Bardzo ucieszyłem się, gdy mój mąż zgodził się na wyjście do ludzi, naprawdę nudziło mi się w tym zamku, ponadto chciałem zrobić coś, co rozrusza mojego cudownego męża i nie w ten sam sposób, w jaki rozruszał się ze mną.
- Sprawi ci to dużą przyjemność? - Chciałem dowiedzieć się, jak bardzo mu na tym zależało, abym zostawił obroże na widoku, mimo że sam nie byłem tego taki pewien.
- Dużą to za mało powiedziane - Wymruczał, słodko się do mnie uśmiechając i to chyba właśnie to mnie przekonało, jego cudowny uśmiech, dotyk dłoni i to spojrzenie, niesamowite jak na pozór zwykły człowiek potrafił owinąć sobie anioła wokół palca.
- Niechaj będzie po twojemu - Oddałem mu chustę, pozostawiając obrożę na swoim miejscu bez ukrywania jej przed całym światem, który i tak nie zobaczy ani jej, ani mnie.
Mój mąż od razu się rozpromienił, ciesząc się moją, nazwijmy to uległością, niech raz na jakiś czas będzie po jego myśli, wtedy oboje poczujemy się lepiej.
O dziwo Sorey sam chwycił moją dłoń, ciągnąc w stronę wyjścia z zamku, niesamowite ile mu dało moje posłuszeństwo i widoczna na mojej szyi obroża, która wciąż na niej wisiała.
Uśmiechnąłem się łagodnie, ciesząc widoczną poprawą nastroju mojego męża, posłusznie podążając przy jego boku, nie martwiąc się już obrożą, skupiając całkowicie na kontrolowaniu swojej zazdrości, która może przypadkiem się aktywować, a tego bym już nie chciał.
Spacerowaliśmy po mieście, rozmawiając ze sobą o rzeczach trywialnych, nie wiele potrzebując, by dobrze czuć się w swoim towarzystwie w końcu, gdy dwie osoby się kochają, nie wiele im do szczęścia trzeba.
Rozbawiony patrzyłem na człowieka, którego tak kochałem, a który w tej chwili udawał obrażonego, cały Sorey niby mężczyzna a w głowie nadal dziecko.
- Sorey? - Nagle nasze telepatyczne przepychanki słowne zostały przerwane a wszystko to zasługa chłopaka, który do nas podszedł.
- Roscoe? Roscoe, cieszę się, że cię widzę - Mojemu mężowi od razu poprawił się nastrój.
- Miałeś dać znać, jak wrócisz, pamiętasz? - W głosie chłopaka dało się usłyszeć lekką pretensję, której chyba nie to końca zrozumiałem w końcu to nie wina Soreya, że zaatakowała go bestia o której... No tak ten chłopak nie wie, bo niby skąd by miał.
- Wybacz, miałem drobny wypadek, który utrudnił wiele spraw, uniemożliwiając jeszcze więcej - Sorey wyjaśnił swojemu, no i właśnie kim jest ten człowiek? Kolega z dawnych lat? Przyjaciel? Ktoś jeszcze bliższy? Miło by było się dowiedzieć, kim jest ów nieznajomy.
Chłopak kiwnął delikatnie głową, unosząc swój wzrok, kierując go na mnie, zachowując się trochę tak, jakby mnie wiedział, ale to niemożliwe prawda?
- A to kto? - Zamarłem, zdając sobie sprawę, że ten człowiek mnie widzi, naprawdę mnie widzi. I teraz nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
- O kim mówisz? - Sorey w pierwszej chwili nie zrozumiał pytania Roscoe, podążając za nim swoim wzrokiem, w parę chwil zaczynając rozumiejąc, o kogo pyta chłopak. - Ty go widzisz? - Zaskoczenie mojego męża było ogromne, co w żadnym wypadku mnie nie dziwiło, ja sam nie rozumiałem co się tu dzieje i dlaczego on mnie widzi.
- A czemu miałbym go nie widzieć? - Roscoe pogubiłem się w tym bardziej niż my, wyglądając na lekko zmieszanego.
Sorey wzdychając cicho, zaczął tłumaczyć chłopakowi, kim jestem i skąd ta dziwna niezrozumiała dla niego reakcja z naszej strony a może bardziej ze strony mojego męża, ja i tak nie zwracam uwagi na ludzi, a on nie był wyjątkiem.
- Żartujesz sobie ze mnie? - Chłopak zaśmiał się, klepiąc Soreya po ramieniu, najwidoczniej naprawdę wierząc, że to żart. - Nie, ty mówisz poważnie - Dodał po chwili zauważając, że mój mąż wcale się nie śmieje. - Więc tylko wybrani widzą anioły?..
- Nie do końca wybrania po prostu wierzący - Rozglądając się dokoła, przestałem słychać ich rozmowy, rozmyślając o tym, kim jest ten człowiek, znał imię mojego męża, więc musiał mieć z nim jakąś styczność wcześniej... To ciekawe.
- Super, miło mi cię poznać jestem Roscoe - Wyciągnął w moją stronę rękę, uśmiechając się do mnie radośnie, czym lekko mnie zaskoczył, nie chciałem dotykać jego ręki czy witać się w taki lub inny sposób samo dzień dobry wystarczy. - Sorey czy on mnie słyszy? - Chłopak zmartwił się najwidoczniej brakiem mojej reakcji na jego wypowiedzi i wyciągniętą w moją stronę dłoń.
- Słyszy, słyszy, jest tylko odrobinkę nieśmiały, no już Miki przywitaj się - Mój mąż stanął za mną, chwytając moją dłoń, którą wyciągnął w stronę chłopaka, pozwalając mu ja uścisnąć.
- Dzień dobry - Wydumałem, uciekając od niego wzrokiem, właśnie coś sobie uświadamiając, ten chłopak widzi mnie, więc widzi i moją obrożę, rany, jaka to krępująca sytuacja. - Ludzie dziwnie na was patrzą - Dodałem, dostrzegając te dziwne spojrzenia kierowane w ich stronę, w końcu gadają z duchem tak jakby.
- To z twojego powodu? - Roscoe wciąż chyba nie potrafił zrozumieć, co jest grane w tej chwili.
- Prawdopodobnie - Jak zwykle zachowywałem dystans, nic nie miałem do tego gościa, ale to nie zmienia tego, że nie ufam ludziom.
- Zawsze jesteś taki wygadany? - Na to pytanie wzruszyłem ramionami, nie mając potrzeby ani ochoty, by na to odpowiadać. Mój mąż szturchnął mnie w ramię zwracającą mi tym samym uwagę na moje zachowanie. O rany, ale się mnie uczepił.
- Mikleo nie jest osobą lubiącą dużo mówić woli słuchać - Z powodu braku mojego odzewu mój mąż odezwał się za mnie, starając się wytłumaczyć moje aspołeczne zachowanie.
- To nic, nie ma się czym przejmować, na pewno trochę go rozerwiemy, co teraz robicie? Może pójdziemy się napić i pogadać, odkąd się rozstaliśmy, nie mieliśmy za wiele okazji porozmawiać - Więc był byłym mojego męża, świetnie to na pewno powoduje, że lubię go jeszcze bardziej.
- To doskonały pomysł dobrze nam to zrobi prawda Mikleo? - Słysząc słowa męża, westchnąłem cicho, uśmiechając się do niego delikatnie.
- To dobry pomysł, trochę się rozerwiesz i powspominasz stare dobre czasy - Przyznałem racje mężowi. Chcąc, aby się trochę rozerwał, ostatnio spędza czas tylko ze mną, a mógłby z innymi ludźmi.
- Czekaj a ty? - Zaskoczony zwrócił na mnie uwagę, nie do końca mnie rozumiejąc.
- Ja wrócę do zamku, trochę zaczyna mnie boleć głowa - Przyznałem, nie chcąc iść z nimi, ufam mężowi, więc nie muszę go kontrolować, tego jestem pewien.
- Mam pójść z tobą? - Sorey jak zawsze za bardzo się mną przyjmował, nie myśląc o sobie, a przecież powinien to zrobić.
~ Nie, nie musisz, baw się dobrze i nie wracaj za późno, żebym się nie martwił o ciebie - Poprosiłem, tym razem wysyłając mu swoją myśl. - Do widzenia - Pożegnałem się z chłopakiem, wracając do zamku, nie czując się z tym aż tak źle. W końcu zostawiłem go w chyba dobrych rękach, które mam nadzieję, nie będą aż nad zbyt dobre to mój mąż i niech o tym nie zapomina, nawet jeśli tego nie wie, w końcu niewiedza go nie usprawiedliwia czy coś takiego. Zresztą ufam mojemu mężowi. Wiem, że mnie nie zdradzi nie on, nie pod tą postacią..
<Mężu najdroższy? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz