Nie zdążyłem odpowiedzieć na pytanie mężczyzny. Naszą niezwykle interesującą dyskusję przerwał dochodzący od strony miasta tupot końskich kopyt. Donośne dudnienie z sekundy na sekundę rosło w siłę, skutecznie przyciągając naszą uwagę. Momentalnie zapominając o jakichkolwiek zasadach kultury, odszedłem w bok, aby móc zobaczyć nadjeżdżających jeźdźców. Nim jednak udało mi się wdrapać na szczyt kopca, z którego chciałem dokładnie zobaczyć nieznajomych, pierwszy z nich już zdążył nas minąć. Była to młoda, czarnowłosa kobieta dosiadająca świerzo wyrosłego fryzyjskiego ogiera. Tuż za nią, w odległości niecałych pięciu metrów, jechała banda królewskiej straży. Szóstka niemalże identycznie wyglądających mężczyzn, jadących na niemalże identycznych, gniadych koniach. Będący na czele, rosły młodzieniec rzucił w naszym kierunku hasło ostrzegawcze. Widząc pośpiech królewskiej gromady, zeskoczyłem z kopczyka, po czym wszedłem razem z Mordimerem w las, tym samym unikając stratowania przez królewskie konie. Strażnicy minęli nas cwałem, zostawiając po sobie jedynie głębokie ślady kopyt oraz uczucie podekscytowania pęczniejące w żołądku.
- Nie wiem, czy w takim momencie moja odpowiedź byłaby jakkolwiek istotna – rzuciłem do Mordimera, poprawiając plecak, który lekko zsunął się w momencie skoku. Szybkim krokiem wróciłem na szlak, oglądając się w kierunku, gdzie zniknęły konie
- Możliwe – skwitował mężczyzna, również wychodząc z ukrycia. Delikatnie otrzepał swoje ubranie z zaczepionych o materiał kurtki igieł.
Już w tym momencie wyraźnie czułem napływającą ekscytację. Moje usta mimowolnie wykrzywiły się w wiadomym wyrazie, a oczy najpewniej ciskały radosnymi iskrami niczym w amerykańskich kreskówkach.
- Nie wiem jak ty, ale ja muszę dowiedzieć się kto, z jakiego powodu i z jakim skutkiem starał się uciec królewskim – powiedziałem, nie kryjąc podekscytowania wyraźnie wyczuwalnego w głosie.
- Tak samo jak musiałeś dowiedzieć się, czy jestem człowiekiem? – skwitował ironicznie mój towarzysz.
- A żebyś wiedział! – odparłem z szerokim uśmiechem na ustach. – To jak, idziemy sprawdzić jak to się skończyło?
Mordimer westchnął głęboko, teatralnie przewracając oczami.
- I tak miałem iść na spacer… - mruknął z pewną dozą niezadowolenia. Może moja obecność w jakimś stopniu mu przeszkadzała? Nie mniej jednak mężczyzna ruszył w krok za mną.
Na początku sama wędrówka klasyfikowała się raczej na tą z rodzaju przyjemnych. Prowadząca przez las ścieżka była szeroka i wyraźna, ziemia ubita na tyle, aby wiatr nie zacierał śladów. Rosnący po bokach zagajnik służył jako element dekoracyjny, który znacznie umilał całą podróż. Problemy zaczęły się w momencie, kiedy ślady kopyt znacznie odbiły w bok, wskazując na to, że królewski pościg wjechał w bór. Razem j Mordimerem spojrzeliśmy po sobie. Żadnemu z nas wizja zagłębiania się wewnątrz lasu opuszczonej twierdzy tak blisko zmroku nie wydawała się zbyt przyjemna.
- Idziemy dalej? – spytałem niepewnie, czując ciarki przechodzące po karku.
Mordimer myślał nad tym dłuższą chwilę, jednak ostatecznie twierdząco machnął głowa.
- Raz kozie śmierć – skwitował, wychodząc na prowadzenie.
Droga pomiędzy drzewami była znacznie trudniejsza. Żaden z nas nie mógł znaleźć wydeptanej ścieżki, tak więc obydwoje z trudem przedzieraliśmy się przez krzaki niejednokrotnie sięgające okolic pasa. W głębi ducha przeklinałem całe to przerośnięte zielsko, jednak większość swej uwagi skupiałem na tym, aby nie zgubić śladów wydrążonych przez końskie kopyta. Co chwila poprawiałem wiszący na ramionach plecak, którego zawartość coraz mocniej zaczynała mi ciążyć. Po dłuższym marszu straciłem większość zapału, niemrawo człapiąc za Mordimerem. W pewnym momencie poczułem mały, dość twardy przedmiot pod stopą.
- Zaczekaj - rzuciłem szybko w kierunku towarzysza, który natychmiast odwrócił się w moim kierunku. Szybko schyliłem się, podnosząc z ziemi małą, jutową sakiewkę. Zwarzyłem przedmiot w dłoniach, powstrzymując się jednak od zajrzenia do środka.
– Myślisz, że zgubił to ktoś z pościgu? – mruknął Mordimer, lustrując wzrokiem przedmiot leżący na moje dłoni.
- Nie, raczej nie – odparłem z przekonaniem. – Królewscy używają tylko worków skórzanych. Wiem, bo mój ojciec był w gwardii i przy każdej możliwej okazji je zachwalał i sugerował, żebyśmy używali takich w zakładzie. Ten jest jutowy, do tego lekko podeszły pleśnią – przed postawieniem ostatniego stwierdzenia zawahałem się chwilę. – Myślę, że należy do tej kobiety.
Towarzysz pokiwał głową w geście niemej aprobaty.
- Myślisz, że mogę sprawdzić co jest w środku..? – zapytałem.
<?>
Liczba słów:637
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz