Czułem się tak okropnie, kiedy widziałem jego łzy. To przeze mnie i te moje pretensje, powinienem być wobec niego bardziej wyrozumiały, a zamiast tego dziwię się, że się na mnie jeszcze bardziej zamyka. Takie moje pretensje wpędzają go w jeszcze większy dołek i ja to doskonale wyczuwam. Możliwe, że w tym momencie to ja jestem jego największym problemem, większość jego negatywnych emocji czuje właśnie przeze mnie. Ma wrażenie, że mnie zawodzi, że zachowuje się okropnie jako mąż i obwinia siebie o wszystko nawet, jeśli sam nie jest temu winny. Będę musiał okazać się jeszcze większym zrozumieniem i cierpliwością oraz uważać na to, co czuję i co do niego mówię. Żadnej pretensji, żadnej złości, tylko zrozumienie i spokój. To mogło być trudne zwłaszcza, że Miki ma dostęp do moich myśli i uczuć, podobnie jak ja, więc musiałem uważać. Tyle dobrego, że oboje szanowaliśmy prywatność i nasze myśli pozostały naszymi myślami. Albo raczej z reguły tak jest, czasem trudno zignorować myśli, które wręcz krzyczą, ale to były sporadyczne przypadki. Inaczej było z emocjami drugiej osoby, je czuliśmy bezwarunkowo i nie mieliśmy na to żadnego wpływu.
Lewą dłonią ostrożnie wytarłem jego kolejne łzy, nie przestając się uśmiechać. Czułem się winien jego łez i smutku, i najwidoczniej miałem trochę racji. Gdybym podszedł do tego wszystkiego spokojnie i bez pretensji, teraz byłby spokojniejszy, nie płakałby i nie czułby się tak okropnie... Stop, im bardziej ja obwiniam siebie o jego złe samopoczucie, to Miki zaczyna obwiniać się o to, że ja obwiniam się o jego złe samopoczucie i to sprawia, że on czuje się jeszcze gorzej. To takie błędne koło, z którego trudno się wydostać. Ja martwię się o Mikleo, Mikleo martwi się o mnie i coś czuję, że żadne z nas nie odpuści w tej kwestii.
- Nie chcę, abyś mnie za cokolwiek przepraszał. Nie zrobiłeś niczego takiego, by mnie przepraszać – wyszeptałem, a następnie złożyłem delikatny pocałunek na jego czole i przytuliłem go do siebie raz jeszcze. Nie przejmowałem się tym, że moja koszula była już cała przesiąknięta i że już troszeczkę było mi zimno. Pewnie zaraz zmienię ubranie i położę się do łóżka, mnie się nic nie stanie, a Mikleo poczuje się choć trochę lepiej. To niewielka cena, którą jestem w stanie zapłacić. – Chcę tylko abyś wiedział, że zawsze jestem tutaj dla ciebie. I pomogę ci z każdym twoim problemem, najlepiej jak tylko będę mógł. I chcę także, abyś wiedział, że cieszę się, że żyjesz, podobnie jak Yuki. Bez ciebie oboje byśmy zginęli, zwłaszcza ja, dlatego już więcej nie myśl o tym w ten sposób – dodałem już nieco bardziej stanowczo, chcąc odwieść go od takiego myślenia. Przypadkowo usłyszałem tę jedną myśl, która zmroziła mi krew w żyłach. Czemu w ogóle on o tym pomyślał? Dałem mu powód, przez który myśli, że lepiej byłoby bez niego? Boże, jeżeli tak było i coś złego zrobiłem, to nie zasługuję na niego oraz na bycie jego mężem.
- Przesadzasz, beze mnie byłoby ci lepiej i nie musiałbyś przechodzić przez te wszystkie straszne rzeczy – wychrypiał cichutko pociągając noskiem, a ja podejrzewałem, że znowu zaczyna płakać. Podejrzewałem, ponieważ nie widziałem jego twarzy; ta była wtulona w moją klatkę piersiową, a akurat na to absolutnie nie narzekałem.
- Przesadzam? Przecież ja jestem za głupi, aby przeżyć bez ciebie chociażby jednego dnia – kiedy to wypowiedziałem usłyszałem, jak Mikleo parska śmiechem. To był chyba dobry znak, w końcu nie pamiętałem już, kiedy się choć delikatnie uśmiechnął, a co dopiero parsknął śmiechem. Takie parsknięcie to nic w porównaniu z takim faktycznym wybuchnięciem śmiechem, ale to już coś. Oby tylko coś takiego pojawiało się coraz to częściej i częściej, wtedy zdecydowanie się uspokoję i poczuję się lepiej.
- Jesteś tylko troszkę głupi, ale nie aż tak. Przecież przeżyłeś beze mnie pięć lat i świetnie ci to poszło – zauważył odsuwając się ode mnie, by otrzeć świeże łzy. Troszkę mnie one martwiły, ale lepiej, by się wypłakał przy mnie, niż włóczył się Bóg wie gdzie, a kto wie, może wypłakanie się jakoś mu pomoże. Dzięki temu też daje upust emocjom i mam nadzieję, że te wszystkie depresyjne myśli troszkę przystopują i złagodnieją.
- Ale miałem wokół siebie trzech dorosłych. A teraz mam jednego pięknego anioła, który wykonuje robotę właśnie za trzech i świetnie mu to idzie – wymruczałem z cwanym uśmieszkiem, by tuż po tym ucałować jego słodkie, choć zimne usta. Może to nawet dobrze, że wszedł do gorącej wody, zmartwiło mnie to, że wrócił do pokoju w nocy i cały przemoczony, zwłaszcza, że jeszcze niedawno leżał zmarznięty pod kilkoma kocami. – Kocham cię – dodałem, odsuwając się od niego i uśmiechając się do niego łagodnie.
- Ja ciebie też. I przepraszam, że cię zawodzę i czujesz się przeze mnie tak źle – słysząc jego słowa westchnąłem cicho zdając sobie sprawę, że chyba czeka mnie do wyjaśnienia jeszcze kilka rzeczy.
- Nie czuję się przez ciebie źle. Po prostu... do tej pory za każdym razem, kiedy się zamykałeś i odsuwałeś się ode mnie, robiłem ci coś okropnego. Najpierw krzywdziłem cię, traktując cię jak przedmiot i zdradzając, a jeszcze później będąc zazdrosny o Rachel oskarżałem cię o zdradę. Teraz zachowujesz się podobnie jak podczas tych wcześniej wymienionych sytuacji i mam znowu wrażenie, że cię krzywdzę – wyjaśniłem mu, delikatnie głaszcząc go po plecach.
- Nie robisz mi krzywdy, wręcz przeciwnie, starasz mi się pomóc, a to ja krzywdzę ciebie – i świetnie, teraz otrzymałem cel odwrotny do zamierzonego.
- Hej, nie myślmy już o tym w ten sposób, dobrze? Takie postępowanie niszczy ciebie i mnie, a oboje dobrze wiemy, że chcemy dla siebie jak najlepiej. To będzie troszkę trudne, ale jeżeli oboje będziemy nad tym pracować, to nam się uda – poprosiłem, zdrową dłoń przenosząc na jego policzek i zaczynając go po nim gładzić. Mój mąż niepewnie pokiwał głową, zgadzając się ze mną, za co byłem mu bardzo wdzięczny. – I mam jeszcze jedną prośbę. Jeżeli będziesz miał negatywne myśli o samym sobie, obwiniał się o złe rzeczy, które zdarzyły się w przeszłości i myślał, że lepiej by było, gdybyś się nie odrodził jako Serafin... wtedy ze mną porozmawiaj, dobrze?
- Spróbuję... Sorey, twoje bandaże! Zamoczyłem je – zaczął zmartwiony, odsuwając się ode mnie. Zerknąłem na swoje prawe ramię i fakt, opatrunek był zamoczony, podobnie jak większość mojej koszuli i trochę spodni, ale to nic takiego. Rana nawet mnie nie bolała inaczej niż zwykle, chociaż... może troszeczkę bardziej piekła... ale jakoś nie zwracałem na to większej uwagi, w końcu nic się nie działo.
- To nic takiego, tylko zwykła woda. Zdejmę opatrunek i pozwolę trochę ranie pooddychać, a ty w tym czasie dogrzejesz się, a później przyjdziesz i założysz mi nowy – wyjaśniłem, niespecjalnie przejmując się całym tym zajściem. Jak na razie najbardziej cieszyłem się tym, że mogłem go do siebie mocno przytulić, tego nikt mi już nie odbierze.
- To tak można? – spytał niepewnie Mikleo, bardzo zmartwiony, a ja już wyczułem kłębiące się w jego umyśle poczucie winy. Jeżeli ktoś tu jest winny, to ja, w końcu sam się do niego przytuliłem, ale zatrzymałem te myśli dla siebie.
- Oczywiście, najważniejsze jest to, by nie zabrudzić rany, a to raczej uda mi się zrobić podczas twojej nieobecności. A opatrunek i tak musiałbym zmienić, więc tak właściwie nic złego się nie stało – wyjaśniłem mu spokojnie, zaczynając odwiązywać bandaż. Miałem tylko nadzieję, że jej widok go nie zemdli, bo dla mnie osobiście, wyglądała ona nieco bardzo obrzydliwie, chociaż nie było tak bardzo źle jak wtedy, kiedy była całkiem świeża. – Poczekam na ciebie w sypialni. Chyba, że chcesz, abym dotrzymał ci towarzystwa – dodałem, nie za bardzo wiedząc, co powinienem w tej chwili zrobić. Jeżeli chciał trochę pobyć sam i ma już dosyć mnie i mojej obecności, to uszanuję to i wrócę do pokoju, całkowicie to rozumiejąc, przecież sam mam często dosyć swojego własnego towarzystwa. A jeżeli chce jeszcze troszeczkę ze mną po prostu pobyć, mogę tutaj siedzieć, chociaż tym razem będę musiał o wiele bardziej uważać na tą nieszczęsną, odsłoniętą ranę, ale to nie powinno być nic trudnego.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz