poniedziałek, 24 czerwca 2019

Od Samuela CD Yael'a

    Kąciki moich ust powędrowały wysoko do góry, gdy zrezygnowany Yael potulnie przemienił się w uroczego, puchatego kociaka. Świadomość, że wygnaniec zaufał mi na tyle, aby dobrowolnie wejść do mojego domu (dodatkowo pod postacią praktycznie bezbronnego kota) dodawała mi otuchy. Z trudem powstrzymując zimne dreszcze, kucnąłem przy zwierzątku, po czym delikatnie podniosłem je. Przemoczony kociak ułożył się wygodnie, opierając przednie łapki na mojej piersi, podczas gdy ja podtrzymywałem go od dołu skostniałymi dłońmi.
               - Wróciłem! – krzyknąłem, przekraczając próg skromnej rodzinnej przybudówki. Szybko zsunąłem ze stóp przemoczone buty, niedbale rzucając nimi w najbliższy kąt. Ostrożnie przekładając kota z ręki do ręki, pozbyłem się równie mokrej kurtki. W tym samym momencie na korytarzu pojawiła się moja przerażona rodzicielka. 
     - Gdzieś ty się podziewał, Sammy? - rzuciła w moim kierunku, poprawiając przewieszony przez rękę ręcznik. – Założę się, że jesteś cały przemoczony i zmarznięty. Spójrzże na siebie, jaki jesteś blady, prawie że siny. Matko Boska. Nawet nie wiesz, jak się martwiłam. Akurat tobie raczej nie muszę tłumaczyć do czego może doprowadzić zapalenie płuc… czy to jest kot? – słowotok kobiety przerwał widok niespodziewanego przybłędy skulonego na moich rękach. 
     - Tak, znalazłem go na skraju lasu, kiedy poszedłem odpocząć po pracy. – odparłem, zabierając od matki świeży, pachnący lawendą ręcznik. Delikatnie odłożyłem Yaela na ziemię, po czym wziąłem się za wycieranie ociekających wodą włosów. – Na początku standardowo starałem się go odgonić. Cholera nie chciała się odczepić, a później przekonałem się, że nie wywołuje u mnie żadnych reakcji alergicznych. Dasz wiarę?
Kotołak spojrzał na mnie z dezaprobatą wyraźnie wypisaną na pyszczku. Uśmiechnąłem się szeroko, po raz kolejny tego dnia kucając przy nim. Szybko wytarłem jego futro do sucha.
     - Hipoalergiczny kot? To ci dopiero… - westchnęła kobieta, zabierając ode mnie mokry już ręcznik. Niemalże odruchowo złożyła go w kostkę, po czym wcisnęła zawiniątko pod rękę. – Przebierz się, a ja przygotuję ci coś do jedzenia. Nikt o zdrowych zmysłach raczej nie przyjdzie w taką pogodę robić zakupy, a z wariatami nie mam zamiaru dyskutować. Tak więc dzisiaj nie postawię już nogi w sklepie i basta. Dosyć się napracowałam, takich tłumów jak rano dawno nie było.
     - Dzięki  - rzuciłem na odchodne, żwawym krokiem ruszając w stronę swojego pokoju. Biały kocur niezwłocznie podreptał za mną.
          Pokonanie schodów jeszcze nigdy nie było dla mnie równie ciężkim wyzwaniem. Przemoczone ubrania ciążyły mi niemiłosiernie, a drewniane schody wydawały się sięgać niebios. Gdy nareszcie doczłapałem się na ich szczyt, niezdarnie wparowałem na oddzieloną kawałkiem materiału, wydzieloną na użytek dla mnie część poddasza. Po drugiej stronie znajdował się malutki skład skrzyń z suszonymi ziołami, których dla własnego dobra wolałbym nie moczyć. Nareszcie znalazłszy się na swoim, westchnąłem głęboko, bez chwili namysłu zrzucając z siebie przemoczone ciuchy. Te z cichym pluskiem spadły na podłogę, mocząc przy tym dębowe panele. Następnie rzuciłem się w kierunku stojącej nieopodal szafki na ubrania. Wybierając okrycie na to deszczowe popołudnie kierowałem się jednym, jedynym kryterium. Naciągnąłem na siebie najcieplejszy ze swetrów wydzierganych niegdyś przez Marie oraz znoszoną parę grubych spodni. Granatowo-srebrny golf ni jak nie pasował kolorystycznie do ciemnobrązowych dresów, jednak w tym momencie nie to było dla mnie istotne. Niedbale przeczesałem dłonią nadal wilgotne włosy, doprowadzając ich ułożenie do pozornego ładu, odwracając się przy tym na pięcie. 
     - Co jak co, ale mogłeś łaskawie podarować mi choćby malutką odrobinę prywatności – mruknąłem jedynie w kierunku wpatrzonego we mnie Yaela, po czym zbiegłem po schodach, nucąc przy tym zasłyszaną w trakcie dnia melodię.
          Swoje kroki skierowałem do kuchni, gdzie czekała już na mnie miska z ciepłym, domowym rosołem. Jego zapach subtelnie roznosił się po pomieszczeniu, przywołując na myśl kolorowe wspomnienia z dzieciństwa.
     - Zakładam, że równie dobry co zawsze – skwitowałem, przytulając matkę na powitanie. Szybko pocałowałem ją w czubek głowy. – Zaraz usiądę, tylko znajdę coś dla kota. 
     - Stara matka przewidziała i to – powiedziała dumnie kobieta, opadając na jedno z krzeseł ustawionych dookoła stołu. - Podgrzałam trochę mleka i kilka kawałków kurczaka. To pierwsze masz w rondlu na blacie, mięso przełożyłam do pudełka po mniszku lekarskim – poinstruowała mnie. 
     - Co ja bym bez ciebie zrobił – westchnąłem, przelewając mleko do miski. Następnie położyłem je razem z wcześniej wspomnianym pudełkiem na ziemi obok stołu, przy którym zasiadłem. 
W tym samym momencie do kuchni wszedł biały kocur. Obydwoje, głodni jak chyba nigdy, zabraliśmy się za pałaszowanie tego, co przygotowała moja rodzicielka. Nie minęło dziesięć minut, a wszystkie trzy naczynia stały puste. 
     - Pójdę nagrzać w piecu, nadal mam dreszcze – zakomunikowałem, odkładając puste miski na blat kuchenny.
          Szybko czmychnąłem do kotłowni. Było to małe, naruszone czasem pomieszczenie znajdujące się tuż przy drzwiach frontowych. Wyposażone jedynie w piec, stertę drewna oraz stary koc, który służył w tym przypadku za zaskakująco wygodne siedzisko. Dotarłszy na miejsce, dożyłem przygotowanego wcześniej drewna do pieca. Następnie usiadłem na podłodze, skrzyżowałem nogi, plecami opierając się o ścianę. Nie raz wcześniej oddawałem się temu interesującemu zajęciu, jakim było wpatrywanie się w płomienie powoli pochłaniające drewno, jednak tym razem dawało mi ono zadziwiająco wielką satysfakcję. Napawałem się ich ciepłem, powoli odzyskując pełne czucie w kończynach. Chwilę później usłyszałem cichy dźwięk kocich łapek stukających o drewnianą podłogę. Poczułem, jak Yael sprawnie wskakuje na moje nogi. Kot delikatnie ugniótł materiał spodni, po czum położył się. Odruchowo podrapałem go za uchem, za co nagrodzony zostałem przeciągłym mruknięciem. Siedzieliśmy w takiej pozycji przez dłuższą chwilę. W pewnym momencie poczułem, że moje powieki robią się coraz cięższe i cięższe. Nawet nie poczułem, jak odpływam w objęcia morfeusza. 

<Yael?>
874 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz