Był niczym lis, skradający się po swoją ofiarę. Skrył się w wysokiej trawie i szedł na czworaka, starając się nie wydobywać z siebie żadnych dźwięków, jego oddech zanikał gdzieś w powietrzu, serce uspokoił i nawet sam go nie słyszał. Problem leżał tylko u strażnika, który ciągle się gdzieś kręcił. Szukał przedmiotu szybko i niedbale, Mordimer wiedział, ze nawet jeśli woreczek znajdzie się tuż przy jego stopach, nie zobaczy go. Ciął na oślep, chyba myśląc, że przedmiot wyskoczy mu do rąk. Gdyby nie Samuel, lis nic by nie zrobił. Kiedy zatrzymał mężczyznę w jednym miejscu, mógł działać. Ruszył do miejsca, w którym miał pozostawić przedmiot. Niedaleko od jego konia, który nawet nie zerknął na Mordimera. Wszedł w gąszcz zielska, które nie zostało jeszcze naruszone, dzięki czemu był praktycznie nie widoczny, pomimo swej wielkiej postury. Jednak nie wszystko szło dobrze. Parę razy trawa załaskotała go, przez co mężczyzna musiał powstrzymać się przed zaśmianiem się. Innym razem weszła mu do nosa, a nie mógł kichnąć. Potem oset dotknął jego ucha, które jest bardzo wrażliwe, a mimo to nie mógł przekląć. Nareszcie dotarł do wyznaczonego miejsca, położył jutowy materiał tak, by nic w nim nie brzękło, po czym wychylił głowę i sprawdził, w jakiej odległości od niego znajduje się gwardzista. Idealnym, wystarczyło teraz stąd zwiać i udawać, że nic się nie stało. Tak, chciał zostawić młodego zielarza, nie obchodził go jego los, bo czym on był, na tle całego wszechświata?
Ruszył przed siebie, nie sprawdzając, gdzie dokładnie kładzie kończyny, gdy nagle się okazało, że położył dłoń na mrowisku. Rozzłoszczeni i wystraszeni mieszkańcy nie cackali się, dość sporej wielkości czarne kulki wlazły mu na dłoń i zaczęły wędrować ku ramieniu, przy okazji porządnie go kąsając. Mordimer zagryzł usta i szarpnął się do tyłu, zrzucając siebie mrówki. Wiedział, że źle zrobił, ale było to tak odruchowe, że nie przewidział, iż wpadnie tyłkiem na suche gałązki. Nawet nie zerknął na strażnika, wiedział, że jest już udupiony, chociaż się nie odezwał. Skupił się na uratowaniu swej ręki przed kolejnymi atakami, kiedy usłyszał wystraszony krzyk zielarza.
- Najświętsza, panicznie poję się lisów! Niech pan coś zrobi! Zróbże coś z nim! Ah, będę mdleć – wystawił łeb i zobaczył, jak chłopak przygniótł mężczyznę swym drobnym ciałkiem. Nie marnując ani chwili dłużej i nie przejmując się, że jeden agresywny okaz został na jego nodze, raz dwa, na wszystkich kończynach, niczym lis, powędrował przed siebie.
Kiedy znalazł się w odległości, która uniemożliwiała tamtej dwójce zobaczenie go, wstał i pozbył się mrówki, która siedziała na jego brzuchu. Wziął głęboki oddech, kalkulując w myślach to, co się stało. Był na przegranej pozycji, sam siebie skazał na śmierć, strażnik powinien go zauważyć i zmusić do gadania. Wcześniej miał zamiar po prostu zwiać, zostawiając Samuela na pastwę losu, a on go uratował. Kto normalny zbliżyłby się do strażnika tak blisko? Lepiej, go by się na niego rzucił? To zmieniło całe jego nastawienie. Uratował jego reputację, więc był mu coś winny.
Nagle usłyszał stukot kopyt. Z miejsca, z którego właśnie przybył, galopował jeździec, który prawdopodobnie odnalazł zaginiony przedmiot. Niestety tak się złożyło, że Mordimer był na jego drodze. Musiał jak najszybciej się skryć, by nie doszło do żadnych podejrzeń, dlatego w tym celu chwycił gałąź nad sobą, podciągnął się i stanął na drzewie. Potem wszedł wyżej, przestał się wspinać, gdy gwardzista przejechał pod nim, niczego nie zauważając. Poczuł ulgę, wszystko się zakończyło sukcesem. Nie zobaczył Samuela na jego koniu, ani biegnącego za nim, bo został przywiązany. Nadnaturalny siedział na gałęzi i odpoczywał od tego zamieszania, zdając sobie sprawę, że słońce już zaszło i za parę minut las ogarnie ciemność. Kiedy siedział na drzewie, niedaleko od jego miejsca pobytu, usłyszał szelest. Zszedł na niższą gałąź i zauważył zielarza, szedł z ponurą miną, jakby coś go trapiło. Mruczał coś pod nosem, ale mężczyzna nie potrafił zrozumieć, co takiego. Kiedy minął jego drzewo, nauczyciel zszedł na ziemię i bezszelestnie podszedł do towarzysza od tyłu.
- Dziękuje – odezwał się. Samuel momentalnie odskoczył, odwrócił się szybko i po chwili na jego twarzy pojawiła się ulga. - Może zgodzisz się na spłatę długu? - nigdy nie mówił „mam u ciebie dług”, bo to oznaczało, że termin może nastąpić po długim czasie, a Mordimer nie lubił mieć u kogoś długu. Wręcz tego nie cierpiał, wolał, gdy ktoś u niego go miał. Jeśli jednak dochodziło do odwrotnej sytuacji, jak najszybciej chciał podziękować i mieć to już z głowy, dlatego miał nadzieje, że Samuel od razu powie, czego chce.
<Samuel? Widzisz, nie taki zły>
Liczba słów: 728
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz