sobota, 11 czerwca 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Jego słowa sprawiły, że coś we mnie drgnęło. Syknąłem cicho z bólu, ponieważ poczułem silny ból głowy, tak, jakby ktoś mocno uderzył mnie tępym narzędziem w tył głowy. Ból ten był na tyle silny, że musiałem podeprzeć się o ścianę, by nie upaść na podłogę. Przymknąłem oczy i zacząłem głęboko oddychać, starając się uspokoić i uporządkować nowy natłok myśli, jaki pojawił się w mojej głowie. 
Kiedy z powrotem otworzyłem oczy, rozumiałem już wszystko. Oczywiście, że oddałem mu kontrolę, nawet nie pamiętałem momentu, w którym to się stało. Jak długo nie byłem sobą? Jakie nowe złe uczynki pojawiły się na moim koncie? Rozejrzałem się po salonie mając nadzieję, że nie jest jeszcze za późno. Zauważając jednak nieprzytomnego Mikleo leżącego na podłodze poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła. Nie, nie, nie, nie... Od razu ruszyłem w jego stronę i uklęknąłem przy nim, wycierając krew płynącą z jego ust oraz nosa. Czy to ja mu zrobiłem...? Nie widziałem żadnych śladów po uderzeniach, ale nie mogłem tego wykluczyć, w końcu ta zła wersja mnie była w stanie to zrobić. Sprawdziłem puls mojego męża i na szczęście dawało się go wyczuć. Był słaby, ledwo wyczuwalny... ale był. Wziąłem go na ręce i zaniosłem go na górę do łóżka zastanawiając się, co w tym momencie powinienem zrobić. Powinienem go obudzić? Albo przenieść do wody? Mój Boże, co ja mu zrobiłem... powinienem odejść, kiedy byłem świadom, że stanowię niebezpieczeństwo, czemu ja dałem się mu namówić na zostanie? Mogłem przewidzieć, że to się tak skończy, zawsze się to tak kończyło, zawsze to Miki musiał płacić za moje błędy. Czy nie powinno być odwrotnie? Ja grzeszyłem, więc to ja powinienem być karany. Boże, niech mu się nic nie stanie, nie zasługuje na to, nie zasługuje na żadną z rzeczy, jaką mu zgotowałem. 

***

Dni powoli mijały, a Mikleo się nie budził. Nawet nie zliczę, ile godzin spędziłem przy jego łóżku, obserwując spokojnie unoszącą i opadającą klatkę piersiową. Zajmowałem się dziećmi i domem, a kiedy tylko miałem chwilę dla siebie, którą mogłem poświęcić na sen i odpoczynek, wolałem je wykorzystać na czuwanie przy moim mężu, czując przeokropne poczucie winy. To ja go doprowadziłem do takiego stanu już po raz trzeci. Już za pierwszym razem Mikleo powinien był mnie zostawić. Wtedy byłby bezpieczny, szczęśliwszy, nic by mu nie groziło... czemu Miki musiał być taki uparty i masochistyczny? Każda normalna osoba zostawiłaby mnie po moim pierwszym zatraceniu się, ale nie on. Może to ja powinienem zrobić ten pierwszy krok? Dla dobra jego i dzieci. Ale najpierw muszę się upewnić, że Mikleo się obudzi. 
Przez te dni, podczas których mój mąż był nieprzytomny, praktycznie nie spałem. Na sen poświęcałem godzinę, maksymalnie dwie dziennie, a to z bardzo prostego powodu: nie mogłem. Dręczyły mnie straszne wyrzuty sumienia i wystarczyło, że tylko zapadałem w sen na krótką chwilę, zaraz budziłem się przerażony i zlany potem. Dodatkowo miałem wrażenie, że gdy tylko spuszczę wzrok z Mikleo chociażby na chwilę, stanie się coś złego. Co, jeśli przestanie oddychać? Albo się obudzi? Albo zacznie lecieć mu krew z nosa...? Na wszelki wypadek wolałem być cały czas przytomny. Chociaż tyle mogłem dla niego zrobić. 
Zmęczenie okazało się jednak silniejsze i coraz trudniej było mi utrzymać oczy otwarte. Dlatego na chwilę zamknąłem oczy, na dosłownie kilka sekund, a kiedy otworzyłem je ponownie, łóżko było puste, a ja byłem przykryty kocem. Rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu, ale nigdzie go nie zauważyłem. Przestraszony jego nagłym zniknięciem zerwałem się z krzesła i zacząłem go szukać. Znalazłem go w pokoju naszej córeczki; trzymał ją na rękach i mówił coś do mnie cicho. Nagle, w pewnym momencie odwrócił się w moja stronę. Nie wyglądał najlepiej, był bladszy niż zazwyczaj, miał sińce pod oczami, włosy były splątane i jakby przetłuszczone... ale żył.. Mikleo odłożył małą do łóżeczka, a ja podszedłem do niego, mocno się do niego przytulając czując, jak w moich oczach zbierają się łzy. 
- Myślałem, że cię straciłem – wyszeptałem łamiącym się głosem, wtulając twarz w jego włosy. Było widać, że Mikleo nie jest jeszcze w pełni sił, ale już stał na własnych nogach. Jeszcze trochę i wkrótce wrócą mu wszystkie siły, a wtedy nie będę mu potrzebny i to będzie najlepszy moment, by odejść. Bo właśnie to powinienem zrobić, prawda? W końcu, tylko w ten sposób mogę zapewnić im bezpieczeństwo. Sprawiam im za wiele bólu i sprowadzam za wielkie niebezpieczeństwo, by z nimi zostać.

<Owieczko? Pasterzyk ma chwilę zwątpienia w siebie c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz