Zdumiony zjawieniem się męża na dachu rozejrzałem się, uważnie dokoła dostrzegając, nastanie poranku, moja medytacja przedłużyła się, a ja sam straciłem poczucie czasu, rozmawiając z panem o ludziach niewierzących, w niego bardzo chcąc im jakoś pomóc. Niestety pan mój dam ludziom wolną wolę, dał wiedze i szanse na lepsze życie, chcąc tylko by oddali mu za to hołd, niestety tak się nie stało, a zło cieszące się z upadku ludzkości stawało się coraz silniejsze, kusząc ludzkość wszelakim naprawdę nieistniejącym dobrem. Teraz nadszedł czas wiary ci, którzy wierzą, będą bezpieczni ci, którzy natomiast wierzyć nie chcą, zmienią się w posąg i z tym nie możemy zrobić już nic. Mnie ludzie nie widzą, a mojego męża słuchać nie będą, zostanie tylko wyśmiany, w tej oto sytuacji wszystko w rękach pasterza to on jako wysłannik Boga musi nawrócić ludzkość z naszą pomocą czy też bez niej i chociaż bardzo nie chce, jeśli przyjdzie, pomogę mu, chcąc chronić ludzkość, na której tak zależy osobie, którą kocham.
- Wszystko w porządku, straciłem poczucie czasu - Wyznałem, wstając z dachu, powoli wracając do domu, na dziś wystarczy mi medytacji i rozmowy z panem, wrócę tu, gdy znów mnie do siebie wezwie.
- Jesteś na pewno zmęczony, połóż się i odpocznij, puki dzieci jeszcze śpią - Zaproponował, schodząc powoli z dachu za mną, najprawdopodobniej mając na celu przygotować się do pracy.
- Senny nie jestem, przygotuje ci śniadanie, a ty spokojnie ogarnij się do pracy - Wyznałem, wchodząc do kuchni, przygotowując kawę, którą tak bardzo lubił wypić mój mąż z samego rana.
- Nie musisz, sam sobie poradzę, proszę, połóż się - Poprosił, chwytając moją dłoń, całując jej wierzch, wpatrując się w moją twarz ze zmartwieniem.
- Nie muszę, ale chce, kocham cię i z miłą chęcią przygotuje ci posiłek do zjedzenia na śniadanie w domu i w pracy - Bez najmniejszego problemu ucałowałem jego usta, zabierając się do roboty, dając mu tym samym znać, by poszedł szykować się do pracy, ze mną nie wygra i doskonale o tym wiem, potrafię być uparty i to bardziej niż on sam.
Sorey westchnął cicho, nie komentując mojego zachowania, wychodząc z kuchni, robiąc to, o co go poprosiłem i o to właśnie chodziło, niech zajmie się tym, czym powinien, a ja zajmę się całą resztą.
Przygotowanie śniadania zajęło mi kilka chwil, nim się obejrzałem, na stole postawiłem już gorącą kawę i kanapki na blacie odkładając kanapki do pracy, a gdy wróci do domu, będzie czekała na niego ciepła ryżowa potrawka z warzywami, wszystko to, co lubi, a wszystko to po to by był szczęśliwy.
- Jak zawsze za wiele dla mnie robisz - Mój mąż po wejściu do kuchni od razu musiał zwrócić na to uwagę, kiedy on w końcu się nauczy, by cieszyć się z tego, co ma? Robię dla niego wszystko, więc niech nie narzeka, a raczej nie mówi mi, że nie musiałem, tylko podziękuje i tak zwyczajnie ucieszy się, z tego, co robię.
- A ty jak zwykle nie możesz po prostu się z tego cieszyć - Odpowiedziałem, spokojnie patrząc na jego twarz.
- Ależ się cieszę i to bardzo, po prostu nie zasługuje na twoją dobroć - Wyznał, podchodząc do mnie, delikatnie głaszcząc mój policzek.
- I właśnie dlatego, że jej nie oczekujesz ani nie czujesz, że zasługujesz. Wiem, że właśnie na to zasłużyłeś - Wyjaśniłem, czego zauważyłem, kompletnie nie zrozumiał, to nic jakoś sobie z tym musi poradzić, w końcu anioły kryją w sobie więcej tajemnic, niż mógłby przypuszczać on lub ktokolwiek inny na tym świecie. - Nie myśl o tym, zjedz śniadanie, wypij kawę, śniadanie do pracy nie zapomnij spakować do torby i idź bezpiecznie do pracy, a w niej nie narób głupot - Poprosiłem, całując go w czoło, spokojnie siadają obok, by pobyć z nim jeszcze te kilka chwil, nim znów pójdzie do pracy, a ja na kilka tych godzin stanę się całym światem dla naszych dzieci. Myśląc wciąż o tym, jak ochronić ludzi przed nadchodzącym dla nich końcem.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz