Nie zorientowałem się nawet, kiedy zasnąłem. Po prostu w jednej chwili był ranek, a w drugiej słońce było już wysoko na niebie. Nie powinienem był zasypiać, a dotrzymywać towarzystwa mojemu mężowi. Jak musiał się poczuć, kiedy ledwo po wyruszeniu zasnąłem... znaczy, sam mnie do tego zachęcał, ale jestem pewien, że nie chciał spędzić pierwszych kilku godzin na milczeniu. A może jednak chciał? Sam nie mam pojęcia.
- Czemu mnie nie obudziłeś? – spytałem z pretensją, prostując się. Przyznam, troszkę bolały mnie mięśnie, spanie w siodle nie było najlepszym pomysłem. Jeszcze biedny Mikleo musiał znosić mój ciężar.
- A dlaczego bym miał? Sam mówiłeś, że jesteś zmęczony, a i tak nic się nie działo – powiedział to takim tonem, jakby nie widział w tym żadnego problemu, a przecież był, i to dosyć spory. A gdyby faktycznie coś nas zaatakowało? Koniec ze spaniem w siodle, niezależnie do tego, jak bardzo będę zmęczony.
- Ale pewnie strasznie się wynudziłeś – zauważyłem, zatrzymując konia. Nie wiem, jak Mikleo, ale ja musiałem rozprostować kości. Poza tym, biedny zwierzak też musiał troszkę wypocząć, nie dość, że maszeruje od rana, to jeszcze wiezie na swoim grzbiecie dwie osoby. Nawet pomimo tego, że mój Miki waży tyle co nic, to i tak dla wierzchowca było dużo. – Ja bym nie mógł tak jechać kilka godzin w totalnej ciszy.
- Wiem. Przez praktycznie cały ten czas mówiłeś przez sen. Nawet trochę z tobą porozmawiałem – odparł, wdzięcznie zsuwając się z konia. Jego słowa dały mi do myślenia, jak to gadałem przez sen? Myślałem, że to już mi przeszło.
- A o czym gadałem? – spytałem tak z czystej ciekawości, również schodząc z konia.
- O tym i o tamtym. Nic ciekawego, tak naprawdę – odpowiedział wymijająco, decydując się podać zwierzęciu wody.
Nie podobała mi się beztroska postawa mojego męża. A co, jeżeli powiedziałem coś, czego Mikleo nie powinien wiedzieć? Raczej nie kontroluje się tego, co się mówi przez sen, dlatego mogłem palnąć coś o przygotowywaniu niespodzianki urodzinowej dla niego... cudownie, teraz będę się zastanawiał, czy zdradziłem siebie oraz Yuki’ego czy też nie. Zresztą, czemu ja nadal mówię przez sen? Powinienem się z tego jakoś wyleczyć, o ile jest to możliwe.
- Na pewno nic ciekawego? – dopytałem, rozciągając leniwie swoje mięśnie.
- Przez większość czasu mamrotałeś jakieś niezrozumiałe rzeczy. A później mówiłeś coś o wiewiórkach – jego słowa wprawiły mnie w osłupienie. O czym ja tak właściwie gadałem.
- O jakich wiewiórkach?
- O tych, które wykradają nam jedzenie z plecaka. Nie patrz tak na mnie, to ja jestem ciekaw, o czym śniłeś – odpowiedział rozbawiony, głaszcząc karego wierzchowca po pysku. – Jedziemy dalej?
- Właściwie, to moglibyśmy się trochę przejść, koń trochę odpocznie, a ja sobie kości rozchodzę – wyjaśniłem, uśmiechając się delikatnie.
- Mój ty biedny staruszku – odezwał się wesoło Mikleo, chwytając za uprząż konia i przyprowadzając go do mnie. W odwecie za te okropne słowa poczochrałem jego włosy, niszcząc tym samym jego idealną fryzurę. Z tego, że jestem stary, mogłem żartować tylko i wyłącznie ja.
Przez następną godzinę szliśmy na własnych nogach, wesoło rozmawiając o wszystkim i niczym, a dopiero później wsiedliśmy z powrotem na wierzchowca. Reszta dnia minęła nam naprawdę miło – przez cały czas wyglądałem wiewiórek, które mogłyby nam ukraść prowiant z plecaka, bo może ten sen nie był przypadkowy – i poczułem się o kilka lat młodziej. Znowu byłem tylko ja i mój Miki, a jedyne, co się liczyło, to dotarcie do celu, jakim były ruiny. Kiedy tak właściwie ostatni raz gdzieś razem wyruszyliśmy, ale tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności? Faktycznie, ostatnio zbyt wiele się działo, byśmy mogli pozwolić sobie na jakąś wyprawę, najpierw ja nie byłem w stanie gdziekolwiek się ruszyć przez moje ramię, później doszło jeszcze dojrzewanie Mikleo, a jak już mogliśmy wyruszyć, to pogoda nam nie pasowała.
Wieczorem znaleźliśmy jakąś ładną polankę, na której rozbiliśmy obóz. Może nie było jeszcze bardzo ciemno, ale woleliśmy nie ryzykować tym, że nie znajdziemy później równie dobrego miejsca albo złamaniem nogi przez konia. Zresztą, przecież i tak nam się nie spieszyło, więc mogliśmy sobie pozwolić na chwilkę lenistwa.
- W takim tempie na miejscu znajdziemy się w ciągu jakichś trzech, czterech dni – powiedział Miki, przyglądając się mapie. Westchnąłem cicho na jego słowa, troszkę rozumiałem jego zniecierpliwienie, ale nie do końca to podzielałem.
- O ile dobrze pamiętam, raczej nigdzie się nie spieszymy – zauważyłem trafnie, zajmując miejsce obok niego.
- No tak, tak, ale już bardzo chciałbym się tam znaleźć – odpowiedziałem lekko niezadowolony, składając z powrotem mapę.
- Jesteś dzisiaj strasznie niecierpliwy – odparłem, po czym ucałowałem jego szyję. – Gwarantuję ci, że na wszystko znajdziemy czas.
- Pewnie tak. W ogóle nie powinieneś właśnie zjeść posiłku? Nie jadłeś obiadu.
- Ale jadłem bardzo obfite śniadanie, a poza tym, nie jestem głodny – powiedziałem wymijająco, chcąc już zakończyć temat mojego jedzenia. Jestem dorosłym mężczyzną, wiem, kiedy jestem głodny a kiedy nie i mój najukochańszy aniołek nie powinien się tym przejmować. – Więc teraz, skoro już mamy wszystko ustalone, może przejdziemy do drobnych przyjemności? – zaproponowałem, chcąc go odwieść od tematu obiadokolacji, którą teoretycznie powinienem zjeść, i również samemu mając na trochę czułości. Jedną z dłoni wsunąłem pod jego koszulkę, by zacząć delikatnie i niby od niechcenia drażnić jego brzuch, a drugą zdecydowałem się rozwiązać chustę na jego szyi. Już dawno powinienem był zrobić to drugie, w końcu nie ma tutaj nikogo, kto mógłby zobaczyć jego i jego obrożę. No nic, ważne, że już nadrobiłem tę małą zaległość, tylko teraz nie mogę zgubić tej chusty, którą właśnie odrzuciłem gdzieś na bok... cóż, zaraz ją schowam, ale to za chwilę, teraz mam zdecydowanie lepsze rzeczy na głowie.
<Aniołku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz