Na spacer mogłem jak najbardziej iść, spacer zawsze był przeze mnie mile widziany, i nie tylko przeze mnie, ale i przez zwierzaki. Codziennie starałem się je zabierać na długie spacery, by się wybiegały, chociaż to bardziej dotyczyło psa mojego narzeczonego. Vivi miała tę wygodę, że jakoś znajdowała sobie wyjście i uciekała do lasu, kiedy odczuwała taką potrzebę, a biedy Koda mógł jedynie wyjść na podwórko. No, może nie aż taki biedny, ponieważ wybieg miał całkiem spory, ale zdecydowanie bardziej wolałby pójść na spacer.
- Spacer wydaje się bardzo dobrym pomysłem – powiedziałem, łagodnie się do niego uśmiechając. Faktycznie, po tak sytym obiedzie może i miałem ochotę na drzemkę, ale powinienem z tym walczyć. Jak to rozchodzę, będzie mi tylko lepiej.
- Więc możemy się zbierać – odezwał się zadowolony, podnosząc się z łóżka. – Albo i nie możemy – dodał po chwili, przyglądając mi się uważnie.
- Co? Czemu? Myślałem, że chcesz wyjść – zauważyłem, marszcząc brwi.
- Masz mokre włosy. Nie możesz wyjść, bo jeszcze się przeziębisz – odpowiedział, z powrotem, lekko zrezygnowany kładąc się na łóżku obok niego.
Odruchowo dotknąłem dłonią swojej czupryny, kompletnie o nich zapominając. Faktycznie, były jeszcze lekko wilgotne, ale nie jakoś przesadnie bardzo. W ciągu tej godziny zdążyły mi troszkę przeschnąć i myślę, że bez problemu mógłbym już wyjść, zwłaszcza, że dzisiaj jest całkiem ciepło. Niby moglibyśmy poczekać, aż same mi wyschną, ale ja na tej łepetynie trochę tych włosów miałem, dodatkowo były one grube, więc jeszcze trochę byśmy sobie poczekali. Przez ten czas na pewno bym się rozleniwił, a tego przecież nie chciałem.
- Nie są już takie mokre, a jak je wystawię na słońce, to wyschną jeszcze szybciej – od razu się obroniłem, podnosząc się z materacu i chwytając jego dłoń, chcąc go podnieść do pionu. Znaczy, i tak by mi się to nie udało, dla mnie Taiki był jednak trochę ciężki, a ja za wielkiej siły nie miałem, chciałem tylko go troszkę bardziej zmobilizować do wyjścia.
- A co, jak się rozchorujesz? – dopytywał, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- To będę później siedział w domu, dopóki nie wyzdrowieję. Nie chcesz chyba gnić w tych czterech ścianach – sparafrazowałem jego słowa, uśmiechając się do niego zachęcająco.
Przez kilka długich sekund Taiki patrzył na mnie przez kilka sekund, jakby rozważał w głowie wszystkie za i przeciw, po czym odwzajemnił mój uśmiech i również wstał z łóżka. Założenie butów nie trwało długo, a zwierzaki widząc, że się zbieramy, zaczęły się cieszyć i radośnie plątać między naszymi nogami, trochę nam utrudniając sprawę. Nawet ich nie wołaliśmy, wydawały się same wyczuwać, że gdzieś je chcemy zabrać, to były dopiero mądre zwierzaki.
Na spacerze nie podejmowaliśmy tematów związanych ze szkołą, ale nawet pomimo tego cały czas myślałem o tym drugim, dodatkowym przedmiocie. Taiki polecił mi dwa, ale do obu nie byłem tak do końca przekonany. Dzięki ich krótkim opisom, jakie podał mi Taiki, bardziej byłbym skłonny wybrać biologię, ale nie wydawała się ona za bardzo prosta. Z drugiej strony, historię już miałem z ciocią, co prawda była ona przedstawiona tylko z perspektywy wygnańców, ale już jakiekolwiek pojęcie o niej miałem i na pewno prędzej odnalazłbym się tam, niż w tej biologii. Chyba faktycznie wezmę historię, skoro Taiki to miał, to może w razie czego mi pomoże. Znaczy, pewnie już niewiele z tego pamiętał, ale może coś mu będzie świtało.
- Idziemy do miasta? – spytałem zaskoczony, zauważając kamienne mury.
- No tak, mówiłem ci, że trzeba ci kupić nowe ubrania i kilka rzeczy do szkoły – odpowiedział, uśmiechając się do mnie delikatnie i zaraz zawołał do siebie psa, by zapiąć mu smycz.
- A ja mówiłem, że nie czuję, abym potrzebował nowych ubrań – wyjaśniłem, nadal uparcie trzymając swojego.
- Czyli sam ci coś wybiorę – stwierdził, wzruszając ramionami.
Westchnąłem cicho na jego słowa, i tyle by było, jeżeli chodzi o moje zdanie. Uklęknąłem przy Vivi, która na widok miasta stała nerwowa, po czym ją pogłaskałem ją po łebku i poprosiłem, by została tutaj, a my zaraz wrócimy. Lisica w życiu nie weszłaby do miejsca, gdzie jest pełno ludzi, a ja to w zupełności rozumiałem. Sam, z powodu tego całego tłumu, zawsze niepewnie czułem się mieście, dlatego cieszyłem się, że Taiki jest ze mną. On zawsze wiedział, gdzie iść, co powiedzieć i jak się zachować, a ja, w razie czego mogłem brać z niego przykład.
Czułem się niewiarygodnie głupio, kiedy Taiki wybierał mi ubrania. Na początku mówiłem mu że nie chcę i nie trzeba mi niczego kupować, ale on i tak robił swoje. I co ja z nim mam...? I czemu musiał mi kupować tak wiele rzeczy? Przecież miałem ubrania, może nie było ich za wiele, ale były w bardzo dobrym stanie, ponieważ zawsze o nie dbałem, a rzeczy wyjściowe były wręcz w stanie idealnym, ponieważ rzadko kiedy je zakładałem, gdyż po prostu nie za często gdziekolwiek wychodziłem. Pomimo tej małej ilości ubrań dawałem sobie zawsze radę, więc teraz powinno być podobnie, nie musiał na mnie wydawać tak ogromnej ilości pieniędzy.
- Nie kupiłeś mi przypadkiem trochę za dużo ubrań? – spytałem niepewnie, kiedy wyszliśmy z miasta obładowani pakunkami.
- Nie. Tak właściwie, to nadal uważam, że jeszcze brakuje ci kilku rzecz, jak na przykład płaszcza jesiennego, ale to jeszcze na pewno zdążymy ci załatwić – słysząc jego słowa zmarszczyłem brwi.
- Mam przecież kurtkę – zauważyłem trafnie, patrząc na niego z niezrozumieniem.
- Właśnie, kurtkę, a nie płaszcz, a to jest różnica – ja nie widziałem za bardzo tej różnicy, no ale dobrze, niechaj mu będzie.
- Wolałbym jednak, abyś nie wydawał już na mnie tyle pieniędzy, czuję się z tym źle – poprosiłem mówiąc to, co leżało mi na sercu. Może i on nie miał z tym żadnego problemu, ale ja miałem, i to dosyć spory. Czułem się teraz, jakbym był mu winien tych wszystkich pieniędzy, jakie na mnie wydał, a ja przecież takiej sumy nie mam.
<Taiki? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz