Czemu on na mnie nie krzyczy? Czemu on nie jest na mnie zły, nie ma do mnie żadnych pretensji i nie nazywa mnie głupim i lekkomyślnym dzieciakiem? Przyjął to wszystko tak spokojnie i, co najgorsze, winę za to wszystko wziął na siebie. Zawsze, kiedy robiłem jakąś głupotę, a to, co zrobiłem teraz zdecydowanie zasługiwało na miano głupoty, zawsze krzyczał i był na mnie strasznie zły. Zdecydowanie wolałbym, by zareagował właśnie w ten sposób, niż brał całą winę na siebie. Położyłem mu dłoń na policzku, wpatrując się w jego oczy. Cały ich cudowny blask zniknął, pozostawiając jedynie niepokojącą pustkę. Wczoraj zrobiliśmy jeden krok do przodu, a dzisiaj, przez mój debilizm, zrobiliśmy dwa kroki do tyłu. Skąd ten potwór się w ogóle wziął? Specjalnie wybrałem miejsce jak najbliżej murów miasta, by nic nie miało odwagi mnie zaatakować. Naraziłem Mikleo na niebezpieczeństwo, naraziłem siebie na niebezpieczeństwo, jeżeli mój mąż powinien kogoś winić, to na pewno nie siebie.
- Nie rozumiesz, to nie twoja wina – powiedziałem, wpatrując się w niego ze zmartwieniem. Liczyłem, że jakoś do niego dotrę, nie mogłem mu pozwolić, aby czuł się jeszcze bardziej przygnębiony. – To ja zdecydowałem się tam pójść ćwiczyć, nie ty.
- A mi się wydaje, że to ty nie rozumiesz. Skończmy już o tym rozmawiać, bo naprawdę nie ma o czym – odpowiedział, chwytając mój nadgarstek i odsuwając się ode mnie. Znowu się na mnie zdystansuje? Bardzo się tego obawiałem. Byłem jego mężem, więc jednym z moich licznych obowiązków było wspieranie go w każdym problemie, a ja co robię? To ja sprawiam, że popada w coraz to większy dołek.
- Miki... – zacząłem, ale mój mąż od razu mi przerwał.
- Chodź już, miałem ci w czymś pomóc – odparł jedynie, kierując się w stronę łazienki.
Nie mając innego wyboru podążyłem za nim, starając się ignorować palący ból w ranie oraz plecach. Naprawdę mocno przywaliłem w to drzewo, cud, że nie stało mi się nic z kręgosłupem. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby na moich plecach pojawił się wielki siniak, ale już nie chciałem mówić nic o tym Mikleo. Wystarczająco już mu krwi napsułem, nie chce, by brał na siebie jeszcze większą winę, a jestem pewien, że właśnie to by zrobił, gdyby się dowiedział. A końcu, to jest tylko siniak, trochę poboli i przestanie, a ja sobie w zupełni na niego zasługiwałem. Nawet nie próbowałem się z nim kontaktować, kiedy potwór mnie zaatakował, bo bałem się, że i jemu coś zrobi, a przecież polował tylko i wyłącznie na mnie... dobrze, że nie próbował zaatakować znacznie wcześniej, kiedy Mikleo targał mnie nieprzytomnego do głównej drogi. Wtedy naprawdę mogłoby się stać coś złego.
Podczas kiedy Miki pomagał mi w goleniu się, nie wyczuwałem od niego tej prostej radości, jaką wyczuwałem wczoraj, albo jeszcze dzisiaj rano, kiedy pomagał mi się ubierać. Czy to znaczyło, że teraz proszeniem o pomoc tylko będę go irytował i mu przeszkadzał? Najwidoczniej wszystko na to wskazywało. Od tej pory będę starał się być jak najbardziej samodzielny, by jak najmniej prosić go o pomoc i mu przeszkadzać. Wcześniej ta taktyka nie działała, ale teraz sytuacja się zmieniła i prawdopodobnie to może zadziałać teraz. Zresztą, już tyle razy starałem się działać sam, że to nie będzie dla mnie większym wyzwaniem, rana jest naruszona tak czy siak, a Miki dzięki temu będzie miał spokój i nie będzie musiał marnować swojego cennego czasu na mnie. Jest to sytuacja dobra dla każdego, znaczy, ja jestem w mniej wygodnej pozycji, bo mogę czasem odczuwać ból, ale dla niego jestem w stanie się poświęcić. I zrobię wszystko, aby zaczął uważać siebie za wartościowego anioła, bo przecież nim właśnie jest; niesamowitym i pięknym aniołem, którego ciągle krzywdzę i na którego zupełnie nie zasługuję.
- Miki... możesz mi powiedzieć, co czujesz w związku z moim zachowaniem? – poprosiłem go, kiedy skończył mi pomagać, a moja twarz była już gładka i może nie do końca piękna, moja twarz nigdy piękna nie była i nie będzie.
- Już ci mówiłem. Nie jestem zły i nie mam do ciebie żadnych pretensji – odpowiedział bezbarwnym głosem, wychodząc z łazienki i nawet nie racząc na mnie spojrzeć. Bolało mnie to, że znowu się oddalamy, a to wszystko przeze mnie, zasługiwałem na to w stu procentach i normalnie poddałbym się tej karze, ale teraz wiem, że to jest niezdrowe dla niego. Bałem się, że jeżeli się go zostawię samemu sobie, dojdzie do strasznych i jakże błędnych wniosków, przez które zrobi sobie krzywdę albo mnie opuści. Oba te scenariusze przepełniają mnie strachem i zamierzałem zrobić wszystko, by mu pomóc i temu wszystkiemu zapobiec.
- Mikleo, to nie jest odpowiedź... – zacząłem, chcąc poznać jego zdanie, a nie grzebać mu w myślach.
- Przyniosę ci obiad. Powinieneś odzyskać siły – odparł wymijająco, wychodząc z pokoju i tyle go widziałem.
Usłyszawszy jego słowa, westchnąłem cicho i usiadłem w fotelu. Siniak na plecach odezwał się niemalże od razu, przez co cicho syknąłem z bólu. Trochę dobrze, że Mikleo wyszedł, dzięki temu nie będzie się dołował jeszcze bardziej. Jego zachowanie już teraz było niepokojące, a ja nie wiedziałem, jak mu pomóc. Może jednak był na mnie zły, tylko nie powiedział mi, by nie sprawić mi przykrości? Albo był na mnie zły, tylko źle rozpoznawał emocje? Musiałem mu jakoś pomóc, rozweselić go i sprawić, by mi wybaczył. Albo żeby mi nawet nie wybaczał, tylko aby po prostu przestał się tak zadręczać i winić za coś, za co nie był winny. Nie wiedziałem tylko, jak. Porozmawiać z nim? Przecież unika rozmów ze mną, albo przynajmniej nie chce rozmawiać o swoich uczuciach, a to one były w tym momencie najważniejsze. Miałem nawet wrażenie, że mówienie mu miłych słów niewiele mu pomoże, ale oczywiście nie zamierzałem z tego zrezygnować. Komplementować go będę zawsze i wszędzie. Może sprawię mu prezent... tylko jaki? Do głowy nie przychodziły mi żadne pomysły, poza bukietem kwiatów, tylko nie byłem pewien, czy coś takiego mu się spodoba. Może troszkę wstyd przyznać, ale nigdy nie przynosiłem mu kwiatów, tak postępowało się zwykle wobec kobiet, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jednak, co mi zaszkodzi spróbować? Może Mikleo naprawdę coś takiego się spodoba? Wystarczyłby mi jedynie jego delikatny uśmiech, niczego więcej nie potrzebowałem.
Tylko, jakie kwiaty powinienem mu dać? Kwiaty mają swój własny język, którego nie rozumiałem. Wiedziałem jedynie, że czerwone róże oznaczają miłość, ale to trochę oklepane... nad tym pomysłem jeszcze muszę się zastanowić i dopytać odpowiednie osoby. Jak na przykład Alishę albo Lailah. Do Lailah musze się udać na pewno i dowiedzieć się trochę więcej na temat dojrzewania u aniołów. Muszę dowiedzieć się, jak traktować Mikleo i jak do niego dotrzeć, bo jak próbuję robić coś sam na własną rękę, to oczywiście coś psuję. Jak Mikleo wróci, spróbuję z nim porozmawiać raz jeszcze i wytłumaczyć, że to nie jego wina. Kto wie, może mi się uda, chociaż szanse są na to marne, ale nie zaszkodzi spróbować. Nie mogłem pozwolić, by się ode mnie oddalił, nie mogę go stracić. Zdarzyło mi się to za wiele razy, boję się, że to może być ten ostatni, a tego mogę nie przeżyć.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz