Pełen energii do życia i radości gotowy do wyjścia starałem się cierpliwie czekać na męża, który mimo wszystko ociągał się, nie mając takiej motywacji do wyjścia co ja. Czego w ogóle nie rozumiałem, na dworze było ciepło, ale nie gorąco po prostu ciepło, dzięki czemu mój mąż nie będzie marznąć a ja umierać z gorąca jeden plus za to największy plus.
- Sorey! - Jęknąłem jak małe dziecko chcące już iść na dwór, ileż też można czekać, przecież ja tu zaraz oszaleje z nudów.
- Sekunda zaraz wyjdziemy - Zapewnił, zapinając pasek ze spodni, robiąc to najszybciej, jak pewnie mógł, chociaż gdyby chciał, mógłby zrobić to jeszcze szybciej, jestem tego pewien.
- Sekunda już dawno minęła - Niezadowolony z długiego zmuszania mnie do czekania położyłem się na łóżku, licząc w głowie sekundę po sekundzie, zastanawiając się jak długo mam jeszcze czekać.
- Jestem gotowy - Odezwał się po chwili, chcąc zwrócić moją uwagę, gdy mi tak naprawdę odechciało się już wyjść.
- Teraz to już mi się nie chcę - Fuknąłem, niby to na niego obrażony co w rzeczywistości nie miało miejsca, nie byłem ani obrażony, ani zły i tak naprawdę wciąż chciałem wyjścia z zamku na spacer, jednakże nikt nie powiedział, że nie mogę mężowi na złość troszeczkę zrobić.
- No już, już nie obrażaj się, proszę i chodźmy na ten spacer - Zaczął, podchodząc do mnie, by chwycić moją dłoń, którą lekko ucałował. - Oczywiście, jeśli jednak postanowisz zostać, pójdę sam i kto wie, może spotkam kogoś, kto zechce mi potowarzyszyć - Zadziałało, natychmiastowo w końcu nie chciałem, aby mój mąż chodził z innymi. To znaczy. Chciałem, aby miał kontakty międzyludzkie, ale nie dziś nie teraz gdy sam nie wiem, co robię i jak szybko zmienię zdanie odnośnie różnych spraw.
- Nie, już idę - Odparłem, wstając szybko z łóżka, aby wyjść wraz z moim mężem z zamku, tak jak sam na początku chciałem, spacerując po mieście, wśród ludzi zajętych swoimi sprawami niezwracającymi uwagi na to, co dzieje się wokół nich.
- Nad czym tak intensywnie myślisz? - Głos mojego męża na chwilę wyrwał mnie z sideł zadumania, zmuszając do podjęcia konwersacji, którą nawet lubiłem pod warunkiem, że miałem na nią ochotę.
- Myślę o tym, ile ludzie tracą, żyjąc w ciągłym biegu, nie dostrzegając piękna znajdującego się wokół nich - Wyjaśniłem, w tym samym momencie dostrzegając byłego partnera mojego męża idącego w naszą stronę.
- Cześć Sorey, cześć Mikleo - Przywitał się z nami, uśmiechając do nas ciepło.
- Cześć Roscoe - Sorey równie przyjaźnie przywitał się z chłopakiem, gdy ja kiwnąłem jedynie głową, nie okazując żadnych dodatkowych emocji prócz zniecierpliwienia.
- Jak zawsze wygadany - Zwrócił uwagę na moje obojętne zachowanie w stosunku do niego które nie było niczym nadzwyczajnym, po prostu taki już jestem i tyle, ludzie mnie w większości przypadkach po prostu nie interesują.
Nie skupiając się za bardzo na przybyłym do nas chłopaku, chciałem już ruszyć dalej i pewnie bym to zrobił, gdyby Sorey nie złapał mnie za rękę, uniemożliwiając mi odejście od niego.
Niezadowolony z jego czynu napuszyłem policzki, nie chcąc czekać, przecież mieliśmy spacerować, a nie marnować czas na stanie.
~ No chodźmy - Burknąłem w myślach, pośpieszając męża, nie chcąc tracić czasu na czekanie i rozmowy.
~ Zaczekaj chwilę - Odpowiedź Soreya nie spodobała mi się jeszcze bardziej, nie chcę czekać ani sekundy dłużej.
Niezadowolony stałem w miejscu, dzielnie znosząc tę straszną nudę, która mnie dobijała.
- Strasznie niecierpliwy, zawsze tak ma? - Słuchałem ich rozmowy, irytując się jeszcze bardziej, w końcu rozmawiali o mnie, a ja nie chciałem rozmawiać o sobie.
- Nie, dziś ma po prostu gorszy dzień - Wyjaśnił mój mąż, zerkając w moją stronę. - Wybacz Roscoe, musimy już iść - Na te słowa nawet się uśmiechnąłem, nareszcie nie chciałem tracić czasu, a już na pewno nie z nim, nie dziś.
- Jasne, rozumiem do następnego - Pożegnał się z nami, idąc w swoją stronę, pozwalając nam tym samym wrócić do naszego spaceru, który zakończył się godzinę później na powrocie do zamku, w którym przyjemnie spędziliśmy resztę dnia na przyjemnościach tych bardziej fizycznych.
Następnego dnia obudziłem się późnym popołudniem bez mojego męża, który najwidoczniej gdzieś poszedł, pozostawiając mnie samego, tak w sumie to śpiącego więc nie mogłem mieć do niego o nic pretensji, tak jakbym w ogóle miał je mieć.
Zaspany rozciągnąłem się leniwie, wyciągając rękę w stronę położonej na łóżku koszuli mojego męża, musiałem w końcu czymś zakryć swoje ciało tak lubianą przeze mnie koszulą męża.
Wzdychając cicho z powodu zmarnowania, prawie że całego dnia wstałem z łóżka, idąc do łazienki, gdzie postanowiłem wziąć kąpiel, nie za ciepłą nie za zimną relaksując się po wczorajszym męczącym dla mnie dniu, nie tylko zresztą dla mnie, mój mąż również musiał zostać wymęczony przez moją osobę, trochę mi go szkoda, bo chodź, nie do końca wiem, jak potrafię się zachowywać podczas pełni, to przynajmniej podejrzewam, jak to jest, gdy jestem tak strasznie niecierpliwy.
Zrelaksowany zamknąłem oczy, wyłączając się na chwilę, myśląc o wielu ważnych dla mnie sprawach, na ziemię wracając, dopiero gdy poczułem usta mojego męża na tych należących do mnie.
- Cześć słoneczko jak się czujesz? - Otworzyłem oczy, pełen rodności słysząc słowa mojego męża.
- Cześć, ja czuje się bardzo dobrze a ty? Mocno dałem ci wczoraj w kość? - Spytałem, zmartwiony trochę tym jak mogłem się zachować wczorajszego dnia, męcząc męża, który cierpliwie musiał mnie znosić, gdy ja pewnie nic mu nie ułatwiałem.
<Paterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz