“Nie byłabym w stanie znieść myśli, że moje czyny pociągają za sobą kolejne ofiary. Nie teraz, gdy chcę odpokutować swoje grzechy. Ta myśl doprowadza mnie do szaleństwa, nie chcę widzieć jak cierpisz. Dlaczego mimo mojej splugawionej historii, chcesz się poświęcić? Przecież to głupie… Powinnam zostać stracona za swoje czyny, taka jest wola prawa na ziemi, jak i prawa narzuconego z góry. Rehabilitacja? Zadośćuczynienie? Czy jest to w ogóle możliwe? Jestem zwykłym mordercą. Istnieniem, które niszczy inne istnienia. Nie należy mi się druga szansa. Pokazałeś mi światło, w stronę którego zamierzam iść. To samotna droga, która może Cię zniszczyć. A mi… Najwidoczniej po prostu zależy na Tobie…”
Zatrzymałam nagle swoją dłoń, słysząc znajomy głos wołający moje imię tuż za sobą. Odwróciłam się do mężczyzny, unosząc od razu na niego swój zmartwiony wzrok. Nigdy nie czułam tak dużego obowiązku dbania, troszczenia się o kogoś, więc zapewne w tym momencie uderzyło to we mnie ze zdwojoną siłą. Zbliżyłam się do niego, zakładając jednocześnie kaptur na swoją głowę.
- Żeby było jasne, nie musisz mnie ratować. Mam swoje sposoby na wyrwanie się władzom… - powiedziałam cicho, głęboko zdając sobie sprawę, że w tym momencie oszukuję sama siebie.
Poczułam nagle jego dłoń na swoim ramieniu. Przechyliłam pytająco głowę, spoglądając mu jednocześnie w oczy.
- Żeby było jasne… - powtórzył po mnie. - ...nie dam Ci się tak łatwo mnie pozbyć. Nawarzyliśmy piwa wspólnie, więc teraz razem je wypijemy - podsumował zwięźle i na temat, po czym opuścił swoją dłoń i ruszył przodem. Od razu odwróciłam się na pięcie i poszłam w ślad za nim.
O tej porze nie chcieliśmy ryzykować poszukiwań na koniu - które rzecz jasna mogłyby zaoszczędzić sporo czasu - ponieważ taka pogoda, mogła łatwo spłoszyć konia. Jak potwierdził Keith, upadek z konia, szczególnie pod niektórymi kątami, może być marny w skutkach. Ruszyliśmy pieszo, korzystając z ledwo widocznych śladów, czy to na drzewach, czy zanikającej ziemi. Taka tułaczka zajęła nam niespełna godzinę, jednak po tym czasie, w końcu znaleźliśmy odpoczywającą grupkę pod koroną rozłożystego drzewa.
- Czas rozpocząć przedstawienie… - powiedziałam cicho do siebie, unosząc wzrok kątem oka na mężczyznę. Nie czekając na reakcję, wyciągnęłam jeden ze swoich sztyletów, ruszając biegiem w stronę ludzi. Zatrzymałam się kilka metrów naprzeciw nich, by w tym samym momencie ostrze umiejscowić w widocznym punkcie na moim pasku. Zrzuciłam ze swej głowy kaptur, ujawniając tym samym platynowe kosmyki włosów. Wbiłam swoje ponownie przepełnione pustką spojrzenie w grupę składającą się z samych mężczyzn.
- Jestem tym, czego szukaliście przez ten cały czas… Tym spaczeniem, które dokonało się zbrodni. - Ledwo zauważalny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. - Proszę bardzo, podane jak na tacy… - “Zapraszam was do mojego tańca śmierci!”.
<Keith?>
428 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz