Poczułem, jak ktoś delikatnie szarpie mnie za ramię. Że już trzeba wstawać...? Przecież ja się przed chwilą położyłem spać. Wymamrotałem swoje zwyczajowe „jeszcze pięć minut”, po czym przekręciłem się na drugi bok. Strasznie twardy ten kamień i lewy bok, na którym spałem, troszkę mi zdrętwiał. Kiedy moje ciało w końcu się przyzwyczai do spania na twardej powierzchni...? Moje życie dzięki temu byłoby o wiele łatwiejsze.
- Wstawaj, musisz zjeść kolację – słysząc słowo „kolacja” niemalże od razu podniosłem się do siadu. Przecież położyłem się na dwadzieścia minut, nie na cały dzień, więc dlaczego nagle wspomina o kolacji?
- Jaką kolację? – wymamrotałem, przecierając zaspaną twarz.
A może ja coś źle usłyszałem...? Niby ciałem byłem tutaj, ale mój duch nadal tkwił w tym przyjemnym śnie w którym... nie mam w sumie pojęcia, co robiłem, bo już go nie pamiętam. Ale był na pewno bardzo przyjemny i był w nim Miki. W sumie, to on jest w każdym z moich snów, albo przynajmniej w większości. Trudno to stwierdzić, ponieważ prawie zawsze po przebudzeniu zapominałem, o czym tak właściwie śniłem. Po prostu jestem pewien, że on się w nich pojawia, jest moim aniołem stróżem, więc strzeże mnie zawsze i wszędzie. To po prostu się czuje.
- Pożywną i bardzo dobrą – odpowiedział, chyba nie za bardzo przejmując się moim stanem. – Jadłeś dzisiaj tylko śniadanie, a to zdecydowanie za mało.
- Śniadanie mi w zupełności wystarcza, więcej jeść dziennie nie muszę – wyburczałem, po czym musiałem zakryć dłonią usta, ponieważ odczułem wielką potrzebę ziewnięcia.
- Gdybyś jadł tylko raz dziennie, nie miałbyś wystarczająco dużo energii i w pewnym momencie na pewno byś mi zasłabł – wyjaśnił, patrząc na mnie znacząco. Przepraszam bardzo, ale nie tracę i nie stracę na tej wyprawie aż tyle energii, ponieważ nie za wiele jej zużywałem. Przecież głównie podróżowałem konno, a wtedy za wiele energii się raczej nie traci. A inne czynności... nie no, one chyba też nie są jakieś intensywne.
- Zdecydowanie przesadzasz – odparłem, leniwie się przeciągając. Mięśnie również mnie bolały, ale nie było tak źle jak rano. Przynajmniej żaden głupi kamyczek nie wżynał mi się w ciało. – Nadal pada – zauważyłem inteligentnie, wyglądając na zewnątrz.
- I nie zapowiada się na to, aby szybko przestało – odpowiedział zmartwiony, cicho wzdychając. Czułem się nieco winien jego gorszego samopoczucia. Tak bardzo cieszył się na tę wyprawę, a przeze mnie i moje słabe ciało musimy siedzieć w jaskini. Chyba to nie w ten sposób wyobrażał sobie pierwszą wyprawę po tak drugim czasie, a to wszystko z mojej winy.
- Ale nie pada jakoś bardzo mocno. Jeżeli rano będzie padać tak samo, to moglibyśmy wyruszyć – odpowiedziałem, odwracając głowę w jego stronę.
- No ty chyba sobie żartujesz. Chyba chcesz zachorować, nabawić się zapalenia płuc i umrzeć – oburzył się Mikleo, nawet nie chcąc przemyśleć tego pomysłu, który nie był taki zły. – Nie i koniec.
- Czyli będziemy tutaj siedzieć i marnować czas – podsumowałem, cicho wzdychając. – Mam kurtkę, jeszcze okręcę się peleryną i jakoś to przetrwam. Zresztą, nie będziemy jechać w tym deszczu przez cały dzień. Będziemy robić częstsze przerwy, byś mógł pozbyć się wody z moich ubrań i bym mógł się ogrzać. Będziemy się poruszać bardzo powoli, ale to i tak lepiej, niż siedzieć w jaskini.
- Ale nadal jest ryzyko, że zachorujesz – odbąknął, nie chcąc się przekonać.
- Faktycznie, kiedyś miałem słabszą odporność, ale teraz tak łatwo się nie przeziębię. A nawet jeżeli, to będę miał najcudowniejszą opiekę pod słońcem – wymruczałem, przysuwając się bliżej niego, by móc złączyć nasze usta w delikatnym pocałunku. Naprawdę miałem nadzieję, że się zgodzi, to by rozwiązało chociaż część naszych problemów.
- Zamiast gadać głupoty, to lepiej zjedz kolację, póki jest ciepła – odparł hardo, wsuwając mi w dłonie naczynie z gorącą zupą. Zupa na kolację...? W sumie, to nie powinienem narzekać, jest całkiem chłodno i naprawdę miło będzie zjeść coś gorącego.
- Przemyśl mój pomysł, bo naprawdę nie chciałbym, byś z mojego powodu siedział smutny w jaskini – poprosiłem, w końcu zabierając się za posiłek, który był fenomenalny. Albo to takie moje wrażenie, ponieważ byłem zziębnięty, a zupa cudownie ciepła.
- Jak to twoja wina? – słysząc słowa mojego męża przekląłem cicho w myślach. Źle się wyraziłem i teraz mam za swoje... znaczy, to wyraziłem się dobrze, bo to miałem na myśli, ale Miki raczej nie lubi, kiedy negatywnie się o sobie wypowiadam.
- No po prostu moja, tego, że jestem słaby i... znaczy, po prostu gdyby nie ja, nie musiałbyś tutaj siedzieć – wyjaśniłem pokrętnie, nie chcąc powiedzieć niczego wprost, ale im dłużej się tłumaczyłem, tym bardziej się pogrążałem. W końcu zamilkłem i zacząłem jeść tę nieszczęsną zupę, nim powiem coś, co wyjątkowo nie spodoba się mojemu małemu aniołkowi.
<Miki? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz