piątek, 22 listopada 2019

Od Hatashiego CD. Aldis

Oddaliłem się kawałek i przystanąłem oczekując aż którykolwiek za nim pójdzie. Łobuz, który zaczepił młodą dziewczynę ze zdenerwowaniem klnął pod nosem. Nie patrzyłem na niego wprost lecz kątem oka, przez co wrażenie natarczywego spojrzenia zmalało.
-Złości należy dać upust w samotności. Do tego czasu trzymaj je w sobie i duś. Może przydadzą ci się te emocje w innym pojedynku - rzucam w stronę chłopaczyny, który przyjął instynktownie pozycję obronną. Najeżył się cały słysząc mój głos, napiął wszystkie mięśnie. Było to widać na jego odkrytych ramionach.
-Mógłbyś się odczepić, nie jesteś moim ojcem -wypalił wściekle.
-Nie mam nic lepszego do roboty niż niańczenie kolejnego, nieusłuchanego dzieciaka. Jestem przyjacielem twojego ojca, twój ojciec ręczy za mnie. Powiedział także, że mam cię karać surowiej i nie zważać na wiążące cię i jego więzy krwi. Złamałem poniekąd te niepisaną zasadę - wzruszyłem ramionami tak jakbym rozmawiał z jego ojcem. Ale charakter młokosa zdecydowanie odbiegał od mojego przyjaciela.
-I powinienem ci za to dziękować ? -parsknął, przyjmując lekceważącą postawę.
-Tak, bo mogłem zrobić to - uderzyłem go pięścią w brzuch. Zgiął się w pół sycząc z bólu, natomiast ja ani chwilę nie czekając precyzyjnym uderzeniem łokcia w kark, powaliłem go na ziemie wywołując lekki paraliż.
-Jesteś chory -syknął twarzą w ziemi.
-Udam, że nie słyszę głosu osoby zniżającej się do piachu. Status i szacunek, tylko to się liczy. Ja mam to i to, ty nie masz nic. Więc robaku nie podskakuj królowi.
-Ale przecież ty nie jesteś królem -zauważył próbując się ruszyć.
-Jeszcze masz czelność do mnie mówić? -odpowiedziałem pytaniem i ruszyłem w stronę ukochanej karczmy.
Wszedłem do środka wdychając zapach przypalonego mięsa dziczyzny. Odór alkoholu również był wyczuwalny lecz karczma należała raczej do tych z lepszą opinią. Starszy mężczyzna za ladą widząc moją osobę zaczął coś grzebać pod ladą widocznie czegoś gorączkowo szukając. W tej karczmie zadomowiłem się na dobre, dobrze płace właścicielowi za wynajem mojego pokoju, w którym przechowuje rzeczy codziennego użytku, nic bardziej osobistego. Dostałem miano nawet bycia wnuka właściciela, co bardzo mi pochlebia. Podszedłem do lady i oparłem się dłońmi o drewno.
-Czegóż tam szukacie? -zagaiłem od niechcenia.
Podejrzewałem, że dostałem list, propozycję nowego zlecenia. Bardzo często nie otrzymuje ich osobiście a za pośrednictwem tej karczmy.
-Coś specjalnego przyszło. Do ciebie. Wreszcie odpoczniesz od tej cholernej roboty -fuknął do mnie, na co ja lekko odchyliłem głowę do tyłu zaskoczony jego reakcją.
-Nie ukrywam, że cieszę się jak bardzo o mnie dbasz ale nie potrzebuje odpoczynku - zaapelowałem lustrując gwałtowne ruchy starca.
-Nie dyskutuj ze mną młodzieńcze -fuknął ponownie tym razem wyrzucając mi przed nos kopertę.
"Żebyś ty wiedział ile ja mam lat", pomyślałem powoli odbierając kopertę. Była starannie zapieczętowana bliżej nieznaną insygnią. Niby kojarzyłem jej kształt, herb i inne elementy lecz nie potrafiłem połączyć tego w całość. W środku natomiast znajdowało się zaproszenie. Wziąłem głęboki wdech jakoby chcąc zachować powagę i dramaturgię sytuacji. W pewnym stopniu robiłem na złość mężczyźnie, który nerwowo stukał palcami o drewniany blat. Po zapoznaniu się z jego treścią popatrzyłem w oczy starca.
-A na cóż tam moja obecność. Od kiedy zapraszają na bale zawodowych zabójców wygnańców? -skrzyżowałem ręce na piersi, gdzieś w głębi zastanawiając się który czarny strój przywdzieje.
-A czy to ważne? Nie dowiesz się, jeśli nie pójdziesz! I dobry moment na kokietkowanie z kobietami. Nawet się nie spostrzeżesz kiedy swoje lata miną -wydawało mi się jakby mężczyzna właśnie cofnął się do swoich lat młodzieńczych. Nie zanosiło się również na to, by z nich wracał.
Kiwnąłem głową zamyślony i korzystając z okazji czmychnąłem od razu do swojego lokum. W środku panował półmrok a na meblach osiadł się kurz. Trochę czasu mnie nie było. Od razu otworzyłem okno wpuszczając do środka trochę powietrza i zająłem się ogarnianiem pokoju. Późnym wieczorem skończyłem zadowolony z efektu. Znów przeczytałem zaproszenie, które otrzymałem. Wybrać się wybiorę, nic nie mam do stracenia. Usłyszałem pukanie do drzwi. Pospiesznie podszedłem zobaczyć któż to. W progu zobaczyłem żonę właściciela, która trzymała talerz z ciepłym jedzeniem. Uśmiechnąłem się delikatnie w podzięce.
~~~~
Ubrany w czarną koszulę i czarne spodnie przeczesałem swoje włosy. Przeszkadzała mi trochę szmaragdowa chusta opiewająca moją szyję i dodając szyku mojej kreacji. Starsza kobieta widząc moją zieloną ozdobę ulitowała się nade mną i poprawiła ją. Mogłem odetchnąć z ulgą.
-Jak dla mnie to za ponuro nadal wyglądasz -mruknęła mierząc mnie wzrokiem.
-Wyglądam odpowiednio. Elegancko i szykownie a o to przede wszystkim chodzi. Dziękuję -skłoniłem głowę powstrzymując się od złośliwej uwagi.
-Jeszcze coś zrobimy z tym kolorem -powiedziała do siebie sądząc, że tego nie usłyszę.
Wyszedłem z karczmy, gdzie czekał na mnie koń ze znajomej stadniny. Kary ogier był potężnym wierzchowcem, który raczej prezentował się pod względem muskulatury a nie pięknego wyglądu. Pogłaskałem go po pysku, a po chwili już znajdywałem się na jego grzbiecie. Ująłem lejce i spokojnym kłusem ruszyłem w miejsce, w którym odbywał się bankiet. Dawno nie jeździłem sam na koniu, zwykle podróże odbywałem jako pasażer na gapę albo pieszo. Gdy dotarłem na miejsce oddałem ogiera w opiekę służącemu. Przed wejściem zatrzymał mnie w średnim wieku mężczyzna, który był zdziwiony moją obecnością.
-Łowca? - wydusił z siebie.
-Też jestem człowiekiem spragnionym zabaw -rzuciłem od niechcenia, dość niedbale jak na mnie słowa i wszedłem do środka.
Sala bankietowa była ogromna, a w środku znajdowało się mnóstwo strojnie udekorowanych ludzi niczym porcelanowe laleczki. Przymrużyłem oczy widząc ten śmieszny obraz. Słyszałem w tle muzykę, jeszcze nie na tyle głośną by można było tańczyć. "Dopiero się zaczęło, dobrze", pomyślałem ignorując ciekawskie spojrzenia. Dostrzegając w tłumie postać mężczyzny, którego wita coraz to więcej osób, doszedłem do wniosku, że to on mnie zaprosił. Wypadałoby pójść się również przywitać.
-Yarghar Yaghardothir - rozbrzmiał mój głęboki melodyjny głos.
-Najznakomitszy łowca wygnańców, Hatashi! Cieszę się, że zaszczyciłeś nas dzisiaj swoją obecnością- uśmiechnął się ściskając dłoń w powitaniu.
-Ja cieszę się, że otrzymałem zaproszenie na tak wspaniały bal. Czym sobie zasłużyłem?  - miałem nieodgadniony wyraz twarzy, a pod naciskiem mojego niewzruszonego spojrzenia Yarghar zadrżał.
-Cieszysz się ogromną sławą, a wiadomość, że na stałe zamieszkujesz te okolice sprawiły, że zachciałem cię poznać -odparł nadal nie zdejmując swojego uśmiechu. - Poznaj proszę moją cudowną żonę Fanney... -wskazał na kobietę, której daleko było do miana pięknej. -... oraz moje dwie córki i syna, Aldis Else, Gunndis, Björgvim - kiedy spojrzałem na te dziewczyny od razu wiedziałem skąd je znałem. Nie zmieniając swojego wyrazu należycie się z nimi przywitałem, lecz moje spojrzenie na trochę dłużej pozostało na Aldis.
Porcelanowa skóra, platynowe włosy i spojrzenie kolorowych oczu zdawało się wywyższać ją ponad te wszystkie kobiety. Żywa laleczka. Gunndis wydawała się być trochę zazdrosna sygnalizując to cichym chrząknięciem.
-Cudowną masz rodzinę - odzywam się wracając do Yarghara.
-Dziękuję, może zechcesz skosztować wina? -zagaił mnie odchodząc na bok. Skinął głową do swoich dzieci i żony, by te mogły najprawdopodobniej iść się bawić same. 

Aldis?

Liczba słów: 1102

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz