sobota, 30 listopada 2019

Od Hatashiego CD. Aradii

To był jeden z tych dni, kiedy skrywałem się pod moją prawdziwą postacią. Niewidoczny siedziałem w cieniu wysokiej roślinności tak by mrok otoczył całą moją posturę. Porywisty wicher znów zahuczał dzisiejszego dnia, usypiając moją czujność. Usłyszałem pobrzękiwanie lampionu zwisającego z jednego z moich rogów. Nie chciałem ruszać się z miejsca, natomiast próbowałem złapać połączenie z moim bratem. Szukam go już ot tak dawna. Nie jestem w stanie zliczyć dni naszej rozłąki. Wbrew pozorom nawet te 'negatywne' bóstwa również posiadają coś takiego jak moralność. Często skrzywiona ale ją posiadają. Nie rozumiem dlaczego się tak nagle ode mnie odciął. Byliśmy sobie tacy bliscy. Albo różniliśmy się wyznawanymi wartościami.
Moje ciało raptownie się spięło, wyrywając mnie z podejmowanych starań. Otworzyłem szeroko oczy kuląc się jeszcze  bardziej. Nasłuchiwałem nadchodzących kroków, które należały do kobiety i dziecka. Szybko się do nich zbliżyłem, tak bym został nadal niewidoczny dla ich oczu. Rozpoznałem kobietę, która cieszyła się swoją sławą jako Wiedźma. I faktycznie nią była, potężna, nadal nieschwytana, nadal niewyeliminowana. Dziecka nie chciałem zabić, moim celem była tylko ona. Nie miałem zamiaru zmarnować okazji tylko dlatego, że świadkiem tego całego zajścia będzie jakiś dzieciak. Po krótkiej wymianie zdań doszedłem do wniosku, że muszą być w dość bliskiej relacji. Jeszcze mocniej w tym fakcie utwierdziło mnie zachowanie Czarownicy podczas krótkiej ale jakże mozolnej wymiany ciosów. Wydawało mi się, że atakujemy i bronimy się całe wieki, a przecież wiem doskonale czym są wieki. Irytowało mnie to zarazem wprawiając w dyskomfort. Nie cierpiałem kiedy sprawy idą tak wolno, ciągną się w nieskończoność. Moja ofiara przytulała najwidoczniej własnego syna, a ja stałem z wyciągniętą ręką w stronę chłopca. Przez moment trwaliśmy w napiętej atmosferze wsłuchując się we własne oddechy. Lekko uniosłem głowę do góry, a palcem wskazującym wskazałem im drogę za nimi. Wiatr znów powiał, a lampa naftowa pobrzmiała z jednej strony przypominając mi o poprzednim celu istnienia. Spuściłem głowy zawstydzony tym co zrobiłem. Nad niebem rozpostarły się ciemne chmury. Wykonałem głęboki skłon, cofając się do tyłu, do cienia. Kiedy cała moja postać wtopiła się z cieniem znów się skuliłem stając się jednością z cieniem drzewa. Długo nie czekałem aby tamta dwójka sobie poszła. Moja misja okazała się nietrafiona. Muszę spróbować szczęścia kiedy indziej.

Nie zbyt cieszy mnie fakt, że tak samo jak śmiertelnicy mogę chorować. Z ochrypniętym głosem szedłem w bliżej nieznane mi miejsce. Nigdy tam nie byłem, dlatego nieufnie stawiałem lekko zdenerwowany swoje kroki. Sądziłem, że ból głowy przejdzie tak szybko jak się pojawił, ale niestety z każdym dniem łupało mnie coraz mocniej. Ból już jest nie do zniesienia, więc postanowiłem poradzić się zielarki. Dowiedziałem się od niej od przypadkowego przychodnia. Mimo braku szyldu z napisem, o jej sklepie domyśliłem się poprzez wiele suszących się roślin. Wszedłem do środka mrucząc pod nosem "dzień dobry" tak jak uczyła tego kultura. Rozejrzałem się po wnętrzu szukając ów kobiety.
- Mama zaraz przyjdzie -obwieścił chłopięcy głos po mojej prawej stronie.
Spojrzałem się na niego lekko marszcząc brwi. Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem. Gdybym tylko odpowiedział, znów poczułbym narastający ból głowy.  Stanąłem gdzieś z boku i zamknąłem oczy skupiając się na przyjemniejszych rzeczach. W ten sposób zapomniałbym o bólu. Chwilę potem przybyła dorosła kobieta o długich, białych włosach. Spojrzała się na mnie, a ja westchnąłem od razu przechodząc do sedna sprawy.
- Witaj. Powiedziano mi, że jesteś znakomitą zielarką i pomożesz mi z choróbskiem, które ostatnio nie daje mi żyć. Mogłabyś mnie uraczyć tym zaszczytem i mi pomóc? Zwłaszcza z bólem głowy, skroni -powiedziałem czując na siebie utkwiony wzrok chłopaka.
Kątem oka mu się zacząłem przyglądać. Ah te dzieci.

Aradia?

Liczba słów: 585

Od Yuri'ego CD Victor

Nie chciałem zostawiać Victora samego w tym ciemnym, zimnym pokoju. Może ona sam chciał mi wmówić, że jest okej i niedługo mu minie, ale ja w to nie byłem w stanie uwierzyć. Z drugiej strony jednak nie chciałem pozostawać w pokoju niechciany. Chyba najlepiej dać mężczyźnie przestrzeń i trochę czasu w samotności. Mimo że się boi, to domyślam się, że jeśli teraz moja osoba mu nie pomaga, to po czasie się to nie zmieni. Dlatego też postanowiłem pozostawić Księcia samego sobie, oczywiście mając w planach zerkać do niego od czasu do czasu. Jakby nie patrzyć moim obowiązkiem jest dopilnowanie czy ma wszystkiego czego potrzebuje. 
- W takim razie zostawię cię na razie samego i pójdę może pomóc służbie - oznajmiłem po dłuższej ciszy, po czym podniosłem się ze swojego dotychczasowego miejsca, aby skierować się w stronę drzwi. Wciąż wahałem się między pozostaniem w komnacie, a wyjściem, ale koniec końców gdy już znalazłem się za drzwiami, nie było już odwrotu. Odetchnąłem cicho i ruszyłem wzdłuż korytarza, przy okazji zerkając zza okna na dość nieciekawą pogodę na zewnątrz. Podczas tego rozmyślałem nad tymi wszystkimi rzeczami, jakie się tu wydarzyły. Czy tego chcę czy nie, niedługo będzie trzeba się pożegnać z tym miejscem i wrócić do stolicy. To na pewno nie będzie łatwe, ale jakoś sobie poradzimy, nie mamy w końcu innego wyjścia, chyba. Niekorzystnie było by się poddać po osiągnięciu tylu rzeczy. Przynajmniej ja nie mógłbym się pogodzić z porzuceniem tego wszystkiego. No nic na razie skupię się na tych bardziej przyziemnych rzeczach. Mamy jeszcze może dwa tygodnie przed powrotem i na pewno przez ten czas zdążymy jeszcze poczynić duże postępy.
Jak na razie skierowałem się do pokoju dla służby i zapytałem czy znalazło by się jakieś zajęcie dla mnie. Nie chciałem tak siedzieć bezczynnie u siebie i patrzeć w okno. Już wolałbym zostać w pokoju Księcia i czuwać czy aby na pewno wszystko z nim w porządku.
- Możesz pościerać na schodach - oznajmiła ochrypniętym głosem jedna ze służek tej rezydencji. Spojrzałem na nią spokojnym wzrokiem i poprosiłem o wskazanie gdzie mogę znaleźć przydatne do sprzątania przedmioty. Odparła tylko bym poszukał schowka, dlatego też ruszyłem dalej i dopiero po kilkunastu minutach znalazłem wcześniej wspomniane pomieszczenie. Wziąłem w rękę żelazne wiaderko i szmatę. Teraz trzeba było tylko nalać wody i wziąć się do roboty.

~~*~~

 Kiedy uznałem, że moja robota na schodach jest już skończona, odłożyłem wcześniej wzięte przedmioty na ich należyte miejsce, po czym ruszyłem w stronę komnaty Victora. Nie mam pojęcia ile czasu minęło, ale po prostu czułem, że muszę sprawdzić jak się miewa. Być może zdążył już zasnąć, co w sumie byłoby dla niego w tej chwili najlepsze. Przespałby całą burzę i później nie byłoby żadnych problemów. 
Wszedłem dyskretnie do wnętrza pokoju, wcześniej zerkając po cichu czy mężczyzna śpi. Nie mogłem tego stwierdzić, gdyż leżał na boku i nie widziałem jego twarzy. Mimo to na wszelki wypadek wolałem zachować ciszę, gdyby się okazało, że Victor jednak śpi.
Zająłem sobie miejsce na krześle przy łóżku i spokojnie wpatrywałem się w plecy mężczyzny. Zdawało mi się, że oddychał w miarę spokojnie, więc była spora szansa, że udało mu się zasnąć.
Niestety gdy tylko za oknem rozległ się głośny grzmot, Książę skulił się pod kołdrą, co mówiła samo za siebie. Westchnąłem cicho i podszedłem do okna, które następnie zasłoniłem grubymi zasłonami. Nie wiem czy to pomoże, ale przynajmniej będzie mniej widać błyski. 
- Jak się czujesz, Victorze? - zapytałem łagodnie podchodząc do skulonego ciała. Przejechałem palcami po jasnych włosach mężczyzny i uśmiechnąłem się delikatnie. Teraz już wiem, że nie powinienem był go zostawiać i dlatego teraz będę przy nim dopóki ta burza nie dobiegnie końca.

<Victor? XD>

Od Yonkiego CD Hibane

Przełknąwszy kawałek tosta, oblizał usta. Zgiął nogi, siadając po turecku. Wziął głęboki wdech. Powiedzieć prawdę? Czy nie? Przyznanie się do bycia bogiem w tym momencie nie zaszkodziłoby mu - lepiej, mógłby potem bez problemu używać swoich zdolności i nie ukrywać się z tym. Z drugiej strony chciał jeszcze na pewien czas owiać swą prawdziwą tożsamość mgłą tajemnicy. Lubił się ujawniać w takich dobrych momentach, od razu pokazać swoją potęgę a nie po prostu powiedzieć, że jest bogiem. Trzeba było zaszaleć!
- W sumie, jeśli mam być szczery, to w pewnym momencie popadłem w zamyślenie i nie zwracałem za bardzo uwagi na to, co się dzieje wokół - powiedział po pewnym czasie.
Hibane zmierzyła go wzrokiem.
- Jakoś nie jestem szczególnie zdziwiona - odparła cicho, jednak nie na tyle, by bóg tego nie usłyszał.
Yonki spojrzał w bok, jego usta przemieniły się w długą wąską kreskę, od której policzki odrobinę się uniosły. Nie skomentował tego, postanowił przemilczeć tę kwestię. Zwykle pozwalał innym myśleć o nim co chcieli, póki nie znali go jako potężną istotę. Sam zdawał sobie sprawę, że wygląda naprawdę niepozornie i na pewno nie przypomina kogoś, go się bardzo do wszystkiego przykłada.
Dokończył tosta, ponownie oblizał usta. Odchylił się do tyłu, podparł się rękoma. Podniósł głowę, spojrzał na jaśniejące niebo.
- Pradawne rasy - rzekł wolno. - Te to mają fajnie. Czasem wyobrażam sobie, jak robię rzeczy, które wykraczają poza ludzkie rozumowanie. Jak doprowadzam budynek do ruiny albo pojawiam się jako ktoś, przed kim wszyscy biją pokłony. Jako najprawdziwszy bóg - dodał.
- Bóg? - zapytała Hibane, unosząc brwi.
- No, bogowie są najlepsi. Poczytaj trochę o nich, ciekawych rzeczy się dowiesz.
Ostatecznie wybrał taką drogę. Nie potwierdził słów Hibane, nie powiedział, że jest rasy pradawnej, ale jednocześnie nie zaprzeczył. Postanowił zrobić grę słów, którą, miał nadzieję, zbije dziewczynę z tropu. Przynajmniej na najbliższy czas. Musiał się jeszcze zastanowić, czy się ujawnić. I w jakich okolicznościach to zrobić.
Hibane chwilę patrzyła na niego, a następnie spojrzała na niebo. Wzięła nieco głębszy wdech, wyglądając, jakby nad czymś się zastanawiała. Po chwili rzekła:
- Trochę czytałam o bogach.
- Tak? - Yonki spojrzał na nią. - Masz jakiegoś faworyta? - W jego głosie dało się wykryć swego rodzaju ciekawość.
- Czy ja wiem... - na chwilę się zamyśliła. - Jakoś nie zastanawiałam się, który jest dla mnie najlepszy. Ale niektórzy z pewnością są źli, chociażby ci od tych mrocznych rzeczy.
- Bo to zło? - Posłał jej delikatny, acz tajemniczy uśmieszek. - Ale nawet tacy są potrzebni. Na świecie musi być równowaga i porządek. Bo inaczej jest chaos.
Powrócił do obserwowania natury. Hibane popatrzyła na niego. Jakiś czas lustrowała go wzrokiem, momentami rzucała spojrzeniami, jakby próbowała coś z niego wyczytać. W końcu jednak westchnęła, najwyraźniej niczego nie odkrywając.
Yonki patrzył na niebo. Słońce już wzeszło, nie to jednak skupiało jego uwagę ani tym bardziej nieboskłon stopniowo zmieniający swą barwę, a ciemne chmury, wolno sunące z daleka w ich kierunku. Wyglądały na takie, które niosły ze sobą deszcz, jeśli nie ulewę. Bóg mierzył je wzrokiem, mrużąc nieco oczy. Pogoda zapowiadała się nieciekawie. Patrząc na prędkość, z jaką się przemieszczały chmury, będą tu najpóźniej za godzinę. Poczuł, jak lekki wiaterek muska jego policzki i unosi delikatnie ciemne kosmyki włosów. Ta, będzie padać.
Chcąc jakoś przerwać panującą między nim a Hibane ciszę, otworzył usta, nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczyna wyprzedziła go, mówiąc:
- Wybacz, jeśli w którymś momencie cię wystraszyłam.
Słysząc to, spojrzał na jej nieco przepraszający wzrok, unosząc brew.
- Nie wystraszyłaś - rzekł spokojnie. - To nie pierwszy raz, kiedy mam do czynienia z magiczną istotą.
- Naprawdę? - Hibane otworzyła szerzej oczy, okazując zaciekawienie.
- Nom. - Przytaknął. - Ukrywają się, ale spotkanie któregoś z nich wcale nie jest wyczynem. Zwłaszcza dla kogoś takiego, kto jak ja interesuje się wieloma rzeczami. Aczkolwiek jesteś pierwszym żywiołakiem, którego spotkałem.
- Tak? - Jej oczy błysnęły. - No, w sumie moja rasa nie jest popularna. I też tacy jak ja muszą się ukrywać.
- Ale dzięki temu mnie zaciekawiłaś. Dotychczas znałem żywiołaki tylko z książek i opowieści innych. A niby tyle świata objechałem - westchnął. - Chyba że ktoś, kogo gdzieś tam spotkałem, był żywiołakiem, tylko się nie przyznał.
To w sumie było możliwe. W końcu Yonki nie był typem, który każdego, kogo poznał, pytał na samym początku, jakiej jest rasy. Czasami go to zupełnie nie interesowało, więc być może spotkał już gdzieś jakiegoś żywiołaka, tylko po prostu o tym nie wiedział. Mógł przegapić okazję poznania takiego stwora, dlatego teraz wolał jej nie marnować.
- Nie chcę cię namawiać do przemiany, dlatego jak będziesz sama chciała zmienić się w tamtą drugą formę, daj znać - powiedział. - Chętnie się jej przyjrzę z bliska.
Hibane posłała mu pytające spojrzenie. Wydawała się być spokojna (pewnie ponieważ Yonki nie zrobił problemu z jej rasy), ale nagle na jej twarzy pojawiło się pewne zaskoczenie, a później niepewność. Wolno poprawiła swoją pozycję, przestając machać nogami nad ziemią.
- Tylko wiesz - na chwilę się zawahała - w prawdziwej formie osiągam bardzo wysoką temperaturę.
- To nic - odparł Yonki.
W końcu był bogiem chaosu, mógł sprawić, że jego ogień nie poparzy ani nic, więc mógł swobodnie zbadać wygląd żywiołaka ognia, a nawet go dotknąć.
- Em, to naprawdę wysoka temperatura - ciągnęła dalej Hibane. - Przy niej dotknięcie gorącej stali to nic.
- Coś się więc wymyśli.
Jakiś czas siedzieli w milczeniu. Dziewczyna badawczo mu się przyglądała, on natomiast mierzył wzrokiem las. Spojrzał na wylatującego z korony drzewa ptaka. Patrzył, jak odlatuje, gdy wtem przypomniał sobie, że dawno już nie latał. Jakoś tak wyszło, że ostatnio nie miał za bardzo okazji. Cóż, będzie musiał to nadrobić.
Wtem dziewczyna wstała. Poprawiła swoje ubrania i wyprostowała się, mówiąc:
- Jedźmy już. Zanosi się na deszcz, dlatego powinniśmy opuścić ten las. Zaraz za nim jest wioska, tam się ewentualnie zatrzymamy.
Yonki podniósł na nią wzrok.
- Jasne - odpowiedział, po czym również wstał. - Zjedzmy coś dobrego w jakiejś tawernie.
Hibane obdarzyła go zdziwionym spojrzeniem.
- Dopiero zjadłeś śniadanie.
- No i? Co nam szkodzi? Mamy wór z łupem rozbójników, kupmy za to coś naprawdę dobrego.

Hibane?

Od Keitha CD Kousuke

Nadal byłem lekko zły na demona za to, że mi nie powiedział. Plotka, notabene dotyczyła także mnie, a dowiaduję się o tym ostatni. Założę się, że zapewne nawet nie zaprzeczał tej informacji. 
Nawet nie byłem zaskoczony jego pytaniem o domniemaną ucieczkę – w przeciwieństwie do Ann. Brązowe oczy dziewczyny rozszerzyły się w zdumieniu, ale zaraz zmarszczyła brwi w geście irytacji i przybrała bardziej ofensywną postawę. Ja z kolei, nadal w kiepskim humorze, na pytanie chłopaka odpowiedziałem jedynie wzruszeniem ramionami. Nie mój pomysł, więc się nie będę tłumaczył, poza tym, na nic się nie zgadzałem, o czym pewnie doskonale wiedział. 
– Nie sądzę, że jest to coś, co powinno cię interesować – powiedziała wrogim tonem, co trochę mnie zaskoczyło. W moim mniemaniu, osoby z klasy dzieliły się na dwie grupy, jeżeli chodzi o relację z Kousuke; albo na te przyjazne, co pewnie nie było odwzajemnione przez demona, ale świetnie to ukrywał, albo na całkowicie neutralne. Ann nagle z neutralnego przeszła na wrogi. 
– Nie powinno, gdybyś zdecydowała zrobić to sama. Sprawa wygląda inaczej, kiedy namawiasz do tego innych – wyczułem na sobie palący wzrok wygnańca, ale uparcie go zignorowałem. Chłopak delikatnie zasugerował, że nie podoba mu się „demoralizacja” mnie. Pewnie gdyby Ann zaproponowała zerwanie się z lekcji komuś innemu, Kousuke nie zareagowałby w żaden sposób.
– Keith ma swój rozum, nie powinieneś decydować za niego – burknęła. Zaczynałem czuć się nieco niezręcznie, serio powoli staję się powodem kłótni. 
- Sam zdecydował, przecież ci odmówił – zauważył chytrze, lustrując ją wzrokiem.
- Jeszcze nie zdecydował, potrzebował trochę czasu – zmarszczyłem brwi na jej słowa. Jestem pewny, że już dałem jej jasną odpowiedź.
- Keith, twój czas się skończył. Decyduj.
– Właśnie – przytaknęła mu dziewczyna. – Idziesz ze mną, czy zostajesz? – zerknąłem kątem oka na demona, jakbym miał jakikolwiek wybór. Przez Ann zostało to inaczej zinterpretowane. – Rozumiem. Baw się świetnie na historii ze swoim chłopakiem. 
Nim zdążyłem chociażby otworzyć usta, dziewczyna już zdążyła zniknąć w tłumie. Westchnąłem z irytacją. Przez całą ich kłótnię nie odezwałem się żadnym słowem, a i tak brunetka się na mnie obraziła.
- Mam dosyć – burknąłem cicho pod nosem, krzyżując ręce. Oczywiście, usłyszał to stojący nieopodal chłopak.
- To cię nie usprawiedliwia, chodź – nie podobał mi się ton, którego użył. Wypowiedziane przez niego zdanie brzmiało jak rozkaz, który niezwłocznie musiałem wykonać.
Kiedy zaczęła się lekcja, zerknąłem dyskretnie w stronę ławki Ann. Nie było jej. Z niechęcią wróciłem do słuchania nauczyciela, podpierając brodę o dłoń. Nie bardzo mnie to interesowało, gdzieś z tyłu mojej głowy znajdowały się te informacje, traktowałem to bardziej jako powtórzenie. Inaczej zachowywał się Kousuke. Zerkałem raz co raz na zaciekawionego lekcją demona. Wydawało mi się to intrygujące.
- Nadal interesują cię takie rzeczy? Masz swoje lata, nie przeżyłeś już tego? – spytałem cicho z czystym zaciekawieniem.

<Kou?>

442

piątek, 29 listopada 2019

Od Yasu CD Chorus/ Vivian

A więc tak ten dzień za przeproszeniem był i niestety nadal jest naprawdę posrany, takiego biegu wydarzeń to ja się nie spodziewałem. Wszystko wszystkim, ale mi życie kocha podkładać kłody pod nogi, nawet jeśli czegoś nie chce i tak zawsze muszę to dostać i mówię tu o moim życiu pechowym życiu, nie pecha nie chciałem, a i tak go dostałem. Przypadek? Nie sądzę to istne fatum. Przekleństwo zwał jak zwał.
Wyjątkowo dziś nic nie szło po mojej myśli najpierw szkoła tak właśnie szkoła, w której to dzieło się wiele za wiele co nie pozwalało mi w żaden sposób się skupić, naprawdę nie wiem czemu, miałem wrażenie, że wszystko dzieje się tak naprawdę bez mojej ingerencji w to wszytko szczerze mówiąc, nic a nic z tych zajęć nie wyniosłem, no może prócz tego, co zawsze, jak spać z otwartymi oczami tak proszę państwa, to jest możliwe i nie ja jedyny tego dokonałem.
Ponadto jestem jeszcze typowym nieszczęśnikiem z powodu tego, iż nawet po zajęciach chcąc iść w miejsce bez ludzi, napotkałem swojego nauczyciela i nic nadzwyczajnego by w tym nie było, gdyby nie fakt, iż szedł on w tym samym kierunku co ja, to mnie denerwowało.
- Gdzie się wybierasz młodzieńcze? - Spytał, oczywiście powiedział to z przekąsem, bo przecież sam starszy ode mnie nie był, to znaczy z wyglądu sam wiek jest mi nieznany.
- W świat gdzie nie ma ludzi, chociaż nawet ty nie ma od nich spokoju - Zauważyłem, w końcu z jednej strony jest obok mnie mój nauczyciel, a z drugiej ten dziwny nieznany mi mieszaniec mający w sobie coś z lisa sam nie wiem trochę, tak pachnie, ale czy aby na pewno? Pojęcia nie mam.
- Mało koleżeński jesteś - Zauważył, patrząc na mnie kątem oka, zauważając również nieznajomą nam osobę..
- Pan mówi o sobie czy o mnie? Sam nie jesteś w stanie być za bardzo koleżeński - Mruknąłem, idąc przed siebie, wiedząc, że i tak nieuwolnienie się ani od nauczyciela, ani os tego nieznajomego, który ciągle się nam przyglądał, udając, że wcale tak nie jest.

(Trochę słabo wiem xd)

336

Od Sarethe - Misja 13

Zacisnęłam dłoń na szczotce do czesania włosia konia. Mocno zacisnęłam szczęki i z ogromną niechęcią rozpoczęłam pielęgnację nie mojego konia. Robiłam to codziennie nawet parę razy, ponieważ rycerz, do którego zostałam przydzielona należał do pedantów. Ochoczo się zgodził na to, bym była jego giermkiem. Bo otóż tak: ja, Sarethe Lumie aspiruje do włączenia się w grono szanowanych rycerzy. Kiedy Armet, Książę aż wreszcie król Elzebiusz usłyszał moją prośbę z początku zostałam wyśmiana. Dlaczego bowiem chciałam pakować się w coś co uniemożliwi mi bezpieczne życie? Argumentu, jakiego użyłam był uzasadniony i dość trafiający do wszystkich serc. Powiedziałam coś w stylu, iż chciałabym całą sobą oddać się służbie dla królestwa, oddać się sprawom ważniejszym niż dom. Napomknęłam również, że w przypadku mojego skomplikowanego statusu, wydanie mnie za mąż byłoby co najmniej nierozsądne bo tylko to mógłby mi załatwić ewentualnie król. A gdybym została prawą ręką kogoś innego zmarnowalibyśmy potencjał, który nieskromnie mówiąc we mnie drzemał. Dobrze wychowana, inteligentna sierota z najniższej sfery. Posiadałam w dodatku pozycję prawej ręki Księcia Johena - lecz to się zmieniło. Dostałam również od Armeta coś w stylu rekomendacji. Trafiłam również na nawet dobry nastrój mimo tych kiepskich dni.
-Tylko pamiętaj, że jeśli nie spiszesz się, zdezerterujesz, spotka cię okrutny los -powiedział na odchodne mierząc moją zdeterminowaną postawę.

-Długo mam czekać na mojego ogiera? -burknął stojąc oparty o belkę. Zmierzył mnie od stóp do głów. Przelotnie na niego spojrzałam nie przerywając szczotkowania wierzchowca.
-Dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, że musi lśnić jego sierść, Panie -ostatnie słowo wycedziłam przez zęby zastanawiając się jak długo potrwa ten koszmar.
-Podoba mi się ta postawa, szybko się uczysz. Jedna z zasad naszego kodeksu: dbaj o swój wizerunek nie tylko fizyczny ale również o wszystko dookoła ciebie. Tyczy się to też twojego wnętrza - uniósł teatralnie palec do góry. Koń cicho parsknął jakoby nie zgadzał się do końca ze swoim opiekunem.
-Oprócz twoich pedantycznych zapędów to wnętrze masz całkiem, całkiem -zażartowałam choć prawda była wielce daleka i powiedziałam to tylko dlatego, ponieważ im szybciej nauczę się zasad rycerstwo, tym szybciej zrzucę z siebie miano giermka.
Mężczyzna wypiął dumnie pierś do przodu doceniając mój nieszczery komplement.
-Oj chyba będę musiał trochę pokłamać, przyswajasz te jedyne prawdy lepiej niż mógłbym się spodziewać. Nadal jestem wielce zaskoczony twoim wyborem, panno Lumie. Niecodziennie kobieta chce zostać rycerzem - zagaił rozmowę, napotykając o moje aspiracje. I choć spędzamy ze sobą czas od nie dawna, dopiero teraz spytał o to.
-Kiedyś czy później by tak się stało. Są kobiety zajmujące się handlem, z powodzeniem również zajmują się zabójstwami na zlecenie. Nawet słyszałam o zbrojmistrzyni. Tak więc mój Panie, to całkiem normalna sprawa. Kiedyś musiał przyjść ten czas - puściłam zalotnie oczko, na co rycerz w zamyśleniu przymrużył oczy.
-Ciężko będzie tobie zaimponować. Naprawdę nie wolisz bezpiecznego, ciepłego lokum z gromadką szczęśliwych dzieci? - podszedł do mnie zaczynając głaskając pysk wierzchowca.
-Nikt w dzisiejszych czasach nie jest ani bezpieczny ani szczęśliwy - zauważyłam sprytnie. Rycerz znów oddał się swoim myślą lekko kręcąc głową.
-Faktycznie jesteś bystrzejsza niż zakładałem - rzucił biorąc w dłoń lejce.
-Cieszę się, że to spostrzegłeś -mamrotam idąc za mężczyzną.
Ja nie miałam jeszcze swojego konia, ale byłam bliższa zostania właścicielką, któregoś z nich. Ponadto odbywaliśmy podróż podczas której taszczyłam wszystkie toboły. Pieszo. Podobno czekała nas ciężka podróż, w której miał mi tłumaczyć podstawy walki na koniu. Cały czas w czasie postoju mówił o tym jak trzymać miecz, czego nie powinno się wykonywać, jak obchodzić się z koniem, jakiego wybrać i inne pozornie mało istotne rzeczy. Nie cierpiałam uczyć się teorii. Mimo że łatwo uczę się nowych rzeczy tak owa teoria to istna męczarnia. Jest to rzecz najnudniejsza biorąc pod uwagę każdy etap nauczania. Nie mogłam doczekać się celu naszej podróży, mieliśmy bowiem dostać się do znajomej stadniny mojego Pana. Stamtąd mężczyzna posiadał swojego pięknego wierzchowca, którego po części mu zazdrościłam. Istniał więc cień szansy, że i ja będę miała z tej stadniny swojego wiernego rumaka.Najprawdopodobniej tam też nauczę się teorii w praktyce. Droga raczej upływała nam w ciszy, nie miałam problemu z ów rycerzem. Musiał dawać mi przykład, ponieważ uważał, że miałam lepsze drogi kontaktu z władzami niż on sam. Uczciwie wam powiem, że wykorzystywałam tę niewiedzę na swoją korzyść.
Kiedy dotarliśmy byłam szczerze wyczerpana całą podróżą. Mimo mojego zahartowania posiadam ciało, które nie jest przyzwyczajone do długiej wędrówki. Pod stopami czułam jak robią mi się pęcherze, a nogi przy końcu omal nie odmówiły mi posłuszeństwa. Rycerz nigdy nie zwalniał, a oprócz teorii, w połowie postanowił przypomnieć mi o tym jak się walczy. Krótki sparing, chwila odpoczynku i znów ruszyliśmy w drogę. Przywitała nas dwójka osób - kobieta i mężczyzna, którzy wydawało mi się, że są w podobnym wieku do mojego mentora. Nie próbował mnie nawet przedstawić, a na pytanie kim jestem prychnął pogardliwie nazywając mnie "kobietą, której poprzewracało się we łbie". Dobre sobie, jeszcze zdobędę sławę o jakiej może sobie pomarzyć. Westchnęłam jedynie przewracając oczami. Właścicielowi stadniny przyszedł na pomoc chłopak na oko parę lat starszy ode mnie. Był dobrze zbudowany, w tych stronach wygodniej mu było chodzić bez koszulki co też czynił ukazując swoje muskularne ciało. Zaprosili nas na posiłek, a gdy ledwo zjadłam posiłek kazano mi się uszykować. Zawlokłam się za dziewczyną w niczym przypominając młodego chłopaka. Jednakże muszą być rodzeństwem, z historii rycerza wiem, że dość skrzętnie zatrudniają osoby z zewnątrz. Pokazał mi różne typy koni po czym rozpoczęłam recytować to, czego się niby nauczyłam.
-Ten nadaje się do ciężkiej jazdy. Udźwignie rosłego mężczyznę. Jest wytrzymały i silny ale nie zręczny czy szybki. Ten natomiast ma to, czego brakuje poprzedniemu- szybkości. No i przystosowany jest do lekko-zbrojnej jazdy czy przemarszów, gdzie prezentują się najlepiej.. -rycerz pokiwał z uznaniem a ja dalej tłumaczyłam i mówiłam. Spytał mnie jeszcze o inne rzeczy, na które odpowiedziałam perfekcyjnie.
Pan Aiden Warrington, który towarzyszył nam przez cały ten czas, wykonywał mniej więcej te same gesty. Przydzielił mi konia, spokojnego ogiera bez konkretnego właściciela. Mogłam go użyć do ćwiczenia. Rycerz chciał mnie instruować jak powinno ujeżdżać konia, ale skutecznie mu to udaremniłam. Spojrzałam mu prosto w oczy wykazując pozostałości siły, której ostatki gdzieś się uchowały. Ruszyliśmy dumnie wzdłuż ogrodzenia, ćwicząc przemarsz i prezentacje zarówno siebie jak i wierzchowca. Z uniesioną głową kłusowałam. Na moment odpłynęłam myślami wyobrażając jak w zbroi prezentuje się przemierzając stolicę. Szepty i plotki towarzyszyłyby stukowi kopyt o kamienną drogę. Wstrzymałam oddech.
Do końca dnia potem miałam czas na relaks. Czas ten spędziłam na dłuższej kąpieli przy współtowarzysce- Reverie Warrington. Niewiele ze sobą rozmawiałyśmy, widziała, że jestem wyczerpana i marzyłam o śnie. Kiedy przebrałam się w świeże ubrania, od razu położyłam się spać na prowizorycznym posłaniu. Wstałam wczesnym rankiem co prawda obolała, ale gotowa do dalszej pracy. Ostro wzięliśmy się do roboty, po jakimś czasie ucząc się poprzez sparringi. Wokół nas było pełno kurzu w powietrzu, słychać było stukot naszych koni i dźwięki odbijanych od siebie prowizorycznych broni. Rzadko rozmawiałam z kimkolwiek innym niż Reverie, z którą i tak zamieniłam parę krótkich zdań. Mój mentor był pod wrażeniem ogromnych postępów, jakie robiłam i jak druzgocąco szybko uczę się jego sztuczek i zagrań by móc z łatwością go powalić.
A jeśli ktokolwiek szuka tutaj wzmianki o Izmaelu, to o nim też należy wspomnieć. Wspaniały demon drzemiący gdzieś we mnie odrzucił nagle wszelkie pomysły o rozpraszaniu mojej osoby. Był swojego rodzaju motywatorem. Jestem przekonana, że miał w tym jakiś ukryty cel, jednakże przez cały czas bycia giermkiem praktycznie nie odczuwałam jego drażniącej obecności. No, może na początku jak niewiele robiłam zadań typowych dla rycerza.


Nadszedł czas mojego pasowania. Po wielu zmaganiach wreszcie mogę awansować z giermka na prawowitego rycerza. Król nie dowierzał mojemu heroizmowi i mojej wytrwałości. Przywdziałam zbroję z elementami niebieskimi, ciemnego złota i czerni - elementami, które od dzisiejszego dnia będą moim znakiem charakterystycznym,  mówiącym o pochodzeniu. Spięłam włosy tak jak zwykle, w wysokiego kucyka zostawiając pojedyncze pasma. Trochę je skróciłam dla większej wygody. Stanęłam przed drzwiami komnaty sali tronowej, na której znalazła się arystokracja i najważniejsze osobistości. Zagrały trąby, wzięłam głęboki wdech i ruszyłam prosto, w kierunku stojącego dumnie Elzebiusza. Obok niego dostrzegłam Victora, który przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem. Stojąc przed jego wysokością, przyklęknęłam na jedno kolano spuszczając głowę. Zbrojmistrz, Charfire Valleth podał miecz do rąk władcy.

-Ja, Elzebiusz II Ceuzer, mianuję Ciebie, Sarethe z domu Lumie na rycerza Dous Mundos. Od teraz będziesz służyć wiernie królestwu. W czasie pokoju będziesz dbać o porządek, a w razie wojny pójdziesz w bój poświęcając nawet całe swoje życie. Powstań - posłusznie wykonałam polecenie. -Przyjmij ten oto miecz, wykuty z najszlachetniejszego żelaza i użyczaj jego siły w ostateczności i tylko w dobrym celu, ochrony ludzi i jego domu, Dous Mundos.


Liczba słów: 1418

czwartek, 28 listopada 2019

Od Yasu CD Mordimera

Ten kompromis wraz ze współpracą wcale mi się nie podobał szkoda, tylko że nie miałem wyjścia. Jeśli faktycznie mu nie pomogę i nie znajdziemy tego człowieka, oboje możemy mieć problemy, co prawda nie przejmuje się tym, jestem tylko przybłędą, której życie jest jak loteria, co zdobędzie, to ma. Ulica również potrafi uczyć, trzeba tylko uważnie słuchać i zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły wtedy możesz zyskać, wszystko, co chcesz. Jednak liczyć się trzeba z konsekwencjami takich czynów...
- Bez takich - Mruknąłem, ja kradnę, bo muszę, on kradnie, bo musi? Wątpię, wyglądał na takiego, który nie kradnie z powodu biedy, lub głodu miał w tym swój cel przemyślał to, nie spodziewając się trochę tego, co może go czekać, przy skarbie którego tak pożąda. Chyba był niedoświadczony, prawdziwy złodziejaszek nie dałby się nakryć, a uciekając, nie pozwoliłby, aby odszedł bez łup, ten mężczyzna pozwolił sobie na to, co już pokazuje, jak beznadziejnie jest, udawać lub bawić się w złodzieja, do którego jeszcze kiedyś będzie trzeba „zrobić kwalifikacje". Praca brudna, ale bardzo zyskowna
- Więc? - Mężczyzna czekał spokojnie, aż wpadnę na jakiś pomysł, a może nawet trop. Ta, bo ja pies, no może trochę w końcu rodzina psowatych.
- Więc nie mam zielonego pojęcia, gdzie mógł iść, wiem za to, gdzie ja bym poszedł, gdybym miał kłopoty - Odparłem, ruszając przed siebie, zatrzymując się pod wpływem końca łańcucha, przez którego nie mogłem sobie samodzielnie, w świętym spokoju iść tam gdzie chce. - A ty co zaproszenia potrzebujesz? - Spytałem lekko poirytowany, chciałem już znaleźć tego człowieka i zakończyć tą „misję”, do której nas przymuszono.
-Wiesz gdzie iść? - Zapytał w prost, unosząc jedną brew.
- A ty wiesz? - Zadałem pytanie, odpowiadając pytaniem na pytanie, czekając na jego reakcję. Jak się spodziewałem, mężczyzna pokiwał przecząco głową, cicho wzdychając bez słowa, ruszając w moją stronę.- Nareszcie - Dodałem, kierując się do baru, tak właśnie do baru to tam zawsze każdy ukrywa się przed potencjalnym zagrożeniem, bo czasem najbanalniejsze rozwiązania są najmniej logiczne i zauważalne.
- Bar? - W jego głosie dało się usłyszeć zażenowanie, a jednocześnie niedowierzanie.
- Tak, ja wiem, jak to może zabrzmieć, ale uwierz mi, że nawet jeśli teraz go tam nie ma, w końcu przyjdzie, aby tu się ukryć - Przyznałem, siadając na metalowych rurkach.
- Więc możemy tak od razu wejść i go dopaść - Mój nieszczęsny towarzysz myślał tak jak większość ludzi płytko i bez wchodzenia pod górkę, niestety w tym wypadku musieliśmy myśleć inaczej jeśli wejdziemy tam w tych łańcuchach, będą wiedzieli, że coś jest nie tak, jeśli on nas zobaczy, zacznie uciekać. Najlepiej, jeśli tu poczekamy, sam wyjdzie i sam do nas przyjdzie przecież to najprostsze rozwiązanie i wtedy żadne z nas nie będzie musiał bać się tego, jak zareagują inni gdy tam wejdziemy. Poza tym ja z moim wiekiem wejść tam nie mogę a z powodu naszego łańcuchu Mordimer też nie.
- Nie, musimy czekać, nie możemy tam wejść, spłoszymy go, niech ofiara sama do nas przyjdzie - Stwierdziłem, mogłem na niego czekać, nigdzie mi się nie spieszyło, dzieci w domu nie płakały, lekcje na mnie nie czekały. Poza tym mój dom, to najczęściej stara chata w lesie spanie w niej to dla mnie norma, czasem zdarzy się przespać u innych, choć to zdarza się bardzo rzadko. Moja reputacja troszeczkę utrudnia mi życie, ale nie bardzo się tym przejmuję. Nigdy nieprzestane kraść..
- Więc mamy tu do nocy czekać? - Słyszałem to pytanie i tak wiem, to brzmi głupio, tyle czekać, kiedy mamy go na wyciągnięcie rąk, ale chyba oboje wiemy, że tak łatwo go nie dostaniemy, on może podejrzewać, że go szukamy, więc musimy czekać.
- Możesz wracać do domu, jeśli chcesz... A no ta nie możesz, up musisz czekać, nie mamy wyboru - Wzruszyłem ramionami, grzecznie czekając na tego człowieka. Tak nie chce mi się czekać, bo wiem, ile to może trwać, jednakże ja innego pomysłu nie mam zazwyczaj, w końcu jestem tym uciekającym, a nie tym ścigającym.

<Mordimer>
632

Od Hibane do Yonkiego

Leżałam zmęczona na łóżku, ubrana jedynie w cienką koszulę nocną i pozbawiona koca czy jakiegokolwiek okrycia. Przez długie ukrywanie swojej postaci czułam, że magazynuje się we mnie coraz więcej ciepła. Gorąca, którego tak jak zazwyczaj nie mogłam się zwyczajnie pozbyć poprzez przemianę czy użycie swoich mocy. Do tego dochodziły również rany, które odniosłam podczas potyczki z rozbójnikiem. Szukając rozwiązania swoich problemów, usnęłam niespokojnym snem, z którego zostałam wybudzona przez hałas uderzenia. Zerwałam się gwałtownie do pozycji siedzącej, już chcąc spalić intruza, gdy zdałam sobie sprawę, że na podłodze przede mną leży Yonki. Zmartwiona jego stanem usiadłam na skraju łóżka, by mu się przyjrzeć. Gdy jednak wstał samodzielnie i wytłumaczył, co robi na dole, uśmiechnęłam się szeroko:
-Nie ma sprawy. Nie przejmuj się. Na szczęście nie potrzebuję dużo snu – Zapewniłam swego towarzysza, by nie czuł jakiegoś poczucia winy. Gdy wyszedł z wozu, odprowadzany moim spojrzeniem, postanowiłam znów się położyć. Tym razem jednak spałam spokojniej, jakby pojawienie chłopaka zdjęło ze mnie wszelkie zmartwienia i problemy, które mnie wcześniej męczyły. Nim się zorientowałam, zostałam obudzona przez Yonkiego, który szturchał mnie delikatnie za ramię. Przecierając delikatnie oczy, podniosłam się, zarzuciłam na siebie płaszcz i wyszłam na dach bez słowa, by dać chłopakowi choć trochę prywatności, o którą było ciężko w obecnych warunkach. Czując rześkie powietrze, które przyjemnie ochłodziło moją rozgrzaną skórę, okręciłam się dookoła własnej osi. Dopiero po tym ruchu, zdałam sobie z czegoś sprawę. Spojrzałam zdziwiona na swoją dłoń, jakby nie należała do mnie, jakby była czymś zupełnie obcym, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Okręcałam dłoń, oglądałam nadgarstek, skrobałam delikatnie palcem o powierzchnię kończyny, by upewnić się na sto procent, że się nie mylę. Jak to się stało? Nie mogąc powstrzymać podekscytowania, przemieniłam się w swoją prawdziwą postać. Tuląc się do siebie, uśmiechnęłam się szeroko. Tęskniłam za tym i to bardzo. Już nawet nie potrzebowałam wyjaśnień, obecnie najważniejsze było to, że znów byłam w pełni sprawna. Nie chcąc przykuwać uwagi rzezimieszków czających się w mroku, wróciłam szybko do ludzkiej postaci. Musiałam się powstrzymać, nie zamierzałam dawać wszystkim w pobliżu informacji o naszym położeniu. Wystarczająco mieliśmy problemów na głowie. Nadal w dobrym humorze, usiadłam na skraju wozu, tak by móc zawiesić swoje nogi w powietrzu. Trzymając na kolanach miecz, obserwowałam pobliską okolicę. Przez pierwsze godziny mojej warty, wszystko było w należytym porządku, drzewa kołysały się sennie w rytm narzucany im przez wiatr, zwierzęta prowadziły swoje nocne życie, a księżyc leniwie sunął po nieboskłonie. Dopiero gdy na horyzoncie zawitały prześwity fioletu i różu, zwiastujące o bliskim wschodzie słońca, usłyszałam dźwięk łamanej gałęzi i poruszenie ptaków, które musiały zostać przez coś, lub kogoś spłoszone. Dopiero po paru sekundach, w zaroślach przed moim wozem ujrzałam 3 pary ślepi, które chytrze przyglądały się łupowi, jaki przed nim czekał. Zeskoczyłam na grunt i wyciągnęłam w ich stronę miecz, który zalśnił groźnie w łunie księżyca niczym gotowe do ataku zwierze. Jednak napastnicy nie przejęli się tą cichą groźbą czającą się za na pozór zwykłym błyskiem metalu. Nie czekając sekundy na reakcję mężczyzn, odparowałam atak pierwszego z nich, bandzior odsunął się o parę kroków, co pozwoliło jego kompanom naskoczyć na mnie, akurat, gdy byłam odsłonięta. Nie zamierzając pozwolić im wygrać, zrzuciłam iluzję, znów będąc małym, gorącym żywiołakiem, którego widok, bardzo zaskoczył mężczyzn. Poparzyłam obu dotkliwie, oznajmiając oburzona:
-Tak nie traktuje się kobiet, panowie – Zamiast jednak normalnie odpowiedzieć, krzyknęli przerażeni, starając się odsunąć na jak bezpieczniejszą odległość. Zadowolona, że przepłoszyłam intruzów, którzy obecnie przebierali nogami, by zniknąć z mojego pola widzenia, odwróciłam się z zamiarem zajęcia swojej wcześniejszej pozycji, gdy spostrzegłam, jak Yonki stoi w wejściu do mojego domu. Uśmiechnęłam się nerwowo, ledwo wydobywając, piskliwym głosem, pytanie z gardła:
-Ile widziałeś?
-Wystarczająco – Odparł, bacznie mierząc mnie spojrzeniem, najwyraźniej czekając na dalsze wyjaśnienia. Wróciłam do ludzkiej postaci i odchrząknąwszy, oznajmiłam cicho:
-Zrobię nam coś do jedzenia i mogę odpowiedzieć na twoje pytania, oczywiście, jeśli nie zamierzasz teraz uciec, lub ganiać mnie z widłami, czy tym łukiem – Gdy chłopak pokiwał przecząco głową, weszłam do domku i zabrałam się za przyrządzanie chleba z serem, który już bez większych oporów podgrzałam swoim płomieniem, by ser się rozpuścił, a pieczywo zrobiło przyjemnie chrupkie. Usiedliśmy na dachu wozu i trzymając w dłoniach kanapki, usłyszałam pierwsze pytanie:
-Kim jesteś?
-Żywiołakiem ognia. Potrafię tworzyć płomienie i takie tam. Zresztą sam widziałeś – Oznajmiłam, wzruszając ramionami od niechcenia. Nie chciałam o sobie opowiadać, ponieważ nie wiedziałam, czy chłopak nie zamierza potem tego wykorzystać przeciwko mnie:
-Jednak nie martw się, nie jestem jakoś super groźna. Nie jestem nieokrzesana ani dzika, jak to ludzie uważają. Żywiołaki ognia to bardzo energiczne stworzenia, pełne życia.... Przynajmniej tak piszą w książkach. Jeszcze nie spotkałam żadnego z żywiołaków tak twarzą w twarz – Mruczałam, nadgryzając tosty, by wydłużyć nieco czas dzielący mnie od kolejnego pytania:
- A twoi rodzice?
- Nigdy ich nie spotkałam, zostałam urodzona w czymś na rodzaj hodowli. Pewne miasto wykorzystywało stworzenia do obrony przed innymi miastami i innymi stworzeniami, poza tym eksperymentowano na nas, nawet nie miałam własnego imienia – Westchnęłam cicho, nie chcąc sobie tego przypominać. Po paru minutach refleksji usłyszałam kolejne pytanie wydobywające się z ust chłopaka:
- Co potrafisz?
- Mogę wykrzesać 5 różnych płomieni, każdy o innym działaniu. Są też żywiołaki, które specjalizują się w jednym płomieniu na przykład tylko w pomarańczowym, zielonym. Zapewne jest też wiele różnych wariantów, które nie zostały nigdzie zapisane. Wszystko, co wiem o swojej rasie, to zasługa książek – Oznajmiłam, kończąc swoją kanapkę:
-Jednak chyba nie jestem tu jedyną istotą, która coś ukrywa – Oznajmiłam po dłuższej chwili, patrząc na swoją prawą dłoń:
-Wczoraj w nocy klątwa rzucona przez łuk została zdjęta. Jestem świadoma, że sama z siebie nie ustąpiła. Więc albo musiałeś dość słabo stać na czatach i jakaś pradawna rasa weszła do mojego domu, albo to ty należysz do jednego z przedstawicieli pradawnych – Spojrzałam mu w oczy z powagą, chcąc pokazać, że nie żartuję:
-Jeśli to ta druga opcja, to bardzo dziękuje. Jestem ci bardzo wdzięczna. Nawet nie wiesz, jak się męczyłam przez ten urok. Gdy za długo siedzę w ludzkiej postaci, zaczynam się mocno przegrzewać i w ogóle jest mi tak nie dobrze. A tak znów mogę się bronić i leczyć – Zachichotałam radośnie, machając nogami beztrosko, czekając na potwierdzenie lub zaprzeczenia chłopaka odnośnie jego rasy.

(Yonki?)
1015

Od Aldis CD. Hatashi

Nie zdawałam sobie sprawy ile sarkazmu można umieścić w jednym prostym zdaniu, dopóki ciemnoskóry mężczyzna nie pojawił się na przyjęciu ojca. Nie wiem po jaką cholerę mój rodziciel zaprosił Łowcę ale widząc przebiegł błysk w oku mogłam się domyślić. Chciał wydać za mąż mnie lub Gundis. Po prostu wspaniale. Musiałam dać jasno do zrozumienia, że nie jestem takowym związkiem zainteresowana. Gardziłam zaaranżowanymi małżeństwami. Oczywiście. Były te udane, jednak ich odsetek ginął gdzieś w morzu zdrad, intryg oraz zabójstw. Nie miałam zamiaru skończyć tak prędko swojego i tak dość marnego życia.
Ale mężczyzna miał rację. Doprawdy "cudowna" rodzina. Ojciec przypominający ciepłą, nadopiekuńczą pyzę. Starszy brat szkolący się na rycerza, który jest zarazem jedyną osobą w rodzinie do jakiej darzę tak silne przywiązanie. Od zawsze nierozłączni. Dalej tak zwane przyklejki, przyczepki czy jak kto zwie. Upierdliwa części "rodziny", której udało się wcisnąć jedynie dzięki zabiegowi okoliczności. Okropna macocha, która pluje jadem na odległość niczym rasowa kobra oraz jej różowa, wypchana watą beza, całymi dniami chichocząca jak w napadzie epilepsji. Gundis. Owszem. Ja również miałam swoje wady. Kto ich nie ma? Jednak z moim charakterem, oraz tendencją do ignorowania ludzi poniżej wyznaczonej granicy inteligencji czy dobrego smaku, długo ze mną nie wytrzymają. 
Prychnęłam pod nosem widząc pod suknią Fanney zbyt mocno ściśnięty gorset. Nie rozumiem kobiet katujących się tym żelastwem. Tak samo krynolina. Kolejny absurd, który był nieodłącznym elementem garderoby pozostałych domowniczek. 
Dopiero w tym momencie zauważyłam przypatrującego mi się ojca. Ugh… co on znów knuje? Doprawdy. Czasem brak mi sił na tego człowieka. 
Odwróciłam się w kierunku sali, nie zaszczycając gościa ojca ani jednym spojrzeniem. Owszem. Był ciekawą postacią, jednak nie chciałam dawać ojcu nic do myślenia. Żal mi było jedynie tego, że nie porozmawiam z Czarnym jegomościem na tematy naprawdę interesujące. Podróżując po całym kraju musiał widzieć i słyszeć wiele ciekawych rzeczy, a moja spragniona przygód dusza mimo ciekawych zajęć na uniwersytecie, usychała. Od dwóch lat nie ruszałam się poza stolicę. Jedynie do domu i z powrotem. Tęskniłam za dalekimi wyprawami. Tą niepewnością, dreszczykiem ekscytacji. Bo któż mógł wiedzieć co kryje się za kolejnym zakrętem, zrębem skalnym, czy też po drugiej stronie jeziora. Na te wspomnienia zmarkotniałam troszeczkę, ale zaraz przywołam się do porządku. Jak na razie nie ma nawet co marzyć o powrocie do dawnego życia.
Następne pół godziny, wciąż wirowałam pośród gości, cierpliwie podążając za ojcem. Tym razem nie pozwolił bawić mi się samej. Przedstawiam mnie każdej napotkanej osobie, co potęgowało tylko moje wrażenie uwiązania. Zdaje się, że owo przyjęcie poza świątecznym kontekstem miało również drugi mniej oczywisty. Przyjęcie zaręczynowe. Musiałam jak najszybciej stąd zniknąć
I właśnie w chwili, w której taktycznie przesunęłam się pod drzwi, poczułam zdecydowane szarpnięcie. To ojciec wepchnął mnie w objęcia jakiegoś kolejnego amanta. Nie zdążyłam, choćby zaprotestować, a nieznajomy porwał mnie do tańca. Nie wspominając o tym, że z ust zionął mu nieziemski odór, a jego wzrok umiejscowił się zdecydowanie poniżej obojczyków, mój “partner” szczególnie upodobał sobie moje stopy do deptania. Szczególnie palce u lewej nogi. Zaraz po skończonym utworze, wyszarpnęłam się z bądź co bądź delikatnego uścisku mężczyzny i zastanawiając się czy amputacja lewej stopy jest konieczna, umknęłam nieco kuśtykając w kierunku otwartych drzwi balkonowych. Żaden tleniony fircyk, nie będzie mnie dotykał! Wyglancowany modniś o dłoniach miękkich jak pupa niemowlęca. I on ośmiela nazywać się mężczyzną! Od jego pulchnych dłoni znajdujących się poniżej linii bioder, brały mnie mdłości. Czy do ojca nie dociera, że nie chcę jakiegoś durnego pawiana w pstrokatych pantalonach?! Tak trudno zrozumieć, że nie interesuje mnie rodowód?! Prychnęłam głośno i nie myśląc wiele, wspięłam się na balustradę. Usiadłam na niej w balowej sukni machając nogami paręnaście metrów nad ziemią. To był jeden z niewielu sposobów na uspokojenie.
- Widzę, że Panience bardzo śpieszno na tamten świat
Słysząc głos podskoczyłam delikatnie z zaskoczenia aby następnie odwrócić się z wyrzutem w oczach. Któż znowu ośmiela się przerwać mój odpoczynek od tłumu porcelanowych dworskich lalek. I oto w drzwiach balkonowych ujrzałam wysoką barczystą postać o ciemnej, prawie czarnej skurzę oraz przeszywających turkusowych oczach.

< Co ty na to? >
658

środa, 27 listopada 2019

Od Alistera do Harmony

Ludzkie życie jest takie kruche. Gdy tak siedziałem, na jednej z wyżej położonych kościelnych wierz i obserwowałem kotłujących się na rynku mieszkańców wsi, tylko ta myśl przychodziła mi do głowy. Wystarczyło upuścić kamień na ich czaszki, dosypać trującej substancji do pożywienia, odciąć dopływ tlenu do płuc, rozciąć tętnice i pozostawić do wykrwawienia. Pomimo tych licznych słabości jest to rasa, która podporządkowała sobie resztę żyjących istot, do tego stopnia, że obecnie muszą się ukrywać niczym szczury na statku. Żałosne.... Uśmiechnąłem się delikatnie. Jednakże czy to nie ja przyczyniłem się do takiego stanu rzeczy? W końcu poluję na jednych „ze swoich”. Niektórzy nie zatrzymaliby się przed niczym, by odpłacić mi pięknym za nadobne, myśl ta wywoływała u mnie miłe podekscytowanie. Przynajmniej ich pojawienie się urozmaiciłoby mi monotonne dni, podczas których czekałem wyłącznie na kolejne zlecenie. Gdy wyczułem, jak ktoś używa kontraktu do porozumienia się ze mną, szybko zostałem wchłonięty w cień rzucany przez iglicę i powędrowałem wprost do miejsca, gdzie była osoba potrzebująca moich usług. Stanąłem przed wystraszonym szlachcicem, który najwyraźniej nie spodziewał się tak szybkiego pojawienia mojej osoby. Spojrzałem na niego z uśmiechem i spytałem zaciekawiony:
-Wzywałeś?
-T...tak. – Odparł bez werwy, szybko jednak odchrząkując i wracając do swojej pewności siebie:
-Otrzymałem informacje, że w pobliskim lesie dostrzeżono jakąś magiczną istotę – Zmaterializowałem w swoich dłoniach nóż, którym bawiłem się znużony:
-Tylko po to mnie wezwałeś? – Spytałem, dając mu do zrozumienia, że moje niezadowolenie może szybko zostać na niego przelane. Gdy naciąłem delikatnie swoją skórę, przyłożyłem zraniony kciuk do ust, by zlizać napływającą krew. W tym czasie świdrowałem uważnie mężczyznę:
-Bo....bo....to nie jest główna informacja. Chodzi o to, że ktoś zabiera ci zlecenia. Na tę istotę poluje ktoś jeszcze....I...i żąda mniej niż ty- Wyszeptał blady na twarzy szlachcic. Słysząc tę informację, odłożyłem nóż, uśmiechając się przy tym szeroko, aż do rozerwania policzków:
-Idealnie, idealnie – Zamruczałem usatysfakcjonowany wizją przyszłej zabawy, jaką będę mieć z tą konkurencją. Podszedłem do swego dłużnika i przyłożyłem palec wskazujący do jego nadgarstka, na którym wytatuowany był wąż zjadający swój ogon. Pod wpływem mojego dotyku jedna z łusek na grzbiecie stworzenia zniknęła, informując, że zdjąłem jeden rok z puli lat, jakie podarował mi podczas zawierania kontraktu. :
-Pracuj tak dalej, a może uda ci się odpracować swoją część kontraktu – Oznajmiłem, wychodząc z pomieszczenia, pozostawiając wystraszonego mężczyznę w pustym pokoju. Smród strachu, jaki się tam rozgościł był aż duszący i trudny do wytrzymania. Ruszyłem lekkim krokiem w stronę lasu, by odnaleźć osoby, o których mówił szlachcic, nie zajęło mi to długo, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jednym z poszukiwanych jest anioł, który capił świętością na kilometry. Mdły zapach przywołujący na myśl watę cukrową i ciastka. Nie wiem, czy tylko demony tak miały, czy każda rasa odczuwała ten dziwny zapach. Podniosłem głowę do góry, by choć na chwilę odpocząć od tej słodyczy. Przyglądając się chmurom, zastanawiało mnie, z jakim aniołem będę mieć do czynienia. Jeśli jakiś staruszek, to zostawię piernika w spokoju. Zabawa z reliktami jest nudna i monotonna. Wątpiłembym natrafił na dorosłego osobnika, taka jednostka szybko uporałaby się z podrzędnym samozwańczym łowcą. Nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Na polanie, z której roztaczał się ten anielski smród, zobaczyłem jakiegoś mężczyznę i małą dziewczynkę z zielonymi włosami, za które była ciągnięta i przytrzymywana w miejscu. Wyglądało to tak, jakby wściekły pijany ojciec bił swoją córkę drewnianą pałką. Zdjąłem z twarzy szalik, który dotychczas przysłaniał usta i nos, po czym uśmiechnąłem się szeroko do zdezorientowanego chłopa. Gdy nieznajomy zobaczył moje charakterystyczne zęby, upuścił pałkę na ziemię i odepchnął od siebie poturbowaną dziewczynkę. :
-Dzięki za odwalenie najgorszej roboty. Nie ubite mięso jest takie twarde i żylaste – Oznajmiłem, pojawiając się za mężczyzną, korzystając z cienia, jaki był przez niego rzucany. Bez chwili zwłoki chwyciłem jego głowę i włożywszy nieco siły, przekręciłem ją tak, by móc usłyszeć dźwięk łamiącego się karku. Gdy napastnik padł martwy na ziemię, a ja zjadłem jego duszyczkę, podszedłem do nieznajomej dziewczynki. Pomimo tego wszystkiego, co ją spotkało, na jej twarzy nadal błądził delikatny uśmiech, choć czułem, jak bije od niej strach. By nie czuć tego słodkiego odoru, który roztaczał się wokół zielonowłosej, wyczarowałem koc, którym ją okryłem, by przytłumić smród choć na chwilę. Uklęknąłem i patrząc jej w oczy, mruknąłem beznamiętnie:
-Więc tak. Albo chcesz, bym cię zabił, albo zawierasz ze mną kontrakt. Do 15 roku życia będziesz mi gotować, prasować i inne takie babskie rzeczy, ja za to mogę ci zaoferować jako takie schronienie i bezpieczeństwo. Więc jak będzie? – Spytałem, wyciągając przed siebie dłoń, by mogła ją uścisnąć i zaakceptować warunki naszej umowy. Zamiast jakiegoś papierka miałem przygotowanego małego węża, który czekał, aż wespnie się na nadgarstek małolaty i go oplecie, pieczętując nasz kontrakt. Nie robiłem tego dlatego, że było mi jej żal.....po prostu mieszkanie na ulicy bez mocy bywa trudne, sam miałem ciężko, póki nie nauczyłem się panować nad swoimi umiejętnościami. Z tego, co widziałem, nie potrafi jeszcze się bronić, a mi przyda się jakaś gosposia..... Może nawet będzie na tyle znośna, że nawet będzie dane się z nią pogadać? Kto tam wie.

(Harmony?)

828

Od Lucida cd Raffael

Patrzyłem na niego, szedłem z tyłu, więc mogłem się mu przyjrzeć. Naprawdę przystojny młodzieniec, ale także coś ukrywa do tego, kim, bądź czym jest. Gdyby powiedział, mogłoby być nieco łatwiej. Może, bym mógł mu pomóc, ale jak nie wiem, to może nie chce się zbliżać do mnie czy też nikogo innego.
- Dusza jest tam, gdzie nasze zaufanie oraz... - nie dokończyłem, bo stanąłem. Zacząłem się cofać, bo wioska, do której zmierzaliśmy, nie specjalnie mi się spodobała. Pociągnąłem za sznurek, by zwrócić jego uwagę na siebie. Dostałem ją i ponownie zacząłem się cofać, a nawet uciekać, jednakże się napięła. Nie miałem tyle siły, by go przyciągnąć i jak sprężyna zostałem przyciągnięty do chłopaka. Wpadłem na niego, przez co padł jak długi na ziemi. Teraz siedziałem na nim i gapiłem się na niego.
- Nie tam nie idziemy. Za żadne skarby, nie zgadzam się, nie Raffael. - powiedziałem stanowczo i założyłem ręce, w geście protestu. Nie poruszyłem się nawet, tylko patrzyłem czy jest czas jeszcze uciec. Zanim nas zauważą.
- Czemu nie chcesz tam iść? - pytanie z jego strony, nieco mnie rozproszyło, ale zdecydowałem się mu powiedzieć, może zrezygnuje z tego pomysłu.
- Jakiś czas temu, gdy sobie podróżowałem, znalazłem tę wioskę, a dokładniej oni znaleźli mnie. Przyjęli mnie naprawdę przyjaźnie i gościnnie, ale co noc, słyszałem dziwne odgłosy, aż w końcu pewnej nocy zdecydowałem się zobaczyć co się takiego tutaj dzieje. Ludzie mieszkańcy zmienili się w stworzenia, o wiele większe niż Wendigo, bądź też ghule i zaczęli zjadać siebie oraz gości. Zamierzali mnie zjeść, ale zdołałem uciec. - spojrzałem w bok, by nie mówić, jak uciekłem, kto by chciał słuchać historii o tym, jak przyzwałem zmarłych, który zjedli część mieszkańców. Jeśli w ogóle to możliwe, ale trochę dziwnie to brzmi i śmiesznie, jednakże tak było właśnie. Dlatego też złapałem za dłonie chłopaka i ułożyłem je tuż po obu stronach jego głowy. Wpatrywałem się w niego, zaciekawiony i chciałem wiedzieć.
- Co masz w torbie? Czym jesteś? Do jakiej rasy się przypisujesz? - spytałem, zaciskając swoje kościste palce na jego nadgarstkach. Zbliżyłem się do niego, by poczuć jaką ma woń, a mianowicie zapach, rzadko kiedy, ale mniej więcej umiem rozpoznać po zapachu niektóre rasy, jednakże jego zapach mi nie pasował do żadnej, której jest często spotykana. Chciałem sięgnąć po jego torbę, chciałem, sprawdzić co tam ma, ale wiedziałem też, że to jest prywatne i nie powinno się tak robić.
Na nasze nieszczęście mieszkańcy wioski nas złapali. Do tego miło przyjęli, dali posiłek, ciepłą kąpiel i pokój z jednym łóżkiem.
Zacząłem panikować, ktoś od czasu do czasu przychodził, dlatego też wybrałem się wziąć kąpiel, ale bałem się sam, dlatego też pociągnąłem za nić. Zrezygnowany mój towarzysz się zjawił. Podszedłem do niego, by go rozebrać, jednak wtedy zostałem zatrzymany. Spojrzałem na niego zaskoczony czemu.. Sam spojrzałem w bok. Trochę to krępujące.
- Albi czy weźmiesz ze mną kąpiel. - powiedziałem, chciałem coś dodać, ale po chwili zdecydowałem się dodać. - Może później nie starczyć wody, więc łatwiej będzie nam obojgu, jak zrobimy to razem. - odchrząknąłem i powoli się rozbierałem, jednakże tym razem także zostałem zatrzymany. Chciał się dowiedzieć, czym jestem, sam też chciałem wiedzieć, kim on jest. Więc to byłoby wówczas fer, ale też dwóch obcych sobie mężczyzn, razem mają się kąpać, to brzmi dość nie normalnie. Naprawdę nie wiem, co mi strzeliło do głowy, ale o dziwo w zwyczajnych sytuacjach się nie krępuje, jednakże skoro chłopak tego nie chce, to nie będę go zmuszać do tego. Tak też zrzuciłem swoje ubrania, które wylądowały na podłodze i ruszyłem odwrócony do niego tyłem, by wejść do niewielkiej wanny/łaźni.
Gdy się do niego przekręciłem, by być przodem, już go tam nie było. Musiał wyjść, jednakże skoro, chce odnaleźć dusze. Trzeba spytać, jednej ze zmarłych wiedźm, która już raz przez to przeszła.
Ułożyłem się na powierzchni wody, by po chwili mój znak na piersi się pojawił, dokładniej to był krąg, który wzywa różnych zmarłych, wyryty został. Uaktywnia się, gdy zaczynam wypowiadać zaklęcie, by przyzwać zmarłego. Tym razem także tak było, została przyzwana wiedźma, której imie zostało wymazane, gdy spostrzegła tuż po dokończeniu zaklęcia, a znak na mej piersi zaczął się świecić na czerwono, wówczas ona pojawiła się w swej sukni, oraz stała tuż obok, jako pełny zmarły, oraz w pełnej ludzkiej posturze. Uniosłem dłoń, by mogła się przyjrzeć nici, która została przyczepiona do mego palca. Chciała go dotknąć, jednakże cofnęła dłoń.
- Jeśli szukasz duszy, musisz najpierw odnaleźć jej porozrzucane fragmenty. Jeden jest w tej wiosce, gdy go odnajdziecie, a nić go wchłonie, wówczas, będziecie wiedzieć gdzie macie dalej się kierować. Uważaj, jednak czyha na was zło i niebezpieczeństwo, jest wielu, którzy chcą ją odnaleźć, gdyż posiada skarb oraz trzy życzenia do spełnienia, za każdym jednak razem, gdy jedno z was powie o sobie jakiś sekret, wówczas macie większą możliwość, by dusza wasz zaakceptowała oraz znalazła i ocaliła... Im dłużej macie nicie, tym bliżej zguby jesteście.. - wiedźma nagle zniknęła. Podniosłem się i zanurzyłem pierś, gdyż poczułem w tamtym miejscu coś nieprzyjemnego.
Wylazłem w końcu z wanny/łaźni i się wytarłem ręcznikiem, po czym ubrałem w swoje ubrania. Wyszedłem i zobaczyłem chłopaka, jak stał i jadł, powoli. Zdecydowałem się mu nie przeszkadzać i usiadłem na łóżku, by mu się przyjrzeć, oraz ponownie go zapytać, oraz powiedzieć co się dowiedziałem.
- Albinosku, dowiedziałem się czegoś pożytecznego. - powiedziałem, a jego wzrok skierował się na mnie. Klepnąłem miejsce nieopodal mnie, ale nie skorzystał, wzruszyłem ramiona i zacząłem mówić, dokładniej powtórzyłem to, co powiedziała wiedźma.
- Jeśli szukasz duszy, musisz najpierw odnaleźć jej porozrzucane fragmenty. Jeden jest w tej wiosce, gdy go odnajdziecie, a nić go wchłonie, wówczas, będziecie wiedzieć gdzie macie dalej się kierować. Uważaj, jednak czyha na was zło i niebezpieczeństwo, jest wielu, którzy chcą ją odnaleźć, gdyż posiada skarb oraz trzy życzenia do spełnienia, za każdym jednak razem, gdy jedno z was powie o sobie jakiś sekret, wówczas macie większą możliwość, by dusza wasz zaakceptowała oraz znalazła i ocaliła... Im dłużej macie nicie, tym bliżej zguby jesteście.. - powiedziałem i obserwowałem go dokładnie.
- To teraz powiedz jakiej rasy jesteś, wtedy będzie jedna tajemnica mniej i może łatwiej będzie nam się dogadać. To więc powiedz jakiej jesteś rasy, wtedy i ja to wyjawię. - powiedziałem stanowczo i ścisnąłem dłonie na materiale na łóżku, wpatrując się w chłopaka.

Raffael?  

1022

Od Yonkiego CD Hibane

- Hm? - Podniósł wzrok znad talerza na Hibane, po czym przełknął kawałek kromki, jaki miał w ustach. - Nie wiem. - Wolno wzruszył ramionami. - Jakoś nie zauważyłem niczego. Usłyszałem krzyki, a gdy sprawdziłem, co się dzieje, bandyci już leżeli.
Wsadził do ust resztę kanapki i popił herbatą, po czym wziął się za kolejną. Przez chwilę zastanawiał się, czy dobrze poszło mu to kłamanie. Myślał, czy może nie lepiej by było nagadać, że jednak coś widział, ale szybko z tego zrezygnował. Już się zdarzyło i bardziej nie mógł kombinować.
- Czy ja wiem, czy coś nam pomogło... - rzekł po chwili. - Sam uważam, że to nie mogło być nic zupełnie zwyczajnego, ale jeśli ingerowała w to jakaś istota magiczna, to nie jestem pewien, że to był dobry uczynek z jej strony. Możliwe, że po prostu nasze drogi na chwilę się skrzyżowały.
- W sumie - przyznała Hibane. - Szkoda, że nie wiemy, co to dokładnie.
- Może bóg cha... - zamilkł na chwilę - bogowie mają nas w opiece?
Dziewczyna niepewnie przytaknęła, kontynuując jedzenie. Między nimi trwała cisza, którą jednak szybko przerwała cichym westchnięciem.
- W każdym razie mieliśmy szczęście - rzekła.
Yonki pokiwał głową. Skończył jedzenie ostatniej już kanapki, wypił resztę herbaty. Wziął nieco głębszy wdech. Spojrzał na pusty kubek, chwycił go za ucho i zaczął do niego zaglądać, jakby czegoś w nim szukał. Ukradkiem jednak przyglądał się Hibane. Dokładnie oglądał wzory na jej ręce. Dalej uważał, że były one bardzo podobne do tych na łuku. Miał pewne przeczucia. Wcześnie jakoś o tym zapomniał, lecz teraz znów się nimi zaciekawił. Nie wiedział za bardzo czy o nie zapytać. Może jego przypuszczenia były prawdziwe i łuk rzucił jakieś zaklęcie Hibane. Dziewczyna coś mówiła o klątwie (czy czym tam), którą broń nakładała na istoty magiczne. Idąc tym tokiem myślenia, Hibane była istotą magiczną lub człowiekiem, który miał w sobie magię.
Czy to miało sens? 
Może.
- Już zjadłeś? - Dziewczyna uniosła brwi. - Szybki jesteś.
Westchnąwszy cicho, Yonki odłożył kubek. Poprawił swoją pozycję na krześle, mówiąc:
- Takie wydarzenia jak dzisiejsze zaostrzają apetyt.
- Masz rację. - Pokiwała głową. - Trochę się działo dzisiaj. Dobrze, że jakoś uciekliśmy tamtym bandytom. Mam nadzieję, że następnym razem również nam się poszczęści.
Po pewnym czasie Hibane skończyła jeść. Dopiła herbatę, po czym wstała i zaczęła sprzątać ze stolika. Yonki zaproponował pomoc, jednak dziewczyna odmówiła, mówiąc, że nie trzeba. Gdy schowała już naczynia do szafki, odwróciła się w stronę boga, mówiąc:
- Późno już, lepiej iść spać. Niestety jedno z nas musi stać na straży. W tym lesie nie jest bezpiecznie, rozbójnicy mogą znów się pojawić.
- Ta - westchnął Yonki, po czym wstał. - Ja mogę czatować.
- Nie, ja to zrobię.
Słysząc to, Yonki przewrócił oczami. Świetnie. Podejrzewał, dlaczego dziewczyna wolała sama stać na czatach, lecz nie chciał się kłócić ani tym bardziej udowadniać, że nadaje się do stróżowania. Z drugiej strony za bardzo nie widział siebie leżącego całą noc i przez większość czasu udającego, że śpi. Zanudziłby się na śmierć. Co by tu jednak zrobić, by móc choć przez pewien czas sobie pobyć na zewnątrz?
- Zróbmy dwie zmiany - zaproponował w końcu. - Najpierw ja, potem ty.
Hibane wzięła nieco głębszy wdech, popadając w zamyślenie. Stała chwilę w bezruchu, ostatecznie powiedziała:
- Ja pierwsza.
- Lepiej będzie, jeśli ja pójdę pierwszy - rzekł Yonki. - Bandyci w tym lesie napadają zwykle tak na krótko przed wschodem słońca, kiedy większość podróżników jest szczególnie zmęczona lub pochłonięta przez sen. Ty umiesz walczyć mieczem, więc wypadałoby, byś ty stała w drugiej połowie nocy.
Czy przekonał tym Hibane?
- No dobra - odparła dziewczyna.
Przekonał.
- Obudź mnie za jakieś trzy godziny - powiedziała, idąc w stronę łóżka.
- Jasne. - Yonki uśmiechnął się delikatnie.
- A, właśnie. - Zmieniła kierunek. - Weź to. Tak na wszelki wypadek.
Sięgnęła po oparty o ścianę miecz, który następnie wręczyła bogowi. Yonki wziął go do ręki, zmierzył wzrokiem lśniącą klingę. Wykonał lekki zamach. Dziewczyna spojrzała wpierw na miecz, potem na boga, obdarzając go odrobinę krytycznym spojrzeniem.
- Postaraj się nic sobie nie zrobić - rzekła.
Usłyszawszy te słowa, Yonki popatrzył na nią. Lewy kącik jego ust uniósł się nieco.
- Ta, jasne - odpowiedział.


Siedział na dachu, oglądając korale, które wcześniej zabrał skamieniałemu mężczyźnie. Spoglądał na perły lśniące w świetle księżyca. Całkiem przyjemnie mu się siedziało. Pogoda tej nocy dopisywała, nie wiało, a pełnia sprawiała, że spora część lasu była dobrze widoczna. Ponieważ niewiele chmur sunęło po nieboskłonie, oglądanie gwiazd nie sprawiało problemu.
Poprawił swoją pozycję, chowając korale do kieszeni kurtki. Dokładnie rozejrzał się po okolicy. Nie dostrzegał niczego podejrzanego. Choć fajnie by było z kimś trochę powalczyć, użyć większej części swoich mocy, nie narzekał na brak wrogów. Mógł swobodnie sobie rozmyślać o tamtych wzorach na ręce Hibane. Pamiętał, jak mówiła coś o klątwie łuku i o tym, że zdjąć ją mogły tylko osobniki pradawnych ras. Czyli on mógł się jej pozbyć. Pytanie tylko, czy ma to zrobić.
Ostatecznie postanowił pomóc. Pomyślał, że jak Hibane mu pomagała z łukiem i pozwoliła na czas podróży mieszkać u niej w wozie, to mógł się w ten drobny sposób odwdzięczyć. Zostawiając miecz na dachu, wszedł od góry do środka. Spojrzał na leżącą w łóżku dziewczynę. Wyglądało na to, że śpi.
Wziął głęboki wdech, a następnie możliwie jak najciszej zszedł po schodach. Stanął na podłodze, po wozie rozległo się ciche skrzypnięcie. Na chwilę zastygł w bezruchu. Po kilku sekundach ruszył w stronę łóżka. Dzięki swym mocom podłoga więcej nie zaskrzypiała. Stanął tuż przy łóżku. Miał tyle szczęścia, ponieważ ręka dziewczyny ze wzorami była praktycznie na wierzchu, do tego blisko niego. Schylił się, spojrzał na misterne linie na skórze.
Chwila, jak się usuwało klątwy?
Stał tak z dobrą chwilę, mrużąc oczy w zamyśleniu. A dobra, po prostu zrobi tak.
Ostrożnie dotknął ręki. Trzymał tak na niej palce przez kilka sekund, aż wzory zaczęły znikać. Gdy już nie pozostał po nich żaden ślad, zabrał swoją dłoń. Wyprostowawszy się, pomachał nią, jakby próbował coś z niej strzepnąć, zadowolony z siebie. Dobra robota, Yonki.
Odwrócił się na pięcie, wykonał krok, gdy nagle stracił równowagę. Upadł na podłogę, po całym wozie rozległ się huk. Bóg podparł się rękami, wykrzywiając usta w bólu. Pojawił się u niego cień paniki, jednak szybko się go pozbył, przypominając sobie, że przy ściąganiu silnych klątw ogarniało go osłabienie. Dobrze, że na krótko.
- Wszystko w porządku?
Odwrócił głowę, podniósł wzrok na siedzącą na łóżku Hibane. Patrzyła ona na niego ze zdziwieniem i zmartwieniem w oczach.
- Tak - odparł. - Potknąłem się.
Powoli wstał. Dalej czuł się słabo, na szczęście nie na tyle, by znów upaść. Wziął głęboki wdech, przestąpił z nogi na nogę.
- Usłyszałem jakieś szmery i pomyślałem, że się już obudziłaś, więc postanowiłem wejść do środka. Ale zobaczyłem, że wciąż śpisz. W zasadzie już nie - dodał z pewnym niesmakiem. - Wybacz.

Hibane?

wtorek, 26 listopada 2019

Alister Angemon

Autor zdjęcia: Niestety nie odnaleziony
Umarły o tobie nie zapomni, a żyjący już tak
Ranga: Omega
Level: 4 (170/1000)
Stanowisko: Łowca wygnańców
Login: Hw : AnnaBell
Imię i nazwisko: Alister Angemon
Pseudonim: Przez swe wężowe umiejętności zyskał pseudonim „Hebi”, czyli wąż. Zbytnio mu to nie przeszkadza, ponieważ nie ma nic do tych gadów. Słyszał również takie określenia jak „węgielek”, „kiełek” czy „smoła” oraz inne mniej lub bardziej obraźliwe.
Pochodzenie: Helion
Rasa: Demon
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Niczym nie pogardzi, byle było piękne i drobne
Wiek: Liczy już sobie 2057 lat, jednak nikt nie daje mu więcej niż 26 co mu schlebia
Cechy zewnętrzne: Alister to mierzący 187 centymetrów mężczyzna o dobrze zbudowanym ciele, które wpasowuje się w standardy idealnej męskiej sylwetki, mianowicie szerokie ramiona i wąskie biodra. Angemon to typ osoby, która nie lubuje się w przesadzie, stąd też jego postura nie jest nadto podkreślona, co prawda posiada delikatnie zarysowane mięśnie, jednak nie można przypisać mu łatki mięśniaka. Twarz o szarym odcieniu skóry kontrastuje z czarnymi niczym smoła kosmykami włosów ją okalających. Zazwyczaj sięgają one do ramion chłopaka, jednak dość częstym zachowaniem jest związywanie ich w kitkę przez Alistera. Krwiste tęczówki o pionowej źrenicy osadzone są w okrągłych podkrążonych oczach. Przy prawym oku mężczyzny wytatuowane jest duże koło, a obok niego mniejsze, połączone są one linią, która prowadzi do zewnętrznego kącika oka. Ważnym dodatkiem przyozdabiającym głowę demona, są czerwone nauszniki, które służą mu do ukrycia delikatnie spiczastych uszu. Codziennym odzieniem Alistera są czarne bluzki z długim rękawem i charakterystycznym prostokątnym dekoltem, przez który widać wyraźnie zarysowane obojczyki. Spodnie tego samego koloru co bluzka zazwyczaj są luźne i przyozdobione paskami, buty zaś stanowią najzwyklejsze glany. Jak można zauważyć, chłopak nie gustuje w barwnych i krzykliwych strojach, ponieważ ceni sobie przede wszystkim wygodę i funkcjonalność. Podczas obcowania z ludźmi ubiera kołnierz, który przysłania mu twarz, w sposób, który ukrywa zaostrzone zęby demona, które mogłyby zdradzić jego tożsamość.
Umiejętności i moce: Ulubionym zajęciem Alistera, jak większości przedstawicieli świata podziemnego jest przyglądanie się ludzkiemu cierpieniu, dlatego demon ukształtował różne techniki bazujące na cieniu, negatywnych emocjach i iluzji, by ziścić swoje marzenie o świecie pogrążonym w chaosie. Rozpoznawalnym motywem we wszelkich aktywnościach Alistera jest wąż. Cieniste gady pojawiają się zawsze przy chłopaku, gdy używa swoich mocy, oplatają go i pobierają energię z otoczenia, które dostarczają do ich właściciela. Zwierzęta są podświadomością chłopaka, która stara się go chronić jak najlepiej może przed wszelkimi urazami i niebezpieczeństwem. Stąd też przezwisko „Hebi”, jakie nadali mu wrogowie, z którymi miał na pieńku.
Kousou „ Ukąszenie”. Jedna z najczęściej stosowanych umiejętności przez Alistera. Polega na wkłuciu się w swoją ofiarę za pomocą jednego z węży i wpompowanie w jego organizm nieco ciemności, która prowadzi do paraliżu lub halucynacji u poszkodowanego. Zazwyczaj efekt mija po wystawieniu na działanie promieni słonecznych przez rozproszenie mroku. Dawka dostarczona przez 3 węże jest śmiertelna dla ludzi, a niebezpieczna dla większości ras.
Henbou „Transformacja”. Umiejętność ta umożliwia chłopakowi zmianę swojej postaci. Jednak ze zmianą wyglądu nie wiążą się wyłącznie aspekty wizualne. Demon zyskuje również umiejętności postaci, w którą się przeobraża. Alister może również przemienić się w wielką kobrę królewską, która mierzy przeszło 30 metrów. Demon w tej postaci po rozchyleniu swego kaptura potrafi przytłumić umiejętności innych stworzeń narażonych na obserwacje wzorów wyrytych na skórze węża, przez to stają się podatniejsi na ataki.
Kousei – Inaczej „Regeneracja”. Alister ma umiejętności samo leczenia, które umożliwiają mu zminimalizowanie niewielkich otwartych ran i spłycenie tych głębszych, które wymagają do wyleczenia szycia. Demon niczym wąż zrzuca swoją skórę a wraz z nią mniej dotkliwe skaleczenia, przez co jego cera jest zawsze nieskazitelna i miękka w dotyku.
Kabau „Skrzydła”. Chłopak potrafi zmaterializować z cienia skrzydła pokryte czarnymi piórami, które jest zdolny wystrzelić w obrany przez siebie cel. Oprócz możliwości lotu posiadają również umiejętność szybszego pobierania energii z otoczenia, dzięki czemu są bardzo przydatne w walce, zwłaszcza że zranienie ich nie boli Alistera. Chłopak posiada również możliwość uskrzydlenia innej istoty i zazwyczaj robi to, by z kogoś zażartować.
Kieru – „Zniknięcie”. Czarnowłosy zdolny jest do zamienienie swego ciała w mrok, który wtapia się w pobliski cień. W ten sposób, zdolny jest do szybkiego opuszczenia danego miejsca i przeniesie swej osóbki na inny teren. Podróż w cieniu możliwa jest wyłącznie w ciągu dnia, ponieważ w nocy jest tak ciemno, że chłopak podczas używania kieru zaczyna się rozpływać i dematerializować. Przypomina to teleportację, podczas której tylko Alister może się przenieść.
Araware – „Zmaterializowanie”. Demon, by wodzić innych na pokuszenie i zachęcać do grzechu, często materializuje przedmioty, które są pożądane przez innych, takie jak złoto, klejnoty, piękne kobiety, władza. Rzeczy, które stworzył ze swoich cienistych węży, dostarczają mu energii, którą nagromadziły od swych zepsutych właścicieli, gdy znajduje się nieopodal nich.
Charakter: Alister, przez osoby, które go spotkały, często opisywany jest jako osoba spokojna, opanowana i rozważna. Mężczyzna wykazuje poza tym takie cechy jak opiekuńczość, przyjazne usposobienie, poczucie obowiązku i siła ducha, które utożsamiane są z osobami pochodzącymi z rodzin o bogatej tradycji. Jednak tak naprawdę jest to zwykła maska, którą przywdziewa, by sprawniej funkcjonować w społeczeństwie. Demon Angemon to bardzo statyczna persona z małym zasobem energii, o czym świadczy witająca na jego licach powaga przerywana co jakiś czas sztucznym uśmiechem. Alister nie okazuje innym swoich słabości, nawet gdy zostanie zraniony czy to mentalnie, czy fizycznie nie podda się i będzie dumnie szedł przed siebie. Czarnowłosy również nie będzie wrogo nastawiony do osób, które zadały mu jakieś rany, przynajmniej nieotwarcie. Mężczyzna uważa, że szkoda nerwów na takie persony. Jednak tak jak każdy, tak i Alister chowa urazę do wrednych dla niego osób. Zazwyczaj takie stworzenia nie żyją długo, ponieważ często giną w różnych niespodziewanych „wypadkach”. Chłopak jest istotą dość aspołeczną, która nie nawykła do kontaktów międzyludzkich. Nie jest to jednak wynik braku pewności siebie. Każdemu jego ruchowi towarzyszy bowiem pewność siebie, zdecydowanie i precyzja. Alister kocha być źródłem zainteresowania innych oraz swym niekonwencjonalnym sposobem bycia zachwycać otoczenie, przez to też jest nad wyraz miły, a często jego ruchy i zachowanie mogą wydać się mocno przekoloryzowane. Hebi niezmiernie raduje się wewnętrznie z wszelakich pochlebstw i komplementów, usłyszenie pochwały to jeden z niewielu momentów, gdy ujrzymy go uśmiechniętego. Rzadko się gniewa, a przykre sytuacje, jakie go spotkają stara obrócić się w żart. Pomimo tego potrafi przygadać komuś nieznośnemu czy też zwrócić takiej osobie uwagę. Alister uważa, że jeśli on oferuje tyle, ile jest w stanie, to inni tez powinni tak robić. Osób unikających powierzonej im pracy po prostu nie trawi. Angemon nie ma żadnych oporów, by manipulować ludźmi, jednak robi to głównie, gdy mu się nudzi, przez resztę czasu stara się, by jego zachowanie wyglądało na jak najprzyjaźniejsze. Jednak nie oszukujmy się, dla młodego demona towarzystwo ludzi to tylko miłe urozmaicenie rutyny dnia i nic więcej, rzadko się zdarza, by Alister się do kogoś przywiązał i darzył go jakimiś prawdziwymi, szczerymi uczuciami. Jak przystało na demona Hebi jest strasznie fałszywą personą, która lubi odgrywać różne role adekwatne do sytuacji, a że osoby opisywane jako „Starsi bracia” zawsze cieszą się dużym zainteresowaniem wszystkich dookoła, postanowił on wcielić się w taką otóż rolę z uwagi na swoje umiłowanie do bycia zauważonym. Incydentalnie obdarza innych swoim zaufaniem, co nie raz ocaliło jego skórę. Jeśli zaś chodzi o to, dlaczego zabija, to sprawa jest prosta. Nie interesuje go zadawanie namacalnego cierpienia innym, Alister preferuje zdrady i fałszywa lojalność wobec innych. Spodobało mu się udawanie przyjaciela innych stworzeń, ponieważ podczas ich śmierci, do której często sam doprowadza, był ostatnim, co widziały jego ofiary. Myśl, że wżerał się w ich umysły, a może nawet dusze sprawiał, że czuł wreszcie satysfakcje, której nie mogła mu dać uwaga otoczenia. „Umarły o tobie nie zapomni, a żyjący już tak”, a jak było wcześniej wspomniane, Alister całym swym zachowaniem chce powiedzieć "Jestem wyjątkowy, pamiętajcie o tym". Poza tym coraz bardziej upodobał sobie wywoływanie zniszczeń swoją mocą, ponieważ dzięki temu cały czas pokazuje, że tu jest i nie warto o tym zapominać.
Alister jednak nie jest typowym demonem pozbawionym żadnego sumienia czy chętnego do rozlewu krwi. Choć odczuwa przyjemność z krzywdzenia innych, jest świadom pewnych granic, których przekroczenie będzie godziło w jego dumę. Demon nigdy nie zrobi krzywdy osobom starszym czy dzieciom. Dlaczego? Sam tego nie wie, prawdopodobnie przez posiadanie anielskich genów, jednak zazwyczaj chłopak to tłumaczy w prosty sposób. „Za szybko umierają i nie ma z nimi zabawy”. Czasami miewa dziwne i niewytłumaczalne altruistyczne odruchy wobec innych, zwłaszcza gdy znajdują się w sytuacji, w której sam kiedyś się znalazł. Może nie chce, by ktoś przechodził przez to samo co on? Sam nie jest tego pewny. Przez tą niepewność często wybucha gniewem, co jest jedynym momentem okazania przez demona tej emocji.
Historia: Historia Alistera nie zaczęła się szczęśliwie, głównie przez fakt, że nie był on owocem miłości między dwójką kochających się ludzi. Jego matka- Chao, która była potężną diablicą, zaczęła pożądać pewnego anioła, którego widywała co jakiś czas na połączeniu obu światów, gdy pilnował bram niebios. Po udanej próbie pojmania anioła i wykorzystania go przez matkę Alistera, demonica zaszła w niespodziewaną ciążę. Obecny partner kobiety na wieść o zdradzie z przedstawicielem innej rasy nie zareagował gniewem ani obrzydzeniem. Kaosu chciał, by jego narzeczona urodziła to dziecko. Gdy Alister przyszedł na świat, okazało się, że nie pozyskał od swego biologicznego ojca anielskich mocy. Pomimo początkowej porażki, Kaosu nadal obserwował młodego demona w celu pozyskania informacji odnośnie do tego, jak potrafi zmienić się zachowanie demona, gdy ten posiada wśród swoich krewnych anioła. Z tego powodu młody Angemon był pozostawiony praktycznie sam sobie, by nie zaburzyć potencjalnych wyników tego eksperymentu. Na początku przyszywany ojciec młodego demona nic nie dostrzegł, co zmieniło się wraz z rozpoczęciem kontaktu z innymi dzieciakami. Alister przejawiał czasami altruistyczne zachowania, co nie spodobało się innym demonom. Przez to, że chłopak nie rozumiał samego siebie, uciekł z domu, by zrozumieć co się z nim dzieje i dlaczego postępuje czasem wbrew swojej mrocznej naturze. W ten sposób chłopak dorastał na ulicy, nie był to dla niego jednak bardzo ciężki i traumatyczny okres. Wszystko dzięki posiadanym umiejętnością, które pozwalały mu na prowadzenie dość dobrze sytuowanego życia
Rodzina:
Chao Angemon – Biologiczna matka
Kaosu Angemon – Nie był jego biologicznym ojcem, ale za takiego uważał go chłopak
Relacje: Z nikim nie utrzymuje pozytywnych relacji
Zauroczenie: Brak
Partner/ka: Nie przywiązuje się do nikogo
Aktualny pobyt: Nigdzie nie gości dłużej niż miesiąc
Fundusze: 40K
Inne informacje:
-Jego prawdziwym imieniem jest Apopis, jednak nikomu go nie zdradza, ponieważ wypowiedzenie go sprawia, że Alister zostaje przemieniony na jakiś czas we węża
-Choć tego po nim nie widać lubi śpiewać, jednak często robi to w samotności
-Korzysta ze swojego stanowiska, by zmuszać innych do zawierania z nim kontraktów. Ten, kto pójdzie na układ, ocali skórę, ponieważ demon zaprezentuje podstawione przez siebie ciało. Inny los czeka, tych, którzy odmówią umów z demonem
-Osoby, które zgodziły się zawrzeć umowę z Angemonem posiadają na prawym nadgarstku znak węża, który owija się dookoła niczym bransoletka i połyka własny ogon.
-Tak naprawdę jest w połowie demonem i w połowie aniołem, ale nie zdaje sobie z tego sprawy.
-Jego tęczówki potrafią zmieniać barwę zależnie od poziomu energii chłopaka. Czerwony kolor oznacza, że demon jest w pełni sił, żółty, że wymaga odpoczynku, a czarne świadczą o wycieńczeniu młodzieńca
- Dąży do tego, by swoją mocą równać się z bogami
Zdjęcia dodatkowe:

Od Hibane do Yonkiego

Byłam tak zestresowana zaistniałą sytuacją, że nie potrafiłam skupić się nawet na prawidłowym powożeniu koniem, który pędził przed siebie, nie bacząc na wszelkie przeszkody, które dla mojego obwoźnego domku mogły być destrukcyjne. Gdy Yonki poszedł na dół, martwiłam się, że może stracić równowagę i uderzyć o coś głową. Mogłam jednak skorzystać z chwili samotności, by użyć swoich mocy, do ułatwienia nam ucieczki. Gdy moje lewe przedramię zapłonęło, obróciłam się, by wycelować w rozbójników, kulami krwistego ognia, który spaliłby ich na popiół. Zanim jednak zdążyłam zebrać wystarczająco energii do strzału, ziemia pod pościgiem zmieniła swe właściwości, sprawiając, że konie i ich jeźdźcy wywrócili się, gniotąc swym ciężarem swych towarzyszy. Szybko wróciłam do ludzkiej postaci, nie wiedząc, co się właściwie stało. To nie był przypadek ani łut szczęścia. Gdy chłopak powrócił, wyglądał na tak samo zdziwionego, jak ja, zaistniałą kraksą. Nawet nie wiedziałam jak odpowiedzieć na jego pytanie, sama bowiem nie wiedziałam, co to było i co miało znaczyć. Gdy myślałam, że mogę się rozluźnić i skupić na drodze, usłyszałam przepełniony gniewem głos swego towarzysza:
-Ach, jeden uszedł z tego cało!- Nie spodziewałam się po nim tak silnej emocji. Obróciłam głowę, by spojrzeć, jak bandyta zbliża się coraz bliżej do naszego wozu. Z jednym powinnam dać sobie radę. Wcisnęłam lejce w dłonie chłopaka i wstałam z kozła. Wyciągnęłam miecz z pochwy i stanęłam na dachu, czekając, aż nawiedzi nas rozbójnik. Nie musiałam długo czekać, by zobaczyć dwie męskie dłonie na skraju dachu. Podeszłam do siłującego się z grawitacją nieznajomego i podniosłam ostrze nad jego głową, by móc je wbić w jego czaszkę. Zanim jednak odebrałam mu życie, ostatkiem swych sił chwycił mnie za kostkę i pociągnął za sobą, na spotkanie z twardym gruntem. Czując, jak resztka powietrza z moich płuc jest ze mnie brutalnie wyciskana, pozwoliłam dwóm małym łzom spłynąć mi po policzkach. Było to bardzo bolesne. Gdy odzyskałam czucie w swoim ciele, podniosłam się obolała z podłoża i chwyciłam miecz, który upuściłam nieopodal. Zanim jednak całkowicie się wyprostowałam, poczułam, jak zostaje uderzona boleśnie w plecy. Spojrzałam zdezorientowana na rozbójnika, którego twarz zakryta była zniszczonymi chustami, tak, że mogłam zobaczyć tylko mściwe i pozbawione współczucia oczy. Zdenerwowana użyłam ostrza, by podciąć napastnikowi nogi, jednak był na to za bardzo masywny, by mi się to udało i jedynie delikatnie zraniłam go w kostkę. Pomimo tego, wystarczyło to, by na chwilę go zdezorientować. Szybko podniosłam się i ustawiłam w obronnej pozycji, dzierżąc przed sobą miecz. Z szerokim uśmiechem użyłam swoich mocy, by podgrzać metal, z którego został wykonany oręż. Dzięki tej sztuczce każda rana, którą zadałam rozbójnikowi, była jednocześnie wypalana, zwiększając ból, jaki odczuwał. Nie musiałam wiele czekać na wygraną. Stojąc nad przegranym mężczyzną, mruknęłam bez krzty ciepła w głosie:
-Jeśli jeszcze raz zobaczę cię na swoje oczy, nasze spotkanie zakończy się zupełnie inaczej. – Gdy miecz się schłodził, schowałam go do pochwy i wsiadłam na rumaka rozbójnika, by dogonić Yonkiego, który zapewne próbował jakoś wycofać wozem do tyłu, co było bardzo kłopotliwym manewrem. Po paru minutach znów znajdowałam się w obecności wozu i swego towarzysza, który widząc mnie, spytał:
-Wszystko dobrze?
-Tak. To tylko parę zadrapań i skaleczeń, głównie wywołanych przez upadek – Oznajmiłam z szerokim uśmiechem, by zapewnić go, że faktycznie nie ma o co się martwić:
-Lepiej chodźmy, mam przeczucie, że to nie jedyna przygoda, jaka może nas spotkać po drodze – Mruknęłam, schodząc z rumaka i wracając na swoje miejsce obok Yonkiego. Choć zapewniałam, że czuję się dobrze, nie była to do końca prawda. Rana na plecach dawała mi się we znaki, zwłaszcza przez to, że nie mogłam jej uleczyć, przez tę przeklętą pieczęć.

***

O zmierzchu, gdy słońce zniknęło z nieboskłonu, postanowiłam zatrzymać się na postój i zregenerowanie sił. I tak pokonaliśmy dość ładną drogę. Gdy zeszliśmy z kozła do wozu, wyciągnęłam z szafek chleb, wędlinę i masło. Gdy woda na herbatę się gotowała, ja przygotowałam nam parę kanapek na kolację. Z gotowym napojem i jedzeniem usiadłam z Yonkim przy stoliku. Biorąc jedną z kanapek, zaczęłam bez zastanowienia:
-Mam wrażenie, jakby jakieś magiczne stworzenie nam wtedy pomogło z tymi rozbójnikami. Nie widziałeś nic podejrzanego?

(Yonki?)

671

Od Yael'a Cd. Reo

Po jaką cholerę dałem mu do ręki ten przeklęty list?! Czemu nie wyczułem mrocznej magii oplatającej ten niepozorny skrawek papieru?! To przez moją głupotę Reo teraz cierpiał! Jestem beznadziejnym partnerem więzi… O ile w ogóle mogę to tak nazwać. To bardzo stara i potężna siła, związana z pierwotnym rdzeniem magicznym. Nie wiem jakim cudem jest to możliwe. Nie wyczuwam w Reo żadnej poza demoniczną mocą. Ale ona koszmarnie cuchnie, więc może blokować jakiś naturalny talent. Możliwe, również, że moje kocie ja splotło Wić z tą demoniczną. Obrzydlistwo. Byłem również ciekaw, czy Choke zdaje sobie sprawę, jak bardzo uległy mu teraz jestem? Raczej nie. Może słyszał kiedyś coś o tego typu więzi, ale raczej w kontekście wilkołaków. O kotołaków jest to temat tabu. Nikt praktycznie o tym nie mówi. Podejrzewam, że gdyby mężczyzna zdawał sobie dokładnie sprawę z więzi jaka trzyma mnie przy nim, nie skończyłbym dobrze. Nie żeby obecną sytuację można było nazwać dobrą. Wręcz odwrotnie. Czułem słabnące siły Reo. Był jak zmniejszające się naczynie, rozpychanie przez tą samą ilość magii. Musiał odczuwać naprawdę ogromny ból. Zapewne, demoniczna krew, jak i jej dawcy złagodzili ze wszystkich sił objawy, jednak trucizna zawarta w tej podstępnej pułapce była naprawdę silna. Nie byłem pewny jak długo białowłosy jeszcze wytrzyma, jednak zważywszy na jego ogólnie pogorszoną odporność nie zapowiadał się to długi okres. 
Czułem, że muszę mu w jakikolwiek sposób ulżyć. To była w głównej mierze moja wina. Jestem cholernym Kocim Księciem, a nie wyczułem zagrożenia dla mojego Połączonego. 
Nie myśląc więcej, otworzyłem drzwi prowadzące do pomieszczenia, gdzie aktualnie znajdował się Reo. Miałem nadzieję że moje moce w minimalnym stopniu mu pomogą. A przynajmniej sama obecność doda mu otuchy. Ja bym się cieszył gdyby przyszedł do mnie podczas choroby. Głupie marzenia. 
Podszedłem od boku, widząc ciało mężczyzny na wpół zanurzone w gęstej ciemnej cieczy. Krew. 
Starając się nie oddychać przez nos, a jedynie przez zaciśnięte zęby, uruchomiłem Toíchos. Co prawda korzystanie z tej mocy zaledwie tydzień po jej całkowitym wyczerpaniu, nie było odpowiedzialne, jednak w tej chwili to opanowany paskudną klątwą Reo był ważniejszy. 
Prześwietlając jego zdecydowanie zbyt chude ciało, ujrzałem niepokojąco duże ogniska czarnej magii. I chodź większość z nich była ładnie zbita i posegregowana, parę z nich brzydko popękało, wylewająca się po ciele. Jednak najbardziej przerażające były tysiące maleńkich szpikulców, atakujących zdrowe ogniska magii. To właśnie w ten sposób trucizna wyniszczała jego organizm. Iście pomysłowe. Najwyraźniej “kochana” rodzinka mężczyzna była piekielnie bystra. Ja nie miałem mocy aby zdjąć z niego tak potężny czar. A przynajmniej nigdy nikt mnie nie uczył zdejmowania zaklęć. Kotołaki wykazywał większe uzdolnienie w iluzji, oraz leczeniu ran fizycznych. Cóż. Nie byłem w stanie zdjąć całego bólu, ale miałem możliwość jego zabrania. Przynajmniej na jakiś czas. Zresztą ja narazie nie byłem tu potrzebny. To Choke był Panem zamku i to on wydawał rozkazy. Beze mnie mogli się obejść. 
Wyciszyłem Toíchos by zaraz uaktywnić Enno. Liczyłem, że zawarcie więzi wzmocniło moc na tyle by nie tylko czytać uczucia i samemu je odczuwać, ale zarazem zabrać od niego odczuwany ból. Gdy tylko wyciągnąłem swoje delikatne macki mocy w jego kierunku, zaatakowała mnie cała masa negatywnej energii. Od takiego przeładowania smutku, złości i frustracji, ugięły się pode mną kolana. Ciężko oddychając oparłem drżąc z wysiłku dłonie o brzeg wanny. Na ciele poczułem odsuwające mnie ręce demonów, ale odepchnąłem je, wysyłająć pozytywne uczucia w ich kierunk, aby zyskac ich zaufanie.
Najwyraźniej zadziałało, gdyż nic więcej nie wytrącało mnie z równowagi. Ponownie powoli zanurzyłem się w rdzeń młodego Choke’a. Wyciszyłem jego szalejące emocje, a następnie wciągnąłem ból odczuwany przez atak.
Krótki krzyk oraz jęk, wyrwał się z moich ust, gdy poczułem rozrywający ból w dosłownie w każdej komórce ciała. Czułem, że już nie jedynie moje dłonie drżą, ale całe ciało dygotało jak u paralityka. Jak on był w stanie znosić takie katusze?! 
Chciałem czym prędzej pozbyć się niechcianego uczucia, ale jedyną możliwością, było oddanie ich Reo, a następnie jego uleczenie. Jednak nie byłem pewien jak długo wytrzyma jego organizm. Wolałem już zabrać jeden z czynników, który mógł przyczynić się o do śmierci bladookiego.

< Co ty na to? >

670 słów