środa, 26 czerwca 2019

Od Mordimera CD Samuela

Niższy mężczyzna, który ciągle go zaczepiał, zaczynał mu działać na nerwy. Już dawno zrozumiał, że ludzie są nie tylko uparci i nie rozumieją słowa „nie”, oni po prostu mają wrodzony talent, do zmuszania kogoś w swoje intrygi. Nie chciał słuchać obcego, nie interesowało go, co powie. Nie ważne było, czy przychodzi z jakąś ofertą, szuka pracy, czy nawet pomocy, gorzej, jeśli chciałby porozmawiać. Mordimer miał inne plany; chciał znaleźć się w swoim lokum, spędzić w nim jakąś godzinę i wyjść na spokojny spacer po lesie, w nic nieznaczący dzień, który się ciągle powtarzał. Dlaczego teraz miało być inaczej? Przez jakieś smarkacza, który sobie ubzdurał, że musi z nim porozmawiać? 
Oczywiście mógł się domyślać, że nieznajomy spróbuje wszystkich możliwym środków, by z nim porozmawiać, nad tym bardziej się zastanawiał, niż nad przyczyną jego obecności. Temu też nie zdziwił się, kiedy wylądował w uliczce, a przed nim pojawił się ten sam oprawca. Masując obolałe miejsce, przyjrzał mu się. Wysoki, szczupły, brązowe oczy i włosy. Nie wyróżniał się niczym spośród tych wszystkich ludzi, którzy zagrodzili wyjście do uliczki. Śmieszne jest, jak wszędzie się przeciskają, by coś zobaczyć, bo ciekawość ich zżera, ale gdy dzieje się coś poważniejszego, udają, że ich nie ma. 
- Jesteś wygnańcem? - słysząc jego pytanie, Mordimer posłał mu znudzone, a zarazem rozbawione spojrzenie. W końcu musiał utrzymywać incognito, a chłopak ten albo coś dostrzegł, albo był kompletnym idiotą i zadawał to pytanie każdemu napotkanemu; ta myśl wywołała w jego duszy rozbawienie. Podniósł się na proste nogi i otrzepał spodnie z tyłu, na których wylądował. Potem znowu spojrzał na nieznajomego, zastanawiając się, skąd te zmartwienie na jego twarzy: zadając to pytanie, wyglądał na przyjętego.
- Obawiam się, że muszę cię zasmucić i zaprzeczyć – czy on naprawdę myślał, że zadając takie pytanie byle komu, nawet mając rację, osoba się do tego przyzna? Co chciał w ten sposób osiągnąć?
- Naprawdę? - tym razem stracił pewność siebie, z jaką zadał pierwsze pytanie. Przypominał wystraszone, małe dziecko, które właśnie zostało złapane na kłamstwie. Mężczyzna pokiwał spokojnie głową i nie spuszczał go ze wzroku. Obserwował, jak łagodniał, a oczy straciły błysk. - Bardzo pana przepraszam – powiedział po chwili, wbijając wzrok w ziemię. Mordimer dalej mu się przyglądał, zastanawiając się, czy chciał złapać go tylko po to jedno pytanie. Czy ten chłopak naprawdę nie miał co ze sobą zrobić?
- Zadając pytanie, byłeś strasznie pewny siebie, a teraz stałeś się potulny, jak baranek – stwierdził na głos, nie miał zamiaru go obrazić, tylko na głos ocenić sytuacje. - To pytanie zadajesz każdemu, kogo zobaczysz? - zapytał. Nie chciał konkretnie pytać, dlaczego tak pomyślał, bo gdyby się okazało, że jest mądrzejszy, niż na jakiego wygląda, mógłby stwierdzić, że to pytanie zadają tylko ci, którzy mają coś do ukrycia. Aby tak się nie stało, trzeba było sprawić, by to ciekawość nim pokierowała.
- Um… - podrapał się po karku, najwidoczniej nie wiedząc, co zrobić. - Niekoniecznie. Okazjonalnie – powiedział w końcu, wyższy pokiwał głową. Poprawił swoją torbę i szykował się do odejścia, jednak dobrym krokiem, byłoby nie tylko zapamiętanie tej twarzy, ale poznanie chociażby imienia, o które zaraz zapytał. - Samuel Smith – przedstawił się, jego twarz nagle wykrzywiła się w delikatnym uśmiechu, kiedy podał mu rękę. Mordimer nie pozostawiając chłopaka bez odpowiedzi, uścisnął mu dłoń, przedstawiając się tylko imieniem, gdyż nazwisko nie było potrzebne.
- Lepiej wracaj do domu – po tych słowach go wyminął i ruszył w kierunku ulicy głównej. 

<Samuel?>

Liczba słów: 547

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz