- Spill the tea, my lord. - Usiadł w wielkim, pięknie zdobionym fotelu.
Carlos obdarzył go krytycznym spojrzeniem. Patrzył tak na niego w milczeniu. Yonki zmierzył go wzrokiem, a dopiero po chwili głośno westchnął, poprawiając pozycję.
- Opowiadaj, co tam w królestwie słychać - powiedział, ukradkiem przewrócił oczami.
Tego dnia postanowił wpaść do swojego dobrego kolegi. Powodem nie do końca była czysta chęć nadrobienia relacji czy cokolwiek związanego z przyjaźnią, ale liczyło się to, że przyszedł. A może nie to? Mniejsza. Jak już dostrzegł na samym początku, wpadł w idealnym momencie. Nie otworzyła mu Helena, jak to zwykle robiła, a pan zamku we własnej osobie. Carlos musiał być w biegu, skoro to zrobił.
Kawałki układanki zaczęły do siebie pasować.
Carlos, widząc, że tamten nie zamierza wstać z jego ulubionego fotela, zrezygnowany usiadł na kanapie. Skrzyżował ręce na piersi, wziął głęboki wdech, by następnie rzec:
- Mówisz, jakby cię kilka tygodni nie było Dous Mundos.
- A skąd wiesz, może mnie nie było? - odparł Yonki, nawet nie spoglądając na niego.
Zaczął rozglądać się po salonie. Mierzył wzrokiem każdą rzecz, przyglądał się obrazom i wazom. Spojrzał na przytwierdzony do ściany srebrny uchwyt. Zwykle na nim wisiał spory miecz, najlepszy przyjaciel rycerza Carlosa Uriala, jednak tym razem go tam nie było. Yonki zmrużył na sekundę oczy, na jego twarzy zatańczył delikatny, aczkolwiek nieco tajemniczy uśmiech.
Do pokoju weszła młodo wyglądająca kobieta. Brązowe włosy miała upięte w duży kok, ubrana była w zieloną domową suknię, pasującą do jej szmaragdowych oczu. W rękach trzymała tacę, na której spoczywały dwie filiżanki z herbatą. Zgrabnym krokiem podeszła do stolika, spojrzała na bożka, uśmiechnęła się szeroko. Przywitała się z nim, wykonując delikatne dygnięcie. Położyła tacę na stoliku i zaczęła rozkładać filiżanki.
- Sama robiłam, bo wiem, że parzoną przeze mnie lubisz najbardziej - powiedziała, podsuwając naczynie bliżej boga.
- Bardzo ci dziękuję, Heleno. - Yonki odwzajemnił uśmiech.
- Chciałabym dzisiaj z tobą porozmawiać, ale jestem umówiona z przyjaciółką.
- Nic się nie stało, powinienem zawitać tu ponownie za kilka dni.
Słysząc to, oczy Heleny błysnęły. Uniosła brwi, na jej twarzy zawitało zaskoczenie.
- Naprawdę? - zapytała. - Jak dobrze! - Wyglądała na szczęśliwą. - Ja już będę szła. To do zobaczenia!
- Do zobaczenia! - odparł Yonki.
Kobieta zabrała tacę. Wyprostowawszy się, ponownie dygnęła, a następnie opuściła pomieszczenie. Yonki i Carlos zostali sami. Bóg poprawił swoją pozycję, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Posłał mężczyźnie spojrzenie, przypominające mu o rozmowie, którą wcześniej przerwali. Tamten wziął głęboki wdech, chwilę siedział w milczeniu z jakby pewnym zawahaniem, po czym rzekł:
- Nic się nie dzieje. Można powiedzieć, że nawet jest nieciekawie.
- Tak? - Yonki przechylił teatralnie głowę w bok. - A ja słyszałem, że król szuka kogoś, kto zabije bazyliszka dręczącego mieszkańców pewnej wioski.
Carlos otworzył szerzej oczy. Nie spodziewał się, że bożek jednak będzie o tym wiedział. Choć tak coś czuł, że pytanie, co się działo w królestwie, nie było takim zwykłym pytaniem. I co teraz? Co miał powiedzieć? Skłamać czy powiedzieć prawdę?
Ostatecznie spojrzał na Yonkiego pytająco, jakby pierwszy raz coś takiego słyszał.
- Co? - zapytał, unosząc brwi.
- Co ,,co"? - Uśmiech zniknął z twarzy boga. - Nie udawaj, że nie wiesz. Nawet swój miecz ściągnąłeś, tak się szykujesz, by się zgłosić na ochotnika. Sądząc po twoim ubiorze, zamierzałeś zaraz ubrać zbroję i wyjechać, ale zjawiłem się ja.
- I co zamierzasz zrobić?
Yonki wybił się z fotela, wstając. Bez słowa ruszył w tylko sobie znanym kierunku. Zaczął wolno krążyć po poieszczeniu, Carlos nie spuszczał z niego wzroku, przyglądając mu się badawczo. Rycerz nie wiedział, co bóg zamierzał zrobić, z każdą jednak chwilą nabierał coraz większych obaw. Zaczynał domyślać się, co tamten uczyni, lecz mimo wszystko próbował wmówić sobie, że to tylko nic nieznaczące podejrzenia.
Tymczasem bożek zdążył kilka razy zatoczyć koło po salonie. I wydawało się, że dalej tak będzie krążył, gdy nagle zerwał się jak poparzony. Carlos, widząc to, od razu wstał na równe nogi, jednak ku jego jakże wielkiemu zdziwieniu, Yonki nie zaczął biec do spoczywającego na krześle w kącie miecza (jak tamten się spodziewał), a wprost na niego. Wyciągnął rękę, trzema palcami musnął tunikę rycerza, a dopiero potem odwrócił się na pięcie i pobiegł do broni. Mężczyzna rzucił się w pogoń za nim, lecz wtem poczuł, jak jego tunika w jednej chwili robi się potwornie ciężka, na tyle, że w sekundę ściągnęła go na podłogę. Padł jak długi, próbował się podnieść, ale nie mógł, ubranie było za ciężkie. Leżał tak, podparty drżącymi rękoma, wbijając rozwścieczone spojrzenie w bożka.
- Nawet mi się nie waż! - krzyknął ostrzegawczo.
Yonki oczywiście nie posłuchał go. Stanął przy krześle, wziął do rąk miecz. Na początku poczuł jego dość spory ciężar, jednak swoimi zdolnościami sprawił, że stał on się na tyle lekki, by mógł go normalnie trzymać oburącz.
- Wybacz, ale moja dusza uznała, że walka z bazyliszkiem z polecenia króla będzie ciekawym wydarzeniem w moim życiu - rzekł spokojnie, odwracając się do mężczyzny.
- Kiedy ty nawet nie umiesz porządnie dzierżyć miecza! - burknął tamten w odpowiedzi.
- A kto mówił, że będę walczyć mieczem? Po co mam to robić, skoro mogę użyć moich boskich zdolności?
Nie będzie próbował zabić bazyliszka mieczem. Dobrze wiedział, jak bardzo źle by mu wtedy poszło. Broń by mu tylko przeszkadzała, a mimo to myślał o zabraniu jej ze sobą. Powodów miał kilka, dwa z nich odgrywały szczególną rolę. To głównie one spowodowały, że podjął taką, a nie inną decyzję.
Przeleciał wzrokiem po wypolerowanym, lśniącym ostrzu, potem przyjrzał się rękojeści obwiązanej skrawkiem czerwonego materiału. Po chwili spojrzał na Carlosa, pytając:
- Jak myślisz, dlaczego to robię?
- Bo jesteś wredny - warknął tamten.
- Też. A poza tym?
Cisza. Mężczyzna leżał bez ruchu i wbijał w boga swoje oczy, niebezpiecznie iskrzące się na żółto. Był to znak, że mógł w każdej chwili przemienić się w krwiożerczą bestię. Z trudem się powstrzymywał, musiał ciągle sobie w myślach powtarzać, że to i tak nic nie da. Na początku myślał, by się jednak przemienić - rozerwałby wtedy tunikę i wyswobodziłby się spod jej ciężaru - szybko jednak się rozmyślił. Jak znał życie, Yonki sprawił pewnie, że ubiór jest nierozerwalny, przez co on po przemianie w najgorszym wypadku się udusi. Może gdyby wcześniej zareagował, ale teraz jedyne, co mógł zrobić, to czekać. Na co? Jeśli nie na zbawienie, to aż bożek postanowi łaskawie go uwolnić.
Yonki czekał na odpowiedź, jednak jej nie otrzymał. Chwilę zastanawiał się, czy Carlos naprawdę jej nie znał, czy może grał na zwłokę, ale to go aż tak bardzo nie obchodziło.
- Ten miecz. - Skierował koniec klingi w stronę rycerza. - Dobrze wiem, jak bardzo sobie go cenisz. To ten jedyny, który dodaje ci siły i odwagi, a bez którego czujesz się słaby i nie masz takiej wiary w swe czyny. To oczywiste, że go weźmiesz na misję po głowę bazyliszka, nie wyobrażam sobie, byś poszedł bez niego. Dlatego go zabieram.
Carlos przygryzł dolną wargę. Leżał w milczeniu, w końcu jednak już jakoś spokojniej spytał:
- Naprawdę musisz mi to robić?
- To wiadomość do ciebie - rzekł Yonki, machając mieczem niczym kijem. - Mam nadzieję, że zrozumiesz jej przekaz, bo nie mam najmniejszej ochoty ci tego tłumaczyć. Powiem tylko tak: ,,Mów do mnie po imieniu, Lamarch".
Słysząc ostatnie zdanie, Carlos ściągnął brwi. Nie miał pojęcia, o co bogowi chodziło. Jaki Lamarch? Kto to był? Nie znał nikogo takiego. O co mogło chodzić Yonkiemu? Nim jednak zdążył się zastanowić nad odpowiedzią na którekolwiek z tych pytań, Yonki zniknął. Nie zauważył, kiedy wyszedł, gdy ponownie podniósł wzrok, jego już w tym pomieszczeniu nie było. Rozejrzał się uważnie, nie znalazłszy go nigdzie, zaklął głośno, praktycznie krzyknął. Jego głos rozniósł się chyba po całym zamku, ponieważ po pewnym czasie do pomieszczenia weszła Helena. Spojrzała w osłupieniu na Carlosa, od razu do niego pobiegła, pytając, czy wszystko w porządku.
W tym momencie tunika przestała być ciężka. Mężczyzna otworzył nieco szerzej oczy, czując nagłą lekkość. Miał wrażenie, że zaraz odleci. Powoli wstał, wyprostował się. Spuścił wzrok na stojącą obok niego kobietę.
- Co się stało? - pytała go. - Gdzie Yon?
- Zabrał mój miecz i pojechał na misję - westchnął ciężko rycerz.
- Tę z bazyliszkiem? - Helena była mądra, szybko się domyśliła. - Ale dlaczego wziął twój miecz?
Carlos pokręcił delikatnie głową, wzruszył ramionami. Po chwili spojrzał na Helenę, spytał:
- Kto to Lamarch?
- Haerwin odwrócił głowę. Chwila nieuwagi, a Lamarcha przeszyła na wylot klinga miecza kamiennego rycerza. Przyjaciel podbiegł do konającego. ,,Lamarch! Lamarch, słyszysz mnie? Lamarch!" Lamarch spojrzał na niego, splunął krwią. Ostatkiem sił wyciągnął rękę, chwycił Haerwina za ramię. ,,Haerwin, wybacz", rzekł. I umarł.
Mężczyna zakrył teatralnie czoło ręką, przyjmując smutny wyraz twarzy. Zastygł w bezruchu, cisza trwała, dopóki nie poprawił swojej pozycji na pieńku. Wziął głęboki wdech, otworzył usta, by kontynuować, nim jednak wydostał się z nich jakikolwiek dźwięk, siedzący obok niego na drugim pieńku Yonki machnął niezgrabnie ręką, mówiąc:
- Już, wystarczy.
Mężczyzna zamrugał oczami, jakby nie do końca wiedząc, co się dzieje, w końcu jednak uniósł brwi w zdziwieniu.
- Już? - zapytał. - Przecież to jeszcze nie koniec.
- Ta - mruknął Yonki. - Opowiada pan przednio, ale historia jest beznadziejna, więc już nie mam ochoty jej słuchać.
- Jak to, beznadziejna?
- Słuchałem jej dwa razy, trzy razy czytałem książkę, ale dalej mi się nie podoba.
- Niby czemu? Lamarch to wspaniały rycerz! Nie bał się nawet śmierci!
- Kiedy on był głupi i egoistyczny! Haerwin ciągle mówił mu, by nie szedł walczyć z kamiennym rycerzem, a tamten go nie słuchał i jeszcze śmiał obrażać! Aż musiał zabrać Lamarchowi cały jego ekwipunek i sam poszedł, żeby tamtego wyręczyć. Ale nie, Lamarch i tak tam poszedł z byle jakim mieczem i jak ostatni kretyn się rzucił na kamiennego rycerza. Gdyby posłuchał Haerwina, obydwoje by żyli. - Skrzyżował ręce na piersi. - Ach, mam nadzieję, że on nie postąpi tak samo - mruknął.
Mężczyzna spojrzał na niego, ściągnął brwi.
- Kto nie postąpi tak samo?
- Nieważne. - Pokręcił głową.
Trwał bez ruchu chwilę, aż w końcu uznał, że powinien już iść. Choć przyjemnie się tu siedziało i słuchało opowiadania starszego mężczyzny (nieźle to robił, ciekawie mówił), nie po to przebył taki kawał do stolicy. A w sumie szkoda, ponieważ w tej chwili miasto na tyle tętniło życiem, że aż nabrał ochoty pokręcenia się tu i ówdzie. Może natrafiłby na coś (lub też kogoś) ciekawego? Byłoby miło. Ostatnio brakowało mu przeżyć i niespodzianek. Z chęcią by się udał na targowisko, niestety musiał wpierw dostać się do zamku króla. I to migiem, bo już wystarczająco czasu poświęcił na historie.
Westchnął ciężko, po czym z cichym stękiem wstał. Zbroja, jaką miał na sobie, cicho zazgrzytała. Nie była ona pełna jak u typowego prawdziwego rycerza, niektóre części ciała na zakrywał lśniący metal, przez co w kilku miejscach brązowy jednolity strój był dobrze widoczny. Szczerze powiedziawszy Yonki nie przepadał za tym strojem, było mu niewygodnie, a też on sam nie był miłośnikiem zbroi. Postanowił jednak to ubrać, by choć trochę przypominać śmiałka gotowego stoczyć walkę z bazyliszkiem. Nie chciał kombinować ze swoją budową ciała ani rysami twarzy, więc pozostało mu tylko to. No i ten miecz, który miał w pochwie przewieszonej przez ramię na plecach, ponieważ gdyby była przy pasie, to koniec szurałby o ziemię.
- Dziękować, że zechciał pan opowiedzieć tę historię - powiedział, jego kąciki ust delikatnie uniosły się ku górze. - Powinien pan zostać bardem albo coś w tym stylu.
Mężczyzna kiwnął głową, wyraźnie rozważając tę opcję. Chwilę później odparł:
- Może tak zrobię. Do następnego razu!
Yonki pożegnał się z nim, a następnie ruszył główną drogą w stronę zamku. Czekał go kawałek drogi. Szkoda, że nie mógł polecieć na skrzydłach. Cóż, teraz nie mógł się pod żadnym pozorem wyróżniać (ta, ,,dzieciak" w zbroi prawie w ogóle nie wyróżniał się z tłumu). Chciałby już móc wyruszyć w teren, mieć rozmowę z królem za sobą.
Dotarcie do zamku zajęło mu mniej niż się spodziewał. Nie napotkał po drodze żadnych problemów... no, może straż się go trochę uczepiła, ale ostatecznie przepuściła. Miał szczęście.
Stanął na środku wielkiej sali. Rozglądał się ukradkiem, dokładnie się wszystkiemu przyglądając. Prezentowała się bardzo bogato, w kilku miejscach ociekała wręcz przepychem. Na samym końcu było podwyższenie z paroma stopniami, gdzie znajdował się tron, na którym siedział posępny starszy mężczyzna. Bez wątpienia był królem, wyglądał właśnie jak ktoś taki. I naprawdę wydawał się być kimś w rodzaju tyrana. Może tylko Yonki to dostrzegał, ale tak się właśnie dla niego prezentował król.
Mężczyzna mierzył wzrokiem trzech zebranych śmiałków. Miało być ich pięciu, ale przypadkiem po drodze jednemu coś się stało, a drugiego nie przepuściła gwardia królewska. Yonki stał z lewej, obok niego było dwóch wysokich mężczyzn w zbrojach i z mieczami. Jeden z nich wyglądał na dość młodego, może miał z jakoś dwadzieścia lat, drugiego zaś postarzał bujny czarny zarost. Przy nich bożek wyglądał jak zagubione dziecko lub mały synuś rycerza, któremu ukradł zbroję i postanowił się zabawić w bohatera.
Nie wiedział, czy miał szczęście, bo poza nim była jeszcze tamta dwójka, czy jednak miał pecha z tego samego powodu, w każdym jednak razie musiał się ich pozbyć, by nie mieć konkurencji. Ale jak to zrobić?
- Ty z brodą, podejdź bliżej i przedstaw się - rzekł król.
Yonki spojrzał na mężczyznę. Od razu okazja do działania. To chyba jednak było szczęście.
Śmiałek ruszył w kierunku tronu. Wykonał parę kroków, gdy nagle kawałek podłoża tuż pod jego stopami gwałtownie się zagiął. Był on na tyle mały, że praktycznie nikt tego nie zauważył, jednak na tyle duży, że mężczyzna stracił równowagę. Padł jak długi na podłogę, z powodu jego wagi i zbroi, jaką miał na sobie, po sali tronowej rozległ się wielki huk. Yonki patrzył na niego, zmrużył oczy i syknął. To musiało boleć. Nie, że go tak obchodził stan tamtego człowieka, ale żeby nie wyglądać na niewzruszonego, postanowił udawać, że się tym przejął.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
Mężczyzna podniósł głowę, spojrzał na niego. Bóg otworzył szeroko oczy, wołając:
- Hyyy, krew!
Rzeczywiście, na czole tamtego pojawiła się krew. Nie było jej co prawda dużo, ale sama jej obecność sprawiła, że drugi śmiałek skrzywił się, zaś na twarz króla wstąpiło zażenowanie. Siedział chwilę nieruchomo, wystukując rytm palcami o tron, w końcu jednak rzekł:
- Nie sądzę, byś był gotów na starcie z bazyliszkiem.
Brodacz, słysząc to, znieruchomiał.
- Ależ to nieprawda! - żywo zaoponował. - Jestem lepiej niż gotów!
Próbował wstać, ale podłoga znowu magicznie się pod nim ugięła, co poskutkowało kolejnym upadkiem. Nim ktokolwiek skupił na niej wzrok, powróciła ona do stanu normalnego. Nikt nie dostrzegł tego wszystkiego poza Yonkim... ale to chyba oczywiste.
Rycerz wyglądał bardziej na zdziwionego niż złego, aczkolwiek w pewnym momencie uderzył gniewnie pięścią w podłogę. Zauważył to od razu król, który westchnął ciężko.
- O własne nogi się potykasz - rzucił władca. - Wątpię, by ktoś twego pokroju pokonał stwora. Wracaj tam skąd przybyłeś i nie zawracaj mi głowy.
- Ale... - zaczął tamten.
- Rzekłem tak, więc niech tak się stanie!
Głos króla echem rozniósł się po całej sali tronowej, po czym nastała cisza. Przez dobrą chwilę nikt nic nie mówił ani się nie ruszał - nie było słychać nawet chrzęstu zbroi. Młody mężczyzna stał z poważnym wyrazem twarzy, choć w oczach było widać wyczekiwanie na koniec tej całej sceny. Yonki zaś stał spokojnie, krzyżując ręce na piersi. Rzucał rycerzowi z brodą znudzone spojrzenie, również czekając na koniec tego wszystkiego. Szczerze mówiąc to chciał już tę całą misję mieć za sobą. Na początku był podekscytowany, ale teraz się trochę wypalił. Miał jednak gdzieś tam w duchu nadzieję, że jak już przyjdzie kolej na starcie ze stworem, to się rozkręci.
Mężczyzna z brodą w końcu postanowił się odezwać:
- D-Dobrze, Wasza Wysokość.
Powoli wstał, chwilę trwał bez ruchu, po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z sali tronowej. Podłoże jeszcze raz się pod nim wygięło, jednak tym razem udało mu się w ostatniej chwili odzyskać równowagę i uchronić się przed kolejnym upokorzeniem.
Gdy rycerz opuścił salę, król powędrował wzrokiem na pozostałą dwójkę. Spojrzał na wyższego, jakiś czas mu się przyglądał, a następnie popatrzył na bożka.
- Ty. - Ręką wskazał Yonkiego. - Po co żeś przyszedł?
Yonki uniósł brew, staną prosto.
- Chcę się zgłosić do walki z bazyliszkiem - odparł.
- Ty? Nie widzę w ciebie wojownika, dobrze wiem, że pod tym metalowym pancerzem niewiele się skrywa mięśni.
Dostrzegł coś takiego? W sumie jego uzbrojenie było nieco skąpe, ale dalej... Jednak król miał dobry wzrok.
- Nie samą siłą można pokonać wroga - powiedział Yonki. - Żołnierze na wojnie nie wygrywają tylko dlatego, że są silni, ale ważną rolę odgrywa również styl walki, a także taktyka. Spryt i przebiegłość mą potęgą, tymi cechami bazyliszek nie grzeszy, więc w tego typu bitwie powinienem wygrać.
Raczej dobrze powiedział, ponieważ władca nie wyrzucił go z sali, a popadł w głębokie zamyślenie. Bóg przyglądał się nieruchomej postaci króla, z jednej strony czekając na jego odpowiedź, z drugiej - w sumie nie. Prawdę mówiąc, nie obchodziło go, czy król pozwoli mu iść, czy tak samo jak tamtego z brodą wyrzuci. I tak przyniesie mu głowę bazyliszka, nieważne, czy wcześniej sam ją odetnie, czy komuś wyrwie z rąk.
- Prawdziwy wojownik kontra niepozorny młodzieniec - rzekł w końcu król. - Zobaczmy, kto wygra w tym wyścigu po głowę bazyliszka. - Wziął nieco głębszy wdech i dodał głośniej - Ten, kto mi ją pierwszy przyniesie, otrzyma wynagrodzenie.
Młody rycerz na te słowa prychnął. Yonki podniósł na niego wzrok, uśmiechnął się.
- Powodzenia - rzekł do niego. - Mam nadzieję, że nie zginiesz, bo wtedy nie byłoby zabawy.
Kolejne prychnięcie ze strony tamtego, które bożek zignorował. Nie zamierzał już nic więcej mówić. A niech tamten sobie myśli co chce. I tak nagroda będzie Yonkiego.
No to co, czas ruszać w drogę!
To wszystko potoczyło się zbyt szybko. Zdecydowanie zbyt szybko.
Misję ukończył po bardzo krótkim czasie, już dotarcie do wioski zajęło mu dłużej, ponieważ na początku poleciał w złą stronę i jakimś cudem minął wioskę, koło której wylądował. Już tamten młody rycerz na koniu znalazł się tam szybciej od niego, o czym dowiedział się na miejscu, ponieważ pewien wieśniak powiedział mu, że już ktoś poszedł się zająć stworem. Przez chwilę myślał, że będzie teraz musiał zabrać młodemu zdobycz, ale wydarzyło się coś zupełnie innego.
Zakradł się do opustoszałego domu. Zbroja cicho zgrzytała z każdym jego ruchem, na co jednak jakimś cudem nie zwrócił uwagi. Wyjrzał zza ściany do głównej izby, od razu dostrzegł dużego stwora, który dostał się do środka przez dziurę w ścianie, jaką najprawdopodobniej sam zrobił. Ściągnął brwi w pewnym zdziwieniu. Spodziewał się, że zastanie tylko ciało bez ani krzty życia, ale nie - bazyliszek żył. I dokładnie obwąchiwał coś, co później okazało się być zwłokami. Yonki spojrzał na nie.
Och, co za pech! To był tamten młody wojownik. Jak to się stało, że skończył w taki sposób? Przecież na sali tronowej wydawał się być taki pewny siebie, nawet prychał na słowa króla o wyścigu, jakby zabicie bazyliszka było dla niego pestką. Cóż, okazało się, że tak pestka stanęła mu w gardle.
Powoli wziął głęboki wdech. Dobra, czas na plan. Zakradnie się od tyłu tak, by potwór go nie zauważył i zabije. Plan idealny, co mogłoby pójść nie tak?
No tak... zbroja. W niej to się nie dało nigdzie zakraść.
Kilka kroków i metal od razu zachrzęścił. Bazyliszek zastygł w bezruchu, podobnie jak Yonki. Obydwoje tak stali, między nimi trwała nieprzyjemna cisza. Czas strasznie się dłużył, jedna sekunda wydawała się być godziną. Bóg wstrzymał oddech.
Bum.
Jedno machnięcie silnym ogonem od razu posłało go na drugi koniec domostwa. Zatrzymał się na ścianie, z impetem uderzając w nią plecami. Wypuścił z rąk miecz, osunął się na podłogę. Bolało okropnie, zbroja praktycznie się w niego wbiła. Skrzywił się z bólu. Już jakiś czas nie czuł czegoś takiego. Bazyliszek powoli zbliżył się do niego, schylił się, jakby sprawdzając, czy ten jeszcze dycha. Yonki spuścił głowę, wypuścił z płuc powietrze.
Nagle zerwał się jak poparzony. Bazyliszek ryknął. Popatrzył na niego, nie spostrzegł jednak wystarczająco wcześnie odłamków gruzu w jego ręce, którymi sekundę później oberwał prosto w oczy. Ryknął przeraźliwie, zaczął trząść głową i skakać po całej izbie w wyraźnej panice. W pewnym momencie podłoga się pod nim ugięła, przez co stracił równowagę i upadł z hukiem. Ta, Yonki uwielbiał ten trik z podłogą, która się robiła nagle miękka jak wata i wyginała pod ciężarem istoty.
Korzystając z tej jednej chwili bóg wpakował kolejne odłamki gruzu w oczy stwora tak, że ten praktycznie stracił wzrok. Potwór zawył z bólu, zerwał się nagle, odrzucając bożka skrzydłem na bok. Yonki ponownie uderzył w ścianę, jednak tym razem słabiej. Zachwiał się, rzucił gniewne spojrzenie bazyliszkowi, po czym spojrzał na leżący trochę dalej miecz. Do niczego on mu się nie przyda, ale mimo to czym prędzej pobiegł i go podniósł. Musiał go zwrócić Carlosowi.
Spojrzał na wciąż panikującego bazyliszka. Odechciało mu się bawić w dzielnego legendarnego rycerza, walczącego mieczem z rozszalałą bestią. Uznał, że pozbędzie się stwora w zupełnie inny, niekoniecznie złoty, sposób.
Przejechał ręką po ścianie. Miał szczęście, ponieważ ściany tego domu były z kamienia. Chwilę stał w miejscu, gdy nagle cała budowla zaczęła się trząść. Słychać było skrzypienie ciężkiego drewnianego sufitu i pękanie kamieni. Bazyliszek znieruchomiał, podniósł głowę, nasłuchując. Wyczuł, że coś złego się działo. Miał jednak zbyt słabo rozwinięty refleks.
Yonki, nie czekając już dłużej, pobiegł do drzwi i wypadł na podwórko. Zdążył tylko wykonać kilka kroków, budynek bowiem w jednej chwili się zawalił. Rozległ się potwornie głośny huk, kilka odłamków ścian wystrzeliło jak z procy na wszystkie strony. Jeden z nich na tyle mocno trafił w Yonkiego, że nie tylko go powalił, ale też pozostawił porządne wgniecenie w zbroi. Naprawdę, dzisiaj szczególnie musiały cierpieć jego plecy.
Hałas zwrócił na siebie uwagę niemal całej wioski. Zaraz zebrał się wokół tłum patrzeć, co się dzieje. W szoku oglądali zawalony dom, dopiero po chwili dostrzegli leżącego na ziemi Yonkiego. Bóg powoli się podniósł, jęknął głośno. Wziął głęboki wdech, a następnie spojrzał za siebie.
- Co się stało? - zapytał mężczyzna, który stał najbliżej.
Yonki odwrócił się do ludu. Przeleciał po wszystkich wzrokiem.
- Bazyliszek nie żyje - oznajmił nad wyraz spokojnie.
Chwila ciszy trwała dość krótko, zaraz przerwał ją triumfalny okrzyk. Ludzie krzyczeli, śmiali się, niektórzy nawet płakali ze szczęścia. Yonki patrzył na to wszystko z błyskiem w oku. Zabił go. Zabił! Pokonał bazyliszka!
- Niahahaha! - zaśmiał się głośno. - Zabiłem go!
Cieszył się sam z własnego czynu, dopóki nie podszedł do niego jeden z wieśniaków, pytając:
- Jak to się stało?
Ruchem głowy wskazał to, co pozostało z domu. Yonki spojrzał na to, przygryzł dolną wargę. No tak, nie zabił stwora w waleczny sposób tylko po prostu doprowadził dom do ruiny. Jak to by ubrać w słowa, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń? W końcu zwykły człowiek nie był w stanie zrównać całej budowli z ziemią. Zmrużył oczy, intensywnie myśląc nad wytłumaczeniem całej tej sprawy. Ostatecznie powrócił wzrokiem na wieśniaka, głośno wzdychając.
- Bardzo ciężko było go trafić, strasznie się rzucał - powiedział. - Poza tym tkwiliśmy w niewielkiej izbie. Nie pozostało mi nic innego, jak zmusić go do zniszczenia ściany podtrzymującej sufit. Jakoś tak wyszło, że się cały dom zawalił. - Ponownie westchnął.
Wieśniak popatrzył na dom, potem na boga.
- Ważne, że już nie ma bazyliszka. - Uśmiechnął się.
Yonki jeszcze poszedł wygrzebać z gruzów bazyliszka i nie sprawdzając czy wciąż żyje odciął mu głowę (tak, zrobił to). Miła kobieta podarowała mu worek, do którego mógł ją schować. Razem z trzema chłopami wyciągnęli ciało tamtego rycerza. Jeden z nich stanął nad nim, mówiąc:
- Niech bogowie mają twą duszę w opiece.
Słysząc to, Yonki uniósł brew. Podniósł wzrok na mężczyznę.
- Wierzycie w bogów? - zapytał, nie ukrywając zaciekawienia.
- Bogowie istnieją - rzekł tamten.
- Ta, ale to istoty magiczne, a król takich nie lubi.
- Mimo wszystko to bogowie mają władzę nad światem.
Okej, miał on plusa u Yonkiego.
Po ogarnięciu wszystkiego (no prawie), wieśniacy postanowili trochę ugościć u siebie boga w podzięce za ocalenie wioski przed dalszym terrorem bazyliszka. Dali mu dużo jedzenia, któremu bożek nie odmówił, a gdy się najadł do syta, opowiedział o walce z bazyliszkiem. Część historii była prawdą, część wymyślił, ale z racji, że nie przekoloryzował jej za bardzo, nie uczynił z siebie nie wiadomo jak wielkiego bohatera, ludzie mu uwierzyli. To była dobra biesiada!
Carlos siedział właśnie w swoim ulubionym, bogato zdobionym fotelu. Upił pierwszy łyk herbaty, ciesząc się ciszą, jaka panowała na zamku. Ponownie się napił, gdy wtem po całym pomieszczeniu rozległo się głośne:
- Przybyłem z powrotem!
Mężczyzna westchnął ciężko. Akurat w takim momencie. A myślał, że to będzie spokojny wieczór.
- Naprawdę nie mogłeś zapukać i grzecznie poczekać, aż ktoś ci otworzy? - jęknął.
Siedział nieruchomo, lecz nagle się zerwał. Odłożył filiżankę na spodek, odwrócił się i wbił zdziwione spojrzenie w stojącego w wejściu boga. Zmierzył go wzrokiem, uniósł brwi.
- Już wróciłeś? - zapytał zaskoczony.
- A ile można zabijać bazyliszka? - mruknął Yonki.
Podszedł do stolika, a następnie rozłożył się na kanapie. Bez pytania wziął filiżankę i upił łyk herbaty. Odłożył ją, westchnął. Jak miło się tak siedziało! Naprawdę dobrze było po podróży oraz walce z bazyliszkiem usiąść wygodnie na kanapie.
- Zajęło ci to trzy dni - rzekł ze zdumieniem Carlos.
- Mogło i krócej, ale postanowiłem się trochę zabawić - odparł bóg. - Poza tym, w drodze powrotnej jechałem na koniu.
- Na koniu?
- No był jeszcze taki jeden wojownik, który niestety zginął w walce, więc zabrałem jego konia i to, co miał ze sobą. Możesz sobie wszystko zatrzymać. Niezły rumak swoją drogą, jest naprawdę szybki.
Natłok kolejnych pytań rycerza sprawił, że Yonki ostatecznie opowiedział mu wszystko od początku do końca. Niczego nie ukrył, mówił nawet o tym, jak pozbył się brodatego mężczyzny. Carlos oczywiście negatywnie na to zareagował, zaczął prawić kazania, jakie to było niesprawiedliwe i okrutne z jego strony. Yonki jedynie wzruszył ramionami, mówiąc, że to nie jego wina. Nie on sam uczynił z siebie boga chaosu.
- Wróciłem do stolicy i pokazałem królowi zdobycz. Władca zapytał mnie, co to jest, a ja odpowiedziałem, że to głowa bazyliszka. Nie wyglądała najlepiej, ponieważ gruzy nieco ją zmiażdżyły i oszpeciły, ale ważne, że ją przyniosłem, prawda? - Poprawił swoją pozycję. - Streściłem mu krótko przebieg misji, oczywiście pominąłem nieodpowiednie fragmenty. Potem król mnie pochwalił, nagrodził i puścił do domu.
- Nieźle się musiał zdziwić, kiedy zobaczył, że rzeczywiście zabiłeś bazyliszka.
- Nom. Ale mówiłem mu, że siła to nie wszystko.
Carlos wziął nieco głębszy wdech.
- To ci się udało - przyznał z nutą niechęci. - Na następnej misji ja zabłysnę!
- O ile cię nie wyprzedzę - zaśmiał się Yonki.
A na to szanse były niewielkie, bo gdzie akcja, tam on.
ZADANIE ZALICZONE
4269 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz