czwartek, 27 czerwca 2019

Od Mordimera CD Samuela


Bardziej musiał się wysilać, by udawać, że chaszcze mu przeszkadzają niż by się przez nie przedrzeć. Wędrówka ta nie sprawiała mu problemu, w końcu jako pół lis był przyzwyczajony do zielska, w jakim najlepiej się schować. Zabawniejsze było to, że chłopak za nim zdawał się tracić na entuzjazmie, jaki zawitał na początku przygody. Mimo to nic nie powiedział, parł na przód, mając gdzieś, czy chłopak zrezygnuje i wróci, czy znajdzie w sobie tyle siły, by pokonać kolejne krzaki. Rośliny były dość długie, sięgały mu prawie do kolan, a zważając na jego metr dziewięćdziesiąt, niższy mógł się w nich utopić. Nie sądził także, że Samuel znajdzie w nich coś tam małego, jak woreczek. Jedno było pewne: należał do tej kobiety, tylko co było w środku? Spojrzał na chłopaka, który był tak samo ciekawy jak on. Przez chwilę milczał, zastanawiając się, czy to potrzebne. Ciekawość nigdy nie wchodziła w grę, jeśli chodziło o prywatne rzeczy, dlatego pokręcił głową.
- Może później – po tych słowach się odwrócił i kontynuował drogę. Za sobą usłyszał szelest, który oznaczał, że chłopak zrezygnował z zaglądania do środka i ruszył za nim. Gdyby nie grupa koni, które wydeptały im jako tako ścieżkę, a raczej zgniotły część trawy, aż do samej ziemi, było by ciężej. Minus był taki, że parli na przód bez końca, a słońce niemiłosiernie chowało się za horyzontem, praktycznie już znikając. Ostatnie promienie oświetlały ich drogę, chociaż pomocne nie były, przez drzewa wokół. Mordimer nie tracił siły, towarzysz z tyłu zaś tak, zaczynał słyszeć nawet jego przyspieszony oddech.
- Chyba im uciekła – powiedział sam do siebie mniejszy, wygnaniec nic nie odpowiedział, szedł przed siebie jak zaczarowany. Chciał wiedzieć, a raczej musiał, co się stało. Czy była taka jak on i chcieli ją zabić? Czy może ukradła coś ważnego, schowała to coś do woreczka, które znaleźliśmy, a oni dalej za nią pędzą, z myślą, że to ma? Ona pewnie też tak myśli.
W końcu trawa i krzaki się skończyły, zamiast nich pojawił się piach i skały. Dotarli do jakiegoś wąwozu, w których były dokładnie wyrzeźbione ślady końskich kopyt. Wydawać się mogło, że kurz nawet nie opadł. Na twarzy Samuela pojawiła się ulga, gdy przestali brodzić w zielsku. Weszli na piach, Mordimer nie zwalniając, szedł dalej, aż zastrzygł uszami. Usłyszał krzyk, ale nic nie powiedział. Zerknął na towarzysza, który zdawał się nic nie słyszeć, dlatego milczał, by przypadkiem nie wyszedł fakt, że ma nadzwyczajny słuch. Mimo wszystko nieco przyspieszył, aż brunet także usłyszał głosy. 
- Jesteśmy blisko – odezwał się wyższy. Zrobili jeszcze parę kroków, aż wąwóz się skończył. Prowadził on do dalszej części lasu, nieco rzadszego, niż na początku. Wtedy ich zobaczyli: dwóch mężczyzn trzymało czarnowłosą kobietę, wykręcając jej ramiona do tyłu, jeden stał przed nią i coś krzyczał, czwarty stał przed nimi, w ręku trzymając miecz, gdyby zaszła potrzeba do ataku, piąty stał za kobietą i najwyraźniej szukał czegoś w jej ubraniu, nie przejmując się tym, że szukał ukrytej rzeczy w miejscu, gdzie nie mogła niczego schować, a szósty stał przy koniach i je pilnował.
Mordimerowi wydawało się, że nie znał kobiety, była biała jak ściana, ubrana w brązowy, przetarty strój robotnika, na jej twarzy widniało rozcięcie, a w kąciku ust miała krew. Czyżby już użyli tych najpewniejszych środków? W końcu krzyki zamieniły się w słowa.
- Mów gdzie to masz! - krzyczał strażnik przed nią. Kobieta kręciła głową, zaczęła płakać.
- Nie mam! Zgubiłam! Miałam w kieszeni! - mężczyzna z tyłu znowu wsadził dłoń w kieszeń, w której ostatnio miała przedmiot, ale wyjął pustą rękę i pokręcił głową.
- Kłamiesz! Zwiążcie ją i zabierzcie do miasta – rozkazał. Momentalnie Madderdin odwrócił się do Samuela.
- Podaj woreczek – zdjął z ramion plecak i go otworzył. Zobaczył w nim różne rośliny, których nazwy i właściwości pojawiły się w jego głowie jak uderzenie młotem. Gdy chłopak wyciągnął przedmiot, podał mu go. Bez słów rozwiązał sznureczek i go otworzył, zaglądając do środka. Prócz monet i jakichś pobocznych dupereli, leżał pierścień, a raczej sygnet. Był ogromny, złoty i miał w sobie czysty diament. Czy to możliwe, że udało jej się okraść kogoś z królewskiej rodziny? Pokazał przedmiot towarzyszowi
- Teraz to my mamy kłopoty – oznajmił. Miał na myśli dwa fakty. Pierwszy: są oni w posiadaniu królewskiego, skradzionego pierścienia. Nie byłoby w tym nic złego i strasznego, gdyby nie doświadczenie nauczyciela, które mówiło, że nawet, jeśli powiedzą prawdę, że nie mają z tym nic wspólnego i po prostu zaleźli przedmiot w lesie i tak zostaną oskarżeni o współudział i powieszeni. Drugi fakt był w tym momencie gorszy. Mordimer wskazał na dowódcę żołnierzy, który zamiast jechać razem ze swymi kompanami, postanowił się zawrócić i sprawdzić drogę, jaką przebyli, w poszukiwaniu rzekomo zgubionego woreczka. Problem leżał w tym, że oni znajdowali się na jego drodze, a w wąwozie ciężko było się schować.

<Wspólniku w zbrodni?>

Liczba słów: 777

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz