niedziela, 3 listopada 2019

Od Raffaela cd. Lucida

Patrzyłem na niego, nie mogąc zrozumieć, co się stało. Zadał pytania w myślach, a on mu odpowiedział. Na dodatek zapytał o ptaki, których tu nie było. Mógł sobie zaoszczędzić pytań, wiedział już, że nieznajomy na pewno nie jest człowiekiem, zostało tylko do ustalenia, kim był, ale mimo wszystko nie miał zamiaru mu zaufać. Nie w takiej sytuacji, w której jest zmuszony do przebywania przy nim, a na dodatek jegomość czytał w jego myślach. Nie podobało mu się to, nienawidził tych, którzy mieli moce telekinezy, po cichu nawet takimi gardził i starał się ich unikać szerokim łukiem – ta niechęć spowodowała, że już na samym początku poczuł do niego odrazę. Gdyby mógł, zniknąłby, ale wiedział, że w takiej sytuacji nie ma innego wyjścia, jak zmusić się do zaakceptowania tego dziwnego zjawiska, jakim były czerwone nicie.
- Nie zadałem ci żadnych pytań – zignorowałem jego wszystkie pytania, nawet jego odpowiedzi nie dotarły do mojego umysłu. Wiedziałem, że nie dowiem się, kim jest, ale chciałem mieć pewność, że się nie mylę co do czytania w myślach; inaczej wychodziłoby na to, że traciłem zmysły i nie wiedziałem już co mówię na głos, a co w głowie. Chłopak przez chwilę milczał, wodził wzrokiem po jaskini, aż w końcu otworzył usta.
- Moi towarzysze mi powiedzieli, co ci siedzi w głowie – odparł. Poczułem nikła nadzieje, że mogło to być jednorazowe, jednak „mogło” to mało.
- Jacy towarzysze? - zadałem kolejne pytanie. Na to nie odpowiedział, milczał przez długi czas, aż w końcu straciłem cierpliwość. - O ptakach też ci powiedzieli? - pokiwał głową. Westchnąłem i przetarłem zmęczone oczy. Poczułem się nagle bardzo zmęczony, nigdy nie natrafiłem na taką sytuacją, a już długo stąpam po tej ziemi.
- Więc… odpowiesz mi na moje pytania? - uniosłem na niego wzrok. Długo milczałem i całkowicie zapomniałem o tym, że zadała mi jakiekolwiek pytania. Niechętnie zacząłem na nie odpowiadać, przynajmniej na te, które pamiętałem, bądź chciałem odpowiedzieć.
- Jestem zwykłym przybyszem, który chciał zwiedzić to miejsce, ale usłyszałem jakiś szept i ciekawość wygrała. I tak, te małe ptaszki to moi przyjaciele – powiedziałem krótko i bardzo zwięźle, mając nadzieję, że to mu wystarczy. - I nie nazywaj mnie albinoskiem – dodałem trochę obrażony. Nawet spodobał mi się ten pseudonim, ale z doświadczenia wiem, że od ksywek zaczyna się dłuższa relacja, a ja muszę sobie tego jakoś oszczędzić. W odpowiedzi chłopak się zaśmiał, spojrzałem na niego i zrobiłem się lekko czerwony, bo miał uroczy śmiech… odwróciłem wzrok i zacząłem bawić się sznurkami, jakie on wstał i zaczął oglądać gniazdo. Cieszyłem się, że mnie o nic więcej nie pyta, bo tak naprawdę odpowiedziałem na wszystko bardzo wymijająco. Temu, że wiedziałem, że na pewno nie jest człowiekiem, czułem się nieco bezpieczniej. W sumie, on także mógł się czuć spokojniejszy, w końcu wendigo nie polują na ludzi, ale…
Uderzyła mnie jedna myśl. Mam w torbie zapasy na kilka dni, jeśli będę bardzo oszczędzał, może wytrzymam tydzień, ale skąd mam wiedzieć, ile potrwają poszukiwania rozwiązania? Nie chce, by chłopak widział mnie w prawdziwej formie, a tym bardziej nie chciałbym jego atakować, przypomina takie dziecko, a ja ich nie ruszam. Innych ras też, ale… co się stanie, jeśli stracę nad sobą kontrolę?
Całkowicie się zamyśliłem, nie wiedziałem, co zrobić w przyszłości, jakie rozwiązanie znaleźć, gdy zajdzie taka potrzeba. Byłem w kropce, między młotem, a kowadłem, jak to się mówiło. Nagle z mojego świata wyrwał mnie głos chłopaka, który zaproponował wyjście na zewnątrz. Zgodziłem się, bo w sumie nie miałem innego wyboru, w przyszłości raczej też nie będę miał, bo nie znałem się na tym… co się wydarzyło. Kompletnie nie wiedziałem, co robić, gdzie szukać… czego szukać.
- Zobaczmy na jaką długość możemy się odsunąć. Jeśli poczujesz się jakoś dziwnie, nie przyjemnie, od razu wracaj i powiedz – pokiwałem głową i się odwróciłem. Ruszyłem przed siebie, patrząc na związane palce. Zacząłem odczuwać strach tym wszystkim, musiałem spędzić z obcą osobę nie wiadomo ile czasu, by znaleźć coś martwego, coś, co związało nas i nie pozwalało odsunąć się od siebie o jakieś…
- Cztery metry – odwróciłem się do nieznajomego, który wydał mi się bliżej, niż te cztery metry. - Dość mało – dodałem.
Poczułem drżenie ziemi, a małe kamyczki zleciały ze stromej góry. Podniosłem na nią wzrok, modląc się, by to nie było to, czego się obawiałem. Niestety po chwili na skale usiadł wielki czerwony gad. Łuski lśniły od ostatnich promieni słońca, szczerzy do nas ostre kły, szpony wbijał w głaz i był przygotowany do ataku. Na początku żadne z nas się nie poruszyło, ale kiedy smok donośnie zaryczał, ruszyliśmy do ucieczki. Na nasze nieszczęście, oboje pobiegliśmy w przeciwnym kierunku, przez co po wykonaniu paru kroków odrzuciło nas do tyłu, przez napięty sznurek.
- Tędy – odezwał się i pobiegłem za nim. Wtedy gad rozprostował skrzydła i zeskoczył z głazu, lecąc w naszą stronę. Biegliśmy ile sił w nogach, aż pojawiła się przed nami dolina. Zbiegliśmy po górce, gdy gad przeleciał nad naszymi głowami. Niestety przy takiej prędkości w dół niemożliwym jest nie wywrócenie się o własne nogi; po chwili oboje się toczyliśmy, aż wpadliśmy na jakieś suche gałęzie. Podniosłem się pierwszy, patrzyłem na smoka, który zrobił wielkie kółko i znowu leciał prosto na nas. Podniosłem chłopaka, któremu noga się gdzieś zawinęła między drewno i kontynuowaliśmy ucieczkę. Czerwone stworzenie było tuż za nami, a raczej za chłopakiem. Widziałem kątem oka, jak smok otwiera paszczę i ma zamiar go połknąć, wtedy mocno pociągnąłem za nitki. Nieznajomy poleciał w bok, wpadł na mnie, a ja straciłem równowagę i oboje polecieliśmy na bok, wpadając w jakieś zarośla. Kiedy się poruszyłem, rośliny się załamały, a my wpadliśmy do dziury w ziemi.
Chwilę leżałem, uderzyłem o twarde podłoże plecami, przez co na chwilę straciłem oddech. Zajęło mi chwilę, nim zacząłem trzeźwo myśleć i mogłem otworzyć oczy. Dopiero wtedy zobaczyłem, co tak uciskało moje płuca; ten nieznajomy nie-człowiek leżał na mnie i dopiero teraz odzyskiwał świadomość. Podniosłem głowę i się rozejrzałem. Dziura jak dziura, z tą różnicą, że dzieliła się ona na kilka ciemnych korytarzy, a wejście, przez które tu wpadliśmy, było bardzo wysoko nad nami. Wtedy poczułem ruch, chłopak otworzył oczy i zszedł za mnie.
- Przepraszam – wymruczał przeprosiny i się rozejrzał. Podniosłem się na łokciach, kaszlnąłem dwa razy i wstałem na równe nogi. Podniosłem do góry głowę i zobaczyłem cień ogromnych skrzydeł, przelatujących tuż nad nami. Otworzyłem usta, by ostrzec chłopaka, ale zdałem sobie sprawę, że nie znałem jego imienia.
- Jak się nazywasz? - zapytałem szybko. Ten spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
- Lucid.
- A więc, Lucid, znikajmy stąd, smok się jeszcze nie znudził.

<Lucid?>

Liczba słów: 1059

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz