Uśmiechnąłem się delikatnie na jego słowa zastanawiając się, czy powinienem mu powiedzieć czy może jednak jeszcze poczekać. Gdyby okoliczności były inne, pewnie potrzymałbym go jeszcze w tej niepewności, ale skoro miał się zastanawiać nad tym w pracy, to chyba lepiej będzie, jak mu to powiem. Najważniejsze, aby pozostał w niej w pełni skupiony, by znowu nie został ranny, to jest ostatnia rzecz, której pragnąłem.
- Po prostu dostałem od ciebie taki prezent na urodziny, o jaki cię prosiłem, to wszystko – wyjaśniłem mu, nie przestając się uśmiechać. Po wczorajszym dniu trzymał mnie bardzo dobry humor i nie zamierzałem tego ukrywać. Co prawda, byłby jeszcze lepszy, gdyby mój narzeczony nie musiał iść do tej pracy, ale doskonale wiedziałem, że nie przekonam go do zmiany profesji.
- Urodziny...? – powtórzył za mną, marszcząc brwi, jakby się nad czymś mocno zastanawiał. – Miałeś wczoraj urodziny i nic mi nie powiedziałeś? – spytał, a ja wychwyciłem żal w jego głosie.
- Nie chciałem, abyś robił z tego jakieś wielkie święto – wyjaśniłem i niemal od razu zauważyłem w jego oczach oburzenie. Wyczułem, jak Taiki chciał ze mną dyskutować, dlatego musiałem zareagować, nim pogrążymy się w dyskusji, przez którą jeszcze się spóźni. – Nie, żeby coś, ale nie powinieneś iść do pracy?
- Nie mogę uwierzyć, że nie powiedziałeś mi o swoich urodzinach – burknął, ignorując moje pytanie. Odniosłem nawet wrażenie, że się na mnie obraził, co przecież było niedorzeczne, jak można się obrazić za taką głupotę? Chyba, że to jest zwyczajny foch, który będzie trwał jakieś pięć minut i zaraz mu minie.
- A czy gdybyś wiedział o tym, inaczej spędzilibyśmy wczorajszy dzień? – spytałem, patrząc na niego z uwagą.
- Oczywiście, że tak...
- Właśnie – przerwałem mu, wchodząc w słowo i chwytając jego dłonie. – A ja bardzo chciałem spędzić ten dzień po raz pierwszy właśnie w taki zwyczajny sposób. I jeżeli chcesz mi jeszcze sprawić jakiś prezent, to bardzo proszę, wróć do mnie cały i zdrowy – dodałem, stając na palcach, by móc ucałować go w linię szczęki, bo dotąd właśnie dosięgałem. Pewnie gdyby Taiki był choć ociupinkę przygarbiony, byłoby mi nieco łatwiej, albo gdybym był nieco wyższy... nadal mam cichutką nadzieję, że jeszcze uda mi się podrosnąć, chociaż troszeczkę.
- Na pewno wrócę, tym nie musisz się przejmować – odpowiedział, cicho wzdychając i całując mnie w czoło. – Do zobaczenia wieczorem – dodał, czochrając moje włosy i wychodząc z domu, pozostawiając mnie samego. Znaczy, niedosłownie samego, w domu były jeszcze zwierzaki, pani Kato i Shingo. Albo i go nie było. Nie miałem pewności.
Zmartwiony tym, że Taiki’emu znowu coś się złego przydarzy, wróciłem do kuchni, by posprzątać po naszym wspólnym śniadaniu. Później chciałem jeszcze na moment położyć się do łóżka, bo pora była jeszcze wczesna, ale nie pozwolił mi na to domagający się spaceru Koda. Nie chcąc, by obudził śpiący dom, szybko przebrałem się w coś bardziej stosownego i wygodnego, po czym jego jak i Vivi na małą przebieżkę. Kiedy wróciłem, było już całkiem jasno i kładzenie się do łóżka nie miało żadnego sensu. Ponieważ, że ciocia chłopaków niedawno wstała, postanowiłem jej przygotować śniadanie. Kobieta była mi bardzo wdzięczna za ten drobny gest, co mim zdaniem było lekką przesadą, w końcu było to tylko zwykłe śniadanie, a nie coś wyjątkowo specjalnego.
Chwilę porozmawiałem z kobietą, nim ta również wyszła do pracy. Który już to był miesiąc ciąży, czwarty? Piąty? Gdzieś coś około tego. To już dosyć długo, a nie za bardzo było tego po niej widać. Ukrywała większy brzuch pod ubraniami i to bardzo skutecznie, chcąc pewnie jak najdłużej chodzić do pracy. Nie byłem pewien, czy to jest taki doskonały pomysł, pamiętam, że kiedy mama była w ciąży to dużo wypoczywała, co mnie jako małego dzieciaka z początku cieszyło, ponieważ wtedy miała troszkę czasu dla mnie i dawała mi troszkę więcej atencji niż zazwyczaj. Ale, im bliżej było porodu, tym tata częściej bywał w domu. Wydaje mi się, że pani Kato powinna więcej wypoczywać. Nie chciałbym, aby coś stało się jej czy dziecku.
Podczas mojego drugiego sprzątania kuchni tego dnia usłyszałem ciche trzaśnięcie drzwi. Zmarszczyłem brwi na ten dźwięk, ponieważ nie miałem pojęcia, kto mógłby to być. Pani Kato już dawno wyszła, nie mówiąc już o Taikim, a więc z tego wynikało, że to mógł być tylko Shingo, którego o obecności w domu nie miałem pewności.
- Mój boże – wymamrotałem zaskoczony i przerażony, kiedy chłopak wszedł do kuchni. Jego ubrania były poszarpane i zakrwawione, twarz poobijana i pokaleczona, a on sam sprawiał wrażenie, jakby ledwo trzymał się na nogach. – Co ci się stało? – spytałem, natychmiast odrzucając gdzieś w bok ściereczkę, którą przecierałem kurze i skierowałem się do szafki, w której mieściła się apteczka. Co jak co, ale nie mogłem go przecież zostawić samego sobie.
- Nic takiego. Po prostu zarobiłem trochę pieniędzy, mamy w końcu jakieś problemy finansowe – kiedy tylko to powiedział, rzucił na stół pokaźną sakiewkę pełną złotych monet, która wdzięcznie zadźwięczała. W jaki sposób on je zarobił...?
- Czekaj, gdzie ty idziesz? Rany ci muszę opatrzyć – odpowiedziałem, chwytając go za nadgarstek i ciągnąc go w stronę krzesła. Nie mogłem przecież w taki stanie puścić go do pokoju.
Ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu Shingo nie stawiał oporu. Grzecznie usiadł na krześle i pozwalał mi na oczyszczenie oraz opatrzenie ran, od czasu do czasu cicho sycząc z bólu. Domyślałem się, że mogło go szczypać i to bardzo, dlatego starałem się wszystko robić w miarę możliwe jak najdelikatniej. Pewnie czułbym się nieco pewniej, gdyby nie wpatrywał się we mnie tak intensywnym spojrzeniem...
- W jaki sposób tak właściwie zarobiłeś te pieniądze? – spytałem, kiedy jego twarz była już całkowicie opatrzona, a zabraniem się za jego dłonie. Jego kostki były obdarte aż do krwi, jakby się z kimś bił. Czy to właśnie w ten sposób zarobił pieniądze?
- To nie jest ważne – bąknął, odwracając ode mnie wzrok.
- Walczyłeś za pieniądze, prawda? – spytałem, a kiedy otrzymałem twierdzącą odpowiedź w postaci kiwnięcia głową, westchnąłem cicho. Czy wszyscy mężczyźni w tej rodzinie muszą tak ryzykować? Najpierw Taiki decyduje się ryzykować własne zdrowie i życie, broniąc całkowicie obcej rodziny, a teraz jego brat zaczyna walczyć z niebezpiecznymi ludźmi... czy ich ojciec również postępował w podobny sposób? Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było, po kimś musieli to odziedziczyć.
- Nie mów o tym Taiki’emu, nie byłby zadowolony – poprosił cicho po krótkiej chwili milczenia.
- Wybacz, ale nie wydaje mi się, aby było to możliwe. Wolałbym być jak najbardziej szczery z Taikim – odpowiedziałem, zaczynając owijać mu kostki bandażem, by jeszcze bardziej ich nie podrażnił.
- Nie proszę cię o to, abyś go okłamywał, tylko nie wspominał o tym, skąd mam pieniądze – wyjaśnił, a ja nie byłem pewien, czy powinienem się na to zgodzić. To chyba nadal było oszukiwanie... albo i nie? Nie wiem, ale dla mnie to nadal było lekkie oszustwo, a ja Taiki’ego nie chciałem oszukiwać.
- Nie zrobię tego pod warunkiem, że obiecasz mi, że już więcej nie będziesz pracował w ten sposób – powiedziałem w końcu, odwracając się po sakwę z pieniędzmi, którą zaraz mu podałem. – A to dasz mu sam. Albo twojej cioci, bo ja nie mam pojęcia, co z tym zrobić.
- Czyli się o mnie martwisz. To całkiem urocze – odpowiedział, delikatnie się uśmiechając.
- Martwi mnie każda dziejąca się krzywda. Nie chcę także, aby Taiki musiał przeżywać twoją stratę raz jeszcze – wyjaśniłem nie chcąc, by sobie za wiele wyobrażał.
Shingo pokiwał głową, chyba zgadzając się na moją propozycję, za co byłem mu wdzięczny. Bardzo nie chciałem w jakikolwiek sposób oszukiwać mojego narzeczonego. Poprosiłem go, by zdjął swoje ubrania i odłożył je do prania, a następnie by położył się odpocząć.
Resztę dnia spędziłem bardzo produktywnie. Musiałem w końcu zrobić pranie, wywiesić je, później je jeszcze ładnie poskładać, nie wspominając już o ogarnięciu domu i przygotowaniu obiadu. Znaczy, może tego wszystkiego nie musiałem robić, nikt mi nie kazał niczego robić, ale chciałem w jakiś sposób cioci Taiki’ego. Przecież gdyby kobieta musiała robić to wszystko sama, to by się zamęczyła, zwłaszcza w taki gorąc. Cieszyłem się, że chociaż w taki sposób mogłem im wszystkim pomóc, chociaż i tak miałem wrażenie, że robię bardzo niewiele.
Wieczorem, kiedy wszyscy w domu spali, ja siedziałem na schodach i czekałem na Taiki’ego, martwiąc się z sekundy na sekundę coraz to bardziej. Co, jeżeli i jemu się coś stało? Przecież nigdy nie wracał tak późno, a jeszcze w dodatku dzisiaj wyszedł wcześniej do pracy, czyli oznaczało, że powinien wrócić równie wcześnie, prawda? Więc czemu się tak spóźniał? Coś musiało się mu stać, znowu był atak i musiał przyjąć na siebie obrażenia...
Dźwięk otwieranych drzwi był dla mnie niczym zbawienie. Od razu zerwałem się ze schodów i podążyłem do korytarza, starając się zachować spokój, by Taiki nie zauważył, że się bardzo zamartwiałem. Nade mną unosiła się niewielka kulka energii skutecznie oświetlająca pomieszczenie, którą przywołałem, by nie siedzieć samemu w ciemności, za którymi nie przepadałem, chociaż od śmierci taty nie korzystałem z tej umiejętności bojąc się, że już nie potrafię panować nawet nad tak małymi rzeczami i że znowu kogoś krzywdzę. Dopiero od niedawna zacząłem jako tako korzystać ze swoich mocy, chociaż trochę minęło, nim pokonałem tę barierę.
- Dobry wieczór – odezwałem się do mojego narzeczonego, uśmiechając się do niego promiennie, bardzo ciesząc się z jego bezpiecznego powrotu. Fakt, czuć było na nim ten okropny i lekko odrzucający dziewczęcy zapach, ale nie wyczułem za to zapachu krwi, czyli nie był ranny, co było przecież najważniejsze, a przez to, że Shingo wrócił ranny do domu, zacząłem się bać i o niego. Zresztą, to już takie ważne nie było, Taiki wrócił późno, ale jest cały i zdrowy, na tym powinienem być w tym momencie skupiony. – Troszkę późno dzisiaj wróciłeś, coś się stało? – spytałem niby od niechcenia, ale w rzeczywistości bardzo mnie ta sprawa ciekawiła.
<Taiki? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz