Westchnąłem cicho, gdy tylko usłyszałem pytanie męża, doskonale siedząc, że nie będzie zadowolony z ich odpowiedzi. Nie tego będzie się spodziewał I nie tego będzie oczekiwał.
- Cóż, nie jesteśmy w stanie samo pokonać demona bez pomocy... Demona - Wyjaśniła Lailah, patrząc prosto w oczy mojego męża, dostrzegając każdą najmniejszą zmianę na jego twarzy.
- Nie ma innego wyjścia? - Spytał, mimo wszystko no do końca wierząc w słowa pani jeziora.
- Niestety nie ma, musimy wykorzystać do pomocy demona, znajdującego się w Mikleo tylko tak możemy pokonać demona - Wyjaśniła, nie pozostawiając mojego męża w niepewności, dając mu jasne komunikaty, których podważyć nie mógł, nawet gdyby bardzo chciał.
- Nie, na pewno jest inne wyjścia, nie możemy zaufać demonowi, co jeśli znów zapragnie przejąć kontrolę nad Mikleo? To niebezpieczne - Mój mąż mimo wszystko starał się nie dopuścić owych myśli do siebie, wciąż twardo wierzył w to, że jest inne wyjście na pokonanie tego potwora.
Nie odezwałem się ani słowem przez cały ten czas obserwując męża, przytulając do siebie córkę, która wróciła do moich rąk.
- Nie ma, Sorey zrozum.. - Lailah zaczęła, chcąc wytłumaczyć wszystko mojemu mężowi na spokojnie.
- Nie.. Nie mogę stracić męża kosztem ratowania córki, nie chce ich stracić - Prawie, że krzyknął, odwracając się do nas plecami, wychodząc nie tylko z kuchni, ale i z domu.
Odruchowo chciałem iść za nim, jednak dłoń pani jeziora skutecznie mnie przed tym powstrzymała.
- Zostaw, musi to przemyśleć - Na te słowa kiwnąłem lekko głową, pozostawiając męża samego, niech wszystko sobie przemyśli, układając w głowie, gdy wróci, jeszcze raz o tym porozmawiamy, bez obecności reszty serafinów.
Towarzystwo zebrało się godzinę później, Edna poszła wraz z resztą, tej noc demon nie powinien nas nawiedzać, a więc nie mamy czego się bać, przynajmniej taką miałem nadzieje, jestem już trochę zmęczony tym ciągłym lękiem i gotowością na jego przyjście, nie chce ciągle czekać, chce odpocząć, ciesząc się codziennością z rodziną...
Sorey długo nie wracał, martwiąc się już trochę o niego, położyłem spać dzieci, czekając cierpliwie na męża, który wreszcie wrócił bez słowa, mocno się do mnie przytulając, tak jakby teraz potrzebował tego najbardziej. Bez narzekania objąłem go w pasie, bez pretensji ciesząc się z jego bezpiecznego powrotu do domu, bo w końcu tylko to miało teraz znaczenie.
- Kocham cię i nie chce cię stracić - Wyszeptał, głosem prawie że się łamiącym , dlaczego tak zareagował? Nie wiem, przecież nie umieram i umierać nie planuję, tak to ja będę umiał, pozwolić Mormo na przejęcie mojego ciała i walczyć do upadłego z demonem chcącym nam odebrać córkę, ale to nie oznacza, że od razu umrę. Jestem silny, z resztą już wcześniej wspominałem o tym, by w razie co Sorey połączył się z nami w jedności za pomocą paktu i może gdyby mnie posłuchał, nie odczuwałby aż takiego lęku, jaki właśnie odczuwa.
- I ja ciebie kocham nad życie, nie martw się o mnie - Wyszeptałem, głaszcząc go po policzku, nim połączył nasze usta w namiętnym pocałunku, który zaprowadził nam wprost do sypialni, gdzie kochaliśmy się pół nocy, nim oboje zmęczeni przytyliśmy się do siebie mocno. Niesamowite jak niespodziewanie potoczyła się ta sytuacja od rozmowy po chwile intymności, do których ostatnio nie mieliśmy nawet głowy. Resztę nocy rozmawiając o wszystkim i nawet niczym po prostu ciesząc się wspólnymi chwilami, jakby miały one być naszymi ostatnimi, a przecież nie były i nie będą. Wygramy z demonem i tego jestem pewny, tylko mój mąż musi nabrać troszeczkę więcej wiary w siebie.
Nad ranem, gdy oboje byliśmy zmęczeni bezsenną nocą, zamknęliśmy na chwilę oczy, moja chwila trwała naprawdę chwile, ale wystarczyła, bym wypoczął, zajął się dziećmi i zrobił śniadanie, nim mój mąż zszedł na dół, przytulając się do moich pleców.
- Dzień dobry - Wymruczał, całując mój policzek.
- Dzień dobry - Uśmiechając się do męża, odwróciłem w jego stronę, kładąc dłonie na jego ramionach. - Wyspany? - Dopytałem.
- Powiedzmy, że tak - Po tej odpowiedzi odruchowo uśmiechnąłem się do męża, łącząc nasze usta w krótkim pocałunku.
- Zrobiłem śniadanie, kawa stoi już na stole, usiądź i zjedz, a po śniadaniu może odprowadzisz Yuki'ego do Emmy? Bardzo się za nią stęsknił - Wyznałem, mając nadzieje, że spełni moją prośbę. Najchętniej sam bym to zrobił, jednakże boje się zostawić Misaki muszę przy niej być, by chronić małą przed demonem..
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz