Nie za bardzo spodobał mi się gest, jaki wykonał mój mąż, czemu musiał zdjąć tę obrożę? Przecież Roscoe już go widział w obroży, więc to całkowicie nic nie zmienia. Obrożę miał zdjąć tylko i wyłącznie azylu, na terenach bronionych przez dziadka, co całkowicie rozumiałem, ale teraz...? Rozumiem, mógł się czuć niezręcznie, ale zawsze mógł użyć chusty, czyli to, co robił do tej pory.
- Przecież to nic nie zmieni, Roscoe i tak już ją zauważył, więc nie musisz jej już ukrywać – zauważyłem, podchodząc do niego i kładąc dłonie na jego biodrach.
- Zmieni, da mi komfort psychiczny – odparł, oddając mi pasek. Westchnąłem cicho niezadowolony, musząc się z tym pogodzić. Jeżeli Mikleo lepiej będzie się czuł bez niej, to niechaj mu będzie, jakoś to przeboleję. Te widoczne malinki na jego karku są dla mnie wystarczającym zamiennikiem.
- Ale kiedy tylko wyjdziemy, założysz ją z powrotem, prawda? – wymruczałem mu do ucha i nawet nie czekając na jego odpowiedź zacząłem schodzić pocałunkami w dół jego szyi, zostawiając kilka czerwonych śladów. Te były jeszcze lepiej widoczne niż tamte na karku, a przecież o to mi chodziło. Chciałem, aby było doskonale widoczne to, że Mikleo należy tylko i wyłącznie do mnie. Do tej pory znakiem tego była ta cudowna obroża, ale skoro moja owieczka postanowiła zdjąć obrożę, to muszę pozostawić inny, równie widoczny znak.
- Oczywiście, inaczej sobie tego nie wyobrażałem – odpowiedział, odsuwając mnie od siebie. – Gotowy? – spytał odwracając się z powrotem do lustra. – Sorey!
- Tak? – uśmiechnąłem się do niego niewinnie, udając że nie mam pojęcia, o co mu chodzi.
- Nie przesadziłeś przypadkiem? – dopytał, podziwiając moje dzieło. Czy ja już wspominałem, że czerwone malinki wyglądają cudownie na jego bladej skórze? Sobie samemu pewnie tak, i to niejednokrotnie, ale Mikleo jeszcze nie. Chyba muszę to nadrobić.
- Nie. Jak dla mnie wyglądasz cudownie – odpowiedziałem, uśmiechając się do niego słodko. – Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, tak, jestem gotowy i możemy iść.
Mój mąż nie odpowiedział, a jedynie cicho westchnął, chyba godząc się z całą tą sytuacją. Jak dla mnie za bardzo się przejmuje całym tym spotkaniem, przecież nie jest to nic uroczystego, a jedynie przyjacielskie spotkanie. Roscoe po prostu chce go lepiej poznać, jest bardzo ciekawy jego osoby, co jest całkowicie naturalne. Nie na co dzień widzi się Serafina, i to w dodatku tak cudownego i niesamowitego, jakim jest Mikleo.
Chwyciłem dłoń mojego aniołka i wyszliśmy z pokoju; ja w bardzo dobrym humorze, a mój mąż chyba niekoniecznie. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego Mikleo czuje taką niechęć, Roscoe nie zrobił niczego, aby to czuł. Faktycznie, ja zachowywałem się podobnie, jeżeli chodziło o Rachel, ale sprawa z Rachel była zupełnie inna. Ona chciała mi go odebrać, by użyć jego krwi do wzmocnienia swojego brata, który nieomal po raz drugi zabił Mikleo... Roscoe taki nie jest. To dobry człowiek, w przeciwieństwie do mnie. I jestem pewien, że Mikleo to dostrzeże i go polubi. Niepotrzebnie się tak wzbrania przed tym spotkaniem, powinien być bardziej optymistycznie nastawiony. Tyle dobrego, że nie jest zazdrosny, chociaż muszę przyznać ze sobą samym, że nie doszedł do poprawnego wniosku. Nie zerwaliśmy, ponieważ było coś nie tak, w rzeczywistości się bardzo dobrze ze sobą dogadywaliśmy, musieliśmy zerwać z powodu tego, że ja musiałem ruszać dalej z moją rodziną, a Roscoe musiał zostać w swojej wiosce. Nie mam pojęcia, jak potoczyłby się nasz związek, gdybym został, ale absolutnie tego nie żałuję. Teraz jestem z Mikleo, którego kocham nad życie i który daje mi wielkie szczęście, chociaż ja pewnie nie daję mu tyle szczęścia, co on mi, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
- Sorey, mam tylko jedną prośbę. Nie siedźmy za długo – powiedział Mikleo, kiedy wyszliśmy na miasto.
- Czemu? Coś się dzieje? – spytałem zerkając na niego kątem oka. Mówi tak, ponieważ nie ma ochoty czy może chodzi o coś innego? Oczywiście, jeżeli nie będzie chciał tam dłużej siedzieć, wyjdziemy, już i tak wiele dla mnie robi, idąc tam ze mną.
- Jutro jest pełnia i nie chcę, byś był zmęczony – wyjaśnił, czym mnie zaskoczył. Już jutro jest pełnia? Kompletnie o tym zapominam i pewnie gdyby Mikleo mi o tym nie przypomniał, nawet bym tego nie zauważył. Po jego dojrzewaniu tak się przyzwyczaiłem do tych jego humorków, że coś takiego nie zrobiłoby mi większej różnicy.
- Masz rację, powinienem jak najwięcej energii zachować na jutro, by móc się tobą dobrze zająć – powiedziałem z uśmiechem, nie widząc w tym żadnego problemu. I tak nie zamierzałem tam siedzieć nie wiadomo ile, tylko godzinkę lub dwie, by Mikleo i Roscoe lepiej się poznali.
- Nie to miałem na myśli, sam sobą potrafię się zająć... – zaczął, ale zaraz mu przerwałem.
- Już raz się sobą zajmowałeś, nie było cię cały dzień i wróciłeś do zamku posiniaczony, zakrwawiony i w podartych ubraniach. Może jednak pozwól mnie się tobą zająć, będzie to zdecydowanie bezpieczniejsze i tańsze – odpowiedziałem, twardo trzymając swojego. Nie ma mowy, abym puścił go w ten dzień samego, zwłaszcza, że nic z tego pamiętać nie będzie. Skąd później będę wiedział, gdzie był, co robił i z kim się bił? Albo, co gorsza, zostanie poważnie ranny i do mnie nie wróci? Nie, nie, nie, nie ma mowy, że jeszcze raz pozwolę mu na taki wyskok.
Reszta drogi do mojego przyjaciela minęła nam w milczeniu, ale w takim przyjemnym milczeniu. Jak dla mnie ten spacer mógłby trwać wiecznie, był w końcu bardzo przyjemny i chłodny wieczór, ale w końcu dotarliśmy na miejsce.
U Roscoe, tak jak obiecałem wcześniej Mikleo, nie spędziliśmy wiele czasu, nieco ponad dwie godziny. Zjedliśmy przepyszną kolację, którą chłopak sam przygotował, i wypiliśmy po lampce wina. Mój mąż w sumie wypił nieco więcej, najwidoczniej z czasów przemiany w człowieka pozostał mu ten smak do tego typu alkoholu, ale nie było to przecież nic złego, w końcu upić się nie mógł... chyba. Nie wiem, nie miałem pojęcia. Później przyszedł czas na rozmowę, ale rozmawialiśmy głównie tylko ja i Roscoe. Mikleo siedział cichutko, a kiedy był o coś pytany, wzruszał ramionami, odburkiwał coś albo odpowiadał jednym, krótkim zdaniem. Dopiero pod koniec zaczął być nieco bardziej rozmowny. Szkoda tylko, że musieliśmy już wychodzić, nie mogliśmy przecież nadużywać gościnności gospodarza, a i też sami musieliśmy odpocząć.
- I co, było tak źle? – spytałem, kiedy zamknąłem drzwi. Na ulicy nie było żadnych osób, więc mogłem sobie pozwolić na drobne czułości.
- Nadal uważam, że moja obecność była niepotrzebna – powiedział, trzymając uparcie swego.
- Nieprawda, bez ciebie byłoby mi smutno – odpowiedziałem, całując go policzek. – Chcesz wracać do zamku? Może jeszcze przejdziemy się na spacer? – spytałem, chcąc poznać jego zdanie. Może i ja miałem ochotę, ale jeżeli Mikleo jest bardzo zmęczony i chce odpocząć przed jutrzejszym dniem, który na pewno będzie dla nas obu bardzo intensywny, to zrozumiem i oczywiście uszanuję. Jego dobro było dla mnie bardzo ważne, jak nie najważniejsze.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz