Byłem zaskoczony, słysząc głos męża, już skończyli? Nie za krótko? Chyba, że Mikleo się źle poczuł i dlatego zakończyli wcześniej. Szkoda, bo niewiele zdążyłem zrobić i pewnie jeszcze troszkę bym poćwiczył pomimo tego, że byłem strasznie zmęczony. Czym, nie miałem pojęcia, ledwo udawało mi się utrzymać miecz w dłoni, a zrobienie kilku prostych manewrów było... jak dobrze, że nikt tego nie widział i zdecydowałem się ćwiczyć w lesie, a nie w zamku na polu treningowym. Zdecydowałem się na takie rozwiązanie z dwóch prostych powodów; by Mikleo nie mógł mnie ujrzeć z okien zamku i by... cóż, nikt nie musiał mnie ujrzeć. To, jak się poruszałem, było żenujące – jeszcze gorsze niż moje jedzenie. Dobrze, ze zacząłem trenować wcześniej, bo jeszcze daleka droga do tego, abym mógł obronić się sam, a nie to jest moim celem. Miałem w końcu być w stanie bronić swojej rodziny, bez względu na wszystko.
~ Wyszedłem na miasto poszukać Lucjusza. Zaraz wracam – odpowiedziałem mu, chowając miecz do obumarłego, pustego drzewa. Nie mogłem przecież wrócić do pokoju z bronią, bo mój mąż jeszcze by coś podejrzewał. Doskonale wiedziałem, że nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że poszedłem trenować, czego nie za bardzo rozumiałem. Przecież rana była nieruszona, fakt, ręka trochę mnie bolała, co nie było dla mnie do końca zrozumiałem, ale szło to przeżyć. W końcu, do wszystkiego idzie się przyzwyczaić, nawet do bólu.
~ Wyszedłeś? W twoim stanie? Czy ty jesteś normalny? – od razu usłyszałem pretensje w jego głosie. Był bardzo niezadowolony z tego, że wyszedłem na spacer, czy on przypadkiem nie przesadza? Przecież to był tylko spacer, znaczy, on myśli, że to spacer, a przecież spacer nie był czynnością, która była jakoś bardzo męcząca albo niebezpieczna dla mnie, więc teoretycznie nie powinien być na mnie zdenerwowany.
~ To tylko spacer, nie bądź zły, już wracam – próbowałem go udobruchać, kierując się w stronę miasta. Nie zapuszczałem się głęboko w las z bardzo prostego powodu; im bliżej mury miasta się znajdowałem, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że coś bądź ktoś mnie zaatakuje. Może jestem głupi, ale nie aż tak głupi, by nie dbać o swoje bezpieczeństwo.
~ Pogadamy, jak wrócisz – to była ostatnia myśl, którą mi przesłał.
Nie chcąc denerwować go jeszcze bardziej, pomimo swojego zmęczenia ruszyłem szybko do zamku. Swoje zmęczenie wytłumaczę mu swoim pośpiechem i spacerem, więc może się nie zorientuje, że coś jest nie tak. Pozostaje jeszcze sprawa z kotem, którym szczerze mówiąc średnio się przejmowałem. Jest kocurem, więc w tym okresie nie będzie długo siedział w zamku. Zresztą, rozmawiałem z Alishą i powiedziała mi, że od czasu tej naszej małej wyprawy do azylu Lucjusz więcej czasu spędzał przy niej i jak wracał, była pierwszą osobą, do której przychodzić. Co się dziwić, w końcu ona była obecna, w przeciwieństwie do nas.
Nim wszedłem do pokoju uspokoiłem trochę swój oddech, nie za bardzo chcąc, aby to była pierwsza rzecz, jaką Mikleo u mnie zauważy. Ale jak wszedłem, okazało się, że mój mąż... spał? Chyba tak, w końcu leżał zakopany w pierzynie, co lekko mnie zaniepokoiło. Przecież on nie przepadał za ciepłem, przez całą noc musiałem pilnować, aby na jego czole znajdował się zimny okład, a teraz ciągnie go do ciepła? Dojrzewanie u aniołów było bardzo dziwne, chyba jeszcze gorsze, niż dojrzewanie u ludzi, ale mój mąż świetnie daje sobie radę, w przeciwieństwie do mnie, kiedy byłem na jego miejscu.
Szybko jednak przekonałem się, że moje przypuszczenia okazały się mylne, ponieważ Mikleo, najwidoczniej słysząc zamykające się drzwi, podniósł się do siadu. Bardziej niż groźnie wyglądał rozkosznie uroczo, z tymi napuszonymi policzkami, poplątanymi włoskami i zmarszczonymi brwiami. Widząc taki obrazek mm często wrażenie, że mój mąż po prostu nie potrafi wyglądać groźnie, ale też doskonale wiem, że to nie jest prawda.
- Wszystko w porządku? Jest ci zimno? Nie masz gorączki? – zacząłem swoją lawinę pytań, podchodząc do łóżka i kładąc mu dłoń na czole, które było... zimne, ale takie bardzo zimne. Wręcz lodowate, a to również nie było normalne w jego przypadku. Najwidoczniej podczas dojrzewania jego ciało jest bardzo wrażliwe na temperaturę, zarówno na tą wysoką i na tą niską, co nie było dobrą wiadomością.
- Nie pytaj się o moje zdrowie tylko tłumacz się, co ty robiłeś na zewnątrz w swoim stanie – bąknął, zdejmując moją dłoń ze swojego czoła.
- Nie mogłem znaleźć Lucjusza w zamku, więc wyszedłem się przejść po mieście, to wszystko – wyjaśniłem mu, uśmiechając się do niego łagodnie i zacząłem delikatnie przeczesywać palcami jego splątane kosmyki. – Skoro już ci się wytłumaczyłem, teraz powiedz mi, co ci dolega. Może powinienem przynieść ci coś gorącego do picia? Herbaty? Kawy? A może coś słodkiego, jak na przykład czekoladę? – dopytywałem wiedząc, że mój mąż ma lekką słabość do słodyczy.
- Co mi może dolegać, przecież ci powiedziałem kilka dni temu, że dojrzewam – burknął, chyba jeszcze bardziej zdenerwowany niż kilka sekund temu. – Po zwykłym spacerze nie byłbyś tak spocony.
- Troszkę się spieszyłem z powrotem, kiedy usłyszałem twój głos, a że nic ostatnio nie robię nie mam już tak dobrej kondycji – powiedziałem całując go w czoło. – Pójdę się umyć, zmienić ubrania i poprosić o coś ciepłego do picia.
- Nie – powiedział to tak stanowczym głosem, że zastygłem w bezruchu, wpatrując się w jego twarz. – Ja ci przygotuję kąpiel i ubiorę cię, a później idziesz spać.
- Ale dam sobie radę...
- Tak, oczywiście, a później znowu podrażnisz ranę, zaczniesz krwawić i to, co i się zagoiło, spełznie na niczym – burknął, odrzucając kołdrę i znikając w łazience.
Rany, co za anioł... przecież czuje się źle, widzę, że czuję się źle, a i tak musi zrobić swoje. Przecież kompletnie nie musiał tego robić, ja dałbym radę napełnić wannę i się przebrać, przecież już rano to zrobiłem i doskonale dałem sobie radę. Znaczy, może nie doskonale, ale jakoś, odrobinkę naruszyłem ranę, tylko troszkę ubrudziłem bandaż krwią, ale to nie było w końcu coś strasznego. Ale oczywiście, żadne moje argumenty nie przejdą, Mikleo momentami jest bardzo uparty, a to jest nawet jeden z tych momentów. Tak, jakby nie mógł grzecznie leżeć w łóżku i się dogrzewać, co w jego przypadku było wręcz wskazane, ale przegadać go nie przegadam. Nie mając nic innego do roboty, poszedłem do łazienki chcąc się upewnić, czy mój mąż już skończył i jak on się w ogóle czuje.
- Chodź, pomogę ci się rozebrać – ponaglił mnie Miki, zauważając mnie w drzwiach jednocześnie sprawdzając temperaturę wody w balii.
- Hej, może... wszedłbyś ze mną do tej balii? Gorąca woda może cię odrobinkę rozgrzeje – zaproponowałem, podchodząc do niego, by móc położyć dłoń na jego lodowatym policzku. Przecież rano temperatura jego ciała była normalna, jakim cudem w tak krótkim czasie stał się tak lodowaty.
- Zidiociałeś do reszty? Żebym jeszcze przypadkowo pogorszył twoją ranę? Mowy nie ma – wyburczał, wstając i zapinając guziki mojej koszuli, nad którymi rano tak strasznie się męczyłem. Przyznam, to co powiedział, nie było do końca miłe, ale wiedziałem, że to nie on. Znaczy, on, tylko kierowany silnymi emocjami, które wynikały z tego, że dojrzewał. A jednak, mimo tej wiedzy, jego słowa troszkę nie zabolały.
- Miki, przecież chcę ci jedynie pomóc. Nie wydaje mi się, abym przez coś takiego zasługiwał na miano bycia idiotą, robię przecież zdecydowanie gorsze i głupsze rzeczy i wtedy tak, mogę być idiotą – powiedziałem cicho, uśmiechając się do niego łagodnie, chcąc obrócić tę sytuację w żart by nie pokazać mu, że mimo wszystko to trochę mnie zabolało.
<Aniołku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz