Nie miałem za wielkiej ochoty na wyjście do ludzi. Nie za bardzo odczuwałem potrzeby, aby widywać kogokolwiek poza moim mężem, on mi w zupełności wystarczał. A jakbym zapragnął innego towarzystwa, to zawsze mogłem odwiedzić Alishę. Znaczy, może nie zawsze, ponieważ jako królowa miała bardzo wiele obowiązków, w których, jeżeli mogłem, oczywiście jej pomagałem.
- A może nie? – wymruczałem, wtulając się mocniej w jego ciało. Poza tym, to był całkiem intensywny poranek i byłem nieco zmęczony, do czego miałem prawo, a przynajmniej tak mi się wydawało. W końcu doskonale dopilnowałem tego, aby mój aniołek czul się dobrze. Nawet on sam wydawał się być zmęczony, co wziąłem za dobry znak. Jako Serafin miał znacznie lepszą kondycję, a jednak jakoś udało mi się go zmęczyć, co takie łatwe nie było. Chyba mogłem być z siebie dumny, to było nie lada osiągnięcie.
- Jesteś człowiekiem i potrzebujesz towarzystwa innych ludzi, to jest naturalne – odpowiedział, nie przestając bawić się moimi włosami.
- Właściwie, to nie czuję, abym tego potrzebował, ty mi w zupełności wystarczasz – odparłem, naprawdę tak uważając. Faktycznie, kiedyś lubiłem towarzystwo ludzi, i to bardzo, mój biedny Miki musiał mnie odciągać, ponieważ potrafiłem bardzo długo rozmawiać z nieznajomymi o bardzo trywialnych rzeczach, czego on nie cierpiał. Po tym, jak mój mąż umarł, zacząłem stronić od wszelkiego towarzystwa i jakoś to mi zostało do tej pory, tylko z tą różnicą, że nie jestem aż tak zrzędliwy. Albo tak mi się przynajmniej wydawało.
- Nie jestem widoczny dla ludzi i przez to mogą cię brać za wariata – kontynuował, nie zamierzając odpuścić. Byłem zaskoczony, jak bardzo Mikleo chciał wyjść do ludzi, przecież nie przepadał za nimi i ja doskonale o tym wiem. Dodatkowo był strasznie o mnie zazdrosny, co było przecież całkowicie bezsensu, i to z dwóch bardzo konkretnych powodów. Po pierwsze, nie jestem na tyle atrakcyjny, aby ktokolwiek chciał mnie poderwać, a po drugie nigdy nie spojrzałbym na kogokolwiek w taki sposób, w jaki patrzyłem na mojego męża.
- Nie wierzę, że to właśnie ty próbujesz mnie przekonać do wyjścia do ludzi – powiedziałem, cicho wzdychając. Skoro moja mała owieczka zwraca na to uwagę, to znaczy, że coś musi być nie tak.
- Też w to nie wierzę, ale nie wytrzymuję już siedzenia w czterech ścianach – wyjaśnił mi, uśmiechając się do mnie słodziutko.
- Czyli masz mnie już dosyć? – spytałem, unosząc do góry jedną brew. Chciałem się z nim tylko odrobinkę podrażnić, doskonale wiedziałem, że nie miał tego na myśli... a może jednak już faktycznie miał mnie dosyć...? W ostatnim czasie spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Co prawda, podczas takich chwil często nie byliśmy sami, często towarzyszył nam Yuki, czasem nawet Lailah czy Alisha, ale Mikleo nigdy nie narzekał, a kiedy widziałem, że już ma dosyć tego całego towarzystwa, to wkraczałem do akcji.
- Tak, dlatego muszę wyjść do innych ludzi, by zacząć mieć dosyć ich, a nie ciebie – powiedział z zadziornym uśmieszkiem i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, który zakończył delikatnie gryząc moją dolną wargę.
- Bardzo śmieszne – burknąłem, napuszając policzki. Ja się martwię o niego i o jego samopoczucie, a ten sobie ze mnie żartuje. No dobrze, na początku chciałem się z nim podrażnić, ale później faktycznie zacząłem się zastanawiać, czy to nie we mnie leży problem.
- No to skoro wszystko już wiadome, to możemy się już zbierać – odpowiedział energicznie, podnosząc się z łóżka, a zmęczenie u niego zniknęło, jakby go nigdy nie było.
Westchnąłem cicho, jeszcze przez kilka minut leżąc w łóżku. Nie miałem za bardzo ochoty na wychodzenie, bo i po co? Tak, wiem, też miałem już dosyć i gdzieś bym wyszedł, ale nie znaczyło to, że chciałem wyjść do ludzi. W sumie, może to najwyższa pora, aby ruszyć w dalszą drogę. Może nie zaraz teraz, ale po naszej wspólnej wyprawie z Mikleo? Siedzimy na głowie Alishy już całkiem długi czas, chyba pora troszkę ją odciążyć. Ze mną i moim nieszczęsnym ramieniem już było lepiej, Mikleo też czuł się dobrze, więc co nas tu trzyma? Świat jest duży, a ja chciałbym zwiedzić go jak najwięcej wraz z moimi najbliższymi, zwłaszcza, że nie mam nieskończenie wiele czasu, w przeciwieństwie do mnie. Ale nad tym jeszcze pomyślę, pierwsza w kolejce jest nasza wyprawa tylko we dwójkę i na tym powinienem się skupić. Albo nie, najpierw powinienem się skupić na tym, aby wstać z łóżka, ale tak bardzo mi się nie chciało...
Zauważając, że mój mąż już jest gotowy, z niechęcią podniosłem się do siadu, poprawiając swoje spodnie i zapinając swoją koszulę. Byłem pod wrażeniem, że tak bardzo mu się chciało wyjść, ale jeżeli faktycznie właśnie tego chciał, to chyba muszę się przełamać i sprawić mu tę przyjemność, już po raz któryś tego dnia. Trochę leniwie i niezbyt spiesznie skierowałem się do łazienki, by tam się ogarnąć, nie mogłem przecież wyjść do ludzi tak nieogarnięty, trzeba było zachować jakieś pozory. Miałem zamiar tylko przemyć twarz i się ogolić, a to dużo czasu nie zajmuje.
- Po co zakładasz tę chustę? – spytałem mojego męża, kiedy wyszedłem z łazienki.
- Żeby nikt nie zauważył obroży – odpowiedział, patrząc na mnie jak na idiotę. Niewiele sobie z tego robiąc, podszedłem do niego, by zaraz położyć dłonie na jego biodrach.
- Nikt nie zauważy ani jej, ani ciebie. Poza mną, a ja lubię cię podziwiać w tej obroży – wymruczałem mu wprost do ucha, po czym podgryzłem jego płatek, nie za mocno oczywiście, nie chciałem sprawić mu żadnego bólu. – Więc jak? – spytałem, odsuwając się od niego, by móc na niego spojrzeć. Mnie by taki układ bardzo pasował, przecież ludzie nie potrafią go dostrzec, a ja tak, więc nic złego by się nie stało, jeżeli nie zawiąże chusty, no i ja miałbym odrobinkę lepszy humor. Dzięki temu nasz mały wypad na miasto byłby nieco milszy.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz