Jedną z dłoni położyłem na jego biodrze, a drugą na jego plecach, dzięki czemu mogłem bez problemu bawić się jego włosami. Takie zwyczajne okręcanie miękkich kosmyków wokół było niezwykle odprężające. Niby taka prosta rzecz, a tak niezwykle pocieszna. Nie mam pojęcia, stało się na tamtej walce, ale cieszyło mnie to bardzo, Mikleo znowu był zdrowy i mogłem być w końcu o niego spokojny. Teraz tylko mieć nadzieję, że znowu nie zacznie tracić na wadze, u niego bardzo opornie szedł powrót do normalnej wagi. A może to była moja wina? Robiłem coś niepoprawnie i dlatego był taki szczuplutki? Bardzo prawdopodobne, w końcu jeszcze wiele o aniołach nie wiem.
- Już u niego byłem i z nim rozmawiałem – powiedziałem z lekką niechęcią wiedząc, że to zapoczątkuje nie do końca pozytywny temat. – I możemy mieć mały problem. Znaczy, ja mogę mieć – dodałem, zaczynając delikatnie gładzić jego plecy.
- Dlaczego? Nie chce dać ci jedzenia? – spytał bojowym tonem, gniewnie marszcząc brwi. Przyznam, uroczo i niewinnie wyglądał, kiedy się złościł. Trochę jak taka rozzłoszczona owieczka. Mam jedna świadomość, że pomimo tego słodkiego wyglądu jest w stanie spełnić swoje groźby.
- Nie o to chodzi, nie myśl o nim tak źle – powiedziałem, całując go w linię żuchwy. – Nie może mi dać wiele, bo nie ma na to wystarczająco dużych zapasów. Nie chciałbym, aby ktokolwiek musiał przeze mnie tutaj cierpieć, dlatego powiedziałem, że w zupełności wystarczy mi ilość, którą mi podaruje.
- Czyli na jak długo starczyłoby ci jedzenia? – spytał gładząc delikatnie mój policzek, który do najgładszych nie należał. Może przed wyruszeniem w podróż wypadałoby się ogolić? Zwłaszcza, że podczas podróży nie będę miał za bardzo sposobności, abym mógł to zrobić.
- Na tydzień chyba. Jeżeli będę bardzo oszczędzał, może na dwa. Będziemy musieli obrać bardziej prostą drogę niż ostatnio – wyjaśniłem, uśmiechając się do niego łagodnie i poprawiając jego kosmyki. Zdawałem sobie sprawę, że teoretycznie będzie to bardziej niebezpieczne, ale nic złego stać się nam nie powinno. Między nami pakt nadal jest zawarty i póki nie natrafimy na swojej drodze nie do końca przyjaznego anioła, powinienem być jakoś użyteczny w walce.
- Nie kojarzę, aby blisko były jakieś wioski albo miasta... – zaczął niepewnie Mikleo, dlatego szybko go uciszyłem pocałunkiem.
- Jeżeli udamy się prosto do zamku, nie będziemy musieli nigdzie nie chodzić. W dwa tygodnie powinno się nam to udać – wyjaśniłem, gładząc jego plecy. – Albo nawet ponad dwa tygodnie. Kilka dni bez jedzenia mnie nie zbawi.
- Nawet tak nie mów, musisz przecież jeść – powiedział, widocznie niezadowolony z moich słów.
- I nikt nie mówi, że nie będę tego robił. Nic nie zrobię, jeżeli nie będę miał co jeść – wzruszyłem ramionami, nie widząc w tym żadnego problemy. W końcu, przeżywałem różne, gorsze rzeczy niż niejedzenie przez kilka dni, nie było w tym przecież niczego strasznego. – Nie myśl już o tym, będziemy się martwić, kiedy będziemy w tej sytuacji – odpowiedziałem, przytulając go do siebie mocniej i wtulając nos w zagłębienie jego szyi.
Mikleo westchnął cicho, zarzucając ręce na mój kark i oparł policzek o moje czoło. Domyślam się, że pewnie w jego głowie krążyły myśli na ten temat, ale wkrótce sprawię, że przestanie się tym zadręczać. Przecież w tym momencie mamy lepsze rzeczy do robienia, niż zadręczanie się, co będziemy robić, kiedy zabraknie mi jedzenia podczas naszej drogi powrotnej. Mamy teraz czas na odrobinkę prywatności, której nam wkrótce zabraknie, jestem przekonany, że dzisiaj wieczorem znów przyjdzie do nas Yuki i będzie chciał tutaj spać. Też z tego powodu nie chowałem koców, na których jeszcze dzisiaj będę spał. Będę musiał również przypilnować, aby mój mąż spał na łóżku, a nie przy mnie. Może i jest zdrowy, a jego ciało znowu jest piękne i silne, ale nie zmienia to faktu, że wygodniej dla niego będzie, jeśli będzie odpoczywał na łóżku, nie na twardej podłodze i by przez to nabawił się siniaków oraz obolałych mięśni.
- Kocham cię, Miki – wyszeptałem po dłuższej chwili, odsuwając głowę od jego ciała tak, by móc na niego spojrzeć. – Dziękuję.
- Też cię kocham, tylko nie rozumiem, za co mi dziękujesz – powiedział z uśmiechem, przyglądając mi się uważnie.
- Dziękuję za to, że przy mnie jesteś. Za to, że mnie kochasz. I za to, że się wtedy nie poddałeś – wyjaśniłem mu, chociaż podejrzewałem, że jest to w miarę oczywiste. Za co innego mógłbym mu dziękować...? Chociaż w sumie, mógłbym znaleźć jeszcze kilka rzeczy, jest tak idealny i niesamowity, że mógłbym mu dziękować za wszystko, a to i tak byłoby za mało.
- Sorey... – zaczął, ale nie pozwoliłem mu dokończyć, ponieważ przeczuwałem, że zacząłby się wykręcać i mówić, że to nic takiego, a to przecież było coś takiego.
Połączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, który mój Mikleo zaraz pogłębił, co wyjątkowo mnie ucieszyło. Wsunąłem delikatnie swoje dłonie pod jego koszulkę, tym samym delikatnie drażniąc jego chłodną skórę. Na więcej, poza pocałunkami i drażniącym dotykiem nie mogliśmy sobie pozwolić. Znaczy, teoretycznie mogliśmy, ale nie czułem, aby to był dobry pomysł, do chatki w każdej chwili ktoś mógł wejść, nie mieliśmy tutaj za wiele prywatności. Fakt, wcześniej się tym nie przejmowaliśmy, bo byliśmy zbyt bardzo spragnieni dotyku, ale teraz już możemy się powstrzymać i uniknąć dzięki temu kompromitacji.
Po dłuższym czasie mój aniołek odsunął się ode mnie, by móc złapać oddech. W sumie, nie tylko on, ten pocałunek chwilę trwał. Oboje jeszcze przez moment ciężko oddychaliśmy, by po chwili uśmiechnąć się do siebie łagodnie.
- Nie wiem, co bym zrobił, gdybym cię stracił. Bez ciebie nie dałbym sobie rady – wyszeptałem, mocno się do niego przytulając. Dopiero teraz, po tych dwóch godzinach od zakończenia walki, cały stres zaczął ze mnie schodzić. Myślałem, że już mam to za sobą, ale jednak nie, jeszcze ten cały strach we mnie siedział. Bez obrazy dla dziadka, ale im szybciej opuszczę to miejsce, tym szybciej poczuję się lepiej. To miejsce nie kojarzy mi się z przyjemnymi przeżyciami i nie będę go wspominał bardzo miło.
<Aniołku? c:>