Wszystko mi się mieszało i już sam nie wiedziałem, czego chcę. Jeszcze przed chwilą chciałem odejść, ale dlaczego, już nie pamiętałem. Chyba musiało mi odbić, bo po co miałem odchodzić? Tu było mi dobrze, miałem Mikleo, miałem dzieci i w końcu święty spokój. Teraz nie powinienem odchodzić, a jeszcze więcej siedzieć w domu i cieszyć się czasem spędzonym z moją ukochaną rodziną.
Bawienie się włosami mojego męża było bardzo odprężające. Były tak przyjemnie mięciutkie, pachnące i tak cudownie długie. Brakowało mi teraz tylko grzebienia, gumki i kilku wsuwek, by móc stworzyć z jego kosmyków prawdziwe arcydzieło. Mogę sobie w końcu pozwolić na chwilę spokoju i relaksu, zasłużyłem na to. Oboje na to zasłużyliśmy. Dzieci spały, więc nic nie stało nam na przeszkodzie do spędzenia miło czasu.
- Może przyniesiesz grzebień i inne rzeczy do czesania? Mam ochotę na zrobienie małego arcydzieła – poprosiłem ładnie, całując go w kark.
- Oczywiście – odpowiedział pokornie, schodząc z moich kolan i skierował się w stronę pokoju.
Wydawał się być smutny, co sprawiało, że poczułem wyrzuty sumienia. Tylko pytanie brzmi, dlaczego je poczułem? Nie zrobiłem mu przecież niczego złego. A może jednak zrobiłem? I dlatego chciałem odejść...? Potrząsnąłem głową, próbując się ogarnąć. Nonsens, co ja w ogóle za bzdury gadam. Najpewniej ten jego smutek mi się przewidział. Musiał, bo niby jakie inne wytłumaczenie na to było? W oczekiwaniu na powrót męża przeciągnąłem się leniwie, zastanawiając się, co by tu dzisiaj porobić... W końcu, demona już nie ma, możemy sobie pozwolić na wszystko, co tylko chcemy. Nie musimy się już niczego obawiać.
Mikleo przyszedł w końcu niosąc to, o co go poprosiłem. Kazałem mu usiąść na podłodze, bo wtedy było mi zdecydowanie go lepiej czesać, i zacząłem od rozczesywania jego włosów. Robiłem to delikatnie, ponieważ po nocy były nieco splątane, a ja nie chciałem mu sprawiać zbędnego bólu. Przez cały czas starałem się być ostrożny, delikatny i bardzo dokładny. Nigdzie mi się nie spieszyło, bo gdzie i po co. Mieliśmy bardzo dużo czasu, a ja zamierzałem go w pełni wykorzystać.
- Gotowe. Jak ci się podoba? – spytałem, całkiem zadowolony z końcowych efektów. Stworzyłem z jego włosów wspaniały wodospad. Mikleo posłusznie podszedł do lustra w dolnej łazience i wrócił stamtąd z delikatnym uśmiechem na ustach. I znowu to dziwne wrażenie, że robił to na siłę.
Ta myśl sprawiła, że na moment straciłem kontakt ze światem. Ewidentnie coś było nie tak... nie byłem sobą. Kiedy oddałem mu kontrolę...? Chyba jak rozmawialiśmy o jedzeniu... lekko zdenerwowałem się, że dwa razy spytał się o to, czy nie chcę jeść. Nie zdenerwowałem się jakoś bardzo, a to wystarczyło, by ten drugi przejął kontrolę.
Odzyskałem świadomość dopiero podczas rozmowy Mikleo z Yukim. Kiedy przyszedł nasz syn, nie miałem pojęcia. Chyba chciał, bym zaprowadził go do Emmy, ale Mikleo się nie zgodził i najwidoczniej teraz tłumaczył swoją decyzję. Mikleo jak zawsze jest czujny i dobrze, że zareagował. Lepiej mnie nie zostawiać w tym momencie z dziećmi, bo nie wiadomo, co temu złemu mnie strzeli do głowy. Dzieci jeszcze nigdy nie skrzywdziłem, ale wolę nie ryzykować. Kiedyś myślałem, że nigdy nie skrzywdzę Mikleo, a co robię dzisiaj...?
Trochę ich zignorowałem i wyszedłem z domu, musząc się przewietrzyć. Czuję się, jakbym wariował. A może ja już jestem wariatem? Poszedłem na taras i usiadłem na bujanym krześle, chowając twarz w dłoniach. Teraz było gorzej niż kiedykolwiek. Wcześniej wystarczył jeden bodziec i stawałem się zły od razu, a teraz ze sobą walczyłem i miałem wrażenie, że powoli wariuję. Przerażało mnie to, a strach zdecydowanie działał na korzyść tego złego.
- Sorey? – usłyszałem cichy, pełen zmartwienia glos Mikleo. Byłem zaskoczony, że w ogóle za mną poszedł, po tym, jak go potraktowałem. Powinien się w tym momencie trzymać jak najdalej ode mnie.
- Powinienem odejść – wymamrotałem, patrząc na niego nieprzytomnie.
- Co? Dlaczego? Gdzie chcesz odejść? – zasypał mnie pytaniami, podchodząc bliżej.
- Jak najdalej od was, bym was nie skrzywdził. To jedyne wyjście.
- Nieprawda. Za każdym razem wracałeś do siebie. I teraz też wrócisz, jestem tego pewien. Nie będziesz w tym sam, pomogę ci – strach w jego głosie lekko mnie zaskoczył. Czego teraz się bał? Na razie byłem sobą, nie zamierzałem go krzywdzić, a wręcz przeciwnie, chcę mu pomoc.
- A zanim to się stanie, skrzywdzę cię. Albo dzieci. To zdecydowanie za duże ryzyko, nie powinienem tu zostawać – dalej trzymałem się swojego zdania będąc przekonany, że to jedyne rozwiązane bezpieczne dla wszystkich. Może nie dla mnie, bo pewnie zwariuję, ale zwariuję w samotności nikogo nie krzywdząc, a to jest przecież najważniejsze.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz