Kto by się spodziewał, że słoneczny poranek zamieni się w deszcz. Najgorsze było to, że przedpołudnie spędziłem nauczając mych uczniów języka łacińskiego. Ja, który znałem go od długiego czasu, nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak trudno było go załapać, jednak to mnie nie zniechęcało. Przedstawiłem im historię tego języka, a potem z nimi ćwiczyłem, na końcu rozdając karty pracy do dzisiejszej lekcji, które mieli mi oddać na następny dzień.
Po zakończeniu lekcji i uprzątnięciu sali, zbierało się na deszcz. Nie lubiłem być mokry, wtedy ogon ciągnął się po ziemi i brudził (nie raz ktoś mi na niego nadepnął, więc nie mam z tym dobrych wspomnień), uszy leżały na głowie i nieprzyjemnie marzły, wprawiając mnie w ciarki, a zdejmowanie przemokniętych ubrań należało do jednej z nienawidzonych przeze mnie rzeczy. Nic więc dziwnego, że szedłem szybko i po drodze szturchałem ludzi, którzy nie chcieli zejść mi z drogi. Miałem nadzieje, że ominę lunięcie na moją głowę, dlatego też ignorowałem wszystkich popchniętych, którzy odwracali w moją stronę głowy, posyłali rozzłoszczone spojrzenie czy rzucali wyzwiskami pod moim adresem. Jednak i to nie pomogło. Będąc w połowie drogi, zaczęło padać. Rozejrzałem się pospiesznie i zobaczyłem altankę, wystarczyło tylko wbiec po schodach i skryć się pod daszkiem.
Ruszyłem na prawo, prawie potykając się o dziecięcy wózeczek. Przycisnąłem do siebie torbę, która niebezpiecznie machała się na wszystkie strony. Znalazłem się na małym placyku, a po nim postawiłem stopę na pierwszym stopniu. Zacząłem iść do góry, trzymając się mokrej już barierki, kiedy przy moich stopach pojawiła się ciemna książka z obrazkiem pół człowieka, pół kozy. Nie myśląc długo, wziąłem ją w ręce, w końcu nie mogłem pozwolić, by jakiekolwiek dzieło leżało na ziemi i mokło, a potem zostało zdeptane przez nieświadomych ludzi.
Trzymając lekturę w dłoniach, ponowiłem swą wycieczkę do altanki, nieco zwalniając, gdyż stopnie zrobiły się mokre i niebezpieczne. Wtedy zobaczyłem niską (w porównaniu do mnie) dziewczynę, która właśnie zbierała się z ziemi. Zgadywałem, że to do niej należała książka, ale najpierw chciałem stanąć pod dachem, który zaczynał się kilka kroków dalej. Nie marnując czasu, przekroczyłem następne schodki, a potem, kiedy deszcz nie mógł mnie już dosięgnąć, stanąłem naprzeciwko osóbki. Przyjrzałem się dziewczynie, która wystraszyła się na mój widok; przynajmniej odebrałem to jako strach, gdyż natychmiast się odsunęła, jakbym miał jej coś zrobić, a ja tylko chciałem oddać książkę. Miała długie i rude włosy, w tej chwili przylepione do głowy przez deszcz, delikatne rysy oraz duże i niebieskie oczy.
- Nic ci nie jest? - wpierw zapytałem o jej samopoczucie, ponieważ zauważyłem, że z jej nosa leciała krew. Czyli wtedy, gdy zbierała się z posadzki, musiała nieźle uderzyć twarzą. Zdradliwe schodki. W odpowiedzi pokręciła głową, na co przewróciłem oczami. Dziewczynie leciała krew z nosa i utrzymywała, że wszystko w porządku. Czy tak trudno schować dumę do kieszeni? Sięgnąłem ręką do torby.
– To moje, może mi pan to oddać? - usłyszałem pytanie, spojrzałem na nią, wskazywała na książkę, którą trzymałem w dłoniach. Spojrzałem na lekturę i się jej przyjrzałem.
- W Otchłani Szaleństwa – przeczytałem tytuł, ta spojrzała na mnie z innym wyrazem twarzy.
- Potrafi pan to przeczytać? - zapytała zdziwiona, na co pokiwałem głową i oddałem jej przedmiot. Potem wyciągnąłem z kiszeni chusteczkę i ją podałem. Po chwili ją przyjechał i przytknęła do nosa. Biały materiał natychmiast zaczął wsiąkać czerwony kolorek.
- Oczywiście, może to stary język, ale prosty – oznajmiłem. Miałem smykałkę do języków, płynnie mówiłem po łacinie, ale znałem też inne; Śródziemny, Język Elfów i Krasnoludów, górski… Tutaj miałem do czynienia z runami czarodziejów i chociaż brzmi to dojść skomplikowanie, bardzo szybko można się jego nauczyć. Tym bardziej, że książki z tym językiem są łatwo dostępne i są bogate w wiedzę; nie jedną przestudiowałem.
Nim dziewczyna odpowiedziała, usłyszeliśmy grzmot. Niebo na ułamek sekundy się rozjaśniło, a w oddali piorun w coś uderzył. Zerwał się wiatr i trochę deszczu wylądowało na nas. Odsunąłem się do tyłu, bardziej pod dach.
- Okropna pogoda – mruknąłem do siebie, a potem wróciłem wzrokiem do dziewczyny.
<Keya? ;3>
Liczba słów: 645
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz