dzień dobry”, „obecny” i „do widzenia”. To trening, a tak konkretnie nowy kolega, wywołał u mnie słaby humor. Wiedziałem, że słabo gram, ale kiedy Tobio wykrzyczał mi to w twarz, poczułem się jeszcze gorzej, a on raczej wiedział, co mówił, ponieważ potrafił grać. Chyba popełniłem błąd, wybierając sobie sport. Albo muszę zacząć ćwiczyć po godzinach, bo inaczej nie ma mowy, abym mógł mu dorównać, tylko kiedy ja znajdę na to czas, to ja nie wiem. Zdecydowanie swój wolny czas chciałbym poświęcać mojemu narzeczonemu, a nie ćwiczeniom.
Korzystając z okazji, że jeszcze nie mam zadanej żadnej pracy domowej, najpierw wziąłem zwierzaki na spacer, a dopiero później zjadłem obiad. Albo raczej, obiadokolację. Po tym porozmawiałem trochę z panią Kato i pomogłem jej w uśpieniu malucha, a po tym wszystkim w końcu poszedłem się umyć i przebrać, prawie kończąc ten dzień. Pozostało mi teraz tylko poczekać na powrót mojego ukochanego, czego nie mogłem się już doczekać. Po tym nieprzyjemnym incydencie miałem jedynie ochotę na ukrycie się w ramionach mojego narzeczonego, chyba nie wymagam od życia aż tak wiele.
<Taiki? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz