Słowa, które powiedział, zaniepokoiły mnie jeszcze bardziej. Jak to czuje, że zawodzi? Kogo niby, mnie? Nigdy się tak nie czułem, bo nie miałem powodu. Mikleo pojawił się przy mnie w momencie, w którym najbardziej w niego zwątpiłem i wyciągnął mnie z dołka, tkwił przy mnie, nawet kiedy oskarżałem go o zdradę, a teraz, dodatkowo pomaga mi i mnie niańczy, co było pewnie strasznie frustrujące i męczące. Jeżeli tak na to spojrzeć, to prędzej ja zawodzę jego, niż on mnie. A może czuje, że zawodzi siebie? Takie myślenie też było głupie. Był najlepszym Serafinem, jaki istniał, mądry, piękny, wspaniały, dobroduszny, kochany, słodziutki... jego zalety mógłbym wymieniać bez końca, nie rozumiałem tylko jednego, dlaczego on tego w sobie nie widział. I dlaczego, jego zdaniem, odkąd wrócił jest gorzej. Mieliśmy kilka gorszych momentów, owszem, ale były one z mojej winy, więc czemu to Mikleo obwiniał siebie? Najwidoczniej problem jest o wiele bardziej złożony, niż mi się wydaje, ale to nic takiego, jakoś wyciągnę go z tego dołka. Nie zasługuje na to, by przeze mnie myślał o sobie tak straszne rzeczy, a skoro to moja wina, to też ja powinienem mu pomóc.
- Chronisz mnie najlepiej, jak tylko potrafisz, nie czuję się przy tobie źle i nie czuje, że mnie zawodzisz – zacząłem ostrożnie, podchodząc do niego i kładąc mu na biodrach dłonie. Obie. W końcu, prawej ręki tak wysoko unosić nie musiałem, więc nie było to dla mnie problemem, nawet mnie rana nie bolała. Znaczy, bolała, ale to był ból, do którego się przyzwyczaiłem i który nieustannie mi towarzyszył, czyli suma summarum mnie nie bolało. – Jesteś niesamowitym Serafinem i bardzo cieszę się, że przy mnie jesteś i do mnie wróciłeś. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie – dodałem i nachyliłem się nad nim, by delikatnie ucałować go w czubek nosa. Musiałem za wszelką cenę przekonać go, że jest niesamowity i cudowny, a jeśli będę mu to powtarzał codziennie, to w końcu w to uwierzy.
- Gdybym faktycznie cię chronił, twoje ramię byłoby całe – odpowiedział, odsuwając się ode mnie, co mnie lekko zabolało. Miałem cichą nadzieję, że Mikleo się do mnie przytuli, ale nie, że odsunie się ode mnie na dwa kroki. I to nie tylko odsunął się do mnie w sensie dosłownym, ale i przenośnym. Naprawdę jestem w stanie mu pomóc, chcę mu pomóc... szkoda, że nie mogłem wziąć od niego tego ciężaru, który spoczywa na jego barkach. Byłoby mu o wiele łatwiej, a jak jemu byłoby łatwiej, to i mnie byłoby lepiej. – Zabierz się lepiej do jedzenia, zaraz ci wystygnie i będziesz narzekał, że jest niedobre – dodał, odwracając się z powrotem do lustra, by poprawić swoją grzywkę, która wpadała mu do oczu. Gdybym miał sprawne obie ręce, zaczesałbym tę grzywkę do tyłu, po czym... nie powinienem się nad tym zastanawiać, ponieważ jeszcze długo nie będę miał szansy, aby go uczesać.
Chciałem dodać, że to nie jego wina, że jestem ranny, ale wyczułem, że to nie jest dobra chwila i Mikleo na ten moment nie chce ze mną o sobie rozmawiać. Powiedział mi, że otworzy się w swoim czasie, ale coś mi podpowiedziało, że tak nie będzie. Mikleo zatrzyma wszystkie złe emocje dla siebie, zwłaszcza, że właśnie tak robił bardzo często. Póki ja go nie go wypytam i do niego nie dojdę, będzie w sobie te negatywne emocje w sobie, dopóki te nie wybuchną. Jednak chyba faktycznie na dzień dzisiejszy powinienem skończyć go wypytywać, już i tak wiem co nieco. To nie jest dużo, prawda, ale dzięki temu znam choć część problemu, chociaż zrozumieć go nie rozumiem.
- Robisz coś jutro? – spytałem, siadając przy stoliku i biorąc do lewej dłoni łyżkę. Chciałem zmienić temat i rozładować napięcie, jakie przeze mnie powstało. Nie taki był mój zamiar, chciałem mu pomóc, a zamiast tego mam wrażenie, że Mikleo jeszcze bardziej się na mnie zamknął. Czemu, kiedy chcę zrobić dla niego coś dobrego, tylko bardziej mu szkodzę? Gdybym tylko był dla niego lepszy, Mikleo by mi bardziej ufał i ze mną rozmawiał, a zamiast tego się na mnie zamyka. Gdzie popełniam błąd? Za szybko zacząłem ten temat? A może byłem za mało delikatny? Albo wręcz przeciwnie, powinienem bardziej na niego naciskać... nie, ta opcja na pewno jest zła. To znaczyło, że musiałem znaleźć jakiś balans, pomiędzy poprzednimi opcjami.
- Yuki chciał, abym go jutro jeszcze pouczył latać – odparł, zabierając z szafki jedną z książek i usiadł w fotelu. Faktycznie, poprawił swoją grzywkę, ale ta nadal wpadała mu do oczu. No i ten kok nie był taki idealny... z chęcią bym go poprawił, już mnie nawet mnie palce świerzbiły. Jak mi strasznie brakowało takiej prostej zabawy jego włosami.
- Jeszcze? To już dzisiaj go uczyłeś? Myślałem, że mieliście się bawić – starałem się kontynuować rozmowę, ponieważ ten temat odrobinkę mnie zainteresował. W końcu, skoro znowu jutro będzie nieobecny, to będę mógł wykorzystać ten czas na trening. Już teraz wiem, ile taka ich lekcja mniej więcej trwa, to może nawet wrócę do pokoju przed nim? Obym tylko nie stracił poczucia czasu.
- Odkąd dostał skrzydła tylko próbuje uczyć się latać i wpada na drzewa. Jutro przyjdzie do nas o tej samej porze, co dzisiaj – odpowiedział, nawet nie podnosząc wzroku znad książki. – Proszę cię, jedz już – dodał, a ja odebrałem to jako znak, że nie chce ze mną rozmawiać. Może faktycznie powinienem się już zamknąć? Najwidoczniej za szybko zacząłem rozmawiać o jego uczuciach i problemach, rozumiem swój błąd, już go nie popełnię. Teraz już skupię się na tym, aby Mikleo pozbył się tego obrzydzenia do siebie i będę mu codziennie mówił, że jest cudowny i jak bardzo go kocham. Może to też coś mu pomoże i wpłynie na jego samoocenę.
Kiwnąłem głową na jego słowa, nie chcąc go denerwować jeszcze bardziej. Zabrałem się za jedzenie, chociaż apetytu nie za bardzo miałem. W końcu jednak zjadłem tyle, ile mogłem i nawet wypiłem już zimną herbatę, i teraz pozostało mi jedynie zaniesienie tacy z powrotem na kuchnię, co mogło mi sprawić pewną trudność. Unieść ją jedną ręką i jeszcze otworzyć sobie drzwi, ale jakoś dam sobie radę. Zacząłem męczyć się z tą tacką, aż w końcu udało mi się jakoś ją utrzymać. Przyznam, byłem z siebie nawet dumny, chociaż musiałem bardzo, ale to bardzo uważać, by nic się nie przewróciło.
- Co ty robisz? – słysząc głos mojego męża drgnąłem powodując tym samym, że już na szczęście pusty kubek się przewraca. I tyle by było z zachowania idealnej równowagi.
- Próbuję zanieść tacę do kuchni – odpowiedziałem niepewnie zastanawiając się, co zrobić z tym nieszczęsnym kubkiem. Może prawą dłonią by mi się udało...
Nie zdążyłem nawet spróbować tego zrobić, ponieważ Mikleo podszedł do mnie, zabrał tacę i wyszedł bez słowa. No i tyle by było, jeżeli chodzi o moje próby starania. Westchnąłem cicho i usiadłem na łóżku, czując się źle względem Mikleo. Jeszcze przez jakiś czas będę próbował do niego podejść sam i powoli, a jeżeli to się nie uda i Mikleo nadal będzie na mnie zamknięty, a te okropnie uczucia nie miną, porozmawiam z Lailah. Nie będę miał innego wyjścia, nie mogę go w końcu pozostawić z tym wszystkim samego.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz