Zmęczony i bez chęci do rozmowy patrzyłem na męża. Pragnąc, tylko by dał mi spokój, nie chcąc z nim rozmawiać o rozpoczętym przez niego temacie, to przez to, kim się staje, znów mogę, ciało słabnie, historia znów się powtarza, a ja z dnia na dziś czuję się coraz gorzej, jeśli szybko nie wróci do siebie, moje ciało całkowicie odmówi posłuszeństwa, a wtedy to już będzie mój koniec.
- Ja.. Nie wiem, źle się czuję - Wyznałem, nie chcąc mówić, że to przez jego zło, jeśli coś takiego wypłynęłoby z moich ust Sorey naprawdę, by się wściekł, a tego nie chciałbym znosić już i tak zbyt wiele znieść muszę, pilnując, aby nie skrzywdził dzieci.
- Źle? Brakuje ci czegoś? - Spytał, zmartwiony to znaczy brzmiał jakby, był zmartwiony, ale czy był? Nie wiem.
- Nie, niczego - Wyznałem nie do końca zgodnie z prawdą, w tym wszystkim brakuje mi mojego męża, tego dobrego, tego przez mnie kochanego.
- Ostatnio jesteś strasznie problematyczny, muszę zastanowić się nad karą dla ciebie, a teraz idź spać, jutro chce cię wiedzieć w lepszej kondycji - Nie mówiąc mu nic, kiwnąłem głową, wstając z kanapy, świat zawirował, a ja mimo to starałem się jak najszybciej znaleźć w sypialni, by zejść mojemu mężowi z oczu, nie chciałem go denerwować, a najwidoczniej mój zły stan denerwował go jeszcze bardziej a może nie on, a to, że musi sam wszystko robić. Cóż to z jego winy jest ze mną aż tak źle, a czuję, że będzie gorzej a wszystko to przez panujące wokół zło uderzające we mnie z każdej strony, w tej sytuacji naprawdę nie jestem w stanie za długo funkcjonować, kilka dni? Może nawet nie i moje ciało zacznie się buntować, gdy serce i mógł, wraz z nim przestanie pracować, tak jak bym sobie tego życzył.
Zmęczony położyłem się do łóżka, nawet nie myśląc o tym, co powiedział mi Sorey, bo jak niby chciał mnie ukarać? Robi to ciągle, nie będąc nawet tego faktu świadomym...
Następny dzień był jeszcze cięższy nic też poprzedni, z trudem wybudziłem się ze snu, nie będąc w stanie normalnie funkcjonować, obraz cały czas zamazywał mi się, a słuch stawał się coraz gorszy, Sorey coś mówił do mnie kilka razy, jednak ja nie byłem w stanie go usłyszeć, świat wirował a ja razem z nim.
Z niezrozumiałych powodów mój mąż bardzo się na mnie wściekł, chwytając mocno za rękę, szarpnął w swoje stronę. Niestety moje nogi nie były w stanie mnie utrzymać, z powodu czego upadłem na ziemię, kładąc dłoń na głowie, która zaczęła boleć jeszcze bardziej niż przedtem, gdy z ust bez powodu popłynęła krew.
Co się ze mną dzieje? Czyżby jego złą energią aż tak dawała po sobie u mnie poznać? Byłem osłabiony po ostatniej walce z demonem. Mormo czy chciał, czy też nie osłabił mnie przez płynące w nim zło, nie zdarzyłem jeszcze się zregenerować, a to wszystko znów we mnie uderza.
Sorey wrócić do siebie, potrzebuje cię.
- Mikleo? - Słysząc za tłumiony głos męża, podniosłem na niego wzrok, przełykając okropny smak krwi. - Co się z tobą dzieje? - Usłyszałem pytanie, na które nie mogłem odpowiedzieć, nie ślą tego, że nie umiałem a dlatego, że nie chciałem.
Z trudem podniosłem się z ziemi, powoli obijając się o ściany, idąc w stronę kanapy stojącej w salonie.
- Mikleo - Zawołał za mną, idąc krok w krok.
Nie mówiąc nic, skierowałem swój palec w stronę lustra. Chcąc, by spojrzał na swoje odbicie, dostrzegając to, co ja widziałem, a on nie widział.
- Co? - Podszedł do lustra, kładąc dłonie na policzkach. - Czemu nie powiedziałeś mi o kolorze moich oczu? - Burknął niezadowolony.
- Próbowałem, nie chciałeś słychać - Wyszeptałem, coraz to ciszej mówiąc, odczuwając większe zmęczenie, niż chwilę temu.
- Uważasz, że cię nie słucham? - Pełen pretensji głos doszedł do mnie z oddali.
- A ty uważasz inaczej? - Odpowiedziałem, zamykając oczy, nie mogąc ich utrzymać.
- Jak śmiesz, jestem dla ciebie za dobry - Gdy to mówił, chwycił mocno, mogę ramiona, lekko mną potrząsając.
- Zły, jesteś zły - Wyszeptałem, tracąc kontrolę nad ciałem, tracąc kontakt ze światem, musząc odpocząć kilka chwil odpocząć...
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz