Ranek rozpoczęłam treningiem, który niesamowicie pochłonął mój czas. Było to jednak niezbędne i pomimo obecnego spadku formy nie mogłam zrezygnować. Czułam się powoli przytłoczona wielkością obowiązków i wiecznych nakazów. Do tego dochodziło obniżenie kondycji i co najbardziej kłopotliwe – zniechęcenie.
Każdy miewa chwile zwątpienia, ale ja czułam, że tracę nad tym kontrolę. Coraz częściej czułam się osłabiona i miałam zwyczajnie dosyć. Nie czerpałam z tego żadnej przyjemności.
Nie mogłam również liczyć na wsparcie. Nie w miejscu, gdzie liczy się duch walki i chęć rywalizacji.
Wróciłam do domu mokra i niezadowolona. Nie potrafiłam się niczym zająć. Wszelkie próby podjęcia różnorakich zajęć kończyły się fiaskiem.
Ostatecznie przeleżałam na łóżku połowę dnia. Rozmyślałam nad wszystkim i wcale mi to nie pomogło. Wręcz wprowadziło w jeszcze gorszy nastrój.
Wstając, miałam ochotę zapić się i pozwolić zapomnieć. Jednak wyrzuty sumienia i chore poczucie obowiązku wygrało. Skończyłam u Lorena w jego pokoju z pokaźnym zbiorem ksiąg. Dopiero kiedy zajęłam umysł czytaniem, odetchnęłam.
Przemierzałam regały w nadziei, że znajdę coś jeszcze bardziej tajemniczego. Moje palce szukały ukrytego skarbu, a oczy szybko przemierzały po półce i już po chwili natknęłam się na dziwnie wyglądającą okładkę.
Bardzo ostrożnie wyciągnęłam ją i mocno trzymając, obejrzałam z wszystkich stron. Na przodzie widniały nieznane mi literki i dziwny rysunek. Przypominał kozę, ale zarazem człowieka i wyglądał groźnie. Tył również przyozdobiony był w podobizny małych stworków albo hybryd.
Przetarłam dłonią wierzch, aby zebrać nadmiar kurzu. Całość była bardzo dobrze wykonana, a środek wcale nie zniszczony. Nie potrafiłam jednak odczytać żadnego wyrazu ani też literki.
Przez moment zastanawiałam się, czy nie porozmawiać z moim mentorem, ale szybko zrezygnowałam. Ostatnio dziwnie się zachowuje i mam wrażenie, że coś ukrywa. Poza tym pozwolił mi korzystać z jego ksiąg do woli. Jeśli zwrócę ją nienaruszoną, nawet nie zauważy, że była w moim użytku.
Włożyłam znalezisko do torby przy boku i zaintrygowana wyruszyłam do miasta. Starzec oczywiście nie zauważył przemytu. Odzyskałam dzięki temu dobry humor i postanowiłam popytać znajomych o nieznane mi pismo. Byłam pewna, że to coś wartościowego. Wiedza w niej zawarta może być nawet wielkim odkryciem. Gdyby tak było, to Loren na pewno by ją ukrył. Może o niej zapominał i jednak znajdę tam coś odkrywczego?
Nagle niebo zostało przysłonięte przez ciemne chmury, a wiatr przyniósł zapach deszczu. Mój wzrok błądził po nieboskłonie, szukając oznak większej burzy.
Jeszcze przed chwilą paliło słońce, a mi bardzo nie pasowała zmiana pogody. Przyspieszyłam kroku, licząc, że ominie mnie ulewa. Nie mogłam teraz opuścić moich poszukiwań. Nie, kiedy znów się zainteresowałam tematem.
Kiedy tylko znalazłam się w mieście, powitał mnie szum i typowy dla tego miejsca zapach. Czułam na skórze pierwsze krople i jeszcze szybciej ruszyłam przed siebie.
Niestety w ciągu kilku sekund z nieba spadł wielki deszcz. Przycisnęłam torbę do piersi i schyliłam głowę, biegnąc pod starą altankę.
Prowadziło do niej kilka schodków i oczywiście musiałam się na nich wywrócić. W pośpiechu nie zdążyłam wykonać uniku i spadłam centralnie na głowę. Poczułam, jak z nosa leci ciepła maź i głośno przeklęłam.
Powoli wstałam i dotykając swojego zakrwawionego nosa, rzucałam przekleństwami. Nagle zobaczyłam przed sobą sylwetkę i w sekundzie moje serce przyspieszyło do granic możliwości. Cofnęłam się i poczułam opór barierki, która wydała z siebie jedynie groźne skrzypnięcie.
- Nic Ci nie jest? – spytał, wychodząc w moją stronę.
Pokręciłam nerwowo głową i westchnęłam, czując ogarniającą mnie falę wstydu. Starała się szybko ocenić jego wygląd i dopasować posadę. Z doświadczenia wiedziałam, że lepiej wiedzieć kto zaraz może Cię zaatakować.
Osobą naprzeciwko okazał się wysoki blondyn o imponującej sylwetce. Jego umięśnione ciało świadczyło o sile, a mój umysł już malował ewentualne style walki. Przy moim wzroście wyglądał na olbrzyma i w duchu liczyłam, że nie ma złych zamiarów. Inaczej mogę wyglądać jeszcze gorzej. Albo nie wyglądać wcale. Moją uwagę przykuły również jego niespotykane, dwukolorowe oczy.
Bezwiednie sięgnęłam do torby i okazało się, że nic w niej nie ma. Tym razem serce jeszcze mocniej uderzało, a moje ciało oblała fala gorąca. Mój wzrok szukał zguby i nie mógł jej znaleźć.
Po chwili zobaczyłam ją, trzymaną w Jego rękach. Zacisnęłam mocno zęby, ale próbując przyjąć przymilający wyraz twarzy.
- Oh – wydobyłam z gardła jedynie żałosny odgłos. – To moje, może mi Pan to oddać?
Mordimer? :>
Liczba słów: 686
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz