Patrzyłem nieprzytomnie na Mikleo, jeszcze nie za bardzo rozumiejąc, co się właśnie stało. Przez kilka chwil walczyłem ze sobą samym, by nie wybuchnąć gniewem, który tak nagle wziął znikąd. Znaczy, wiedziałem, a co i na kogo byłem zły, ale ja wcale nie chciałem być na niego zły. Opamiętałem się dopiero, kiedy zauważyłem krew oraz rany na ciele mojego męża. Zmartwienie był zdecydowanie silniejsze pozwoliło mi się ogarnąć.
- Powinieneś spojrzeć na siebie – odpowiedziałem, nie czując żadnego bólu. Mój mąż wyglądał zdecydowanie gorzej, a to przecież nie tak miało przebiegać. Zdecydowanie go zawiodłem i zrobiłem odwrotność tego, co chciałem zrobić.
Delikatnie uniosłem jego podbródek, by zaraz potem uleczyć tę jego nieszczęsną wargę. Podobnie uczyniłem z rozcięciem na jego czole oraz raną w brzuchu. Nie byłem wprawiony w leczeniu zarówno siebie, jak i innych, dlatego zostawiłem na jego ciele blizny, z czego nie byłem zadowolony, ale lepiej nie potrafiłem. Po tym kazałem mu iść do domu, a sam zająłem się całą resztą. Zdecydowanie za wcześnie wyszliśmy demonowi, powinniśmy najpierw doprowadzić do fuzji, dlatego tak szybko ich wszystkich poskładał. Może i nawet udałoby się to zrobić, gdyby Mikleo wyszedł razem z nami, a nie czekał w domu... no nic, na następny raz będziemy wiedzieć, co robić.
Kiedy pomogłem i odesłałem wszystkich do domu, nadeszła pora, aby zobaczyć, co stało się z Junko. Nie wyglądała najlepiej, obecność demona w jej ciele strasznie ją wyniszczyła, nie mówiąc już o walce, jaką musiała z nami stoczyć. Przyznam, kiedy byłem podczas fuzji z Mikleo, czy tam demonem, nie za bardzo panowałem nad swoim ciałem. Demon przez krótki czas kontrolował nie tylko ciało Mikleo, ale także i moje. I Mikleo zastanawiał się, dlaczego byłem przeciwny temu pomysłowi.
Uklęknąłem przed dziewczyną i sprawdziłem, czy żyje. Byłem lekko zaskoczony, kiedy odkryłem, że nadal ma puls. Byłem pewien, że nie udało nam się jej uratować, ale jak tak teraz się jej bliżej przyjrzałem, mogłem zauważyć, że jej klatka piersiowa porusza się w górę i w dół. Więc przeżyła... i raczej nie powinienem jej tutaj zostawiać. Po tym, co zgotowała mi i mojej rodzinie za horror, nie miałem ochoty zabierać jej do domu i się jeszcze nią zajmować, ale nie miałem wielkiego wyboru. Wystarczy, że się obudzi i ma natychmiast wynosić się nie tylko z domu, ale i z naszego życia.
Wziąłem ja na ręce i przeniosłem ją na kanapę w salonie. Mam nadzieję, że wkrótce się obudzi i opuści nasz dom, już wystarczająco dużo się jej naoglądałem i miałem jej już dosyć na resztę życia. Wcześniej jeszcze jakoś się o nią martwiłem, ale teraz... miałem już po prostu dosyć. Chciałem być miły i nic dobrego z tego nie wyniknęło. Teraz muszę się skupić tylko i wyłącznie na rodzinie i najbliższych. W tym momencie oni powinni być dla mnie najważniejsi.
- Krwawisz – odezwał się mój mąż, podchodząc do mnie i przykładając dłoń do mojego boku, gdzie znajdowała się moja rana. Szczerze, nie czułem, aby mnie coś bolało, a sądząc po tym, ile krwi wsiąknęło w moją koszulkę i znalazło się na dłoni Mikleo, była to dosyć głęboka rana. – Nie mówiłeś, że coś cię boli.
- Bo niczego nie czułem – powiedziałem szczerze, pozwalając mu na uleczenie mnie, chociaż po co to robił, nie wiem. Skoro mnie nic nie bolało, to nie było żadnego problemu.
- Połóż się na moment, powinieneś odpocząć, zasłużyłeś – przyznam, im dłużej się w niego wpatrywałem, tym więcej gniewu czułem. Gdyby tylko wyszedł wtedy z nami wszystkimi, moglibyśmy wcielić w życie mój plan i nikt by nie ucierpiał, więc te wszystkie rany i blizny to była jego wina. – Sorey?
- Nie mogę. Powinienem ją przypilnować i wyprosić, jak tylko się obudzi – odpowiedziałem, odwracając od niego wzrok. Zdecydowanie powinienem uspokoić, nie powinienem się na niego gniewać, nie chciałem się na niego gniewać, ale to było silniejsze ode mnie. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, i czułem się z tego powodu okropnie. Chyba nie na dobre wyszła mi ta fuzja z demonem... to musi chodzić o to, bo o co innego? Miałem rację, to był zły pomysł, ale nikt mnie nie słuchał...
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz