piątek, 29 listopada 2019

Od Sarethe - Misja 13

Zacisnęłam dłoń na szczotce do czesania włosia konia. Mocno zacisnęłam szczęki i z ogromną niechęcią rozpoczęłam pielęgnację nie mojego konia. Robiłam to codziennie nawet parę razy, ponieważ rycerz, do którego zostałam przydzielona należał do pedantów. Ochoczo się zgodził na to, bym była jego giermkiem. Bo otóż tak: ja, Sarethe Lumie aspiruje do włączenia się w grono szanowanych rycerzy. Kiedy Armet, Książę aż wreszcie król Elzebiusz usłyszał moją prośbę z początku zostałam wyśmiana. Dlaczego bowiem chciałam pakować się w coś co uniemożliwi mi bezpieczne życie? Argumentu, jakiego użyłam był uzasadniony i dość trafiający do wszystkich serc. Powiedziałam coś w stylu, iż chciałabym całą sobą oddać się służbie dla królestwa, oddać się sprawom ważniejszym niż dom. Napomknęłam również, że w przypadku mojego skomplikowanego statusu, wydanie mnie za mąż byłoby co najmniej nierozsądne bo tylko to mógłby mi załatwić ewentualnie król. A gdybym została prawą ręką kogoś innego zmarnowalibyśmy potencjał, który nieskromnie mówiąc we mnie drzemał. Dobrze wychowana, inteligentna sierota z najniższej sfery. Posiadałam w dodatku pozycję prawej ręki Księcia Johena - lecz to się zmieniło. Dostałam również od Armeta coś w stylu rekomendacji. Trafiłam również na nawet dobry nastrój mimo tych kiepskich dni.
-Tylko pamiętaj, że jeśli nie spiszesz się, zdezerterujesz, spotka cię okrutny los -powiedział na odchodne mierząc moją zdeterminowaną postawę.

-Długo mam czekać na mojego ogiera? -burknął stojąc oparty o belkę. Zmierzył mnie od stóp do głów. Przelotnie na niego spojrzałam nie przerywając szczotkowania wierzchowca.
-Dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, że musi lśnić jego sierść, Panie -ostatnie słowo wycedziłam przez zęby zastanawiając się jak długo potrwa ten koszmar.
-Podoba mi się ta postawa, szybko się uczysz. Jedna z zasad naszego kodeksu: dbaj o swój wizerunek nie tylko fizyczny ale również o wszystko dookoła ciebie. Tyczy się to też twojego wnętrza - uniósł teatralnie palec do góry. Koń cicho parsknął jakoby nie zgadzał się do końca ze swoim opiekunem.
-Oprócz twoich pedantycznych zapędów to wnętrze masz całkiem, całkiem -zażartowałam choć prawda była wielce daleka i powiedziałam to tylko dlatego, ponieważ im szybciej nauczę się zasad rycerstwo, tym szybciej zrzucę z siebie miano giermka.
Mężczyzna wypiął dumnie pierś do przodu doceniając mój nieszczery komplement.
-Oj chyba będę musiał trochę pokłamać, przyswajasz te jedyne prawdy lepiej niż mógłbym się spodziewać. Nadal jestem wielce zaskoczony twoim wyborem, panno Lumie. Niecodziennie kobieta chce zostać rycerzem - zagaił rozmowę, napotykając o moje aspiracje. I choć spędzamy ze sobą czas od nie dawna, dopiero teraz spytał o to.
-Kiedyś czy później by tak się stało. Są kobiety zajmujące się handlem, z powodzeniem również zajmują się zabójstwami na zlecenie. Nawet słyszałam o zbrojmistrzyni. Tak więc mój Panie, to całkiem normalna sprawa. Kiedyś musiał przyjść ten czas - puściłam zalotnie oczko, na co rycerz w zamyśleniu przymrużył oczy.
-Ciężko będzie tobie zaimponować. Naprawdę nie wolisz bezpiecznego, ciepłego lokum z gromadką szczęśliwych dzieci? - podszedł do mnie zaczynając głaskając pysk wierzchowca.
-Nikt w dzisiejszych czasach nie jest ani bezpieczny ani szczęśliwy - zauważyłam sprytnie. Rycerz znów oddał się swoim myślą lekko kręcąc głową.
-Faktycznie jesteś bystrzejsza niż zakładałem - rzucił biorąc w dłoń lejce.
-Cieszę się, że to spostrzegłeś -mamrotam idąc za mężczyzną.
Ja nie miałam jeszcze swojego konia, ale byłam bliższa zostania właścicielką, któregoś z nich. Ponadto odbywaliśmy podróż podczas której taszczyłam wszystkie toboły. Pieszo. Podobno czekała nas ciężka podróż, w której miał mi tłumaczyć podstawy walki na koniu. Cały czas w czasie postoju mówił o tym jak trzymać miecz, czego nie powinno się wykonywać, jak obchodzić się z koniem, jakiego wybrać i inne pozornie mało istotne rzeczy. Nie cierpiałam uczyć się teorii. Mimo że łatwo uczę się nowych rzeczy tak owa teoria to istna męczarnia. Jest to rzecz najnudniejsza biorąc pod uwagę każdy etap nauczania. Nie mogłam doczekać się celu naszej podróży, mieliśmy bowiem dostać się do znajomej stadniny mojego Pana. Stamtąd mężczyzna posiadał swojego pięknego wierzchowca, którego po części mu zazdrościłam. Istniał więc cień szansy, że i ja będę miała z tej stadniny swojego wiernego rumaka.Najprawdopodobniej tam też nauczę się teorii w praktyce. Droga raczej upływała nam w ciszy, nie miałam problemu z ów rycerzem. Musiał dawać mi przykład, ponieważ uważał, że miałam lepsze drogi kontaktu z władzami niż on sam. Uczciwie wam powiem, że wykorzystywałam tę niewiedzę na swoją korzyść.
Kiedy dotarliśmy byłam szczerze wyczerpana całą podróżą. Mimo mojego zahartowania posiadam ciało, które nie jest przyzwyczajone do długiej wędrówki. Pod stopami czułam jak robią mi się pęcherze, a nogi przy końcu omal nie odmówiły mi posłuszeństwa. Rycerz nigdy nie zwalniał, a oprócz teorii, w połowie postanowił przypomnieć mi o tym jak się walczy. Krótki sparing, chwila odpoczynku i znów ruszyliśmy w drogę. Przywitała nas dwójka osób - kobieta i mężczyzna, którzy wydawało mi się, że są w podobnym wieku do mojego mentora. Nie próbował mnie nawet przedstawić, a na pytanie kim jestem prychnął pogardliwie nazywając mnie "kobietą, której poprzewracało się we łbie". Dobre sobie, jeszcze zdobędę sławę o jakiej może sobie pomarzyć. Westchnęłam jedynie przewracając oczami. Właścicielowi stadniny przyszedł na pomoc chłopak na oko parę lat starszy ode mnie. Był dobrze zbudowany, w tych stronach wygodniej mu było chodzić bez koszulki co też czynił ukazując swoje muskularne ciało. Zaprosili nas na posiłek, a gdy ledwo zjadłam posiłek kazano mi się uszykować. Zawlokłam się za dziewczyną w niczym przypominając młodego chłopaka. Jednakże muszą być rodzeństwem, z historii rycerza wiem, że dość skrzętnie zatrudniają osoby z zewnątrz. Pokazał mi różne typy koni po czym rozpoczęłam recytować to, czego się niby nauczyłam.
-Ten nadaje się do ciężkiej jazdy. Udźwignie rosłego mężczyznę. Jest wytrzymały i silny ale nie zręczny czy szybki. Ten natomiast ma to, czego brakuje poprzedniemu- szybkości. No i przystosowany jest do lekko-zbrojnej jazdy czy przemarszów, gdzie prezentują się najlepiej.. -rycerz pokiwał z uznaniem a ja dalej tłumaczyłam i mówiłam. Spytał mnie jeszcze o inne rzeczy, na które odpowiedziałam perfekcyjnie.
Pan Aiden Warrington, który towarzyszył nam przez cały ten czas, wykonywał mniej więcej te same gesty. Przydzielił mi konia, spokojnego ogiera bez konkretnego właściciela. Mogłam go użyć do ćwiczenia. Rycerz chciał mnie instruować jak powinno ujeżdżać konia, ale skutecznie mu to udaremniłam. Spojrzałam mu prosto w oczy wykazując pozostałości siły, której ostatki gdzieś się uchowały. Ruszyliśmy dumnie wzdłuż ogrodzenia, ćwicząc przemarsz i prezentacje zarówno siebie jak i wierzchowca. Z uniesioną głową kłusowałam. Na moment odpłynęłam myślami wyobrażając jak w zbroi prezentuje się przemierzając stolicę. Szepty i plotki towarzyszyłyby stukowi kopyt o kamienną drogę. Wstrzymałam oddech.
Do końca dnia potem miałam czas na relaks. Czas ten spędziłam na dłuższej kąpieli przy współtowarzysce- Reverie Warrington. Niewiele ze sobą rozmawiałyśmy, widziała, że jestem wyczerpana i marzyłam o śnie. Kiedy przebrałam się w świeże ubrania, od razu położyłam się spać na prowizorycznym posłaniu. Wstałam wczesnym rankiem co prawda obolała, ale gotowa do dalszej pracy. Ostro wzięliśmy się do roboty, po jakimś czasie ucząc się poprzez sparringi. Wokół nas było pełno kurzu w powietrzu, słychać było stukot naszych koni i dźwięki odbijanych od siebie prowizorycznych broni. Rzadko rozmawiałam z kimkolwiek innym niż Reverie, z którą i tak zamieniłam parę krótkich zdań. Mój mentor był pod wrażeniem ogromnych postępów, jakie robiłam i jak druzgocąco szybko uczę się jego sztuczek i zagrań by móc z łatwością go powalić.
A jeśli ktokolwiek szuka tutaj wzmianki o Izmaelu, to o nim też należy wspomnieć. Wspaniały demon drzemiący gdzieś we mnie odrzucił nagle wszelkie pomysły o rozpraszaniu mojej osoby. Był swojego rodzaju motywatorem. Jestem przekonana, że miał w tym jakiś ukryty cel, jednakże przez cały czas bycia giermkiem praktycznie nie odczuwałam jego drażniącej obecności. No, może na początku jak niewiele robiłam zadań typowych dla rycerza.


Nadszedł czas mojego pasowania. Po wielu zmaganiach wreszcie mogę awansować z giermka na prawowitego rycerza. Król nie dowierzał mojemu heroizmowi i mojej wytrwałości. Przywdziałam zbroję z elementami niebieskimi, ciemnego złota i czerni - elementami, które od dzisiejszego dnia będą moim znakiem charakterystycznym,  mówiącym o pochodzeniu. Spięłam włosy tak jak zwykle, w wysokiego kucyka zostawiając pojedyncze pasma. Trochę je skróciłam dla większej wygody. Stanęłam przed drzwiami komnaty sali tronowej, na której znalazła się arystokracja i najważniejsze osobistości. Zagrały trąby, wzięłam głęboki wdech i ruszyłam prosto, w kierunku stojącego dumnie Elzebiusza. Obok niego dostrzegłam Victora, który przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem. Stojąc przed jego wysokością, przyklęknęłam na jedno kolano spuszczając głowę. Zbrojmistrz, Charfire Valleth podał miecz do rąk władcy.

-Ja, Elzebiusz II Ceuzer, mianuję Ciebie, Sarethe z domu Lumie na rycerza Dous Mundos. Od teraz będziesz służyć wiernie królestwu. W czasie pokoju będziesz dbać o porządek, a w razie wojny pójdziesz w bój poświęcając nawet całe swoje życie. Powstań - posłusznie wykonałam polecenie. -Przyjmij ten oto miecz, wykuty z najszlachetniejszego żelaza i użyczaj jego siły w ostateczności i tylko w dobrym celu, ochrony ludzi i jego domu, Dous Mundos.


Liczba słów: 1418

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz